Świąteczne odliczanie

Już środa zwana z racji Wielkiego Tygodnia Wielką Środą, a w Italii Środą Świętą czyli Mercoledi Santa.

Dziś kolejny niezwykle ciepły dzień. Niebo bez jednej chmurki. W domu okna pootwierane, ale wciąż trzeba mieć kamizelkę na grzbiecie. Natomiast na dworze czas zrezygnować z jakiejś warstwy odzienia. Tylko patrzeć jak z łóżka zniknie dodatkowy koc. I jak przyjemnie rano zobaczyć niezaparowane, mokre szyby.

Jutro zaczynam misterium kulinarne.

I stąd dzisiejsze wielkanocne wspomnienia. Oczywiście z „Życiorysu PRL em malowanego”. Ale gdybym była w kraju, byłoby tak samo.

Wielkanocne wspomnienia Luci

Niby te Święta nie mają takiej magii, jak Boże Narodzenie, ale przecież dla mnie też mają moc wspomnień z tamtych lat.

Kiedy byłam mała to najważniejszy był koszyczek ze ” święconym”. Co kilka lat koszyczek kupowało się nowy ale ja najbardziej lubiłam taki z cienkiej jasnej słomki wyrabiany ozdobnie z kręconą rączką. Do tego koszyczka, dekorowanego wstążkami i kwiatkami i obowiązkowo barwinkiem, wyłożonego śliczną serwetką haftowaną przez babcię lub mamę, wkładało się „święcone „. Ale to nie było zwykłe ” świecone „? Z takim szła moja babcia i miała oprócz jajek, szynki i kiełbasy, wielkanocny chrzan, chleb i sól. W moim koszyczku były: pomarańcza, cytryna, czekoladowe batoniki, obowiązkowo baranek z chorągiewką, z cukru naturalnie i różne cukrowe zwierzątka. Świnka, kurka, kurczaczki. Wszystko to moja mama artystycznie układała. Ale najważniejszą była ” święconka ” z marcepana, którą kupowano się w sklepiku na Siennej w Krakowie. Była miniaturowa babka, pęto kiełbasy i szynka. Wszystko z marcepana. Jednak najważniejszą była karafka malowana w kwiatki z zawieszonym na szyjce kieliszeczkiem. Do tej karafki wlewało się wodę z sokiem. Nie mogło w koszyczku zabraknąć domowych kraszanek, czyli malowanych jajek.

I to wszystko musiało się zmieścić w moim koszyczku. I jakimś cudem się mieściło. Koszyczek był piękny i kiedy niosłam go do kościoła rozglądałam się, czy ktoś ma jeszcze taki piękny, jak mój. Czasem widziałam podobny, ale kompleksów nie miałam. Po święceniu stanowił ozdobę wielkanocnego stołu ze śniadaniem. Potem, już mogłam z niego wyjadać.

Ten zwyczaj przejęłam i koszyczek moich dzieci i wnuka wyglądał prawie tak samo, jak mój. „Święconkę ” z marcepana zastępowały czekoladowe zwierzątka, które można było kupić i różne fajne ozdoby.

Ale Święta zaczynały się w Wielki Piątek. Wtedy moja mama organizowała sobie wolne przedpołudnie i wraz z babcią i mną oraz przyjacielem mojej mamy pełniącym obowiązki mojego ojca wyruszaliśmy „na groby”, jak taką pielgrzymkę po kościołach nazywa się w Krakowie. Do dziś pamiętam grób Jezusa w kościele świętego Jana. A przeciecz kościołów w Krakowie, ” jak mrowków ” więc po kilku godzinach, następował odpoczynek z reguły u Pollera, na śledziku i czymś do śledzia. Dopóki byłam nieletnią, ta druga część czyli to coś do śledzia omijało mnie na rzecz jakiejś słodkości. W Wielki Piątek popołudniu malowałyśmy z mamą jajka i nie tylko farbkami kupionymi też w małym sklepiku na Siennej, ale również w łupinach cebuli. Kilka najładniejszych szło do ” święconki ” a reszta do dekoracji stołu wielkanocnego. Lubiłam opowieści mojej babci, jak to do jej domu przyjeżdżał po poświęceniu w kościele wiejskich koszyków ksiądz i święcił cały zastawiony stół. Zostawał później na popróbowaniu wszelakiego babcinego dobra ze stołu wielkanocnego. Znalazłam w starych ” As-ach ” ( przedwojenny magazyn) konkurs na takie wielkanocne stoły. Piękne zdjęcia stołów, które odeszły z tamtą epoką.

W Wielki Piątek nie było obiadu tylko pieczone w piekarniku ziemniaki w „mundurkach ” z masłem i solą i domowy śledź. Wieczorem babcia szła na drogę krzyżową. Niektóre zwyczaje przejęłam i poza koszyczkiem pojawiły się w moim dorosłym domu a inne stworzyłam sama, ale o tym za chwilę.

Niestety czas płynie i niestety dorosłam. Zostawiłam dzieciństwo i część młodości w Krakowie i wrosłam w stary tradycyjny Śląsk. Ba, wrosłam, ale powoli, bo jakże Krakowiankę przeflancować, tak zupełnie na Śląsk? Okazało się, że mój baranek cukrowy, nie ma racji bytu w Chorzowie. Na Śląsku królował Zajączek. Często z czekolady i on miał pierwsze miejsce w koszyczku ze ” święconym „.Wrosłam, bo „rosnę tam gdzie mnie posieją” i w koszyczku pojawił się Zając, a Baranek został postawiony na posianej rzeżusze, podczas Śniadania Wielkanocnego. Najpierw, próbowałam pogodzić owe tradycje. Baranek z cukru i Zająć z czekolady, ale koszyczek ma jedno poczesne miejsce. Kto ważniejszy.? Niby Baranek ( dla mnie) a dla Ślązaków Zając. I tak w koszyczku rozpanoszył się Zając, bo miał jeszcze jedną zaletę. Przynosił prezenty i przynosi do dziś. Tej tradycji nie znałam, ale chętnie przejęłam. I tak zaczęłam godzić tradycje mojego domu ze Śląskiem, który pokochałam. Śniadania Wielkanocnego, tak jak w moim domu, moja rodzina śląska nie znała. Najważniejszy był obiad ” z kluskami, roladą i „modrom kapustom „. U mnie w domu obiadu w pierwszy dzień Świąt nie było, bo Śniadanie zaczynało się około 11- tej i trwało, aż wszyscy padli z przejedzenia. I tej tradycji nie dałam sobie odebrać. Kluski były w drugi dzień Świat.

A z nowej tradycji stworzyłam w Wielki Piątek, sałatkę ziemniaczano-śledziową. Pracowałam i potrzebowałam coś na szybko w postny piątek, kiedy wracałam z pracy. Ta sałatka tak weszła w wielkopostny jadłospis, że musiałam do pracy też szykować wielką michę, bo wszyscy na nią czekali.

Śniadania Wielkanocnego, jako takiego moja nowa rodzina ( czytaj małżeństwo po raz drugi) nie znała. Pierwsza rodzina ( czytaj małżeństwo po raz pierwszy) tak. I tego też nie dałam sobie odebrać jak napisałam wyżej. Jak w moim rodzinnym domu, nie było obiadu tylko śniadanie, z żurkiem lub barszczem wielkanocnym i ze wszystkim co przygotowałam.

A było tego sporo:

Najpierw kisił się barszcz czerwony lub stał w lodówce żurek, kupiony w sprawdzonym źródle. Po święceniu można było pozwolić domownikom na podjedzenie jakiś specjalności mięsnych, post został zakończony. Często na przykład robiłam galantynę z kaczki i schab ze śliwkami i boczek wędzony ugotowany a później upieczony z kminkiem i naturalnie białą kiełbasę duszoną w piwie. Czasem na drugi dzień Świąt była gicz cielęca ( po jednej giczy na głowę), które podawałam na prostokątnych półmiskach z kluskami śląskimi i ćwikłą z chrzanem. A w Wielką Niedzielę na świątecznie nakrytym stole do śniadania wielkanocnego, na honorowym miejscu obok baranka na zielonej trawce z rzeżuchy stał talerzyk ze święconym jajkiem, pokrojonym na cząstki. Brałam ten talerzyk do ręki i wszystkim domownikom życzyłam, żeby byli zdrowi i szczęśliwi.

A na stole stało wszystko, co tak pracowicie upichciłam: kiełbasa wiejska, szynka ugotowana w domu na parze, pokrojona galantyna i schab. Pokrojony boczek, który, jest tak miękki, że można go rozsmarowywać na chlebie, słynny wielkanocny chrzan Luci i wegetariański półmisek z różnych warzyw dla mojej córki. Później pojawiał się ów barszcz wielkanocny z jajkiem lub żurek zwany ” barszczem białym ” z kawałkami wędlin i chrzanem w wiórkach i oczywiście z jajkiem na twardo.

A gdzie półmisek jajek z majonezem i zielonym groszkiem, gdzie klasyczna sałatka jarzynowa, gdzie sałatka z ananasem i szynką? Oczywiście też na stole. W sąsiednim pokoju, tradycyjnie był stół pełen ciast wielkanocnych, z:

-„bakaliowcem” pieczonym w formie motyla, którego wierzch pięknie dekoruje pisakami jadalnymi moja synowa,

– mazurkiem kajmakowym,

-ciastem z ananasem

– babką cytrynową, która i na Wielkanoc, jest pieczona,

– babką ajerkoniakową

– i sernikiem wiedeńskim upieczonym przez moja córkę,

Wszystko to jest tylko w moich wspomnieniach, jak pełen gałązek ” bazi „, forsycji i tulipanów ogromny wazon w moim polskim domu.”

I idąc za ciosem dla mojej przyjaciółki przepis na sałatkę wielkopiątkową. Bo przecież Wielki Piątek jest wcześniej od Wielkanocy.

Sałatka wielkopiątkowa Luci

Trzeba mieć śledzie solone, już wymoczone i najlepiej zalane oliwą z oliwek.

Gotujemy ziemniaki w mundurkach, obieramy i kroimy w kostkę. Dodajemy do ziemniaków śledzie pokrojone w grubszy makaron. Dodajemy pokrojoną w kostkę cebulę i kiszone ogórki a całość solidnie pieprzymy. Soli tyle ile potrzeba bo i ogórek i śledzie są słone.

Całość zalewamy oliwą z roztartym ząbkiem czosnku i to wszystko.

Najlepiej zrobić sałatkę w czwartek, żeby się smaki ” przegryzły „.

Z radosnych informacji. Powrócił na stare śmieci, po wygnaniu zeszłorocznym, kiedy to ścięto za murem drzewo na którym mieszkał nasz kos. Od kilku dni wyśpiewuje za tymże murem. Są tam jeszcze inne drzewa, a może odrosły gałązki z tamtego starego. Nie wiem, bo nie widać.

A co w Ascoli? Pojawiają się kolejne doniczki na kamiennych uliczkach.

Kamelie kwitną pięknie i jest to kameliowy rok.

Wczoraj na piazza del Popolo znowu coś tam kręcono stąd ciekawscy.

Ale nas z V. urzekł antyczny Fiat dostawczy.

I jeszcze takie bardzo w temacie gołębicy wielkanocnej okno w pobliżu piazza Roma.

Popołudniu planuję wypad na wzgorze po ” zielone wielkanocne”. Bukszpanu przybywa, bo co jestem w pobliżu to coś uszczknę.

” Drzewo Anioła” wciąż czytam. Mało mam czasu jak i wszyscy, co widać po ilości wyświetleń.

I teraz już DODATEK INTERNETOWY

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

Z kwiatkiem

Piękno koni

Kącik Mola Książkowego

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Mariusz Dębski

2 generałów dwóch równolatków urodzonych w 1945 roku

Dwóch na emeryturze generalskiej

Jeden odznaczony za zasługi przez GBusha za drugi zdegradowany przez Papieża

Ten z bardziej czerwonym nosem po 15 latach „służby” potraktowany przez PiS jakby pracował w wojsku 35 lat i pobiera kilkanascie tysięcy wojskowej emerytury zaś ten z mniej czerwonym nosem dostaje obecnie 1200 pln

Jeden zredukował dług Polski o 20 mld dolarów a drugi żył co łaska na koszt wiernych z miesiąca na miesiąc

Dziwną logikę ma ten PiS ……a może jej wcale nie ma ….

Nowa rzeczywistość. Morawieckiego „NOWY ŁAD”

Żabka – Urząd pocztowy

Euro AGD – Sklep spożywczy

Orlen – Galeria handlowa czynna w niedzielę / Monopolowy

Fryzjer – Usługi amputacji włosów

Restauracje – Miejsce wynajmu stolika przy którym się nie je.

Przy zakupie jedzenia na wynos trzeba je zjeść w masce

Na parkingu samochody są objęte zakazem parkowania obok siebie bo się zarażą?

Knajpy i hotele zamknięte ale restauracja sejmowa działa.

Lockdown do 9 kwietnia bo już 10 wirus ma przerwę.

Ludzie. Serio. Czy to jest normalne? Czy tylko ja zwariowałem i uważam to za czyste szaleństwo bandytów z sejmu.

Na zdjęciu podpowiedź. Jak otworzyć salony.

(Foto z neta / zmodyfikowałem)

Jak to powiedział Minister Patkowski:

Proszę się przebranżowić.

Do PKD dodać 86.90.D Działalność paramedyczna oraz 86.90.E

Pozostała działalność w zakresie opieki zdrowotnej, gdzie indziej niesklasyfikowana

Dbanie o higienę włosów z punktu widzenia medycznego jest równie ważne jak dbanie o higienę zębów, bo chyba nie chcecie wyglądać jak Niedzielski czy Szumowski.

U mnie wygrywa ten oto mem.

Jeszcze przesyłka od LM

Jeszcze cytat

I widzimy sie naturalnie jutro.

Wtorkowo przedświątecznie

W sumie nic ciekawego. Najważniejsze, że temperatura ciągle w sferze zwyżki. Dziś w nocy ma być 13 stopni a w dzień 21. I to jak dla mnie najważniejsze. Nadchodzą jeszcze cieplejsze dni. Święta w prognozie pogody wyglądają bardzo bardzo ciepło.

Ja wczoraj zdecydowanie rozstałam się z botkami na rzecz adidasów. W domu zaczyna być nie tyle ciepło ile normalnie do życia.

Zgodnie z planem sprzątanie zakończyłam. Czyli to, co sobie założyłam. V. jak zwykle na huśtawce nastrojów. Ale nad tym nie ma się co rozwodzić.

Wczoraj wybuchła awantura o kolację. Bo gotowa była za dziesięć ósma wieczór, a teraz je się w Italii o 20.30/

I potem trzeba odgrzać, a to nie to samo. Ciśnie mi się na usta brzydkie określenie: ” wali mu równo pod deklem”.

Jutro dzień na luzie. Pójdę na szaber kwiatkowo bukszpanowy. Bo czwartek to spody do mazurków i być może również beza. Nie mam pojęcia czy przyjaciel V. przyjdzie na tę sałatkę, bo V. ma jakieś obiekcje. Coraz gorzej z jego relacjami. Przyjdzie dobrze, nie przyjdzie też dobrze.

I to właściwie tyle. Na stoisku z warzywami kupiliśmy tylko szpinak i jabłka. Ten szpinak podzielę i część zamrożę. Już go ugotowałam.

W sumie czy będę wymyślać, czy nie i tak będzie świątecznie. Bo ta Wielkanoc czy nam się podoba czy nie nadejdzie. I przejdzie.

W Italii znowu wymyślili.

Sabina Trzęsiok- Pinna

Wprawdzie Prima Aprilis dopiero przed nami, ale jak się już czuję zrobiona w bambuko. A wiecie dlaczego? Bo właśnie czytam o nowych zakazach we Włoszech wprowadzonych na okazję Wielkanocy. I tak, nie będziemy mogli wyjeżdżać poza region, za to jest dozwolony urlop za granicą. To trochę paradoksalne i nieprzemyślane, lecz nic mnie już jeśli chodzi o wirus, nie zdziwi. Tymczasem Włosi wykorzystują możliwość wyjazdu i rezerwują odpoczynek poza Italią, a największym powodzeniem cieszą się podobno Wyspy Kanaryjskie. Miejmy nadzieję, że po tych odlotach w Italii nie wystąpi nowy wariant wirusa- kanarkowy. A Wy, macie w planach wojaże na Wielkanoc, czy tak jak ja, zostaniecie w domu? Chętnie i ja pojechałabym na te Kanary, ale za późno się o tym dowiedziałam.

Czyste wariatkowo. Dziś kiedy byłam w mieście widziałam część sklepów otwartych. Nie spożywczych.

Tak, że nie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi.

„Drzewo Anioła ” czytam.

DODATEK INTERNETOWY

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

Z kwiatkiem

Niesamowite zdjęcie wybuchu Etny

GALERIA KRAKOWSKA

Newsy do poczytania

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Na dworze wciąż bardzo ciepło. O siedemnastej w cieniu 20 stopni.

Do zobaczenia jutro.

Aprile non ti scoprire

Co oznacza według starodawnych Włochów, żeby się jeszcze nie odkrywać w kwietniu. Co prawda jeszcze nie ma kwietnia, ale temperatura wspaniała. W nocy 9 stopni a w dzień w cieniu 18. Nic dziwnego, że na dworze większość osób kurtki miała pod pachą. Okna miałam szeroko otwarte, a nawet pranie powiesiłam za oknem.

Co mi przypomniało, że trzeba sznurki na tym kręciołku wymienić, bo są przetarte. Sama nie dam rady V. ma to gdzieś. Pozostaje tylko właściciel. Porozmawiam i zobaczymy.

Rozpiska świąteczna mniej więcej w normie. Dziś skończyłam sypialnię zmieniając pościel. I cały czas jakieś tam drobiazgi się pałętają. Zrobiłam trochę zakupów i co najważniejsze mam gotowe w słoiku własnej roboty śledzie. Nie ma ich za wiele, ale dla mnie wystarczy.

Wciąż nie mam pojęcia czy córcia z mężem nas zaszczycą. Od tego zależy ilość dań. Może dziś uda się z nią porozmawiać.

Jutro definitywnie kończę sprzątanie. Został mi pokój ksiedza. Okno i szafa na górze. I pewnie dekoracja jakaś powstanie. Musze się udać na kwiatowy szaber na wzgórze i ewentualnie nad rzekę. Jutro po obiedzie bo jeszcze nic na ten wtorkowy czas poobiedni nie zaplanowałam.

Wczoraj na pocieszenie perturbacji pełniowej kupiłam kolejne książki Lucindy Riley.

I tak mam wszystkie przetłumaczone na język polski. Powtarzam. Bardzo ją lubię. Poza tym znalazłam informację, że ostatni tom cyklu ” Siedem sióstr” ukaże się w czerwcu.

Dziś z racji tych świątecznych zawirowań DODATEK INTERNETOWY w wersji mini.

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

GALERIA KRAKOWSKA

Coś wielkanocnego. Naturalnie rękodzieło.

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Jakiś cytat na dziś

I właśnie sobie uświadomiłam, że gdyby nie udało mi się zwiększyć limitu zdjęć musicality zaprosić Was w inne miejsce.

Czyli udało się.

Do zobaczenia jutro.

Monotematycznie

Najważniejszą wiadomością jest wiadomość o kupnie śledzi. Dzisiaj. Zmobilizowała mnie przyjaciółka, która zadzwoniła, że ” nasz sklep” jest otwarty i że wygląda na to, że śledzie do jutra znikną. Zwłaszcza, że Polki mają wychodne i pewnie ruszą na zakupy. Nie miałam wyjścia i poszłam do sklepu. I dobrze zrobiłam, bo rzeczywiście filety śledziowe były na ukończeniu. Solone w całości jeszcze są, ale zawsze lepiej mniej roboty. Nawet moczyć ich nie trzeba tylko zlać olej w którym są i wymienić na nową oliwę z oliwek. Plus cebulka, ogórek kiszony, sok z cytryny i dużo majeranku.

Jutro zrobię i będą się do czwartku, kiedy to zrobię sałatkę na Wielki Piątek przegryzać.

Za ciosem kupiłam chrzan i ogórki kiszone ( co za radość) i nawet dwie korzenne pietruszki, bo może i sałatkę jarzynową na drugi dzień czyli Pascquetta zrobię. W drugi dzień Świąt V. ma imieniny . San Vincenzo. I całkiem na skróty kupiłam masę kajmakową do mazurka. Tak, że babka cytrynowa, mazurek kajmakowy i beza z kremem na bazie mascarpone. I jeszcze kupiłam farbki do jajek. Tylko nijak nie mogę się doczytać jak te jajka farbować. Niby jest przyklejony opis po włosku na jakiś dziwny język, ale nieczytelny. Zrobię jak w kraju. Rozpuszczę z octem w gorącej wodzie i włożę jajka ugotowane na twardo.

To według rozpiski będzie w piątek. Rano w sobotę babka cytrynowa. W piątek beza i spody do mazurków. A może te spody w czwartek. Nie wiem jeszcze. Zależy od humorów V., bo jak mnie zdenerwuje, to będzie ciężko mi się pozbierać. A tu pełnia w ataku.

Wczoraj zrobiłam sypialnię i została mi tylko zmiana pościeli. Wciąż czeka okno w kuchni. No i o dekoracjach czas pomyśleć. Teoretycznie wszystko mam poza jajkami i kwiatkami z gałązkami. Bukszpan na skwerku. 😀

A menu świąteczne? Nie mam pojęcia, co najprawdziwszy środkowłoski Italiano zadysponuje.

W temacie czytania. Skończyłam ” Dom orchidei”. Wczoraj przeczytałam ” Pokój motyli” i dziś czeka na mnie ” Drzewo Anioła”.

Potem będzie powrót do sensacji.

Niedziela Palmowa bez radości. Zajrzałam nawet do katedry po gałązki oliwne, które tu są palmami, ale w tym roku nie było. Kto przyniósł, to na mszy mu poświęcili.

I tak wiadomości osobiste ukończyłam.

Teraz DODATEK INTERNETOWY

Zacznę od filmiku instruktażowego o składaniu. Sama go wrzucę w przypominajkę. Jest kilka dobrych pomysłów na porządek w szafach. A ja lubię mieć w niej poukładane. Od zawsze. 😀

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

Przyleciały

Z kwiatkiem

Kącik Mola Książkowego

GALERIA KRAKOWSKA

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Iwona Pietrasik

My siedzimy w domu, a pan minister Warchoł na spacerze z rodziną bez maseczek.

Czy policja to widzi!!!

Przy odstępie 1,5 m jedna osoba przypada na 9 m2. Ja tego nie skomentuję, bo Ziobro czuwa.

Dorota Schrammek

Niestety, to nie fejk.

Młodzieżówka PiS-u.

Mogą próbować, mogą się starać, ale Duda i tak będzie większym

Moje pierwsze miejsce. 😀

Dzisiejszy cytat

Jutro zaczynamy Wielki Tydzień. A dopiero było Boże Narodzenie.

Nic to. Widzimy się jutro.

Wydanie weekendowe

Taki dzisiejszy blog rozmaitości. Dla odpoczynku. Bo jak znam zycie, to chociażbyśmy się nie wiem jak zarzekały, to dzisiejsza sobota przedświąteczna ( bo następna, to prawie Wielkanoc) jest w większości domów pracowita. Polskich domach, bo w tych innych bywa różnie.

Ciepło wciąż mamy i niech już tak zostanie. Wczoraj jednak ogarnęłam okno w łazience i lustra. Tak, ze jestem z planem do przodu. Jak mi się uda, to dziś zmienię firanki w kuchni i może jeszcze coś tam małego zrobię.

Bez spinania się, powolutku.

Jeszcze w temacie kapuścianym. Zostało mi jej trochę w stanie surowym i przypomniałam sobie o babcinym przepisie : „kapusta na kalafior”. I chyba tak zrobię.

Kapustę kroimy na 4 części i gotujemy w mleku.

Potem polewamy masłem z bułeczką jak kalafior. Voila.

Ja niestety muszę zmienić recepturę. Ugotuję w bulionie z kostki i poleję potem oliwą z czosnkiem lub samą. Bo inaczej V. do ust włoskich nie weźmie. A ja już się przyzwyczaiłam, do tych dziwnych zestawień.

Trudno świetnie. Nasze też są dla niego dziwne.

Lucia Modna w rozpaczy, bo nic przed sezonem wiosennym nie może pokazać. Sklepy zamknięte i na wystawach dresy i sportowe kurtki.

To podpieram się propozycjami internetowymi. Jak te.

I dlatego wrzucę dziś kawałek tekstu o modzie w dawnych latach. Z „Życiorysu PRL em malowanego”.

Lucia i jej ciuchy, których nie miał nikt .                                                                            

Najpierw były lalki. Miałam ich sporo i każda posiadała swoją garderobę. Z wiekiem aż wstyd się przyznać lalek przybywało i ich ciuchów też. W końcu dostąpiłam zaszczytu i babcia udostępniła mi swoja wspaniałą maszynę do szycia ” singerówkę „. Opanowałam szycie na niej gdzieś w wieku 7 lat i szyłam lalkom różne fikuśne rzeczy. Kiedy byłam podlotkiem latałam po sklepach z materiałami i kupowałam różne kawałki ( tzw. „resztki”) i z nich tworzyłam wg mnie arcydzieła krawieckie. Później już jako mężatka też lubiłam szokować i mieć ciuchy niepowtarzalne a materiały w odróżnieniu od ciuchów w sklepach były. Jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie haftowałam i z szydełkiem byłam zaprzyjaźniona, często więc wykończenia moich szmatek były właśnie haftowane i szydełkowe. Tak w myślach przebiegłam te swoje dzieła i kilka wydaje mi się ciekawymi i o nich opowiem.

Najbardziej byłam dumna ze swetra, który powstał po wielkich porządkach w szafie. Na stercie szmat leżała ukochana zielona dzianinowa spódnica, z którą nie mogłam się rozstać i kilka rozciągniętych sweterków, w różnych ostrych kolorach, o różnej fakturze. Patrzyłam smętnym wzrokiem na tę kupkę ulubionych rzeczy, które już nie nadawały się do noszenia. Powstała nagle wizja wielkiego swetra, bo takie były w modzie (nosiły one nazwę ” ze starszego brata, “) ale to nie miał być zwykły sweter. Wzięłam gazetę, „Trybuna Robotnicza” nadawała się do tego idealnie i wyrysowałam formę, taką z kimonowymi rękawami, fason długi i obszerny. Musiałam zrobić dwie takie formy, potem na jednej wyrysowałam nieregularne części, cały wykrój był tak porysowany i zaczęła się zabawa. Wycinałam część z papieru, później ze starego swetra lub spódnicy i nanosiłam na cały wykrój, wszystko to na podłodze w tzw. ” dużym pokoju „, później fastrygowałam cześć do części aż cały sweter był z tych kolorowych łat gotowy. Nie muszę mówić, że trwało to ze dwa dni i domownicy musieli omijać moje dzieło na środku pokoju. Później w ruch poszła maszyna, ale to nie koniec, łaty zszywane były na prawej stronie i później każdy szew obrabiałam szydełkiem, kordonkiem, żeby się nie rozciągał. Efekt był fantastyczny, to było coś innego, kiedy jeszcze wykończyłam spory dekolt, sama byłam zachwycona. Ten sweter nosiłam kilka lat a uznanie zyskał na wyścigach końskich w Warszawie, gdzie byłam z ojcem, chyba dwie panie mnie zaczepiły pytając, gdzie można coś podobnego kupić. Byłam też w nim na ślubie córki mojej przyjaciółki, sprawdzał się w każdej okoliczności.

Druga ciekawą rzeczą, którą pamiętam to podkoszulek. Zwykły biały z krótkimi rękawkami, grzeczny i normalny. Wyrysowałam na przodzie serce i brzegi serca wyhaftowałam, tak jak przy wycinanych wzorach. Wycięłam serce i co się okazało, że nie wzięłam poprawki na dzianinę podkoszulka i serce rozjechało się, całe cycki, że tak powiem na wierzchu. Mina mi zrzedła,  narobiłam się i efekt paskudny. No to zdjęłam, podłożyłam karton, przyfastrygowałam i zaczęłam szydełkiem tkać misterną ażurową siateczkę, która serce trzymała na wodzy i przyzwoitości. To było to, niby dekolt spory, coś tam wyglądało, ale reszty się trzeba było domyśleć, taki trochę prowokacyjny ciuszek. Nosiłam go z długą falbaniastą spódnicą i lubiłam bardzo. A najbardziej prowokacyjną sukienkę uszyłam sobie z zielonej kory, miała kloszową spódnicę, ale dopiero od bioder, bo to też był mój konik, tuszowanie szerokich bioder, dlatego to góry w moich ciuchach były ciekawe i zwracające uwagę. Spódnica normalna, ale góra? Sukienka bez rękawów, na patki złapane ramiona, pod samą szyję, ale proste rozcięcie sięgało do pasa z przodu, chwycone tylko w środku, żeby się nie rozjeżdżało na boki. Był to etap, kiedy moda była na nie noszenie biustonoszy. Też tak chodziłam, biustu nie musiałam się wstydzić, zresztą wszystkie tak latałyśmy. Niby nic nie było widać, ale w ruchu sukienka to i owo odsłaniała… fajna była. Tak mogłabym bez końca, ale najdziwniejszym moim dziełem był kapelusz. Kupiłam duży słomkowy i czerwony jak dla mnie był za zwyczajny no to kupiłam straszną ilość wstążki w ciut jaśniejszym odcieniu, takiej szerokiej do warkoczy i pracowicie kapelusz podszyłam falbankami, jak spódnicę do kankana. Wstążka opasywała też rondko kapelusza i spadała z tyłu. W kapeluszach szczególnie stylowych wyglądam świetnie było mi w nim zwyczajnie ładnie no i nikt takiego nie miał, to było jeszcze w Krakowie a tam można było zobaczyć różnie ciekawie ubrane dziewczyny. Nikt mnie palcami nie wytykał nawet moja babcia po skończeniu mojego dzieła uśmiechała się z pobłażliwością. Gorzej patrzyła, kiedy zaczęłam skracać spódnice.”

I tak pierwszy temat relaksujący zaliczyłam.

Kolejnym naturalnie będzie. ” DODATEK INTERNETOWY”

Zaczniemy od Dnia Teatru

Dziś jest Międzynarodowy Dzień Teatru!

– Dziadku… No i jak, podobało się dziadkowi w teatrze?

– Bardzo mi się podobało a najbardziej na końcu, kiedy dawali płaszcze! Wziąłem trzy!

Anegdoty teatralne, filmowe i muzyczne

JAN HIMILSBACH: Tyle dróg budują, tylko, kurwa, nie ma dokąd iść!

Jakby nie spojrzeć o tej parze wciąż ludzie pamiętają.

Jadwiga Teresa Wareliś

· TO BYŁA PRZEPIĘKNA PARA PREZYDENCKA💕

MIELI KLASĘ, KULTURĘ I BYLI LUBIANI PRZEZ POLAKÓW

Z cyklu FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

Natura

GALERIA KRAKOWSKA

W Kąciku Mola Książkowego

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

W tymczasowym szpitalu we Wrocławiu zakupiono łóżka ,to odrapane ufundował wojewoda z PiS za cene 1481 zł./sztuka To eleganckie , elektryczne nowe kosztuje 1250 zł/sztuka Zapewne przy zakupie 270 sztuk cena nowego do negocjacji. PYTANIE KTO NAS NA ŻYWCA OKRADA W NIEZWYKLE PRYMITYWNY SPOSÓB NA RYMPAŁ?

PS. Info dla patriotów, łóżko odrapane ściągnięte z Niemiec ,bo mu się homologacja skończyła. Nowe wyprodukowano w Polsce.

Jeśli myślisz, że miałeś zły dzień to pomyśl o tym sterniku, któremu w jakiś kurwa sposób udało się wbić swój (zarejestrowany w Panamie, należacy do Japońskiej firmy, operator taiwanski pod zarządem technicznym z Hongkongu zatrudniającym Hindusów) gigantyczny statek bokiem do cholernego Kanału Sueskiego, zablokować go w poprzek powodując dosłownie największy na świecie korek morski co obecnie kosztuje niemalże każdego morskiego spedytora miliony dolarów na godzinę. Yeap. A ta kopareczka i tych 3 gosci ma uwolnic 400metrowy statek mogący transportować 26.000 kontenerów…
(

Piotr Bystrek

Cytat stosowny do dzisiejszego dnia.

Zakupy przed laty….

Mam nadzieję, że odpoczęłyście ( liście ) trochę.

Do jutra. W letnim czasie i niestety blisko pełni.

Wreszcie

Wreszcie wygląda na to, że wiosna zagości na przeznaczony przez rok czas. Od wczoraj temperatura szybuje co dzień o kilka stopni do góry. Rano wyszłam na pocztę i naturalnie do piekarni i to było to. Łagodne powietrze i ciepło. Rozpięta kurtka, ale wciąż ta sama zimowa. Nie tylko ja nie dowierzam pogodzie. Raczej wszyscy porozpinani chociaż trafiła się i pani w samej bluzeczce.

Przysłowie mówi ” mierz siły na zamiary”. To ja chyba wczoraj przesadziłam z zamiarami wobec sil. Ale kuchnię mam posprzątaną, poza oknem do przetarcia i zmianą firanek. To zostawiam na przyszły tydzień.

Z rozpędu zrobiłam wczoraj leniwą wersję kapusty faszerowanej. Bez ryżu tylko z mielonym mięsem i sosem pomidorowym.

Mam jeszcze na dzisiaj.

W planie miałam okno od łazienki i lustro. Nie wiem czy mi się będzie chciało. Może jednak się zmobilizuję. Nie jest to wielka praca tyle, że trzeba podeprzeć się drabiną. Sypialnię, też zostawiam na przyszły tydzień. I zastanawiam się kiedy upiec bezę. Może w środę. Mam białka, to co się będą marnować w lodówce.

W poniedziałek kupię solone śledzie, bo wiem, że są i nareszcie będzie po mojemu. Kupię też chrzan w słoiczku i naturalnie przerobię na modłę mojej babci. 😀

Dziś w piekarni widziałam włoskie wielkanocne przysmaki czyli pizza di formaggio i piconi al formaggio. Chyba kupię też w przyszłym tygodniu. V. lubi jak to Włoch. Pamiętam jak na Wzgórzu Czterech Wiatrów Giuliana piekła te przysmaki z moją pomocą w ilości hurtowej 😀

Tak, że wiem jak, mam przepisy, ale dla dwóch osób za wielka zabawa. Wole nasz mazurek i babkę cytrynową. 😀

I okazuje się, że jakby nie spojrzeć, to ta Wielkanoc człowieka dopada.

Kończę ” Dom orchidei” i chyba zostanę na razie przy Ridley.

A teraz oczywiście DODATEK INTERNETOWY

Oto Polska właśnie.

Dorota Swietlicka

„To ja dziś o czystym wariancie polskiej paranoi.

Od dwóch tygodni słyszę, że w Polsce brakuje lekarzy.

W ubieglym roku po bolesnym i dlugim jak tasiemiec procesie, nostryfikowalam dyplom lekarza w Szwajcarii. Otrzymalam tu prawo wykonywania zawodu. Bo tu mieszkam. Żeby pracować samodzielnie, musze przedstawic kwit, ze zdałam egzamin z jezyka niemieckiego w autoryzowanej szkole. Nie wystarczy mówić.

Nie ma sprawy. Termin egzaminu mam wyznaczony na koniec maja, mam więc dwumiesięczne okienko, kiedy mogę się przydać ojczyźnie, ponieważ słyszę codziennie, że lekarzy brak, brak, brak. Dramat na calego.

Szef Naczelnej Izby Lekarskiej na mojej apce TVN 24 wymienia każdego wieczoru ten brak w ogłoszeniach parafialnych. PIS biedzi i bredzi, Trzaskowski zanim go skuło, też apelowal. Nawalają się sztachetami i nic z tego dobrego nie wynika. No to myślę – pomogę. Nie szaleję ze stanowiskami, ot tak, do czego przydziela, tam pojde. Moge obsłużyć hotline. Mogę udzielać informacji o stanie zdrowia pacjentów umierającym ze strachu matkom, żonom, siostrom, dzieciom, komu tam delikwent dał zgodę, żeby nie szargać Rodo.

„Samymi łóżkami to mozesz sobie burdel urządzić” – to chyba z Religi (zreszta i on, i jego żona to moi nauczyciele akademiccy).

Dzwonię kolejny już dzień – od dzialów kadr, dyrektorów szpitali po okręgową i naczelną izbę lekarska. Busy. Busy. Busy. Od Annasza do Kajfasza. Ja tu jestem od pozwoleń – powiedział miły pan. No niby się zgadza. Ale jednak nie.

To ja sprytnie dzwonie (tu jestem wyszkolona jak nikt w temacie – jak cię drzwiami nie chcą, to przez okno wskakuj) – na recepcje, do zarządów, do księgowości, przetargów, IT, BHP, komórki od zaopatrzenia, apteki, laboratorium, izby przyjec (chociaz im najmniej staram sie zawracać głowy), bo do działu kadr to nie ma opcji.

Rozmowa wygląda mniej wiecej tak:

Dzień dobry. Nazywam sie tak i tak i chcę pomóc ojczyźnie.

A w myśli mam: „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu. Wóz nuża się w zieloność i jak łódka brodzi”.

Nie pcham sie na pierwszą linię frontu, ale do czegoś mogę się przydać.

To musi Pani dostarczyć alfabet dokumentów, przetłumaczonych na język polski, podbitych notarialnie i musi pani za to zapłacić sama.

OK. Zapłacę, nie ma sprawy. Ale czy wie Pani, że te dokumenty są w moich papierach? I proszę pani Szwajcaria ma lockdown, my tu biurokratycznie lezymy.

Nieważne, trzeba je jeszcze raz dostarczyć, plus opinia etyka. (Tu zaczyna być wesoło, bo ja właśnie jestem etykiem. Chociaż po prawdzie, etyk wcale nie musi byc etyczny).

Ach i jeszcze musi Pani zdać egzamin z języka.

What?

A z jakiego? pytam.

No z polskiego.

Oczy mi zaczynają świecić jak żarówki osram.

Poważnie Pani mówi?

Tak.

I tu włącza mi się Kargul – Pani – ale przecież ja stąd, znad Wisly, spod wierzby od Chopina. Nie mówię po prawdzie sienkiewiczem ani jakubem wujkiem, słowackim ani mickiewiczem, ale radze sobie w Biedronce i Empiku. Z polskiego mialam zawsze same piątki. No i maturę mam. Złoty medal dostałam…Malucha z patyka potrafię odpalić.

To gdzie pani studiowała?

W Warszawie. Na Chałubińskiego. Konkurs wygrałam, studentów uczyłam.

To ja nie wiem.

A kto ma wiedzieć?

Nie wiem.

Myślę i myślę – może temat ze starostami powinnam rozbroić? Tak dużo się o nich i o wójtach ostatnio mowi. Już wiem! Może ten wójt z Pcimia… I tu nagle – skąd mi się wziął w głowie wójt z Pcimia. BAng. BAng. BAng. Pomysłowy Dobromir! Jasne! Na mojej apce tvn 24 gadają o nim codziennie. Do wyrzygania.

Wykonałam w sumie ponad 300 połączeń telefonicznych, może więcej.

Radź sobie Polsko sama.

PS. „Ze spuszczoną głową powoli idzie żołnierz…”

Smutne świadectwo naszych czasów.

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

I ti obrazek, który być może wykorzystam w kwietniowej czołówce bloga.

GALERIA KRAKOWSKA

Kulinaria

Przesyłka od LM.

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Moje wyspy

– Nagi tors podnosi ego, kawa podnosi ciśnienie, a kościół odporność na wirusa.

Czego nie rozumiecie?

Moje pierwsze miejsce

I dzisiejszy cytat.

Do zobaczenia jutro.

Z pamiętnika gospodyni domowej

Udało mi się wczoraj umyć lodówkę. Dokładnie. Z wszystkimi szklanymi półkami. Dziś rano załatwiłam zamrażalnik i teraz spokojnie mogę do niej wkładać to, co z pewnością się pojawi w menu wielkanocnym. Dziś w planie szafki kiedy to osobisty zostawi mi kuchnię do dyspozycji. Pranie się pierze, a za oknem słońce. Wczoraj popołudniu zmienił się wiatr. O wiele cieplejsze powietrze. I dziś temperatura też ma przekroczyć 16 stopni. Najwyższy czas. Wszak to koniec marca w Italii. Powinno być ciepło, słonecznie i kolorowo. Nawet podczas szarej pandemicznej rzeczywistości.

Poza tym zgodnie z założeniem czytam Lucindę Riley ‚ Dom Orchidei”. Bardzo lubię tę autorkę i wszystkim paniom polecam.

A wracając do porządków świątecznych jednego się w Italii nauczyłam. Żeby tak jak Włoszki nie przejmować się nimi. Tu nie ma zwyczaju szaleństwa porządkowego. Głównie myśli się o jajkach czekoladowych i o tym co na stole. Zresztą zwykle jada się w restauracji. W tym roku będzie to jedzenie przyniesione do domu. My zwykle też jemy poza domem, ale w tych czasach wiadomo. Zjemy w domu, a że V. lubi kuchnię domową, to jakieś menu włoskie będzie.

Ja muszę rozeznać sprawę solonych śledzi, bo zaprosiłam przyjaciela V., na sałatkę wielkopiątkową czyli ziemniaczano śledziowa. Z pewnością w ” naszym sklepie” będą.

Za chwile wyjdę na moment w miasto kuśtykając powolutku po centrum. Łykam pastylki kuracyjne i oczywiście jeszcze za wcześnie na efekt. Zastrzyki skończyłam i specjalnego efektu nie dostrzegłam.

I tyle na dzisiaj.

DODATEK INTERNETOWY

FOTOGRAFIE

Kącik Mola Książkowego

Z cyklu ” uśmiechnij się „

GALERIA KRAKOWSKA

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Katarzyna Trunkwalter

PRACUSIE

NIEROBY NARODOWE

Nasz Prezydent

pozostałe memy

Moje pierwsze miejsce.

Propozycja na Wielkanoc

Przesyłka od LM.

I dzisiejszy cytat.

Zobaczymy się jak zwykle jutro. 😀

Przedświąteczne narzekanie

Bo tak!!! Zaczyna mnie dopadać drobna gorączką świąteczna. Lata przyzwyczajeń. Trzeba by, to i owo zrobić. A przy osobistym, to utrudnione. On rano zasiada w kuchni i tak siedzi oglądając telewizję. I broń Boże mu czymś przeszkadzać. Każdy szczęk to wojna. Ja mam już opanowaną strategię i kiedy idzie popołudniu ” odpoczywać” czyli spać wtedy kuchnia jest moja. Tylko problem w tym, ze często mija mi ochota na jakieś większe sprzątanie. Bo ja lubię sprzątać i inne zajęcia domowe robić do południa. Potem jest czas na czytanie.

Jakoś to jednak muszę ogarnąć.

Trochę czasu jest jeszcze. Zacznę od szafki pod zlewozmywakiem i lodówki. Potem góry szafek. W końcu to tylko niewielka kuchnia. O jakiś dekoracjach też trzeba pomyśleć czyli przynieść je z pomieszczenia gospodarczego. Kulinarnie to tylko mnie coś słodkiego kręci. Mazurek kajmakowy i beza. Oczywiście babka cytrynowa.

Zbieram łupiny z cebuli, żeby kilka jajek pokolorować.

Oczywiście trzeba kupić jagnięcinę, bo bez niej tutaj nie ma świąt. Nie mam pojęcia czy córcia nas zaszczyci obecnością, bo jak wiadomo czerwona strefa. Nie ma problemu. Chyba można przyjąć gości tyle, że w promieniu 10 km. I maks 1/ 2 osoby.

Wygląda na to, że upierdliwy sąsiad się wyprowadza. Wynosi jakieś pudła, materace a nawet kuchenkę gazową. I to jest pozytywna wiadomość.

Może kolejni mieszkańcy będą normalniejsi, cokolwiek to znaczy .:D

Cykl ” Rizzoli” uważam za przeczytany.

Postanowiłam wrócić do ulubionej Lucindy Riley. Mam jeszcze kilka książek nieprzeczytanych. Padlo na ” Dom orchidei”.

I tyle wstępnych narzekań.

DODATEK INTERNETOWY

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

Nasze zwierzaki

W Kąciku Mola Książkowego

GALERIA KRAKOWSKA

Kulinaria

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

Taką notatkę znalazłam.

Oto groby poległych pod Monte Cassino polskich żołnierzy wyznania mojżeszowego, czyli Żydów! Za co oni polegli? Za który kraj? Czyżby zdaniem rządzących za San Escobar? Proszę o udostępnianie tego zdjęcia. Gwoli zwiększania wiedzy i świadomości. Polecam to zadanie IPN-owi!

A teraz codzienna porcja memów.

Cytat dzisiejszy. 😀

Do widzenia. Do jutra.

Zwierzenia mola książkowego

Jednak w pamiętniku oprócz zwierzeń są też chwile codzienne. Jak ta dzisiejsza, Wybrałam się na ulubiony spacer do piekarni. Wiał lodowaty wiatr, temperatura nie przekraczała 5 stopni, jak poinformowały mnie okoliczne apteki. A jednak na piazza Arringo jeden z zamkniętych naturalnie barów ozdobił swoje parasole taką fajną kwietną dekoracją.

Ale nie to było najważniejsze. W jednym z pojemników rośnie świeżutka młoda mięta.

Co nie ukrywam ucieszyło mnie. Wystarczy wyskoczyć na plac kiedy potrzeba mięty na przykład do fasolki szparagowej. 😀 lub herbatki miętowej. A zaraz w następnym barze rośnie sobie laur. I tym samym mamy świeże listki laurowe w razie potrzeby.

Niedawno pokazywałam rosnący na skwerku rozmaryn. Tak, że ogródek zielny mam pod bokiem.

Wracając z piekarni i mini zakupów upolowałam przepiękną dwukolorową kamelię.

A wracając wspięłam się na stromą uliczkę w poszukiwaniu wiosny za jednym znanym mi murem. Nie znalazłam tego czego szukałam. Za to wracając dostrzegłam urodę pobliskiego zaułka.

I tyle zapisków dzisiejszych. A teraz co z tym molem książkowym?. No jestem nim od urodzenia prawie. Kiedyś przeżywałam ciężkie chwile w Italii odcięta od nowości książkowych . Teraz zanoszę hymny dziękczynne temu, kto wynalazł książkę elektroniczną. Zakupy trwają kilka minut. Jest to jedna z niewielu przyjemnosci jakiej mi pandemia nie odebrała.

Malo czytam blogów książkowych. Czasami wpadnie mi w oko jakaś reklama książki, czasami mojej przyjaciółce. A czasami księgarnie internetowe coś zaproponują. I tak katalog ebooków rośnie ku mojemu szczęściu. Mam ten plik na wszelki wypadek aktualizowany na nośniku. Bo z siecią rożnie bywa i sprzętem też. Staram się nie piracić i nie pobieram książek z rożnych zwierzątek. Uczciwie kupuje w księgarniach.

Oczywiście wymieniam się z przyjaciółką nowymi książkami, ale przecież książki się pożycza. Te przynajmniej nigdy nie giną. 😀

Mam jedną serdeczną przyjaciółkę, której udostępniam wszystkie moje nowości i ona mi też się rewanżuje tym samym. Mamy podobny krwawy gust i lubimy sagi. Oczywiście zdarzają się między nami różnice w odbiorze książki, ale naprawdę niewiele.

Dziś zakończę cykl Rizzoli Tess Gerritsen. Oczywiście zostało mi jeszcze sporo jej książek na czytniku, ale po 12 tomach czas na zmianę autora.

A u mnie teraz czas na DODATEK INTERNETOWY

Fotografie

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

I jeszcze coś na ząb

Kulinaria

I wiosenny cytat.

Do zobaczenia jutro. 🙂

Nie tylko pod znakiem forsycji

Po kolei.

Obiad się udał i to bardzo. Niestety później już nie było tak pięknie. Winne zmagania V. przyniosły mi bezsenną noc. Co zresztą nie było tak złe, bo skończyłam 11 tom cyklu Rizzoli .

I dlatego wstaliśmy dziś jak nigdy, po godzinie dziewiątej.

Miałam do odbioru pudełko zastrzyków, bo w piątek apteka dysponowała tylko jednym. Poza tym wciąż walczymy w Federacji Konsumenta o pomoc w naprawie telewizora na gwarancji. Jutro kolejne umówione spotkanie popołudniu. Pojechaliśmy naszym busikiem. To jest doskonały środek transportu. Nie dość, że bezpłatny, to jeszcze te dwie linie załatwiają dojazd w rożne miejsca. A z parkowaniem bywa różnie. i tam zrobiłam pierwsze kwieciste fotki.

Nawet lawenda ma kwiatki.

Wróciliśmy do centrum. V. poszedł do domu a pokuśtykałam wolniutko do Acqua Sapone. I po drodze postanowiłam zatoczyć koło i pokazać kolejną uliczkę z forsycjami. Zanim tam dotalam forsycje w donicach na tarasie

a na chodniku taka krzewinka, o której nie miałam pojęcia, że kwitnie i to na niebiesko.

Zrobiłam zakupy i zgodnie z postanowieniem poszłam oglądać forsycje i inne wiosenne cuda kwitnące w Ascoli.

Te nabrzmiałe pąki to chyba glicynia, ale pewna nie jestem.

A to mój ulubiony wiosenny krzew. Nawet gałązkę do wazonu ułamałam.

A teraz już forsycja za forsycją. Ogródki przydomowe uporządkowane i czekają na słoneczną pogodę.

Ulica pnie się pod górę na zamkowe wzgórze. Stąd teraz trochę leśnej roślinności.

Kilka takich gałązek przynioslam do domu i zobaczymy czy się rozwiną kwiaty.

Wciąż nie mogę dotrzeć w jedno a właściwie dwa miejsca niedaleko domu. Mam nadzieje, że zdążę tej wiosny. Magnolii chyba nie dam rady odwiedzić. Za daleko.

I czas na rozpoczęcie ostatniego tomu z cyklu Rizzoli.

I chyba muszę poczytać coś innego, bo ta seria była naprawdę krwista.

Teraz naturalnie DODATEK INTERNETOWY

FOTOGRAFIE

Palcem po zdjęciach

Kamienny dom i urokliwy basenik

Z kwiatkiem

Drzewa

W Kąciku Mola książkowego

GALERIA ŚLĄSKA

GALERIA KRAKOWSKA

GALERIA MEMÓW I AKTUALNOŚCI

I jeszcze w Starym Kinie

Miłego poniedziałku.

Do jutra.