W opozycji księżycowej jestem i sama nie wiem, czy właśnie ta moja opozycja czy wpływ księżyca sprawiają, że jestem na maksa podenerwowana. Albo, ponieważ wczoraj byłam niesamowicie spokojna, to może dziś reaguję podwójnie.
Oczywiście V. wczoraj całe popołudnie latał sam. Obiadu nie ruszył i nosiło go totalnie. I dobrze, bo ja sobie umyłam to okno w sypialni pozmieniałam poza kuchnią serwetki i sypialnie mam posprzątaną. Bez wycierania jak to zwykle robiłam szaf na górze. A nie chce mi się i już. Potem wyszłam chwała Bogu sama do miasta i załatwiłam, to co chciałam. Kupiłam masę kajmakową na mazurek, lub babeczki mini, do których kupiłam spokojnie foremki, farbki do jajek, a nawet zrobiłam upominek imieninowy dla V.
Wydrukowałam mu tę fotkę u fotografa. I będzie miał pamiątkę. Dokupimy ramki tylko.
Przyleciał do domu już o osiemnastej, a jak ze mną to musimy siedzieć prawie do dziewiętnastej i dłużej. Jak chodziłam po sklepach, to widziałam z daleka, że siedział na ławce na piazza Roma i patrzył w telefon. Obeszłam go szerokim łukiem. W domu były przygotowane karczochy do włoskiej frittata. Wyciągnął je z lodówki. Ale na moje pytanie czy będzie jadł ją na kolację warknął:
-Penso io.
czyli ” Sam zrobię”.
I bardzo dobrze. Zajęłam się swoimi sprawami. Jednak po dwudziestej pękł, bo go ta frittata przerosła ( trzeba wprawy w obracaniu na pokrywce :D) i pewnie głodny był, bo zapytał czy zrobię.
No to zrobiłam. I było w miarę spokojnie.
Dziś spotkaliśmy się w San Benedetto z Gracją. Tata wręczył pamiątkowa biżuterię, a pozostałym znów kupił ” pesce fritto”. My poza Gracją, która nie chciała też zjedliśmy. Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu.
I macki księżycowe znowu go złapały. Takie działanie jest niesamowite. Widzę jak w oczach się zmienia i reaguje. Krzykiem, złością i widać, że nie panuje nad sobą.
Zapowiada się nieciekawy wieczór. A może nie. Zobaczymy.
Tak sie kończy marzec.
Nie ma fotek, rozmaitości, a wszystkiemu winien księżyc.
Spotykamy się jutro, ale już w kwietniu.