Opowieść o „Carmen” po francusku w zapachu keksa pomarańczowego

Sporo myśli się kotłuje w mojej głowie, które chciałabym rzetelnie oczywiście choć naturalnie subiektywnie przelać na blog.

Wyszłam z domu  około dwudziestej, bo godzina rozpoczęcia spektaklu była zapowiedziana na 20.30. Spotkałam się z towarzyszącymi mi a ja im koleżankami i zasiadłyśmy w teatralnej loży. Starałam się moje towarzyszki uwiecznić ale siedziały w takim miejscu, że nie było to łatwe. Lepiej powiodło się A. i stąd dużo lepsze moje i m. zdjęcie.

Ale dokument z wyjścia do teatru jest. Trochę klimatu teatralnego

Najważniejszy jest ten napis u samej góry kurtyny, który obwieszczał,  że filmowanie, nagrywanie i robienie zdjęć w czasie spektaklu jest zabronione.

No cóż trzeba było to uszanować.

Przygasły światła i  w kanale orkiestry, która przestała stroić instrumenty pojawiła się prześliczna dyrygentka. Boże jak ta dziewczyna dyrygowała. Co jakiś czas wzrok uciekał mi do orkiestrowego kanału. Z ekspresją i niesamowitym wyczuciem. Orkiestra zasłużyła na szóstkę. Prowadzić orkiestrę w tak ogromnym spektaklu to duże wyzwanie.

Drugą wysoką ocenę otrzymują u mnie chór i soliści.

Niestety nie jestem wielbicielką nowoczesnych scenografii i aranżacji. Już mi ten zachwyt minął. Typu ” im dziwniejsze tym lepsze”. Spodziewałam się klasycznej kolorowej Carmen a otrzymaliśmy ponurą burą wersję, w której don Jose pętał się niczym porucznik Colombo w swoim nieśmiertelnym płaszczu. Może i o to chodziło ;D

W każdym razie te udziwnienia nie przypadły mi do gustu. Poza tym śpiewano po francusku, bo ta wersja była realizowana  przy współpracy teatru francuskiego. Mimo zdecydowanej większości Włochów.

Muzyka jednak zawsze się obroni szczególnie kiedy wzrok uciekał do wyświetlanego na tej górnej tablicy tłumaczenia. Bardzo to przeszkadzało w odbiorze i na to narzekali widzowie wychodzący z teatru.

W programie jest cały tekst libretta w obu wersjach językowych. Śpiewany po francusku i wyświetlany jako tłumaczenie.

Były tam też zdjęcia scenografii i pseudokostiumów. Ponieważ jak pisałam, zdjęć nie wolno było robić, to zrobiłam fotki z programu.

Najbardziej zastanawiające były w końcowej scenie trzymane przez Carmen i don Jose duże marionetki. Co reżyser chciał nam przekazać? Że sami manipulujemy życiem i jesteśmy tak samo przez nie manipulowani?. Być może.

Generalnie ta ponura wizja do mnie nie przemówiła.

Oto jeszcze zdjęcia  z wyjścia zespołu do oklasków. Tu już zdjęcia można było robić. Chyba. 😀

Wróciłam o północy do domu.

Rano zgodnie z postanowieniem zabrałam się za keks pomarańczowy. CIMG0303

Już wiem, gdzie zrobiłam błąd i podam wersję poprawioną. Wciąż testuję piekarnik. Do trzech razy sztuka. 😀

Składniki jak przy cieście bazie czyli wszystkiego po 250 g.

250 g mąki

250 g cukru

250 g masła lub margaryny

proszek do pieczenia

zapach lub wanilia

dżem pomarańczowy

sok z jednej pomarańczy.

Ponieważ uważam, ze 250 g cukru to za dużo zwykle biorę 150 g. Jajka miałam wyjątkowo duże to wzięłam 4. Reszta jak w przepisie.

Jajka z cukrem dobrze ubić mikserem, dodać przesianą z proszkiem do pieczenia mąkę i wymieszać też mikserem. Wlać gorącą rozpuszczoną margarynę lub masło i wszystko dobrze wymieszać mikserem.

Ciasto wlać do formy keksowej. Nałożyć dużą łyżką przez całą długość dżem pomarańczowy.

Piec około 35 minut w temperaturze 180 stopni najlepiej w termoobiegu.

Sprawdzić patyczkiem. Wyjąć i tym patyczkiem ponakłuwać ciasto. Nasączyć sokiem z pomarańczy.

Ciasto się piekło a  ja podczytywałam program teatralny z wieloma informacjami o licznych spektaklach ” Carmen”.

I tak mogę powiedzieć, że jestem bogatsza o kolejną wersję tej słynnej opery. Mimo, że tak naprawdę uczucia mam mieszane.

Mimo wszystko chociażby dla muzyki warto było pójść.

Na zakończenie uwertura z opery ” Carmen”.

 

 

12 myśli na temat “Opowieść o „Carmen” po francusku w zapachu keksa pomarańczowego

  1. Nie dziwię się, że wyszłaś lekko zdegustowana z wystawionej Carmen. Też nie lubię uwspółcześniania klasyki.
    Masz kolejne doświadczenie, ale myślę, że summa summarum , warto było zobaczyć. Pozdrawiam i stwierdzam, że ślicznie wyglądasz na zdjęciu. )*

    Polubione przez 1 osoba

  2. No tak, klasyka to klasyka , wymaga odpowiedniej oprawy , uwspółcześnione wersje słabo wychodzą , ale liczy się muzyka . Przepis na ciasto muszę skopiować i spróbuję wyprodukować

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ciasto jest z tych do kawy porannej i popoludniowej. A najlepiej zostawić klasykę w spokoju. Ale z drugiejj strony trafiają się mistrzowie i czasami postaje ciekawa inscenizacja daleka od pierwowzoru. Mimo wszystko było warto.

      Polubienie

  3. Byłam kiedyś na Carmen, ale jakoś mnie nie porwała, natomiast dwa razy oglądałam Traviatę, a miłością największą darzę Nabucco:)
    Byłam w teatrze niedawno na sztuce Tramwaj zwany pożądaniem autorstwa T. Williama. I w tej wersji każdą z czterech głównych postaci grało po troje aktorów:) czyli zamiast jednego Stanleya Kowalskiego na scenie produkowało się trzech przystojnych aktorów w tej samej jednej roli. Z początku mi się to nie podobało, ale potem zastanowiłam się, jaki reżyser miał w tym cel, doszłam do pewnych wniosków i zaakceptowałam. I zaczęło mi się podobać;) Ale nie aż tak, jak telewizyjna wersja tej sztuki z 1951 roku Marlonem Brando. Znasz Lucia? https://m.cda.pl/video/49151453
    Chyba zaraz spróbuję upiec to Twoje ciasto…:)

    Polubione przez 1 osoba

    1. Pewnie że znam. Marlona Brando darze miłością niezmienna. Za wszystkie role a zwlaszcza za ” Ostatnie tango w Paryżu „. Boże co to był za skandal. A ciasto upiecz bo do kawy doskonałe. 🙂

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do Lucia Anuluj pisanie odpowiedzi