LUCIA MODNA i kilka informacji

„Słowo się rzekło kobyłka u płotu”. Wczoraj obiecałam wizytę LM i korzystając ze spokojnego poranka zapraszam na nowinki w modzie.

Jak wczoraj napisałam zrobienie zdjęć nawet późnym popołudniem jest sporym problemem, bo słońce w wersji upalnej zachodzi o dwudziestej pierwszej. Tak, że proszę nie krytykować za bardzo, bo to o zasugerowanie tendencji w modzie chodzi a nie o artyzm zdjęciowy.

A teraz pooglądamy. Nie za wiele, bo właśnie z racji tego słońca nie mogłam pójść zwykłą trasą Luci Modnej.

Ale Luisa Spagnoli jest. A tam:

Na ulicy miejskiej. Czyli szorty o długości spódniczki i nie przypominające majtek na gumce i sukienka wręcz klasyczna i pokazująca właśnie owe nowe tendencje. Otóż jak będzie i dalej pojawiły się mimo upału RĘKAWY w długości dowolnej. Od króciutkich, krótkich, 3/4 i całkiem długich. Jednym słowem ramiona przykryte. Poza tym w talii nadal się dzieje. Są wstawki podkreślające talie i przeróżne upięcia.IMG_1550.JPGDużo ciekawejIMG_1549 biżuterii dodano dla urozmaicenia manekinów.

Teraz dwie letnie sukienki w podobnym stylu. Z rękawami.

Nowością są sukienki i tuniki w duży kolorowy deseń.

I oczywiście jak widać wszystkie modele mają rękawy.

U LS jest kolorowo. Oto żakiecik w odblaskowym kolorze. Mnie się podoba 😀IMG_1556Zwłaszcza do dżinsów.

I naturalnie są też propozycje na letnie wyjściowe okazję. IMG_1557Przyjrzyjmy się z bliska.  Pastelowa zwiewna sukienkaIMG_1558z pięknie układająca się falbaną, która sama w sobie stanowi element dekoracyjny. Plus kolor. W naturze jest bardziej pastelowa.

Druga sukienka wreszcie bez rękawów ale z podkreśloną talia. Niezwykle kobieca. I te wizytowe torebki. 🙂IMG_1559Tyle w moim ulubionym butiku.

Przenosimy się do sąsiadów. Zgodnie z modą szyfonowa i plisowana suknia. Długa.IMG_1551Potem już mamy codzienność bardzo ładną  i  z nowościami. Styl marynarski wakacyjny.IMG_1561Jak widać i tu talia podkreślona mimo podniesienia. A teraz znów lato w mieście. IMG_1562.JPGI kolejna nowość. Łączenie deseni.

Bardzo mi się ta sukienka spodobała. Prawdziwa letnia sukienka. IMG_1564To by było tyle z moich stałych wędrówek. Podczas spaceru w części nowej Ascoli zwróciłam uwagę na ten sklep. Trochę rzeczy może zaakceptować Lucia Modna.IMG_1566.JPG

Rękawy, talia i spodenki w wersji miejskiej.

Na kolejnej witrynie kwieciście ale w różnych wariantach modelowych.IMG_1570Wciąż modny kombinezon letniIMG_1571Bez rękawów jak i bluzka z ozdobnym kwiatem. Tu zresztą elementem ozdobnym są właśnie kwiaty z materiału. Kiedyś przed laty już miały swoje pięć minut. Miałam takie. 😀

Teraz bluzka do spodni z tego samego materiałuIMG_1572 i sukienka jak dla mnie za bardzo ozdobiona. 🙂 przez dekoratorkę.IMG_1573

Te perły psują zdecydowanie efekt. A w talii też się dzieje.

Udało mi się zrobić czerwcowy żurnal Luci Modnej i nie będą mnie dręczyć wyrzuty sumienia, że mimo pobytu w Ascoli o modzie jakoś cicho.

Mam nadzieję na wasze spojrzenie na dzisiejsze propozycje i do zobaczenia w lipcu.

 

Noc w saunie

Dokładnie tak się czułam budząc się, co jakiś czas tej nocy. Mam szansę zejść z przegrzania właśnie w nocy. Ponieważ V.jest wrogiem każdego promyka światła w nocy, który przedostanie się przez szczelnie zapuszczone żaluzje a na dodatek zamknięte okno, bo hałas, budziłam się zlana potem. Ja, co prawie jest mi taki stan obcy.

W domu  w nocy otwarte są jedynie balkonowe  drzwi w kuchni i to na wysokość krzesła o które opiera się żaluzja, żeby góra była szczelna. Masakra. I to wszystko co może przedostać się do sypialni przez otwarte na szczęście drzwi.

Spanie w pokoju innym nie wchodzi w grę, bo jest mi na kanapie niewygodnie a i tak przy zamkniętych drzwiach jest od wschodu słońca gorąco. I wtedy trzeba te żaluzje opuścić.

Nic innego nie pozostaje jak polubić saunę albo przeczekać.

V. poszedł odespać noc, bo też nie spał.

Wczoraj poszłam sobie na spacer i po fasolkę szparagową przy okazji. A ponieważ chciałam zapłacić Internet to korzystając z busika podjechałam do centrum. Internet zapłaciłam i do dziś nie mam potwierdzenia, Że kwota wpłynęła na moje konto. Chyba z upału płatności też wchodzą z opóźnieniem. Poczekam do poniedziałku i pójdę zobaczyć co się dzieje. Mam oczywiście potwierdzenie wpłaty.

Za to jak już byłam na Starówce to zahaczyłam o witryny butiku a nawet dwóch. I dzięki temu jutro odwiedzi was Lucia Modna.

A ponieważ o godzinie 21.30 osobisty wreszcie podniósł cztery litery ze stołka kuchennego i wyraził chęć wyjścia na spacer to poszłam z nim i wzbogaciłam LM o całkiem niezły butik w pobliżu.

Jakość zdjęć nie jest powalająca, ale co można zrobić w oślepiającym słońcu. Zresztą chodzi o tendencje w modzie a nie konkurs fotograficzny. Tak się pocieszam.

Dzisiejsze doniesienia na dwie raty piszę, bo wreszcie mam kolor głowy uporządkowany. Czasami trzeba.

I oczywiście kolejny przepis z ” Dziennika badante czyli Italii pod podszewką”. Wspomnienie Wielkanocy, ale jak po kolei to po kolei.

” LETNI DODATEK KULINARNY CZYLI MOJE PRZEPISY”

La colomba pasquale, czyli GOŁĘBICA WIELKANOCNA

A mówiąc inaczej – drożdżowa babka wielkanocna. Nazwana gołębicą, bo forma, w której się ją piecze, jest w kształcie gołębia (przy uruchomionej wyobraźni).

We wszystkich włoskich domach w Święta Wielkanocne je się gołębicę.

Już na dwa tygodnie przed świętami sklepy są pełne różnych rodzajów tego wielkanocnego przysmaku.

Ja podam wam przepis na tradycyjną babkę z bakaliami. Może któraś z was, moje miłe, się pokusi i zaskoczy rodzinkę włoskim przysmakiem.

Sama colomba nie jest skomplikowana, tylko czasochłonna.

No więc zaczynam:

Najpierw przygotowujemy zaczyn:

75 gramów mąki (we Włoszech używa się do jej pieczenia mąki manitoba, czyli wysoko glutenowej, ale można wziąć też zwykłą pszenną),

7 gramów świeżych drożdży lub 2 gramy suchych,

55 mililitrów wody.

 

Zrobić ciasto klejące i zostawić na 10–12 godzin (sic!).

Po upływie tego czasu dodajemy do zaczynu 100 gramów mąki,

65 mililitrów mleka o temperaturze pokojowej.

Wymieszać i zostawić na około godzinę.

 

A teraz ciasto właściwe:

150 gramów masła (jeśli zimne, to należy pociąć je na małe kawałeczki),

135 gramów cukru miałkiego,

170 mililitrów mleka,

50 gramów śmietany 30%; ze śmietany można zrezygnować, ale wtedy należy zwiększyć ilość mleka,

1 jajko i 3 żółtka,

500 gramów mąki (manitoba lub pszennej),

30 gramów cukru pudru,

50 gramów mielonych migdałów (obranych),

1 łyżeczka soli.

nadzienie: starta skórka z 1 pomarańczy i z 1 cytryny, bakalie (najważniejsze są migdały ze skórką), owoce kandyzowane.

Ciasto właściwe wyrabiamy z ciastem z zaczynem i wkładamy nadzienie, tak żeby było równomiernie rozłożone na cieście.

Do formy wkładamy wyrobione ciasto (aha, można się podeprzeć mikserem), które jest luźne i klejące (przepis na dwie foremki) i na około cztery godziny odstawiamy do wyrośnięcia w ciepłe miejsce.

Kiedy wyrośnie do brzegów formy, lukrujemy.

Lukier na „colomba”  jest bardzo ważny:

2 białka,

100 gramów migdałów, bez skórki, zmielonych,

200 gramów cukru,

20–30 mililitrów wody.

Wszystko ucieramy i lukrujemy babkę, dekorując ją migdałami ze skórką.

Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy w temperaturze 190 stopni przez około 35 minut. Sprawdzamy patyczkiem, czy upieczona.

Jeżeli lukier się przyrumienia, przykrywamy folią aluminiową.

… i już. Można się oddać łakomstwu.

W oryginalnym włoskim przepisie jest wskazanie, by gołębicę zacząć przygotowywać w Wielka Sobotę po południu, tak żeby była gotowa na podwieczorek wielkanocny (!).

W Wielkanoc piec mogą tylko Włosi, którzy nie przywiązują wagi do Świąt.

Kiedy byłam w Acarano, w zdumienie wprawił mnie fakt, że w Wielką Niedzielę rano Aliano starannie umył samochód (z odkurzaniem, itp.), by na mszę o jedenastej pojechać czystym autem.

W drugi dzień Świąt na większości balkonów włoskich wisi pranie. Ale to zupełnie inna historia.

My próbujemy naszej babki la colomba pasquale.

Pyszna? Prawda?

 

Jak to u mnie w upał jest

Jest gorąco . Nawet mnie chociaż nie tragizuję i wczoraj nawet koło siedemnastej wyszłam z domu do sklepu i na mini spacer. Pomimo ostrzeżeń, żeby osoby w starszym wieku do których niewątpliwie się zaliczam nie wychodziły z domu bez konieczności. Moją  koniecznością była potrzeba wyjścia z domu. Stwierdziłam iż mimo popołudnia słońce parzy skórę.

Kupiłam ogórki i fasolkę szparagową, którą namiętnie jemy w wersji włoskiej.

Czyli na zimno ( po ugotowaniu naturalnie) z czosnkiem, cytryną i oliwą. W tej kolejności.

Zdenerwowałam się u szewca, który okazał się dziwolągiem, któremu nic nie opłaca się kleić i naprawiać. Ale dowiedziałam się od przyjaciółki, że jemu się nic nie opłaca i ona miała podobnie. Znalazła sobie innego szewca i tam zapyta o moje buty. Cała sprawa rozbija się o klej typowo szewski żeby paski trzymały się mimo nieelastycznej podeszwy koturnowej.

Dzisiaj V, miał zamiar ale tylko miał ,zawieść opony do wulkanizatora, bo bez rezerwy boimy się wyjechać gdzieś dalej. Zrezygnował. Upał. Może, ale tylko może popołudniu.

Ja zgodnie z planem zakończyłam akcję ” prasowanie”. Szybko i składnie. Jutro muszę zajrzeć na targ na stoisko z pasmanterią, bo odczuwam braki w temacie naklejek na na obrusy w których V. kolejny raz wypalił dziury papierosami. I bawełniana koronka która potrzebna mi do przedłużenia sukienki w której źle się czuję z racji długości. Ciut moim zdaniem za krótka chociaż osobisty nie komentuje więc może i tak może być. 😀

Nie wiem czy też tak macie, że wszystkie domowe klęski opanowuje kobieta. Przed chwilą okazało się, że drzwi lodówki nie dają się zamknąć. V. wyjmował, przestawiał i nic. Zawołał mnie. Ja też dobrą chwilę się męczyłam, ale w końcu bez nerwów znalazłam powód na pierwszy rzut oka niewidoczny. Butelka z wodą na górnej półce blokowała drzwi aczkolwiek było to niewidoczne. . Sam ją tam wsadził więc tym razem nie moja wina. 😀

A już znalazł świetne rozwiązanie. Przystawić drzwi od lodówki krzesłem.

Skończyłam ostatni tom przygód niemieckich komisarzy. Mam nadzieję, że ukażą się kolejne.

Zaczęłam pierwszy kryminał ” retro” o tytule ” Morderstwo w Miłowie” 352x500Alicji Minickiej.

Pierwsze co mi się nasunęło przy czytaniu, to klimat książki. Czytam tak jakby była napisana w latach, w których się dzieje akcja. A sporo mam przeczytanych powieści przedwojennych. Dla mnie to plus. Jak  retro ” to retro.

Wiem, że ukazała się kontynuacja o tytule ” Bestia”707001-352x500 , ale wciąż nie ma ebooka. Trudno. Poczekam.

I teraz kolejna wstawka kulinarna. O ile pamiętam przypominałam tort ” Mimoza” na Dzień Kobiet, jednak skoro przepis znalazł się w „Dzienniku badante czyli Italii pod podszewką” to muszę go przypomnieć. To zresztą świetny letni tort.

” LETNI DODATEK KULINARNY CZYLI MOJE PRZEPISY”

TORT MIMOZA

 Z podanych składników upiec biszkopt.

Składniki: biszkopt, 75 gramów mąki, 75 gramów mąki ziemniaczanej, szczypta soli, 6 średnich jajek, wanilia, 150 gramów cukru.

 

Następnie z podanych niżej składników ugotować masę budyniową.

masa budyniowa: 70 gramów mąki, 500 ml zimnego mleka, skórka z połowy cytryny, 6 żółtek, laska wanilii, 180 g cukru,

 

Potrzeba jeszcze będzie: 1 puszka ananasa w syropie (500 gramów), kieliszek rumu, 500ml śmietany (kremówki), 100 gramów cukru pudru.

 

Z upieczonego biszkopta (tortownica 24 cm) ściąć wierzch. Ostrożnie wydrążyć biszkopt, tak żeby powstała forma biszkoptowa. Wycięty biszkopt pociąć na malutkie kwadraciki (będą imitować mimozę). Odsączyć ananas, do syropu dodać rum i nasączyć formę biszkoptową. Ananas także pociąć na małe kwadraciki.

Ubić śmietanę i delikatnie wymieszać z 1 łyżką cukru pudru. Do ubitej śmietany, ostrożnie mieszając, dodać masę budyniową. Zostawić tyle masy, żeby pokryła cały tort. Włożyć kosteczki ananasa. Całość wlać do formy biszkoptowej. Przykryć ściętym wierzchem.

Pokryć tort pozostałą masą i obsypać gęsto i wysoko biszkoptowymi kawałeczkami (jak mimoza).

Tort włożyć do lodówki na 3, 4 godziny. Przed podaniem wyjąć trochę wcześniej i udekorować świeżymi gałązkami mimozy. Przy braku takowych można wziąć np. żółte frezje. Smacznego!

Żegnam się niezwykle gorąco. Do jutra.

 

 

 

 

Podobno to lubię

Mowa o prasowaniu. Wczoraj pisałam, że przywiozłam w końcu letnie rzeczy z magazynku. Te, które jesienią wywiozłam z hotelu. Mimo, ze poskładane to jednak wymagają żelazka.

I tak patrząc na stertę pomyślałam, że z racji tropiku rozdzielę tę przyjemność na trzy, cztery dni.

Rano , no może nie tak całkiem rano, bo wedle dziewiątej rano pomyślałam, że trzeba się z tym zmierzyć. I w efekcie wyprasowałam tak ze 3/4.

To co zostało to mały pikuś.

Największym problemem jest brak szafy. Całe szczęście, że przywiozłam z Lisa naszą komodę z sypialni z trzema dużymi szufladami i jakoś to ogarniam. Jednak flanelowa pościel musiała zejść do podziemia czyli walizki a tę wpakowałam pod łóżko.

Innego wyjścia nie było, bo na miejscu ciepłej pościeli zamieszkała letnia bawełniana. W świetle ewentualnej przeprowadzki jedna walizka więcej w domu się przyda.

Wreszcie przywiozłam też ukochane wyjściowe buty na korku, które pilnie potrzebują profesjonalisty z racji klejenia pasków. V. co prawda pokleił ale już miałam wypadek podczas chodzenia. Tak, że uważam, że należy dać szansę szewcowi z klejem do butów.

Gdzieś tu jest podobno szewc wiec może popołudniu się wybiorę, kiedy minie przerwa obiadowa czyli gdzieś okołó siedemnastej.

A jakby Was dopadła nuda to zapraszam na włoską piosenkę o tejże. Bardzo podobała sie na fb.

I oczywiście:

„LETNI DODATEK KULINARNY CZYLI MOJE PRZEPISY”

„Dziennik badante czyli Italia pod podszewką”:

TUŃCZYK A BABKA ZIEMNIACZANA

Wczoraj na naszym włoskim stole na kolację pojawił się świeży tuńczyk panierowany w grysiku kukurydzianym, a później zatopiony w klasycznym sosie z malutkich świeżych pomidorków, zielenina (brokuły na parze z oliwą i cytryną) oraz coś, co można przetłumaczyć jako mieszankę z pól i łąk (cykoria, liście buraczane, kwiatki wyrośniętej kapusty, mlecz…).
To wszystko się gotuje, a potem dusi na oliwie (naturalnie) z czosnkiem.
Dodatkowo świeży chleb razowy pieczony w domu w takim ustrojstwie do pieczenia chleba.
I dla równowagi moja babka ziemniaczana z boczkiem w środku i kiełbaską.
I co?
Dziś na obiad tuńczyk i zielenina (bo od wczoraj zostało mnóstwo), a po kalorycznej babce ni śladu. Cała keksówka poszła. Dla informacji: ja zjadłam mały kawałeczek, żeby była pewność, że nie trucizna. Resztę spożyli z uduchowionymi minami Włosi.”

To do jutra. Tropikalnego jutra.

 

Zgodnie z planem

Jak wczoraj pisałam najpierw wiadomości dziennikowe, czyli zapiski codzienne. Tak sobie myślę, że czy ta jedna z wróżek nad moją kołyską, co to powiedziała:

-A ty będziesz wiecznie prać. – Nie doszła do wniosku, że to nic takiego i nie zmieniła mi przyszłości na inną:

-A ty będziesz się wciąż przeprowadzać.

Bo osobisty ćwierka o kolejnej zamianie mieszkania i co a tym idzie rozgląda się za takowym. Wszystko przez ten wielkomiejski hałas za oknem. On przyzwyczajony do cichej odizolowanej od ruchu ulicznego Starówki. I travertino, który izoluje od upału. A na liczniki przeszło 40 stopni.

Szczerze mówiąc ja to znoszę nieźle. Dziś nawet z V. zrobiliśmy spacer do samego centrum i z powrotem. Dziw nad dziwy. ( w stosunku do V.)

Potem V. był umówiony w tzw ” interesach” w miejscu naszego magazynku. Pojechaliśmy mocno okrężną drogą Wreszcie przywiozłam kostiumy kąpielowe i letnie rzeczy z uwzględnieniem krótkich portek V. I komplety letniej pościeli, bo miałam tylko jedną zmianę i ostatnio prałam i suszyłam. Trudno pod flanelową spać przy tej temperaturze.

I wobec tego mam prasowania na co najmniej kilka dni. Musze wcześniej skoczyć na Lisa po wieszaki, bo mam stanowczo za mało.

Zjedliśmy obiad poza domem i osobistemu znów nic nie smakowało. Skrytykował ( do mnie ) później. Wyraźnie ma zaburzenia smakowe. Ja zjadłam bez uwag. Normalnie. Może nie rewelacja ale dla mnie smacznie.

I skoro jestem przy jedzeniu to napiszę, że wczoraj wstrzeliłam się chyba w punkt. Sadząc z komentarzy i tu i na fb.

A teraz coś co przyszło mi na myśl w związku z komentarzem Madgez, który pozwolę sobie zacytować:

„Ach, ja też daleka jestem od owoców morza, mogę je co najwyżej pooglądać. Czy Ty się w Italii ośmieliłaś, czy już w Polsce byłaś odważna?”

Otóż ja zawsze byłam ciekawa nowych smaków. W kraju jadłam co tylko mogłam spróbować ( żabie udka, ślimaki ) i pomyślałam, że być może jest to kwestia wychowania. W moim rodzinnym domu galicyjskim zresztą kuchnią niepodzielnie władała babcia. Gotowała świetnie i niezwykle urozmaicenie. Od dziecka mimo, że byłam jedynaczką nie pozwalała na ” grymasy’ przy stole. Jeżeli coś co pojawiało się dla mnie nieznane i mówiłam:

-Nie lubię. – Słyszałam.

-Najpierw spróbuj a potem powiesz czy nie lubisz.

I nie było odwołania. Musiałam spróbować. Przy stole panował babciny reżim. Jeżeli coś nabrałam z półmiska nie wolno mi było zostawić na talerzu. Żadnego grzebania, wykrawania i ” dekorowania ” talerza. Babcia mówiła:

-Trzeba było wziąć mniej. Świnek nie chowamy.

I to zostało mi zakodowane do dziś. Zjadam nieraz z trudem tyle ile dostanę na talerzu.

Babcia przyrządzała wszystko. Nie lubiane przez wiele osób” podroby” czyli wątróbkę, serca, serca wołowe, nerki, flaczki i jestem do różnorodności smaków przyzwyczajona. Babcia przyrządzała najwspanialej w świecie ” dziczyznę” ( nikt nie był w rodzinie wegetarianinem). Na Nowy Rok był często bażant i zając nie mówiąc o kuropatwach. Jadłam perliczki, króliki i raki rzeczne.

W tym kontekście ” owoce morza” są równie smaczne.

To tak na marginesie.

A teraz obiecałam Azalii przepis na knedle bułczane. Robię wyjątek, bo to przepis, który znajdzie się w nowej książce w części przepisów rodzinnych. Ale co się nie robi dla przyjaciół.

„Wspomnienia kulinarne

Ze zdumieniem przeczytałam gdzieś, że w Polsce w tamtych zgrzebnych czasach kupowało się byle, co i to jeszcze na kartki.
Byłam już wtedy mężatką i matka dwójki dzieci. Pracowałam, prowadziłam dom i chociaż miałam w domu wydany w latach sześćdziesiątych „ Poradnik Pani Domu” ( dostałam w prezencie ślubnym ) to do PPD było mi jeszcze trochę.
Ale nigdy nie kupowałam byle, czego. Tak mnie wychowano. Fakt, często robiło sie zakupy spontanicznie, bo na coś  się „trafiało”, ale jeżeli już coś kupowałam to było to przemyślane. Zawsze kiedy kupowałam mięso ( i na kartki też) starałam się by był w nich boczek wędzony. Bo bardzo lubiane w moim domu były:

KNEDLE BUŁCZANE,

które moja babcia nauczyła się robić, kiedy podczas I Wojny Światowej była jakiś czas na Morawach.
I oczywiście, ja też, kiedy nie miałam pomysłu na obiad albo nie udało mi się kupić tego, co sobie planowałam robiłam te knedle bułczane.
Opowiem o nich i może, któraś z PPD zrobi domownikom taką staroświecką potrawę.
Potrzebne są czerstwe bułki ( u mnie w domu też nigdy nic się nie wyrzucało i nie wyrzuca, bo od tego, jest wyobraźnia kulinarna).
A wiec tak:
– bułki czerstwe kroimy w kostkę ( dość dużą) i ma być tych kostek sporo. Można je jeszcze podsuszyć na grzanki.
Zarabiamy  gęste ciasto naleśnikowe ( bardzo gęste). Do ciasta wsypujemy grzanki i mokrymi rękami formujemy kule wielkości ręki ( ile się w dłoni zmieści ciasta). Stąd ciasto musi gęste, żeby się wszystko kupy trzymało. Obtaczamy kule w mące i wrzucamy te knedle bułczane na wrzącą wodę.
Kiedy wypłyną są gotowe.
Odcedzamy i na talerzu obficie polewamy stopionym boczkiem ze skwarkami.
Ja uwielbiam je na drugi dzień, kiedy pokrojone w grube plastry obsmaża się na patelni na złoto. Tak, jak pierogi.
A w ogóle, co to jest „byle, co „. Jeżeli produkt jest świeży, jak np.: salceson, kaszanka, metka, parówki ( ach polskie parówki) toż to rarytas i niech się schowa szynka z Parmy.
Biały polski ser (specjalnie kupowałam więcej) kiedy się „zestarzał ” przerabiałam na „ser domowy z kminkiem ” bardzo popularny na Śląsku.
Nie ma produktów „byle jakich ” są tylko byle jakie panie domu.”

Teraz kolejny przepis z ” Dziennika badante czyli Italii pod podszewką”.

ASCOLANA”, CZYLI CO ASCOLAŃCZYCY JEDZĄ W PIĄTEK

Przeważnie piątek jest dniem, w którym podaje się tak przyrządzane spaghetti lub można wziąć też pastę krótką (bo i tak się robi). Ponieważ osobisty nie przepada za klasycznym spaghetti, to jemy „ascolane” z bucatini lub linguini… Ale jeśli ktoś lubi inny rodzaj makaronu… nie ma sprawy.

Na patelni na rozgrzanej oliwie z oliwek podduszamy pokrojoną drobno cebulę, doprawiamy ją pieprzem i ostrą papryką. Wcześniej można dodać trochę czosnku, żeby oliwa nabrała czosnkowego zapachu.

Usuwamy pestki z zielonych oliwek. Kroimy oliwki i dodajemy do cebuli. Następnie wszystko zalewamy przecierem pomidorowym o konsystencji śmietany; jeśli jest za gęsty, możemy dodać wody i wszystko razem dusimy, by osiągnęło miękkość oliwek. Ma być pikantne.

Kiedy oliwki są miękkie, wrzucamy do nich tuńczyka z puszki razem z oliwą lub sosem własnym (ja wolę z oliwą). Jeszcze chwilę razem dusimy, żeby sos uzyskał ten smak… I do niego dodajemy ugotowany makaron.

Dobrze mieszamy, wszystkie składniki powinny teraz stworzyć smakową jedność.

I gotowe… Polecam każdemu, kto lubi włoską kuchnię I radzę nie kombinować więcej ze smakiem, bo właśnie tak zrobiona ascolana jest tą prawidłową.

Polecam się z komentarzami.

Jutro kolejny przepis w ” „LETNIM DODATKU KULINARNYM CZYLI W MOICH PRZEPISACH”.

Oczywiście zapraszam.

 

Tylko nie zapeszyć

Jakby jakiś ciężar ze mnie spadł. Dzisiaj rano wstałam i nie tylko ja w normalnym humorze. Z racji tego postanowiłam umyć głowę, co przy moich kudłach i ich długości proste nie jest. I tak zrobiłam. Zaraz poczułam się dodatkowo lepiej.

Nawet nabrałam ochoty do pracy nad nową książką. Przypominam, że będzie to książka stricte kucharska o tytule:

” Polskie smaki i włoskie przysmaki”.

I żeby się całkowicie dowartościować kulinarnie wymyśliłam do niej nowy rozdział. Bo w tej nowej książce są prawie wyłącznie przepisy, których nie zamieściłam w moich wydanych  książkach. A tych którymi sie już  podzieliłam jest sporo i powinny też znaleźć się w kulinarnym moim zbiorze.

Tak, że dodam rozdział ” Dodatek kulinarny czyli przepisy z moich książek”.

A żeby sobie ułatwić kopiowanie tych przepisów wpadłam na pomysł dodawania w każdym nowym wpisie takiego jednego przepisu z książek. Po kolei tak jak zamieszczone są w książkach dostępnych .

Bonus letni na blogu. Możecie sobie kopiować i przyrządzać do woli.

Sporo nowych osób tu zaglądających ich nie zna. Tych przepisow a i moich wspomnień.

A więc zapraszam na :

„LETNI DODATEK KULINARNY CZYLI MOJE PRZEPISY”

Pierwszy przepis, na który natraficie w moim ” Dzienniku badante czyli Italia pod podszewką”IMG_0173 to:

GAWĘDA O OŚMIORNICY

Do Ancarano przyjechałam przed Bożym Narodzeniem.

Języka nie znałam, w rozmowach pomagał mi głównie słownik i umiejętność Aliano, który miał do czynienia z wieloma Polkami. Przez trzy lata pracowało tu przede mną dziesięć Polek.

Ja byłam jedenasta. Zakupy robione były na podstawie spisu, który w pocie czoła tworzyłam, posługując się swoim słownikiem włosko-polskim i polsko-włoskim. Wypisywałam podstawowe artykuły, a Palma z Aliane dokupowali resztę według swojego uznania.

W ostatnim tygodniu przed świętami Palma z dumą wręczyła mi spory kawałek czegoś zamrożonego i wyraźnie powiedziała:

– La seppia.

Uśmiechnęłam się słodko w odpowiedzi i włożyłam pakunek do zamrażalnika. Kiedy wyszli, złapałam słownik, by sprawdzić, co to za cholera ta la seppia. Nic jednak nie znalazłam, bo nie wiedziałam, że seppia pisze się przez dwa p. Trudno mi było szukać w słowniku. Wyrazy włoskie zlewały się w podobne do siebie, nic mi niemówiące twory językowe.

Nie wiedząc, co z tym zrobić, złapałam komórkę i wysłałam SMS-a do córki:

„Aga, co to jest sepia i jak to się przyrządza?”

Po półgodzinie przyszła odpowiedź:

„Mamo, to inaczej mątwa, taki rodzaj ośmiornicy, ale w żadnej domowej książce kucharskiej nie znalazłam przepisu, jak tę mątwę zrobić.”

Wróciłam do punktu wyjścia. Zostawiłam to coś w zamrażalniku i tyle.

 

Na Wigilię wszyscy poszliśmy, a właściwie pojechaliśmy do Porto D’Ascoli, do siostry Aliano. Było dużo dań rybnych, ale mnie najbardziej smakowała pikantna sałatka z owoców morza. W środku były kawałeczki gumowego czegoś z pękiem czułków, bardzo mi to smakowało. Na pytanie – co to jest? Usłyszałam – la seppia.

Podejrzałam, jak się robi taką sałatkę.

 

W domu zrobiłam zalewę octową, taką jak do grzybków. Mątwę po rozmrożeniu i usunięciu woreczka z czarną substancją (używa się jej też do barwienia makaronu na czarno) i pokrojeniu w paski, na 10-15 minut zanurza się w gorącej wodzie, potem gotuje długo…

Trzy, cztery godziny. Pod koniec dodaje się krewetki oraz inne owoce morza. Ja lubię  zalewę łagodną, dokładam więc jeszcze marchewkę (obgotowaną), małą cebulkę marynowaną, kapary i dogotowuje razem.  . La seppia nigdy nie będzie bardzo miękka. Ale ja lubię jej charakterystyczną twardość. Wszystko razem wkładamy do zalewy octowej.. Słoik zakręcamy i kiedy nam przyjdzie ochota, wyjadamy ze słoika, jak grzybki.

Bardzo lubię też mątwę smażoną. Obgotowaną jak wyżej obtacza się w jajku i bułce tartej i smaży w głębokim tłuszczu. Wszystkie owoce morza są pyszne smażone w taki sposób.

Ale można mątwę podać też z makaronem, wtedy po ugotowaniu i pokrojeniu dusi się ją jeszcze w klasycznym sosie pomidorowym.

Pasta z ośmiornicą też jest pyszna. Im prostsze przepisy, tym smaczniejsze. A kuchnia włoska ma całą gamę przepisów niezbyt skomplikowanych.

Włosi lubią jeść, ale bawić się też, dlatego trzeba przygotowywać jedzenie smacznie i prędko.”IMG_0174

Kolejny przepis jutro na zakończenie wiadomości bieżących.

Zapraszam serdecznie.

 

 

 

Nowy tydzień w lecie

Zaczął się biurowymi sprawami. Po wczorajszym wyciszeniu V. znów marudził. Tak normalnie. Od godziny ósmej słyszałam:

-Pospiesz się, biura są czynne od ósmej.

Nie komentowałam. Byłam gotowa do wyjścia dziesięc minut później i wyszliśmy z domu. O dziewiątej minut 10.

Jakieś zakupu potem i powrót do domu.

Jazda znowu zaczęła się w postaci marudzenia przy obiedzie. Ostatnio głównie doczekuje się krytyki na wszystko co gotuję.

Ja słynna 😀 mistrzyni kuchni zostałam sprowadzona do kogoś kto nie ma pojęcia o gotowaniu. Zmilczałam, bo wszystko mu się nie podobało. Nawet piwo było niedobre.

Dopiero przed chwilą sok znalazł uznanie.

W gardle mi już ta kuchnia w jego wykonaniu staje. Mam przesyt włoskich smaków a on też zdecydowanie z gotowaniem zszedł na psy.

A te godziny żarciowe ma tak zakodowane, że żadnych odstępstw.

Rzeczywiście ma zamiast głowy garnek. Stale mu to mówię, ale nie dociera.

Mało teraz chodzę na spacery. Nie mam weny w dzień a wieczorem za daleko na Starówkę.

Ostatnio fb przypomniał we wspomnieniach taki mój ascolański album jeszcze sprzed trzęsienia ziemi.Może się otworzy, bo nie chce mi się kopiować wszystkich zdjęć.L)

To już cztery lata od tamtych fotek. A trzesienie znów w skali 3,7 i niezwykle długie, bo ponad 40 sekund w okolicach Rzymu. Wczoraj wieczorem.

Ano wieje scirocco to nic dziwnego. U nas ( tfu tfu ) spokojnie. Nic nie czuć. I niech tak zostanie.

Z okien samochodu widziałam, że zakwitła bugenwilla.

To jeszcze wspomnienie ( też z fb) moich polskich ogródkowych kwiatów.

Zanosi się na burzę. Te burze też są niebezpieczne.

Jednym słowem lato włoskie w pełni.

 

Huśtawka

To takie sympatyczne urządzenie do zabawy. Wszyscy chyba od dziecka lubiliśmy się huśtać. Były huśtawki w ogrodach, były na placach zabaw. Przeróżne. Były dla dzieci i dla dorosłych, żeby pan panią pod niebo bujał. To bujanie miało podwójne często znaczenie.

Były piosenki o bujaniu jak ta stara…

https://staremelodie.pl/piosenka/4028/Na_huśtawce_Lehrer_Ludwikowski

Niestety nie znalazłam na you tube… jeżeli gdzieś jest i możecie mi podesłać adres to pięknie podziękuję. Morał brzmiał:

-Pamiętaj, ze przy bujaniu i honor się traci i gest: 😀

To wersja ” Bujaj mnie Antos kochanie, bujaj mnie bujaj tak….”nicolas-lancret-hustawka-ok.-1735-400x302

Ja sama uwielbiałam się huśtać. Pierwszą huśtawkę miałam w domu zawieszoną pomiędzy dwoma dużymi pokojami.1361541282_by_krzys_500 Jeszcze w Krakowie. Potem też lubiłam się bujać a zwłaszcza jak był do tego chłopak.61034051-happy-child-girl-on-swing-in-summer-day A zwykle był. Nawet gdzieś w domu powinny być moje podlotkowate zdjęcia na huśtawce.

Ale teraz zaczyna mi się kręcić w głowie od tej huśtawki emocjonalnej.

Bo raz dobrze ( w miarę) a raz beznadziejnie.

Wczoraj tak właśnie było. Do pewnego momentu bujanie sprawiało mi przyjemność a za to wieczorem aż mi z tego wszystkiego było niedobrze. W przenośni.

Ale przeżyłam i dziś uciekłam w zajęcia domowe. Odstresowałam się prasowaniem. Niewiele tego było, ale ponieważ włączyłam kolejną pralkę to wyprasowałam.  Uzyskałam pozwolenie na lekki posiłek, bo upał.

Zrobiłam omlety z serem i szynką i sałatkę z pomidorów, cebuli i świeżego ogórka. Wiem, ze nie powinno się łączyć pomidorów z ogórkami, ale lubię i nie mam zamiaru sobie odmawiać.

Osobisty zjadł o dziwo bez komentarza.

Teraz każdy sobie rzepkę skrobie w swoim kącie.

Ja w salonie, bo takie mam maniery wyniesione z domu a V. w kuchni, bo też to wyniósł z włoskiego domu.

Coraz mniej mi się podoba to siedzenie w kuchni.

W głowie mam zawrót głowy od tej huśtawki.

Kupiłam kolejny kryminał ” retro ” . ” Krok w ciemność”.tapeciarnia.pl-tapeta-wazka I jak tylko skończę ostatni tom przygód kryminalnych pary Oliver von Bodenstein i Pia Kirchhoff pod tytułem „Dzień Matki” zagłębię się w mój Kraków.

I teraz postanowiłam nie  dać  się pohuśtać dzisiaj. Dzień odpoczynku.

 

Dziś kulturalnie będzie

Z takich właśnie przyjemności czasami składa się mój pobyt tutaj.

Wczoraj dla mnie fantastyczny wieczór choć nie ” na żywo” a w telewizji włoskiej. I chwała jej za to. A tak telewizja włoska reklamowała to wydarzenie.

Transmisja bezpośrednia z rzymskiego Koloseum  ” Traviaty” Verdiego.  I to w słynnej inscenizacji :

„La Traviata” di Verdi firmata da Zeffirelli inaugura l’Arena di Verona Opera Festival 2019 Eventi a Verona
Pisze się górnolotnie o ” uczcie duchowej”… bo właściwie nie ma jak nazwać takiego wieczoru.

Siedziałam jak zaczarowana i tylko dwie fotki zrobiłam, bo szkoda mi było odrywać się od muzyki mimo, że dość dobrze znam ” La Traviata” pisząc z włoska. IMG_1542

Oto „Dama Kameliowa”, ale czy dacie wiarę, że przebiłam się przez wiadomości o wczorajszym spektaklu i nie znalazłam obsady, nie znalazłam wiadomości kto ją śpiewał. Wszędzie podane są cztery nazwiska primadonn śpiewających te partie z Polką Aleksandrą Kurzak na czele.  I wygląda na to, ze właśnie pani Aleksandra zaśpiewała przepięknie partie Violetty.

https://www.veronasera.it/eventi/la-traviata-arena-verona-festival-opera-lirica-21-giugno-2019-.html

Tutaj ” La Traviata” w jej wykonaniu podczas innego spektaklu. Filmików  aktualnych jeszcze nie znalazłam na you tube.

 

Urzekła mnie scenografia. Skojarzyła mi się z ” domkiem dla lalek”, który miałam. I takie samo stwierdzenie padło z ust gości udzielających wywiadów podczas przerwy. IMG_1534

A teraz fotki profesjonalne  ze spektaklu, które ściągnęłam szukając informacji o wczorajszym przedstawieniu.

 

 

Akcja rozgrywała się na kilku poziomach. W różnych pomieszczeniach Cudowny pomysł.

Mimo tragicznej śmierci bohaterki  ” La Traviata ” wcale nie jest smutna. Ma mnóstwo przecudownych łatwo wpadających w ucho melodii.

W tej słynnej reżyserii jest kolorowa i roztańczona.

Jeżeli będzie możliwość powtórki polecam i sama chętnie zobaczyłabym ja jeszcze raz. Ale zawsze można posłuchać

I tak dzisiaj było muzycznie i kulturalnie.

Sezon ogórkowy

Czyli wypadałoby wyciągnąć jakiegoś Potwora z Loch Ness gf-vMLm-d1mH-gqFd_wyrzuca-potwora-z-jeziora-dramat-bestii-z-loch-ness-664x442-nocropalbo inszą Paskudę z Zalewu Zegrzyńskiego.  Nie mam ale za to mam śmieci. Włoskie śmieci. Temat śmierdzący szczególnie w lecie. Ja jednak na temat oklepanych śmieci w Neapolu czy innym Rzymie nie mam zamiaru pisać.

Ja zajmę się naszymi w ogólnym pojęciu śmieciami domowymi. Tak się szczęśliwie zresztą składa, że w naszej prowincji Marche jest czysto i problemu śmieci wysypujących się na ulicach nie ma. Z jednej strony to bardzo dobrze. Z drugiej jednak problem dotyczy nas mieszkańców na który ten problem spadł.

Otóż my segregujemy śmieci w domach, ale nie możemy ich nawet posegregowanych wyrzucić bądź kiedy. O nie.

I teraz dochodzę do meritum.  Lepsze jest wrogiem dobrego.

Kiedyś na naszej Starówce czyli do trzęsienia ziemi wystawiałam śmieci według klucza ( tak jak i tu). Worki na śmieci w odpowiednich kolorach i wielkościach czyli: torby papierowe na odpady papierowe ( wystawiane raz w tygodniu), największe, ale bez przesady żółte worki plastikowe na odpady plastikowe i średnie worki różowe na tzw śmieci różne plus woreczki biodegradalne na śmieci organiczne. Odpady plastikowe wystawiało się 2 razy w tygodniu a te różne i organiczne co drugi dzień.

Po uliczkach jeździły elektryczne samochodziki ( bo wąsko) i bez hałasu. To na marginesie łomotu  śmieciarek  o 5 rano w nowej dzielnicy.

Po powrocie z wygnania hotelowego ze zdumieniem dowiedziałam się, że nastąpiły zmiany. Wcześniej za worki odbierane co trzy miesiące mieszkańcy nie płacili. Teraz się płaci i to sporo. Kupiliśmy te worki, bo kolory się zmieniły. I daty wystawiania też.

Otóż teraz torbę papierową zastąpił ogromny biały plastikowy wór, do którego na upartego cała się zmieszczę. Taki sam czyli wielkości jest żółty na plastiki. A już kiedy zobaczyłam identycznej wielkości szary wór na śmieci różne ręce mi opadły.

O ile papier nie śmierdzi i można ten wór wypełniać przez jakiś czas, tak samo jak plastiki to już o różnych śmieciach nie do segregacji nie ma mowy. Tymczasem tylko trzy razy w tygodniu wyrzuca się do ustawionych pojemników przed domem śmieci organiczne. Te różne raz w tygodniu w czwartek. Papier raz w tygodniu i plastik raz w tygodniu.

Obłęd. Bo skoro za te worki płacimy to naturalnie nie uśmiecha się nam wyrzucać niepełnych worków.  I teraz jeszcze gdzie te worki trzymać. Wszyscy trzymają na balkonach. Jak balkon spory to jakoś to można ogarnąć. Kiedy wyrzucało się częściej można było postawić kilka pojemników na odpady. Teraz kiedy raz w tygodniu i jeszcze wory wielkości nadnaturalnej to zaczyna być problemem.

Sama widziałam, jak na balkonie vis a vis pani w zadumie trzymała spory karton i próbowała go pociąć na kawałki.

Tym sposobem miasto scedowało problem na mieszkańców. Naród karnie wystawia śmieci w odpowiednich kolorach a wieść gminna niesie, że policja miejska lubi do nich zajrzeć czy śmieci są zgodne z kolorem worków. Jeżeli przez przypadek znajdą nazwisko to mandat.  Ulice i miasto jest czyste.

Dziś mandat zastał za wycieraczką auta V. bo zaparkował w godz. piątek 5 – 7 kiedy trwa sprzątanie naszej ulicy. Tylko przed wjazdem ze skrzyżowania nie ma informacji. Jest wcześniej i później.

Pojechał się odwołać i mają sprawdzić, bo zdecydowanie ma rację.

Wracając do śmieci. Tylko szkło i puszki metalowe i aluminiowe można wyrzucać do odpowiednich pojemników przez cały czas.

Akurat pod samym domem nie mamy ale to akurat nie problem. Hurtem wywozi się do najbliższego pojemnika samochodem.

Napisałam o tym, bo zdecydowanie lepiej byłoby mieć takie kolorowe dzwony jak w Polsce. I wyrzucać śmieci w miarę potrzeby.

W Marche coraz mniej dużych pojemników na śmieci. Jest zdecydowanie czyściej. Ja nie jestem przeciwniczką segregowania. Wręcz przeciwnie. Ale zamiana na inny system była kompletnym nieporozumieniem.

Sama kupiłam w sklepie na „śmieci różne” worki normalnej wielkości, co prawda nie szare ale ciemne i jakoś przechodzi. Te wielgachne sobie leżą i czekają na jakiś przypadek. A ja patrząc na te worki na balkoniku cholery dostaje. Bo oprócz zlewu kamiennego i doniczek z ziołami do gotowania mam kilka worków śmieci. Cudowna dekoracja. Ale niestety nie mam innego pomysłu.

Kto ma garaż trzyma śmieci w garażu. I raz w tygodniu wystawia zgodnie z harmonogramem.

Koniec tematu śmieciowego.

Wiem, ze sporo osób zagląda do mnie  i czyta. Tak przynajmniej podają statystyki. Wiem, że nie zawsze macie ochotę napisać komentarz. Jest jeszcze tutaj taka opcja, która pokaże mi zainteresowanie. Pod tekstem jest gwiazdka czyli polubienie.

Polubić a ja będę wiedziała, ze nie piszę sobie a Muzom.

Dziękuję. Polecam się.