Dzień Bloga Otwartego

A przy okazji dzień kończący Stary Rok. Jak co roku mamy nadzieję ( choć ja już coraz mniejszą), że kolejny będzie lepszy.

Że zostawimy za sobą wszystko, co złe. A Nowy Rok przyniesie nam może nie tylko, bo to niemożliwe, ale większość, dobrych chwil.

I takie są moje życzenia dla Was .

Niech Rok 2024 da nam Wszystkich dodatni bilans szczęśliwych chwil. Aby za rok o tej porze powiedzieć:

To był dobry, udany rok.

Do Siego Roku.

A teraz skoro to Dzień Otwarty i na dodatek Dzień Sylwestrowy, to wypada wspominać. Jakie były te nasze Sylwestry. U mnie liczna ich jest imponująca, bo długo już żyję.

Jakie zapamiętałam? Trzy.

Pierwszy w górach. W Bukowinie Tatrzańskiej. Z kuligiem z pochodniami i witaniem Nowego Roku na polanie w górach. Jak przeważnie w tamtych czasach był mróz i śnieg.

Drugim Sylwestrem był Sylwester w pałacu pszczyńskim Partner we fraku ( pożyczonym z teatru.😃) a ja w balowej sukience, długiej naturalnie, która spędzała mi sen z powiek dużo wcześniej

Potem były przeróżne Sylwestry. Bale, zabawy, prywatki. Lubiłam tańczyć.

Ostatnim tym zapamiętanym był Sylwester na przełomie wieków 1999/ 2000. Byłam na zabawie sylwestrowej zwanej bałem.

Niczym się nie różnił od tego typu zabaw. Tylko tym, że straszono nas końcem świata. Ale kiedy minęła północ świat trwał.

I to był ostatni bal sylwestrowy na którym byłam . W Italii to były już wyjścia na piazza. Nie lubię ich.

Ale moje gusta nie mają już znaczenia.

Zapraszam do wspomnień. Sylwestrowych Wspomnień.

I mam nadzieję na wiele jeszcze spotkań.

Do Siego Roku.

Z ciekawością i zainteresowaniem

Z zainteresowaniem i z ciekawością czytałam wczorajsze komentarze pod wpisem. I postanowiłam zamiast odpowiedzieć pod komentarzem Anny, który spotkał się z zainteresowaniem innych pań napisać swoje subiektywne naturalnie zdanie.

Co do choinek nie będę polemizować. Stoję też na stanowisku, że dla kilku dni w roku pozbywamy się drzew, które powinny nam służyć wiele lat. Sama mam choineczkę sztuczną w Italii i dużą również sztuczną w Polsce. A zapach igliwia doskonale zastępują gałązki, które już nie są niszczeniem drzew. Wiem, że są plantacje choinek do sprzedaży świątecznej, ale mimo wszystko to jednak mniejsze zło.

Ale głównie chcę napisać o usuwaniu ciąży. Otóż ja też uważam, że to sprawa wyłącznie kobiety. Jednak nie mogę nie podzielić się z Wami takim oto wspomnieniem. Moja mama pracowała sporo lat na oddziale ginekologii i kiedy już dorosłam często rozmawiałyśmy o sprawach kobiecych. Mama wspominała z jaką radością przyjęła możliwość legalnego usuwania ciąży, który w latach bodajże pięćdziesiątych wprowadził ustrój słusznie zresztą miniony.

-Lucia, mówiła – ty sobie nie wyobrażasz, co ja widziałam. W jakim stanie trafiały dziewczyny do szpitala po pokątnych zabiegach. Bo kobieta, która nie chce dziecka ( nie zagłębiajmy się w motywy) zrobi wszystko żeby go nie mieć.

A głównie zajmowały się tym tak zwane ” babki” oczywiście za sporą kwotą w warunkach urągających higienie i narzędziem, którym był w przewadze drut od parasola.

Wielu tych dziewczyn nawet w szpitalu nie dało się uratować.

Dlatego wprowadzenie legalnej aborcji było zapobieżeniem wysokiej śmiertelności.

A, co do oddawania do adopcji. To nie jest decyzja łatwa. Już sama niechciana ciąża jest traumą a trwa ona aż dziewięć miesięcy. I różnie przebiega mimo, że natura nas na to przygotowała. I czasem oddanie urodzonego dziecka jest trudne. Włącza się instynkt macierzyński i często skazują dziecko na życie w trudnych warunkach. I często dziecko zostaje z matką, bo uległy presji otoczenia zostawiając ze sobą to w końcu niechciane dziecko. Bo boją się ostracyzmu i opinii publicznej. I potem mamy przypadki ” choroby sierocej”, choc dziecko sierota calkowitą nie jest. Tylko matka go nie kocha.

Dlatego stoję na stanowisku, że kobieta musi mieć prawo wyboru i podejmowania decyzji. Dlatego w trosce o jej zdrowie aborcja powinna być legalna i dostępna dla wszystkich w ramach NFZ. Bo nie wszystkie kobiety stać na wyjazd i zapłatę poza granicami Polski.

To jest sprawa wyłącznie kobiety i jej decyzja. Absolutnie jestem przeciwna donoszenia ciąży na siłę. W imię czego?.

A tymczasem mamy przedostatni dzień roku. U mnie 12 stopni. Znalazłam wczoraj zdjęcia szopek ( naturalnie nie wszystkie mają fotki) z muzeum w Greccio.

A, że wciąż mamy czas świąteczny ascolańskie witryny.

A jutro Sylwester i niedziela czyli Dzień Bloga Otwartego. Zdradzę już temat : Oprócz życzeń będzie o naszych spędzonych Sylwestrach. Juz uruchamiajcie pamięć.

Dziś jeszcze Kącik LM

Do jutra.

O szopkach i innych rzeczach

W klimacie włoskich Świąt najważniejsza jest szopka. W domu może nie być choinki, ale nie szopki. Figurki i inne akcesoria często mają po wiele lat. Z roku na rok z pietyzmem pakowane i przechowywane. Kiedy przyjechałam do Italii byłam ” zielona” w świątecznych zwyczajach Włochów. W Ancarano spotkałam się z ogromną szopką budowaną na podeście schodów do mieszkania Palmy i Aliano. Budowaną, bo szopki do cała powiedzmy infrastruktura nie tylko stajenka. Domy, ludzie, zwierzęta i cały codzienny zwyczaj mieszkańców.

Najsłynniejsze są szopki z Neapolu. To już całe ogromne przestrzenie, na których stoją miasta, pałace, a figurki są w całym świecie sławne. I nie tanie. I znów kiedy pracowałam w Pescarze Pina miała takie neapolitańskie figury podstawowe czyli Dzieciątko z Marią i Józefem i trzech króli. Wtedy szukała jednego z nich – oryginalnego z Neapolu, bo jeden uległ uszkodzeniu.

Ale widziałam też miniaturowe szopki ustawione za szybami kredensu w kuchni, a w salonie królowała choinka. Dlaczego o tym piszę? Bo w tym roku nie jeździmy oglądać przeróżnych pięknych inscenizacji w przylegających miasteczkach. Są też naturalnie szopki ” żywe” o czym informują ogłoszenia. Gdzie i kiedy. Ofida słynie z szopek ruchomych. I co najdziwniejsze szopki te są często czynne czy rok. W naszym Duomo czyli katedrze przepiękna szopka za szybą szklaną jest oglądana cały rok.

Natomiast ruchoma szopka w jednym z kościołów ascolańskich jest dostępna tylko w okresie świątecznym. W zeszłym roku ją pokazywałam. Wczoraj poszliśmy ją zobaczyć i stąd filmiki zarejestrowane jeszcze raz. Jest to szopka o tyle unikatowa, że w jednej części jest w tle Ascoli. Z charakterystycznymi zabudowaniami. Widać katedrę, caffe Meletti, właśnie tę

piazza del Popolo

A w drugiej części klasyczna ruchoma szopka w której toczy się dzień od wschodu do zachodu i aż wzejdzie księżyc.

Tu muzykę dla odmiany mogłam zapisać do końca, ale filmik jest dłuższy i przedłużyć mi nie chce. Kolejna zagwostka. Trzeba pomyśleć.

Jak pisałam w Offidzie w katedrze i kościele na piazza del Popolo też są piękne ruchome szopki, które są dostępne cały rok.

Taki klimat.😃 ńa dworze 40 stopni, a my patrzymy na szopkę świąteczną. Nie mówiąc, że są muzea szopek. Sama widziałam dwa. W Loreto, gdzie trafiłam na napis po polsku „ szopki Boże Narodzenie” i w Greccio.

Dziś od rana siedzimy w biurze od prądu. A Najmłodsza się rozchorowała i wirus podrzuciła nam. Oboje mamy solidny katar. Dobrze, że zdążyliśmy się zaszczepić na grupę.

Poszukam tych muzealnych szopek i może jeszcze w klimacie świątecznym je pokażę.

Dziś inna jeszcze upolowana na wystawie. Tej nie mamm w fotkach.

A dziś ostatni Tygiel w tym roku.

https://tygielzinternem.blogspot.com/2023/12/tygiel-z-internetem-7123.html

I dzisiejszy Kącik LM

To do jutra.

.

Niepozbierana jestem

Jak to mówiła moja babcia. Niby wszystko robię, co zaplanowałam, ale w momentach staję, chodzę, przysiadam bez konkretnego sensu. Chyba te prochy, co je biorę, żeby mój nerwoból pozwolił mi patrzeć na ostatnie dni Starego Roku tak działają

Poza tym wkurza mnie jakis nowy system dodawania muzyki do wideo. Nie można, albo nie umiem znaleźć, żeby włożyć własny podkład muzyczny, a nie z biblioteki audio na you tube. Kiedyś tak dodałam bez problemu kolędę. Musiałam tylko mieć zapisany w folderze plik muzyczny. Teraz znalazłam, co chciałam, wrzuciłam do folderu. A na you tube nie mam opcji „prześlij plik muzyczny” poza ich propozycjami.

W końcu się poddałam i podłożyłam nieśmiertelnego Jingle Bells. Tak mi się ta wystawa spodobała, że musiałam ją uwiecznić. Kocham takie klimaty na wystawach.

A tymczasem na piazza del Popolo już kończą sylwestrową scenę

W teatrze naszym ma być wystawiana sztuka w dialekcie ascolańskim. V. się uparł i kupił bilety. Na 5 stycznia. Pewnie będę siedziała trochę jak na tureckim kazaniu. Za to ja pewnie pójdę na balet sama, bo on nie lubi raczej. Z Milano przyjeżdżają z ” Romeo e Giulietta”. Ale jeszcze to przemyślę.

Za podpowiedzią Agi T. znalazłam serial ” O mnie sie nie martw” i już zaliczyłam 2 odcinki. W planie mam jeszcze ostatni ” Tygiel z Internetem” i zaraz się za niego zabiorę.

W międzyczasie zrobiłam na obiad 75 klusek ( robię niewielkie) i doszłam w szybkości ich ” kulania” do perfekcji. Pól godziny. Czyli raz na jakiś czas w czwartek (przypominam w Ascoli je się kluski), mogę te kluski, ale śląskie zrobić.

To odmeldowuje się.

Jeszcze Kącik LM

Poradnik PPD

I cukiernicze cudeńka

Do jutra.

Ciepło, zimno, ciepło

Tak właściwie można określić pogodę w dniach świątecznych. Wczoraj było ciepło, dziś chłodno. Dobrze, że świeci słońce więc można poczuć grzejące promyki.

Wczoraj miałam trudny dzień, jak zawsze kiedy pojawia się rodzinny obiad. Bo mimo, że autorstwo timballo jest V. i ustalenie menu, to jednak wykonanie późniejsze należy do mnie. Wiadomo, że każdej gospodyni zależy na tym, żeby smakowało i żeby obyło się bez wpadek.

Szczęśliwie kiedy pojawiły się dzieci V. poszedł z nimi na spacer, a wcześniej wypuściłam go samego na kawę każąc patrzeć pod nogi, miałam więc swobodę działania. Wszystko zdążyłam przygotować. Najmłodsza była uprzejma się ze mną przywitać i nawet powiedzieć ” Buon Natale”.

Obiad się udał. Coraz bardziej lubię Juniora i chętnie zabiorę go do Polski. Jedna jedyną fotkę zrobiłam i to nie najlepszej jakości. Nie miałam czasu.

Junior podarował ojcu obiecany nowy telefon ( podobno miał kilka nowych ) i kiedy V. poszedł odpocząć panowie uaktywniali mu nową zabawkę.

Smakowały im pierniki i makowiec, a okazało się, że Stefano lubi śledzie ( nie miałam, bo nie wiedziałam). Wspominał natomiast śliwki w czekoladzie, które przywiozłam w zeszłym roku i jeszcze miałam podczas obiadu w Boże Narodzenia.

W międzyczasie pomyłam gary, co dla mnie nie jest problemem, jak nie mam V. za plecami z lamentem nad zużyciem wody.

Kiedy wstał wyszedł jeszcze z rodziną na chwilę dosłownie. Ale na koncert ascolańskiego „Gospel” poszedł. Nie pamiętał, że jeszcze przed trzęsieniem ziemi byliśmy na podobnym koncercie. Tego samego zespołu.

Koncert można też określić ” Między głowami z solistką za filarem”

Coś tam udało mi się zarejestrować.

Mam jeszcze dwa filmiki, ale zostawię na jutro. Bo znów jestem na zewnątrz.

V. wyraźnie zmęczony kręcił nosem na wszystko. Brakowało mu męskich głosów i drażnił język angielski. Jednym słowem marudził. Mnie się podobało. Może bez zachwytu, ale miły wieczór pełen świątecznych melodi.

Po powrocie do domu kolacja i V. zasnął szybko. Ja natomiast wreszcie skończyłam przygody ulubionej prokurator Sawickiej. I pożegnałam ją, bo autorka Diana Brzezińska ogłosiła koniec cyklu. Teraz chyba zagłębię się w klimaty romansowe Agnieszki Krawczyk.

Mało czytam ebooków ( jak na mnie), bo śledzę politykę i czytam wszystko, co się w kraju dzieje.

Dziś dzień jak napisałam chłodny. Ale spacer zaliczony. Na piazza del Popolo montują ogromną estradę na sylwestrowy koncert.

I tak szczęśliwie Święta mamy z głowy. Nadeszły i przeminęły.

Nasze kaloryfery ledwie letnie. V. wymusił na mnie telefon do właściciela. Ma podesłać technika od piecyków. A ja wciąż uważam, że trzeba skontrolować termostat w mieszkaniu, bo może nie włącza wyższej temperatury. Dla mnie wygląda to tak jakby kaloryfery zaczynały grzać, a potem przestawały.

To teraz klimaty świąteczne

Kącik LM

W kuchni

To do jutra.

Króciutko

Bo inaczej statystyka mi się nie zgodzi.😃

Dopiero skończyłam ogarniać dom po rodzinnym obiedzie i pożegnałam gości . Chce jednak iść na ten koncert Gospel więc muszę złapać oddech. Jutro postaram się napisać zwyczajny wpis blogowy.

Do jutra

Opowieść przed i powigilijna

Serdecznie z całego serca dziękuję za wczorajsze i dzisiejsze i życzenia. Czułam w nich ciepło i serdeczność. i życzliwość. Oby się pełniły.

A u mnie po włosku. Miły akcent z nim – piątkowy przedwigilijny. Było ciepło więc koncert śpiewaka na piazza Arringo sympatyczny.

Dzień wigilijny również pogodny choć już nie tak ciepły. Oczywiście wyjscie. Od razu powiem, że zaliczyłam ponad 10 000 kroków. Sympatyczną niespodzianką jest stojący do nadal autobus świętego Mikołaja na piazza del Popolo.

Należało go uwiecznić ze mną na jego tle.

Kiedy zaliczyliśmy już wszystkie kolejne place i wróciliśmy na piazza del Popolo autobus był otwarty i można było zobaczyć jak podróżuje święty . Wiek nie wiek, ustawiliśmy się w kolejce i oto mam kolejną fotkę świąteczną.

 Kiedy Wy szykowaliście się do uroczystej kolacji lub już byliście w jej trakcie ,a nasze ulice opustoszałe, to tu.? Sklepy otwarte, bary, a na placu tłumy. Jak w każdą inną niedzielę.

My wróciliśmy koło ósmej. Sugo było gotowe. Wystarczyło przygotować frutti do mare i ciasto na pastella.

Ale cały dzień miałam swoją cierpliwość w pogotowiu, żeby nie dać się wkręcić w kłótnie z V. A próbował. Jakoś mi się udało, choć tuż przed kolacją było nieciekawie.

O dziewiątej zasiedlismy do Wigilii. Choineczla na stole i opłatek.

Tyle udało mi się w ramach uświątecznienia kolacji zrobić.

I było po włosku. „Ascolana” czyli bucatini z tuńczykiem i oliwkami. Potrawa wigilijna w Ascoli. V. zażyczył sobie fotkę dokładną.

Potem przerwa, aż usmażyłam te warzywa i jabłka w cieście. Owoce morza. Pastella. I mieliśmy dość. Owoce normalne i ciasto. Makowiec, który kupiłam i pierniki od Hani.

Generalnie nic uroczystego. Po jedenastej poszłam spać.

Nigdzie na świecie nie ma takiej Wigilii jak nasza. Ale cóż. Jak się nie ma, co się lubi, to człowiekowi smutno

Na szczęście już półmetek . Jutro jeszcze famlijny obiad, który traktuję jako mój prezent dla V.

Humory wróciły pełną pełnią.

Trochę wigilijnego Ascoli.

Kącik LM powróci jutro i inne rozmaitości.

Do jutra więc. Mam nadzieję, że znajdę czas żeby tu zajrzeć i napisać. Bo o 18 jest koncert Gospel i chciałabym go posłuchać. Choćby po to to, żeby się odstresować.

Dzień Życzeń Otwartych

Wigilia. Polska Wigilia. Dzień w którym powinny ucichnąć wszystkie spory.

Pobożne życzenie.😀

Dla mnie dzień nostalgiczny. Gdzieś tam daleko moi najbliżsi. Oczywiście usłyszę ich głosy. Mogę nawet dzięki technice ich zobaczyć. Jednak to nie to samo. Zabraknie uścisków i całusów.

Dlatego dziś dla Wszystkich – moich Przyjaciół, Gości blogowych moje życzenia.

NIGDY SMUTKU.

I żeby naprawdę było radośnie wesoła kolęda z moim filmikiem z zeszłego roku.

I żeby było jeszcze weselnej, to mało przynajmniej w Ascoli słyszany Jingle bells, ale po polsku 😀

Trochę patosu jednak lubię i dlatego kończę życzenia

Blog otwarty na wszelkie życzenia.

Wczoraj

To był zwariowany dzień. Najpierw V. chciał pojechać na targ do San Benedetto. Oficjalna wersja. A naprawdę chciał zobaczyć sią z Najmłodszą i Juniorem. Trudno świetnie.

Przez kawałek targu przeszliśmy bo droga do supermercato gdzie pracuje Najmłodsza wiedzie tamtędy. Szczerze mówiąc mam serdecznie dość. Chyba zacznę ja wychowywać przy najbliższej okazji. I zacznę dobitnie z nią się witać. Co prawda nawet ” ciao” na powitanie nie usłyszałam, ale już na pożegnanie tak. Nie musi mi się rzucać w ramiona jak ojcu, ale przywitać się tak. Od dawna jestem dla niej przeźroczysta.

Ustalono, że w drugi dzień Świąt przybędą ze Stefano na obiad. Potem poszliśmy do innego supermercato, gdzie pracuje Junior i Stefano. Tu już przywitanie normalne. Junior podobno ma być również. Tymczasem po chłodnym poranku pogoda się zmieniła i nagle zrobiło się 22 stopnie ciepła. W efekcie poczułam się w powrotnym autobusie niedobrze. Ale jakoś doszłam do siebie. Pewnie mi było za gorąco i autobus rzucał. Od lat nie miałam choroby samochodowej. Widać dziecinnieję.

Popołudniu poszliśmy sprawdzić czy zapowiadany koncert z okazji Natale w Audytorium Neroni organizowany przez Koło Kulturalne Ascoli bardzo prężnie działające ( to te różne poranki muzyczne i koncerty w Audytorium zawsze przy wolnym wstępie ) się odbędzie.

I dobrze, że poszliśmy, bo albo ja źle wcześniej popatrzyłam, albo nowe ogłoszenia były w każdym razie początek nie o 21.30 a 18- tej .

A była siedemnasta. To zrobiliśmy rundkę i kupiliśmy bilety na Koncert Nowororoczny w teatrze. W Nowy Rok tym razem o 21.30.

Wróciliśmy do Audytorium. Bardzo ciekawy koncert poświęcony twórczości Ennio Morricone. Kompozytor różnorodnej muzyki nawet piosenek dla Gianni Morandi czy Massimo Ranieri. Ale również muzyki filmowej.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Ennio_Morricone

Warto o nim przeczytać.

Jego utwory grał młody pianista Antonino Caraco. Świetny. Coś tam miedzy głowami zarejestrowałam. A nawet grę ubarwiał balet.

A ponieważ to był koncert świąteczny wszyscy uczestniczący w koncercie zostali zaproszeni na lampkę spumante i oliwki ascolańskie i inne przekąski.

Przed dwudziesta wróciliśmy do domu. Niestety zaczęła się pełnia i trwa do dziś.

Hydraulik przybył i piec do wymiany. Kaloryfery ledwie letnie. Szczęście w nieszczęściu, że na dworze wysoka temperatura. Dużo cieplej niż w domu.

Jaka będzie ta moja Wigilia? Przy pełni może nie być udana. Ale cóż zrobić.

Przypominam o umyciu się w pieniążkach w wigilijny poranek i zamówić mężczyznę, żeby pierwszy przekroczył próg domu. Od lat to stosuję. Wiara czyni cuda.

Do jutra.

Subiektywnie Święta po włosku

Żeby nie powielać wspomnień, które są ogólnie dostępne w cyklu ” Okiem cudzoziemki” dziś w skrócie ( taką mam przynajmniej nadzieję, choć ja z czasów w których pisało się solidne wypracowania, a nie poleconą przez polonistkę mojego syna ” krótką notatkę”).

Otóż jak wiadomo Włosi naród lubiący wszelakiego rodzaju święta większe i mniejsze i mający ich bez liku. A jak w jakimś czasie ich nie ma, to sobie je wymyślają.

I pierwsze, co mi się nasunęło, że w tym zalewie świąt wszelakich zatraca znaczenie tgo, co u nas Polaków ma sporą wagę – jako tak zwane Święta Rodzinne – Boże Narodzenie. A wydawałoby się, że Włosi są rodzinni. Są. Rodzinnie jedzeniowi. Bo wszelkie rodzinne spotkania sprowadzają się do konsumpcji i to wielogodzinnej. A rozmowy toczą się głównie w tematach kulinarnych. Innych nie słyszałam, chyba że plotki typu ” kto z kim” naturalnie o nieobecnych.

Wigilii uroczystej nie ma. Trochę lepsza kolacja. Natomiast należy po kolacji grać w karty. Kto wierzący i ma kościół blisko idzie na włoską pasterkę czyli ” mszę o północy”. Wtedy to wnoszą Jesu Bambino przed ołtarz, a w domu jeżeli figurka jest ruchoma też kładzie się Dzieciątko do żłobka.

Acha Wigilia po włosku, to inaczej post czyli kolacja jest rybna.

I mamy Boże Narodzenie. Drugi dzień Świąt, nie należy nazywać Bożym Narodzeniem, bo człowieka poprawią, że Boże Narodzenie już było, a dziś jest San Stefano czyli świętego Stefana. Już wiem, że kolejny rok będziemy mieć gości na obiedzie z solenizantem narzeczonym Najmłodszej właśnie Stefano.

Ale wracamy do Bożego Narodzenia. Rano na śniadanie oczywiście do kawy panettone lub pandoro – babka drożdżowa świąteczna. I prezenty. A potem z reguły obiad w restauracji z rodziną. I jak to z rodziną dużo zdjęć typu ” my się kochamy.

My z V. do trzęsienia ziemi też pierwszy dzień Świąt jedliśmy w restauracjach. Raz czy dwa u jego brata zanim śmierć matki położyła kres uczuciom braterskim.

Je się długo. Jakieś cztery godziny. Wraca przejedzonymi. Drugie święto to spacery i czasami spotkania towarzyskie. Niekoniecznie w domu.

Tak w skrócie wygląda Boże Narodzenie w Italii.

Dwa tygodnie przed Świętami stawia się szopkę i czasem dekoruje dom. W tym roku zauważyłam mało zewnętrznych prywatnych dekoracji. Pewnie ceny prądu miały na to wpływ.

Starsze pokolenie pań jeszcze coś tam w domu świątecznego przygotowuje, ale młodsze już tylko gotówce i restauracja.

I wiecie nigdy nie widziałam żadnej Włoszki myjącej okna przed Bożym Narodzeniem. A ciepło. 😃😃😃

U nas to nagminnie się widzi.

Jednak tym, którzy moich wspomnień nie znają przytoczę jeden z obiadów w Boże Narodzenie. Opisałam go dokładnie w ” Opowieściach ascolańskich i innej włoszczyźnie” więc jak znalazł.

Gospoda świąteczna

Środa, 29 grudnia 2010

Mam nadzieję, że posłuchacie opowieści świątecznej z dalekiej Italii. To będzie opowieść trochę smaczna, trochę plotkarska i trochę modna.

No to zaczynam. Od czego? Ano od tego, że na ciuchach tuż przed Świętami wysznupalam parę dżinsów w kolorze szarym(!!!), co prawda z metalicznym połyskiem ( co w efekcie było bardzo dobre). Przez ten metalik nie mogłam się zdecydować…. Kupić nie kupić, aż spojrzałam na metkę i mnie z lekka przytkało… Versace. Niedowiarek ze mnie, więc zaczęłam te portki oglądać ze wszystkich stron… podróba … Ale nie, wszystko na swoim miejscu i w odpowiednich miejscach. Rozmiar na mnie, długość moja, no nic przy nich nie trzeba robić. Zapłaciłam kwotę 5 euro ( słownie: pięć euro) i poszłam do domu. Tu spodnie dostały się pod łupę P., który też nie mógł w ich autentyczność uwierzyć, ale i on nie znalazł śladu podróbki a nawet wypatrzył, że zamek błyskawiczny robiła fabryka zamków w Ascoli, czyli produkt „made in Italia” z pewnością. I tak stałam się posiadaczką spodni z wysokiej półki.

Od tych portek przechodzę już do Gospody Świątecznej. Dla Włochów najważniejszym dniem jest Boże Narodzenie – dzień pierwszy z obiadem świątecznym. Kilka tygodni wcześniej P. zamówił obiad właśnie w takiej Gospodzie… Włosi bardzo lubią jadać w restauracjach agroturystycznych – przytulnych mimo obszerności. Ceny też są umiarkowane, a nawet powiedziałabym niskie. Jedliśmy w Paliare w restauracji ” Il Morrice „.

Zastanawiałam się, co na siebie włożyć? Znając już trochę obyczaje włoskie, doszłam do wniosku, że właśnie te nowe szare portki będą najlepsze. I to był strzał w 10- tke. Do nich welurowy czarny sweterek i srebrno- czarny szalik, taka migotka. Włosy typu rozczochraniec wysoko i moje ukochane kolczyki srebrno złote. Żeby złamać ten szaro czarny kolor botki miałam bordowe, irchowe na 15 cm obcasach i bordową maleńką futrzaną torebkę. Okazało się, że trafiłam w wystrój gospody, była w bordowo- białe pasy, zasłony, dekoracja na stolach, obrusy bordo, a na nich bordowe serwety.

„Il Morrice” ma 250 miejsc i wszystkie były zajęte. Były stoliki 2- osobowe ( mało) jak nasz, kilka 4 osobowych i reszta od 20 miejsc w górę. Obok nas siedziała właśnie taka 20 osobowa rodzina. Kiedy przyjechaliśmy około 13- tej i przywitaliśmy się z padrone, po wycałowaniu mnie przez niego, zainstalowano nas przy 2- osobowym stoliku i sobie zaczęłam wszystko oglądać.

Podobali mi się panowie obsługujący i sam padrone w eleganckich spodniach i pięknych butach, wszyscy w białych koszulach i bordowych fartuchach, nie za małych i nie za dużych. Wyglądali super, dziewczyny wspomagające tę męską ekipę też miały bordowo- białe fartuszki ciut innego kroju.

Około 13. 30 rozpoczęło się misterium obiadowe. Czy mam opowiedzieć, co jadłam?

 Oto menu:

Najpierw na przystawkę pyszna polędwica z tartymi świeżymi warzywami i maleńkimi pomidorkami i tartufo, wszystko dobrze podlane oliwą.

Później szła ciepła przystawka z oliwek ascolańskich nadziewanych mięsem.

Następnie specjalność zakładu „fegattini alla finanziera”, czyli wątróbka w maleńkich kawałeczkach zapiekana z jajkami. Bardzo dobra.

Ostatnia przystawką był gotowany kapłon w niedużych kawałkach z marynatami warzywnymi ( to akurat mnie nie zachwyciło).

Poza pierwszą przystawką wszystko było obnoszone tyle razy ile razy goście chcieli repetować. Ja nie repetowałam, ale P. i owszem. Zapomniałam napisać, że dla wszystkich menu świąteczne było jednakowe.

Po przystawkach nastąpiło danie pierwsze, czyli:

Rosół z kapłona, ( który jest w Marche i Abruzzo ptakiem bożonarodzeniowym) z pierożkami cappone,

I tu widać przywiązanie do tradycji. Ten rosół najbardziej smakował starszej generacji, która szczodrze raczyła się dokładkami.

Potem cannellone, czyli naleśniki z prawdziwkami i tartufo ( u mnie na 1- szym miejscu w całym menu) i tagliatelle, czyli wstążki, z ragu z kaczki ( specjalnie mi nie smakowało).

Na drugie danie, druga specjalność świąteczna, jagnięcina i pieczone ziemniaczki, a później pieczone kawałki kapłona i maleńkie szaszłyczki, tzw. spiedini z różnych mięs i wędlin.

Tak w okolicy makaronu zaczęłam mieć dość, a jadłam bez dokładek. Nie mam jednak takiej włoskiej wprawy w ucztowaniu. Całe szczęście, że wszystko popijaliśmy czerwonym winem i wodą mineralną. Sałata zielona zakończyła dania główne. No i nastąpił deser… Pyszna pannetone zalana sosem z orzechami i migdałami udekorowana chrupiącymi nitkami czekolady… Mocno schłodzona. I spumante, czyli włoskie wino musujące. Patera z ciastem świątecznym i torrone coś na kształt nugatu + owoce ze świeżym ananasem na czele. Po kawie zaczęliśmy się zbierać do domu, była 17. 30. Rzuciłam okiem na gospodę. Było rojno, tłoczno, mnóstwo dzieci, czyli przyrost naturalny w Italii zdecydowanie się poprawił. Najmłodsze kilkumiesięczne na rękach taty. Kolory damskie czarno- szaro- biało ( nawet dziewczynki). Na całej sali były dwa czerwone sweterki u pan około 80- tki… i tylko one były w spódnicach i niskich butach. Reszta dam w spodniach, nie wyróżniałam się, więc ( na niekorzyść). Oczywiście o żadnej kolacji nie było już mowy. W pogotowiu czekała NO – SPA.

Drugi dzień Świat to już nie Boże Narodzenie a San Stefano. Dzień odwiedzin, spacerów i odpoczynku i można wywiesić znowu pranie, które, jest nieodzownym elementem w pejzażu włoskim.”.

A jako dzisiejszy akcent świąteczny bałwanek z San Benedetto. Mimo temperatury w słońcu 22 stopni nie roztopił się.

I taka oryginalna szopka na murze. Też w San Benedetto.

I jeszcze filmik z piazza del Popolo w Ascoli

Do jutra.