Mogę się narazić na komentarz” wariatka…….., czasy straszne a ona rozpacza, jak ta głupia”. Trudno.
Kochałam go. Od pierwszej chwili kiedy wiosną zawędrowałam na spacerze w uliczkę przy której zamieszkałam po latach. Już wtedy był piękny i pachniał jak to się pisze upojnie.
To są właśnie tamte zdjęcia sprzed lat.
A potem zamieszkałam na uliczce i czarny bez kochałam miłością wielką czekając na pierwsze wiosenne kwitniecie.
Nawet w nocy wyglądał przepięknie podświetlony latarnią.
Aż nadeszła wiosna i zakwitł. Ostatni raz. I pachniał tak, że do mieszkania wpadał cudowny zapach czarnego bzu.
Obok rosło wysokie drzewo i jego konary splątane były z czarnym bzem jak i dziką różąNiestety rósł na prywatnej posesji i wczoraj usłyszałam warczenie pił. Miałam nadzieje, że to tylko zwykłe włoskie przycinanie czyli opitalanie drzewa i przycięcie bzu. Niestety. Warkot pił trwał cały dzień i nie zostało śladu po urokliwym zakątku.
Został na moich zdjęciach i on i drzewo na którym siadały wiosenne ptaki ze swoim śpiewem. Zostało świadectwo bezmyślności ludzkiej.
Wciąż mam nadzieję co do bzu, że tam za murem odrodzi się od korzenia i jeszcze zapachnie. Bo nic innego poza tą nadzieją nie zostało.
A teraz inne tradycyjne aktualności.
Wczoraj krążył w Internecie taki straszny tekst.
A my odliczamy
.
Jeszcze jeden włoski mem. ( Kiedy boisz się wirusa, ale jeszcze więcej boisz się swojej żony)Akcja warszawska do naśladowania
i obrzydliwe praktyki.I
A teraz piszę z pełną odpowiedzialnością, że tak to nie działa. Z autopsji. 😀 Teraz dzisiejsza porcja. jak zwykle śmiesznie
Serio, bo i w Italii nie jest tak rozkosznie z ekonomią. Ja tekstów zahaczających o politykę i ekonomię nie piszę, bo mam wtedy niewyparzony język, ale chętnie czytam mądre teksty.
Takie jak ten.
” Przystanek Italia”.
Mężczyźni na zdjęciu to fryzjerzy z Padowy, którzy postanowili przykuć się łańcuchami, aby zaprotestować wobec dekretu rządu, czyli otwarciu salonów fryzjerskich dopiero od pierwszego czerwca. Panowie wyjaśnili, że przestrzegają wszystkich procedur i są gotowi na otwarcie, a wręcz muszą to zrobić, ponieważ koszty prowadzenia salonu wynoszą miesięcznie 20 tysięcy euro, więc nie mogą sobie pozwolić na dalsze straty. Skoro otwarzyć działalność mogą inni, oni również na to liczyli, a kolejny miesiąc do tyłu będzie dla nich ciosem w plecy. Pieniądze z nieba nie spadają i ludzie muszą pracować mimo pandemii. Co na to premier Conte? Jest mu przykro, ale nie ma jeszcze warunków, aby powrócić do normalnego życia.
Włoski rząd nie stanął na wysokości zadania i nie pomógł małym i średnim przedsiębiorcom obronić się przed katastrofą. Już teraz szacuje się, że bardzo dużo firm upadnie i nie otworzy ponownie biznesu, gdy będzie już po. Nikt nie zwolnił ludzi prowadzących firmy z podatków, nikt nie zablokował opłat, a te 600 euro (czy nawet 800), które obiecał rząd, to kropla w morzu potrzeb. Dlatego bardzo rozumiem fryzjerów z Padowy, którzy protestują, by przeżyć i ochronić to, co udało im się stworzyć. Italia wyjdzie z pandemii, o tym jestem przekonana, lecz stanie się to kosztem zwykłych ludzi. Politycy bowiem nie rozumieją, że większość społeczeństwa nie żyje jak oni i nie zarabia kilkunastu tysięcy euro miesięcznie. Wygrać z pandemią trzeba, lecz ludzie oprócz tego mają jeszcze inną rzecz do pokonania- głód. Do tego dręczy ich niepewność, co będzie w przyszłości. Jak zatem nie przyznać racji zrezygnowanym fryzjerom?
(zdjęcie- Corriere del Veneto)
A teraz czas do pół serio.
To będzie moja osobista teoria spiskowa dotycząca pandemii w Italii.
Otóż według mnie przyczyniły się do tego zwyczaje włoskie dotyczące życia podczas zimy. Włosi mieszkają jak zima długa w niedogrzanych mieszkaniach, co niestety wiem z autopsji. Kolejny raz przypominam model zimowy.
W mieszkaniu najwyższa temperatura to 21 stopni i to w łazience. Normą jest 19 stopni. I to tylko tam gdzie włączone są kaloryfery. Czy to termostat czy włączanie w ciągu dnia ogrzewania temperatura max. 19 stopni.
I te cholerne kafelki które zima są wilgotne i nawet teraz jeszcze szczotka do zamiatania jest po użyciu wilgotna, co stwierdziłam dzisiaj.
Ubierać się trzeba jak ja mówię na ” babę syberyjską” a grube skarpety na normalne są absolutnie obowiązkowe.
Jako, że „pokój księdza” był przez okres zimowy nieogrzewany ( kaloryfer zakręcony) to na marynarce V. i jego skórzanych butach osiadła piękna pleśń.
Marynarka jeszcze przed izolacją poszła do czyszczenia a buty wyglądały jakby chodził w nich po budowie. Na szczęście to tylko powierzchowne oznaki wilgoci. Na ścianach czysto a teraz otwarte okna i wszystko wraca do normy. Wszystkie okna otwarte a na dworze grubo ponad 30 stopni. Jednak w mieszkaniu ja wciąż jestem grubo ubrana ze skarpetkami obowiązkowo. Z łóżka tylko zniknął dodatkowy koc.
Acha w Italii zamyka się ogrzewanie w nocy w sypialni.
A co to ma do mojej teorii spiskowej?
Włosi w związku z tym maniakalnym oszczędzaniem ogrzewania wychodzą żyć na zewnątrz. Do barów, galerii handlowych a nawet jeżdżą naszym bezpłatnym busikiem po mieście. Bo tam ciepło. A kiedy świeci słońce to siedzą na dworze w ogródkach kawiarnianych, które są cały rok.
I tym sposobem życie przenosi się w grupy i tak to wygląda.
Wystarczył wirus z koroną i zanim to życie towarzyskie opanowano epidemia wybuchła ze zdwojoną mocą.
Inne kraje nie wiodą takiego modelu życia poza południowcami więc siedzą zimą w ogrzanych domach i nie narażają się dodatkowo.
Amen.
A teraz coś, co mnie dzisiaj wkurza na maksa.
Za oknem łomot pił do drzewa. Pod nóż poszedł ogromny czarny bez. Kiedy się odnowi i czy, to pytanie. To samoz rosnącym obok niego drzewem.
Widocznie za dużo mamy zieleni w kamiennych uliczkach. Można było przyciąć a nie opitolić na maksa.
V. musiał przestawić samochód bo parkował w pobliżu muru za którym rósł i pachniał czarny bez.
Popołudniu wybieramy się konspiracyjnie oboje na zakupy do Eurospinu. Ja chcę iść piechotą a V, musi pojechać samochodem, żeby tych zakupów nie dźwigać. On chce kawałek mnie powieść. Tak przed punktem policyjnym miałabym wysiąść. Jeszcze zobaczę czy się na to zdecyduje.
Trochę ubogi będzie, bo zdecydowanie dzisiaj nie za bardzo mam co pisać. Jednak aż tak źle nie jest.
Zawsze mam na tapecie mój nerwoból, który dziś zareagował podle na zmianę pogody. Na deszczową wczoraj a dziś ni tak ni siak. Ale wilgotno.
A jak człowieka boli, to co prawda wie, że żyje, ale co to za życie.
Wobec tego nie mam nastroju i praktycznie z V. nie łapię kontaktu. A jak już złapię, to ten kontakt jest taki wybuchowy. Wulkaniczny.
Zrobiliśmy prawie razem w odległości zakupy jarzynowe, bo dziś normalnie jak co wtorek stragan z warzywami i owocami na piazza Roma.
Akurat wyszło słońce i myślałam, że się w tej maseczce uduszę nie mówiąc o rękawiczkach. Kupiliśmy karczochy, sałatę z gatunku którego nie lubię, bakłażana i cukinie.
V. polazł z tym do domu a poszłam jeszcze po chleb do Coala. I za ciosem kupiłam bułkę tartą, bo mam braki. Jak robiłam wczoraj na kolację kotlety mielone zwane w Krakowie sznyclami, to ten brak zauważyłam. Jest końcówka, a zawsze się przydaje.
Kupiłam też mleko. Ja co tego napoju białego nigdy nie piłam teraz mam klasyczną zachciankę i mleko w lodówce musi być. Piję ciepłe w nocy jak mnie bezsenność dopada ale i zimne zaczęło mi smakować. Dziw nad dziwy. Masło sobie kupiłam i dwa dżemy: pomarańczowy i z czereśni. Albo na crostatę albo zjem.
No to się wyspowiadałam z zakupów.
Raz minęła nas samochodem policja. Jeżdżą, jeżdżą, ale nie zatrzymali nikogo, bo wszyscy zamaskowani.
A teraz będzie kącik czytelniczy. Kupiłam niedawno za podpowiedzią książkę tę:
Miała mnie odstresować. Nic z tego. Za słodka i to tak, ze umęczyłam się czytając. Dobrnęłam do końca, ale już drugiej części nie kupię ( wygląda, że będzie).
Za to ta, którą czytam to dla tych co lubią naprawdę krwiste i mroczne kryminały. Ten dodatkowo jest osadzony w poprzedniej epoce i zamiast komisarzy mamy poruczników w tym jednego damskiego o ksywie Zbój.
I dziś tyle, bo ten nerwoból jakoś nie chce zaakceptować chemicznego kopniaka w postaci dwóch silnych tabletek.
W memach dziś
pani prezydentowa, poczta polska i tragedia narodu koreańskiego.
Jako ciekawostka różowe zonkile.Do zobaczenia jutro.
Kończy nam się kwiecień w tym trudnym dla wszystkich okresie. A i maj nie będzie łatwiejszy. Chociaż nadzieja nam przyświeca.
Coraz więcej osób i nie tylko w mediach, ale pośród moich znajomych przypomina sobie o dziwnej grypie jaką przechodzili w lutym. Ja też miałam kaszlące, co mi się nie zdarza przeziębienie, ale na początku listopada. Czort wie, co to było.
W ramach „prasówki takie dwa rozważania na ten temat.
U nas na szczęście coraz lepiej w doniesieniach codziennych. Pierwszy raz takie dobre nowiny statystyczne. Oczywiście to wciąż sporo zgonów, ale w stosunku do apogeum widać wyraźny spadek. Tabelka i cyfry obejdą się bez tłumaczenia.
Od 4 maja w Italii rozpocznie się faza 2 wychodzenia z epidemii. Dla mnie najistotniejsze, to to, że można będzie chodzić bez maski poza zamkniętymi pomieszczeniami i poruszać się w obrębie prowincji. Można będzie pojechać nad morze czy w góry. Nadal obowiązuje zachowywanie odległości i zakaz wieloosobowych zgromadzeń. Otworzy się stopniowo gospodarka. Wymagane będą stosowne certyfikaty bezpieczeństwa pracowników.
Dzieci w tym roku szkolnym do szkoły nie wrócą. Od września dopiero.
Wczoraj popołudniu wyszliśmy na kilkunastominutowy spacer.
Oto fotki. Znów prawie spod domu.
Jak widać zakwitły mury w Ascoli.
I taka oto fotka. Super dla mnie.
Prawie wszyscy maja swoje selfie w maseczce. Ja jakoś nie mogłam się przemóc. Za to wczoraj zrobiłam sobie historyczne zdjęcie na opustoszałym placu Arringo. Przy ulubionej fontannie. Bo pamięć jest zawodna.
Wczoraj jak wszem i wobec wiadomo było święto narodowe w Italii. Oczywiście bez parad i innych uciech należnych świętu nie było. Samotny Prezydent pod pomnikiem w Rzymie.
Wszystkich dotyczy rygor kwarantanny.
Ja właściwie popołudniu doszłam do wniosku, że w jakiś sposób powinnam to święto upamiętnić na swoim koncie FB. I tak ukazały się trzy wersje zaraz po hymnie włoskim patriotycznej pieśni śpiewanej z okazji różnych manifestacji ( z ukłonem na lewo).
To oczywiście znana w całym świecie ” Bella ciao”.
Oto wybrane przeze mnie wykonania.
Drugie bardzo oryginalne jak i wykonawca .
I ostatnie słynnej Milvy… najbardziej przeze mnie lubiane.
A żeby było do końca muzycznie, to wieczorem słuchałam koncertu, który pamiętałam jeszcze sprzed trzęsienia ziemi. Massimo Ranieri rewelacyjny piosenkarz, aktor i tancerz.
I teraz, co z tym mieszkaniem na Starówce.
Jak wszyscy wiecie, ja je bardzo lubię i chciałabym, żeby obrosło w dom. W odróżnieniu od V. który wciąż traktuje je jak tymczasowy przystanek i najchętniej nic by w nim nie zmieniał. A więc ja po cichutku coś tam sobie powieszę mimo, ze wciąż obrazy i inne drobiazgi leżą w magazynku popakowane.
Ale i tak to kwiatek postawie, to nagle coś przestawię po swojemu.
Chyba czas zaprosić na wycieczkę do mieszkania na Starówce, gdzie schodki są najważniejsze.
Kiedy już wejdziemy na pierwsze piętro na klatce schodowej jest spory hol z oknem, To w nim postawiłam nowokupione margerytki.
Tu stoi wieszak i duże lustro oparte o ścianę. Mimo, że nie chciałam, w tym lustrze odbiła się i drabina bez której nie ma życia w tak wysokim mieszkaniu. I oto wejściowe drzwi do mieszkania. Zwracam uwagę na wysoki stopień. 😀 Wchodzimy do kuchni, która ma najwięcej domowego klimatu
a na oknie jest mini ogródek.
Z kuchni do mini przedpokoju
z tymi schodami do łazienki ( nawet maja poręcz na ścianie )i pokoju księdza. Mam dwie ulubione maski na magnesach i jedynym miejscem do przytwierdzenia była lampa w przedpokoju.
Na wprost wejście do ogromnej sypialni.
Żeby otworzyć okno trzeba wejść na wysoki stopień.
Bez drabiny nie ma mycia tego okna.
Pierwsze schody do łazienki już były. Łazienka duża z oknem i kabiną prysznicową.
I wreszcie ” pokój księdza” nazwany tak z racji łóżka, które się w nim znajduje. Nie pojedyncze i nie podwójne. Nazywane w Italii łóżkiem dla księdza, bo zawsze duchowna osoba lubiła wygodę.
W tym pokoju znajduje się po przyjściu wiosny i jego odmrożeniu moje osobiste centrum dowodzenia.
I teraz już będę tylko pokazywać na bieżąco to co udało mi się do mieszkania wprowadzić.
Według mnie czeka nas w nim jeszcze sporo lat. Najważniejsze, ze V. to mieszkanie zaakceptował i nie jęczy jak na via Mari. Nawet teraz lepiej wyjść na spacer w znane zaułki a nie w pusty wielkomiejski obszar.
FACECI NA ZAKUPACH
***
„Moja mama zrobiła mojemu ojcu listę na zakupy. Na liście była Pyralgina. Ojciec przyjechał z pelargonią”
***
„Poprosiłam męża żeby mi kupił płatki kosmetyczne. Wrócił z całą reklamówką najróżniejszych płatków śniadaniowych, bo nigdzie nie było kosmicznych”.
***
„Mojemu napisałam na kartce – dwie „ćwiartki”, tylko nie dopisałam, że z kurczaka”.
***
„Mój kiedyś miał kupić śmietankę trzydziestkę to kupił 30 sztuk”
***
– Kup cytrynę, pomidory, mozarellę
– A jak nie będzie mozarelli?
– To olej…
Tak. Kupił olej
***
„Mój syn będzie mężem…kiedyś – kup śmietanę 36%”. Nie było to kupił dwie 18%”.
***
Kup kapustę włoską – na gołąbki nadmieniłam. To przyszedł mi do domu z sałatą rzymską. Mówię, co to jest?! Miałeś kupić włoską a nie rzymską (w dodatku sałatę) a mąż na to – no przecież rzymska to też włoska! I weź tu dyskutuj”.
***
Ja swojego wysłałam po salami i ser żółty na tosty. Przyniósł ser goudę i ser salami, pytając po co nam dwa sery”.
***
„Mój miał napisane cukinia kupił cukier i był z siebie bardzo dumny, bo wziął biały i brązowy bo nie wiedział jaki”.
***
Mojemu mówię – kup koperek, to on na to – a czyli to zielone z pietruszki”.
***
„Kup ogórki na zupę – kupił-ale świeże. – No nic mi nie mówiłaś, jakie mam kupić”.
***
„Kiedyś powiedziałam „weź jeszcze Żywca ” – myślałam o wodzie , a dostałam czteropak piwa”.
***
„Mój mąż jak wysłałam go po natkę pietruszki to kupił koperek, a jak po korzeń pietruszki to kupił imbir. Teraz mówię, że chce białą marchewkę.
***
„Kazałam mężowi kupić porcje rosołowe to przyniósł kostki. I jeszcze pyta – A to nie to samo?”.
***
Koleżanki mąż szedł na zakupy do spożywczaka, ona: kup mi Coś, on: co?, ona: zaskocz mnie.
Kupił jej herbatę z dziurawca 😀
***
Czy u Was jest podobnie ? 😉
I dlatego chyba wstaliśmy oboje około szóstej rano. Ja nie najlepiej się czuję. Nerwoból mi się cholera odezwał a i V. tez nie w szczególnej formie.
Nawet odmówił ciasta świątecznego, co mnie zresztą ucieszyło, jako, ze i ja nie w formie.
I tak pętami się po domu już dwie godziny.
Az w końcu lekceważąc ból ( z trudem zresztą ) zabrałam się za blog. Musze się pochwalić, że jakoś się trzymam z tym blogowaniem. Na innych blogach raczej zastój. Trudno jest pisać siedząc w domu. Brak tematów i na dodatek stres.
Szkoda, że nie możemy wyjść zobaczyć obchodów świątecznych ” wolnościowych”.
Dla mnie jedyną atrakcja tych obchodów to bersaglieri” czyli moja ulubiona formacja wojskowa. I ze względu na kapelusze ozdobione pękiem piór głuszcza, jak i granym w pędzie ich defiladowego kroku melodii.
Zresztą zobaczcie i posłuchajcie.
Wczoraj poszłam na zakupy przybierając trochę trasy. O uliczkę z kwitnącą glicynią.
Przecież jest wiosna czy nie? A u mnie prawie zero wiosennych kwiatów.
I zaraz miałam lepszy nastrój stojąc 40 minut w kolejce do sklepu. Trening z dawnych lat mi się przydał. 😀
Kupiłam wczoraj nowego ebooka. Za podpowiedzią bloga ” Recenzje Agi”
Nic jeszcze nowego nie zaczęłam czytać. Pewnie dzisiaj, ale jeszcze nie wiem co. 😀
To teraz mieszanka sobotnia. Z prasówki o tym czym żyje Polonia. Głosować, nie glosować a jak glosować, to własnie: jak i gdzie.
łupem złodzieja padły wszystkie, dokładnie wszystkie tulipany rosnące przed Karczmą u Julki.
z wdrożonego błyskawicznie drobiazgowego śledztwa wynika, że kradzieży dopuściła się sarna, która prawdopodobnie działała w zmowie z koleżanką. tulipany zostały najzwyczajniej w świecie pożarte.
kto bywa w Poddąbiu wiosną ten wie, że tulipany sadzi Pani Julia w ilościach hurtowych, straty są więc niepoliczalne. zdarzyło się to po raz pierwszy w dwudziestoparoletniej historii Karczmy. kolejny dowód, że mamy do czynienia z rokiem szczególnym.
majówka z wiadomych powodów też zapowiada się inna niż zwykle. Karczma będzie serwowała wyłącznie dania na wynos.
Szanowni Państwo,
mam niemały problem z pewnym związkiem frazeologicznym i szczerze wierzę, że pomogą mi go Państwo rozwiązać. Chodzi o związek: paść jak kawka. Samo znaczenie tego związku nie jest mi obce i wedle mojej wiedzy związek ten znaczy tyle co: ‚być bardzo zmęczonym, nie mieć na nic siły’. Zagwozdką dla mnie jest etymologia tego związku frazeologicznego. Dlaczego akurat jak kawka? Czy słowo paść w tym związku pochodzi od słowa padać, czy może od jakiegoś innego słowa?
Publikuję to pytanie z nadzieją, że może ktoś z czytelników poradni (a są wśród nich także językoznawcy) zna prawdopodobną odpowiedź. Sam skłaniam się ku przypuszczeniu, że paść ma tu związek z padać (nie z pasać), a kawka to ptak, a nie napój. Nie wiem jednak, czy chodzi o kawkę upolowaną przez jastrzębia, czy taką, która wypadła z gniazda. Ponieważ kawki mają zwyczaj dokarmiać swoje młode, którym zdarzyło się takie nieszczęście, padłe – czy raczej wypadłe – kawki mogły zwrócić uwagę patrzących i zostać utrwalone w porównaniu. Ale to tylko domysł na granicy fantazji.
– Mirosław Bańko, Uniwersytet Warszawski
Dawna polszczyzna znała przenośne powiedzenie w kawki pójść, rozumiane dwojako: jako ‚przepaść, zginąć’ i ‚wyjść na głupca, kpa’. Być może więc tym tropem należałoby iść przy wyjaśnianiu pochodzenia (i sensu) tego zwrotu.
Niewykluczone, że paść jak kawka pozostaje zmodyfikowanym (zniekształconym?) wariantem konstrukcji przepaść jak kawka, przepaść jak kawki, a zatem oznaczałoby ono to samo, co one…
Jak widać, nie chodzi w tym wypadku o ptaka w sensie dosłownym, lecz o przenośne użycie tego słowa ‚nierządnica, prostytutka, metresa’, zarejestrowane jeszcze przez Słownik języka polskiego (tzw. warszawski) Jana Karłowicza, Adama Kryńskiego i Władysława Niedźwiedzkiego (tom II, Warszawa 1902, s. 305). Tam też mówi się o archaicznym już wtedy frazeologizmie w kawki pójść.
– Maciej Malinowski, Uniwersytet Pedagogiczny, Kraków
Czy tu nie chodzi po prostu o koniec wyczerpujących zmagań wyrywania rzepki w bardzo popularnym wierszu Juliana Tuwima?
„…
Wszyscy na siebie
Poupadali:
Rzepka na dziadka,
…
Żabka na kawkę
I na ostatku
Kawka na trawkę.”
Pozdrawiam,
– Rafał Abram
Złośliwość w wersji inteligenckiej tez kwitnie na FB.
Gdy już nie wiesz, co robić – powołujesz komitet. Święty Łukasz Męczennik powołał więc „koordynatorów” do sterowania przesyłaniem testów do laboratoriów…
Testów podobno tysiące, a laboratoriów wciąż mało.
Może skorzystać z laboratoriom w Korei Południowej? Tam dali sobie rade bez koordynatorów… LOT dowiezie… w te i we wte szybciej niż obraca się maszyneria św. Łukasza!
Doszłam do wniosku, ze przygotowanie bloga w tym czasie wymaga sporo pracy. Bo przebić się przez te różne i różniste wiadomości i zachowując zdrowy rozsadek i poczucie ( właściwe ) humoru nie jest łatwo.
Word urządził mi drobna przerwę techniczną. Mam nadzieję, że usterka była chwilowa.
Taka akcja godna jest upowszechnienia.
A w sprawie suszy jest pomysł.
Nawet LM ma letnia aranżację.
I wreszcie czas na memy.
U mnie wygrywa ten.
A u Was?
Ostatnie obrazki.
Zapomniałam o interpretacji obrazów.
Od glicynii zaczęłam a więc glicynią kończę. Ta przyszła do mnie z Londynu.
I to jest drugi dzień bez deszczu. Prognozy jednak mówią o kolejnych ( podobno 5 dniach deszczowych).
A co mi tam. I tak nigdzie się nie wybieram, poza zakupami a te mogę zrobić pod parasolem. Dzisiaj taka oto rozmowa odbyła się przy kawie:
V. – Jutro święto.
Ja. – Święto( zdziwienie w glosie). Acha 25 kwietnia.
V. – No właśnie.
Ja. – I co z tego. Jakaś różnica?
V. – Sklepy zamknięte.
Ja. – No tak. To może ja crostate upiekę, albo co innego, żeby było wiadomo, że święto.
V. – Uśmiech.
I może coś upiekę.
Rano ogarnęłam dom, bo mi się z patologią zaczął kojarzyć.
Nastawiłam pralkę i zostawiłam V. nad patelnia z sugo na obiad.
Jak skończę blog, to pójdę na te zakupy z których najważniejszy jest chleb. Dla mnie, bo dla osobistego papierosy, które podrożały. te co pali 5 euro paczka.
Tak, że z dymem puszcza całkiem pokaźną kwotę, bo kurzy nieraz i ponad 2 paczki.
Ale naukowcy widzą zależność pozytywną w osobach palących. Mniej chorują na koronawirusa. Tak, że ja jestem zaszczepiona na gruźlicę a V. pali.
Tyle pozytywnych informacji.
Z bloga książkowego.
Kończę ( mogłam wczoraj ale postanowiłam wczesnej zasnąć ) książkę, którą mogę polecić.
Sandra Brown ” Furia”. Już wiele lat temu lubiłam jej książki. Potem o niej zapomniałam. Czas zerknąć jakie jeszcze ebooki na mnie czekają.
A teraz piękne krakowskie zdjęcie.
Dwa memy, które się
łączą tematyką i przestrogą. 😀
I cała zabawna reszta.
U mnie na pierwszym miejscu.
Słońce pomogło mi wrócić do równowagi z lekka zachwianej przez ostatnie dni.
I dlatego czekam na wasze komentarze, bo mimo, że wejść powyżej 2000 dziennie ilość komentarzy mizerna. I dlatego starajmy się trzymać pion.
Nie wiem, bo okiennice jeszcze nie otworzone. Obudziłam się bardzo wcześnie . Przed piątą rano. Nie umiałam już zasnąć, to wstałam i wypiłam kawę. I doszłam do wniosku, że zrobię co mam zrobić, czyli codzienny blog. Oczywiście wróciłam do łóżka, bo najwygodniej i pora na porządki nieodpowiednia. Za oknem łomot śmieciarki zbierającej odpady organiczne. Wystawiane w środę wieczorem. A dziś dzień wyrzucania wszystkich śmieci innych poza papierem i plastikiem.
Nie wiem, co przyniesie ten czwartek. W sumie w moich układach domowych mocno nieciekawie.
Ale o tym nie ma co pisać. Już nawet mnie to specjalnie nie denerwuje, no może poza kłopotami ze snem. Za wielka gonitwa myśli.
Wczoraj przeczytałam dwie książki. Ostatni tom sagi z cyklu ” Dwór na Lipowym Wzgórzu”. Nie było jednak tak źle, chociaż mimo perturbacji bohaterek jak dla mnie za słodko. Pozostała jeszcze jedna z bohaterek i dlatego kiedy ukażą się jej losy będę musiała kupić do kompletu i tę książkę. I naturalnie przeczytać.
A więc, żeby mi nie było tak słodko przeczytałam „Gruzowisko”. O tym jak wyglądała Warszawa tuż po wyzwoleniu i jak rozpoczynał się w niej powrót do życia. W sumie smutna książka. Mimo, że i tutaj czasami udało się zwalczyć przeciwności losu. Dla lubiących historię nie tak odległą. Powoli zamieniam się w blog z elementami czytelniczymi. To wszystko efekt izolacji. O a propos izolacji. Nie wiem czemu używa się słowa „kwarantanna” w stosunku do całego społeczeństwa. Przecież my zdrowe osoby podlegamy nie kwarantannie, bo wychodzimy na przykład do sklepu a profilaktycznej izolacji od skupisk ludzkich. A tu nic tylko odmiana tej kwarantanny przez przypadki.
Kwarantanna nie na tym polega.
Jutro znów będzie o tym co czytam. A miszung mam totalny. 😀
Nie wiem czemu ostatnie zdjęcie z serii ” stary Kraków” w telefonie nie wyświetlało się całości. Dziś zmniejszyłam i dodatkowo podpisuję.
To jest kamienica na Krakowskiej z czasów okupacji niebieckiej.
„Budowa podcieni w kamienicy przy ulicy Krakowskiej (róg z Dietla). Fotografia wykonana w czasie okupacji niemieckiej.”.
A oto dzisiejsze krakowskie wspomnienie.
To jest późniejsze zdjęcie z 1988 roku. Za moich czasów „5” jeździła inną trasą. Przez Rondo do Nowej Huty aż po Hutę im. Lenina przez Plac Centralny.
I taka już najbardziej aktualna fotka. Teraz to, ” co tygrysy lubią najbardziej” czyli porcja memów.
Lucia Modna też podesłała jedno zdjęcie.
I czas na romantyczną historię z blogu ” Przystanek Italia”
#miłość #wczasachzarazy Werona, balkon i szaleńczo zakochana para- ten sceniarusz dobrze znamy, a na myśl przychodzą nam najsłynniejsi kochankowie wszech czasów, czyli Romeo i Julia. Dziś, w czasach koronawirusa ciężko o porywy miłosne, ale właśnie w Weronie zdarzyło się coś, co sprawiło, że duch Romea i Julii powrócił. Kwarantanna doprowadziła do tego, że pewna kobieta i mężczyzna zakochali się z wzajemnością, patrząc na siebie z balkonu. Jak u Szekspira.
Wszystko stało się za sprawą skrzypaczki, która wyszła na balkon, by podnieść ludzi na duchu i zagrać „We are the champions” Queen. Gdy grała, obok niej stała na balkonie jej siostra, Paola, a mężczyznę, który przyglądał się scenie naprzeciwko, trafiła strzała Amora. Zakochał się na zabój w Paoli, a ona odwzajemniła jego uczucia. Nie mogą wychodzić, więc od ponad miesiąca spotykają się na balkonie, gdzie codziennie pielęgnują uczucie, narodzone w tak nietypowy sposób. Mieszkają na tej samej ulicy od lat, kiedyś nawet się poznali, lecz zakochali się w sobie dopiero teraz, za sprawą koronawirusa.
„Dla nas kwarantanna to szczęście”- mówią zakochani i dodają, że choć nie mają kontaktów fizycznych, to czują się tak jakby przytulali się ciągle, bo ich dusze się dotknęły. Wyobrażają sobie też, jak będzie wyglądać ich wyczekiwane spotkanie na żywo i pierwszą rzeczą, jaką zrobi Michele będzie gorący pocałunek. Na razie musi wystarczyć im balkon i Whatsapp, co nie zmienia faktu, że miłość między nimi kwitnie, a podlewa ją tęsknota i nadzieja. Michele i Paola- współcześni Romeo i Julia, którzy udowodnili, że miłość można znaleźć wszędzie, choćby na balkonie, więc wzorem swym słynnych poprzedników wzdychają do siebie i tworzą nowy rozdział w werońskiej księdze uczuć.
❤❤❤
(zdjęcie- Commenti Memorabili)
I mimo wczesnej pory blog mam gotowy. Ja mam cały dzień na czytanie książek .
Trzeci dzień pada deszcz. Własnie pada a nie leje tropikalną ulewą, która potrafi więcej szkody wyrządzić niż nawodnić. I dobrze, bo jednak taki siąpiący deszcz właśnie nawadnia ziemię. Poszłam popołudniu po chleb pod parasolem. Czarny bez mimo deszczu pachnie niesamowicie.
W domu panują ” ciche dni w skali maksymalnej” i potrwają nie wiem jak długo, bo we mnie coś się zacięło i nie ma zamiaru się odblokować. Zresztą podoba mi się życie w spokoju w pokoju księdza. Nikt mi się nie przyczepia do tego, co aktualnie robię czyli pisania i czytania.
Dla spokoju sumienia własnego ogarnęłam kuchnię, żeby jak to się dawniej mówiło ” na wszelki wypadek, gdyby tak ktoś obcy wszedł do domu, to co pomyśli o gospodyni”. Niby teoretycznie nie ma na to szans, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Dziś skończę sagę Ilony Gołębiowskiej i pewnie znowu wezmę się za jakiś kryminał. I tak na zmianę. Krwisto i sielsko. 😀
Dostałam dzisiaj w prezencie na poprawę nastroju taka oto ” listę przebojów”.
Jako osoba absolutnie niesamolubna zaraz się nią dzielę.
Dobrze, że nie wszyscy wyrzucają stare pocztówki i zdjęcia. Po nas zostaną elektroniczne schowki pełne zdjęć. Być może będą ciekawostką dla przyszłych pokoleń.
Dziś memy zacznę od takich dwóch w wersji włoskiej. ( Kontrola karabinierów: Gdzie jedziesz? Do domu. Skąd jedziesz? Bylem kupić niezbędne rzeczy. Ale ja tu nic nie widzę. Bo niezbędne rzeczy są niewidoczne dla oczu. :D) ” Za 50 euro zrobię wszystko, co chcesz. Umiesz obcinać włosy? ”
Wreszcie w memach wykorzystano instrument muzyczny.
I chyba coś mi się obiło o uszy, że popada dłużej. Rozpadało się wczoraj. Dziś siąpi takim ciepłym w sumie deszczem.
Moja babcia mówiło, że to ” złoto leci z nieba”. I pewnie miała rację, bo susza okropna.
Jedynym problem jest straszliwa wilgoć w domu i na dworze też. Przez otwarte okna wciska się do domu a znowu zamknięcie ich przyprawia o brak tlenu. Wczoraj wyszłam pod parasolem do apteki, bo przysiadłam niespodziewanie na okularach i tym samym miałam problem. A stale się upominam, żeby ich nie zostawiać na łóżku.
Znowu mam spadek formy, ale za nim stoi V. Czasami jednak przelewa mi się dokładnie. Zwłaszcza w temacie jedzenia. Wczoraj poszło o dodanie pietruszki do rosołu. Jesuu co się działo.
Nie tylko nie jadł, ale obzdzwonił wszystkich kolesiów informując ich o moim pomyśle i pytając, czy jedli kiedyś rosół z pietruszką?
Też nie jedli i ogólnie zaśmiewali się do rozpuku.
Chyba go otruć chciałam.
A jak on dodaje parmezan do rosołu, to to nie jest świństwo.
Fobia antypolska narasta. Wszystko, co ugotuję to jest niejadalne. Wczoraj zapowiedziałam, że koniec i jak chce jeść, to sam sobie gotuje. Po włosku i po swojemu.
Ja za której kuchnią tęsknią do dziś na Wzgórzu Czterech Wiatrów zostaję co chwilę sprowadzana do poziomu nieudacznika kuchennego.
W sumie to mam to gdzieś, ale takie akcje jak wczoraj podnoszą mi ciśnienie.
Rosół zjadłam sama. Zawsze dodaję zieloną pietruszkę, bo korzennej nie mam, ale ją wcześniej z rosołu wyciągam, to nie widzi. Wczoraj dodałam z zamrażalnika i tym samym była posiekana i nawet koloru nie straciła.
Wobec tego mamy kolejne ” ciche dni” a ja się oflagowałam w pokoju księdza.
Dalej czytam sagę Ilony Gołębiowskiej i nawet jestem przy drugim tomie. Cóż taka lekka, łatwa i momentami przyjemna lektura bez dreszczu emocji. Z cyklu ” przeczytaj i nie musisz pamiętać „.
Poza tym w ciągu dnia zbieram memy. Dużo z nich przekracza cienką linię i budzi niesmak. Staram się tego uniknąć.
Akcja ilustracji dzieł sztuki wciąż mi się podoba.
Oglądam Kraków na starych pocztówkach.
I inne zdjęcia też, chociaż przyprawiają o smutek i niesmak.
I jednak czasem warto przeczytać prawdziwe teksty, jak ten. Ludzie chorują na koronawirusa i żadne teorie o tym, że to nic groźnego temu nie zaprzeczą. Jędrzej Majka w podróży
” Ozdrowieniec. Tak od dziś mogę o sobie mówić. Jak zawsze miałem dużo szczęścia i spotkałem dobrych ludzi na drodze. Po czterech tygodniach w szpitalu, gdzie mnie naprawiano, wygląda na to, że pokonałem COVID-19. Choć dwa testy ujemne pozwalają mi dziś opuścić szpitalne łóżko, to trochę szkód koronawirus pozostawił.
Nie wiem gdzie i kiedy załapałem to śmiertelne świństwo. Najpierw dziesięć dni chorowałem w domu, w ostatnich było już bardzo źle. Gorączka czterdzieści stopni. Telefon w ręce i szukanie pomocy. W takich sytuacjach człowiek doświadcza w jakim kraju żyje. Do tej pory minister zdrowia z podkrążonymi oczkami wzbudzał mój podziw i szacunek. Kiedy zachorowałem zrozumiałem, co to za kraina kłamstwa i obłudy. Telefon do NFZ – kpina. Sanepid, kontakt z którym należy zaliczyć do cudu, odmówił zrobienia testu na koronawirusa. Fakty są takie, że przez długi czas testy wykonywane były tylko w ustach polityków podczas konferencji prasowych i w orędziach do narodu. Niewiele brakowało a dołączyłbym do grona tych, którzy nie doczekali się na zrobienie testu, którym w karcie zgonu wpisano: niewydolność oddechowa. Kiedy w nocy zadzwoniłem na pogotowanie, informując że już dłużej nie wytrzymam z tak wysoką gorączką i duszącym kaszlem, odmówiono wysłania karetki, bo stanowiłem zagrożenie. Moja lekarka rodzinna (jej przede wszystkim zawdzięczam, że żyję), lecząc mnie przez telefon od początku podejrzewała z jakim wirusem mamy do czynienia. Przez kolejne dni usiłowała załatwić wykonanie testów – bezskutecznie. W końcu, jako szczęściarz, trafiłem do Szpital Specjalistyczny im. Stefana Żeromskiego (Oddział Zakaźny). Tu zrobiono mi testy i kolejnego dnia usłyszałem, że wynik jest dodatni. Stamtąd przewieziono mnie do Szpital Uniwersytecki w Krakowie (Oddział Pulmonologii przekształcony w COVID-19).
Nie mam słów, by wyrazić wdzięczność lekarzom i wszystkim pracownikom obu szpitali. Profesjonalizm to nie wszystko. Przez ten miesiąc otoczony byłem wspaniałą opieką. BARDZO ZA WSZYSTKO DZIĘKUJĘ!!! Zawsze będę stał po Waszej stronie. Szkoda, że nie wiem jak wyglądacie. Każdego dnia spotykaliśmy się wielokrotnie, a Wy zawsze przychodziliście w tych kosmicznych strojach, albo zapakowani w pomarańczowe wory, w których ciężko było wam oddychać. Mimo ciężkich warunków, niebezpieczeństwa zarażenia się ode mnie śmiertelną chorobą, zawsze przychodziliście z pomocą i dobrym słowem. Dziękuję Wam za niezwykłą atmosferę w tych ciężkich czasach zarazy.
Leżąc półprzytomny na szpitalnym łóżku, obserwując jak kolejne krople antybiotyku w kroplówce wskakują w moją żyłę, rozmyślałem o życiu. A jeśli to koniec? Pomyślałem sobie wówczas, że miałem naprawdę dobre życie, poznałem wspaniałych ludzi, widziałem miejsca niezwykłe, jadłem wspaniałości i piłem dobre wino.
Przyjaciele. Jestem szczęściarzem, że mam Was wokół siebie. Wiem, że zawsze mogę na Was liczyć, czasem nawet w nadmiarze. Kiedy w świąteczny poranek dostałem do łóżka wielką skrzynię ze świątecznymi pysznościami, łezka w oku się zakręciła. Nie wszyscy wiedzieli, że choruję, ale jak dowiadywały się o tym kolejne osoby, natychmiast zasypywały mnie wsparciem, modlitwami i chęcią pomocy. Od Gdańska do Zakopanego. Od Sydney do Nowego Jorku.
W życiu wszystko jest po coś. Przyjmuję zatem i tę lekcję. Mam poczucie drugiego życia, więc będę z niego korzystać jeszcze bardziej. A że jestem teraz posiadaczem cennego osacza, będę się nim dzielić.
Do zobaczenia na lotniskach i dworcach, w bibliotekach i na uniwersytetach, zapewne w nieco „innym” już świecie. Oby lepszym. Jędrzej Majka