W opozycji księżycowej

W opozycji księżycowej jestem i sama nie wiem, czy właśnie ta moja opozycja czy wpływ księżyca sprawiają, że jestem na maksa podenerwowana. Albo, ponieważ wczoraj byłam niesamowicie spokojna, to może dziś reaguję podwójnie.

Oczywiście V. wczoraj całe popołudnie latał sam. Obiadu nie ruszył i nosiło go totalnie. I dobrze, bo ja sobie umyłam to okno w sypialni pozmieniałam poza kuchnią serwetki i sypialnie mam posprzątaną. Bez wycierania jak to zwykle robiłam szaf na górze. A nie chce mi się i już. Potem wyszłam chwała Bogu sama do miasta i załatwiłam, to co chciałam. Kupiłam masę kajmakową na mazurek, lub babeczki mini, do których kupiłam spokojnie foremki, farbki do jajek, a nawet zrobiłam upominek imieninowy dla V.

Wydrukowałam mu tę fotkę u fotografa. I będzie miał pamiątkę. Dokupimy ramki tylko.

Przyleciał do domu już o osiemnastej, a jak ze mną to musimy siedzieć prawie do dziewiętnastej i dłużej. Jak chodziłam po sklepach, to widziałam z daleka, że siedział na ławce na piazza Roma i patrzył w telefon. Obeszłam go szerokim łukiem. W domu były przygotowane karczochy do włoskiej frittata. Wyciągnął je z lodówki. Ale na moje pytanie czy będzie jadł ją na kolację warknął:

-Penso io.

czyli ” Sam zrobię”.

I bardzo dobrze. Zajęłam się swoimi sprawami. Jednak po dwudziestej pękł, bo go ta frittata przerosła ( trzeba wprawy w obracaniu na pokrywce :D) i pewnie głodny był, bo zapytał czy zrobię.

No to zrobiłam. I było w miarę spokojnie.

Dziś spotkaliśmy się w San Benedetto z Gracją. Tata wręczył pamiątkowa biżuterię, a pozostałym znów kupił ” pesce fritto”. My poza Gracją, która nie chciała też zjedliśmy. Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu.

I macki księżycowe znowu go złapały. Takie działanie jest niesamowite. Widzę jak w oczach się zmienia i reaguje. Krzykiem, złością i widać, że nie panuje nad sobą.

Zapowiada się nieciekawy wieczór. A może nie. Zobaczymy.

Tak sie kończy marzec.

Nie ma fotek, rozmaitości, a wszystkiemu winien księżyc.

Spotykamy się jutro, ale już w kwietniu.

Prawie weekend

Bo czwartek się już nie liczy. Co prawda zawsze powtarzam, że dla mnie to w zasadzie wszystko jedno, ale nawyk liczenia dni pozostał. Chciałam dzisiaj zostać w domu i umyć to najgorsze, bo niewygodne okno w sypialni.

Gdzie tam. Nie uzyskałam zgody. Muszę towarzyszyć w pójściu do biura energii czyli prądu. Wczoraj popołudniu było nieczynne

A najgorzej mnie denerwuje u V. i nic tego nie zmieni jego brak wyczucia czasu.

Nawet jak o coś prosi, to jeszcze dobrze nie skończy mówić, a już pyta czy zrobiłam. Chyba w myśli.

I tak ze wszystkim. Jeszcze dobrze nie odkręcę wody zmywając po kolacji już słyszę.

Zakręć wodę.

Fobia oszczędności. Do przesady. A jeszcze teraz kiedy u nas na południu Marche po trzęsieniu ziemi kryzys wodny i trąbią o nim na okrągło. Po obiedzie zmywam jak idzie spać. Po za tym zrobił się nadwrażliwy na dźwięki poza telewizorem. Najmniejszy szczęk talerza, a ostatnio przeszkadzały mu moje kapcie. A ja chodzę cicho jak kot i akurat nie wiem, co mu nagle w tych kapciach przeszkadzało.

Proza życia. Na starość pojawiają się dziwactwa.

I tak sobie myślę, że jakie to u mnie się pojawiły.

Ciekawe, co załatwimy w tym prądowym biurze. Ponieważ licznik tu gdzie mieszkamy jest na nazwisko właściciela, a to jest jego drugie mieszkanie płacimy chyba więcej. V. przepisał dzisiaj licznik na siebie. Ten na Lisa jest wyłączony. Zobaczymy jakie będą teraz rachunki. Na pewno nie wyższe nie licząc jednorazowej opłaty za licznik.

Zmierzły jest jak stary kapeć. Boli go noga, pełnia też się dokłada i znów jestem winna wszystkiemu, co mu się nie podoba. A nic mu sie nie podoba. 😀

A na dworze znów wiosna. W ciepłej kurtce w słońcu za ciepło, ale w cieniu w sam raz. Nie mówiąc o wieczorze. Wczoraj siedzieliśmy do siódmej wieczór. I czułam że zmarzłam. Żeby nie to, że mam co czytać na ławce i dwa telefony do dyspozycji mam głównie zaległości w domu. Jak by nie patrzeć, to jest siedem godzin dla mnie straconych.

Pełnia się znalazła. Osobisty odmówił jedzenia i mruczy pod nosem. I dobrze, bo mam plany na popołudnie. Niech leci sam, to jest przepraszam kuśtyka. Przyjdzie koza do woza jak zapragnie zastrzyków. Mówiłam, że voltaren to nie proszek od bólu głowy i trzeba wziąć serię. To nie. jak boli, to zastrzyk, a potem pauza i ból wraca. To dowiedziałam się, że nic takiego nie mówiłam.

Oj ma Pan Bócek czelodka Kaczmarkowa.

To już więcej nie piszę, bo mnie nerwy targają. A dziś w Rozmaitościach:

„Tygiel z Internetem”

https://luciadruga.blogspot.com/2023/03/tygiel-z-internetem-2223.html

Kącik LM

Może trzeba przypomnieć Jerzego Połomskiego. Odszedł tak niedawno.

To do jutra. Idę walczyć z pełnią. 😀

Acha może jeszcze jakaś mądrość

I teraz już naprawdę:

Do jutra.

Zapiski codzienne

Najważniejsze, że wiatr z lodowatego wczorajszego zamienił się w nieco cieplejszy i temperatura też wzrosła. Niby wczoraj było nawet 14 stopni, ale mnie było zimno i w ogóle tak sie=ę znów czułam, że pomyślałam:

-Jak przed trzęsieniem ziemi.

Potem w domu było zdecydowanie cieplej mimo, że już od jakiegoś czasu nie włączamy ogrzewania. Te cieple dni podniosły temperaturę do znośnej. Wróciłam do formy i zapomniałam. A rano wiadomość, że w Campobasso trzęsienie ziemi 4,6. Od Ascoli około 170 km w linii prostej. Czyli nie tak daleko.

Dziś skoczyłam do ZA bo to ciśnienie stale w okolicach 150. Mam jakieś tabletki. Mam brać po pół przed kolacją. Przez 10 – 15dni, a potem zmierzyć.

Trudno świetnie.

V. dopadają macki pełni, ale jeszcze w sposób do przyjęcia. dzisiaj dzień bez prądu. Od dziewiątej rano do 16.30. V. włączył sobie telefon, żeby radio gadało, bo telewizor milczy, a cisza nie może panować. Mnie natomiast rooming w polskim numerze zżarł całe pieniądze, bo musze się teraz opłacać, jako, że za długo przebywam zagranicą. Musiała mi Aga doładować, bo sama nie dostałabym potwierdzenia kodu z banku.

Też trudno świetnie, ale już wszystko działa. Obiad dziś późno, bo tak wyszło.

Ułożyłam plan przedświątecznego tygodnia. Nie mam zamiaru się spinać. Przetrę okna, zmienię firanki i serwetki, jakąs dekorację i reszta normalnie. Pościel, ręczniki i podłogi. I jeszcze korytarz.

Najważniejsze pomalowanie w Wielki Piętek jajek i może coś upiekę. Jak kupię masę kajmakową to mazurka, a jak nie to coś innego. W prognozie Niedziela Palmowa z deszczem, a to znaczy, że Wielkanoc będzie słoneczna. I to sie sprawdza.

Wczorajsza urokliwa brama, za która nie byłam. A warto, choć zniszczony dziedziniec, ale kolumny zabezpieczony. Zamiast karety współczesne auto i taki sympatyczny balkonik.

I samotny mak na stacji w Ascoli.

Dziś bez Rozmaitości.

Za to mądrość blogowa.

Do jutra.

Godzina zero

Marzy mi się poranek bez pośpiechu. Kiedy po wypiciu kawy spokojnie coś tam w domu ogarnę i kiedy wszystko wskoczy na swoje miejsce możemy wyjść z domu.

Tymczasem ” godzina zero” to dziewiąta i o tej godzinie V. w blokach startowych.

Jedyny luz kiedy pada. A pada niewiele. Wczoraj popołudniu zafundował mi deszcz trochę wcześniejszy powrót do domu. Miałam nadzieję, że dziś rano też będzie lało. Nie. Mimo, że w górach spadł śnieg i Monte Vetore w odświeżonej śnieżnej szacie, to od rana pomimo chłodnego powietrza ostre słońce.

Wróciła ciepła kurtka i golfik. Ale jesteśmy na dworze, bo chyba V. stosuje zasadę mojego ojca, który to mówił:

-Wychodzimy, bo w domu ludzie umierają.

To wyszliśmy. V. wypił drugą kawę, ja zmierzyłam ciśnienie i wciąż te 148/75. Może skoczę popołudniu do ZA i jak będzie luz to mu to pokażę, a jak nie, to się umówię.

I potem na pocztę i nawet mnie nerwy biorą na przemieszczanie się po Ascoli. Wszędzie pozagradzane, pozaczynane roboty i nic się nie dzieje. I nie tylko na Starówce. Wszędzie. Totalny chaos. Najlepiej byłoby fruwać.

Kulinarnie się wczoraj wystrzelałam. Zrobiłam placki ziemniaczane i dziś mnie wena opuściła.

Pogrzebałam w ciuchach i też nic mnie nie urzekło. Za to prawie skończyłam pierwszy tom cyklu Tekieli… Urokliwie po krwawych zbrodniach. Co prawda o Bożym Narodzeniu, ale drugi tom będzie wiosenny.

Zaraz poczułam się spokojniejsza. Czasem taki reset się przydaje.

Dzień się dopiero zaczął więc trudno wiedzieć, co się jeszcze wydarzy. Na razie pewnikiem są karczochy nadziewane na kolację.

V. pewnie po zastrzyku porannym będzie miał szwung do chodzenia Ja z pewnością mniejszy.

A takie autko policyjne sprzed jak mówił V. trzydziestu laty stało sobie pod teatrem.

I jeszcze tak sobie myślę i jestem ciekawa ile Dziewczyn z niezapomnianych Dzienników Twojego Stylu zagląda do mnie. Może się ujawnicie. Chętnie się przywitam. A może taki złoci jak w DTS.

To teraz :

Kącik LM

A w duszy mi zagrał ukochany czardasz Montiego.

Do jutra.

Rozważania o wycieczce

Czasem temat pojawia się z niczego. Tym razem impulsem do rozważań był komentarz Agnieszki, która komentuje wpisy na fejsbuku.

Otóż Agnieszka napisała, że nasza czterodniowa wycieczka do Albanii jest przepłacona i strasznie droga. Ona za bilet na Majorkę w kwietniu płaci od osoby 20 euro samolotem i niewiele za wynajem samochodu .

Oczywiście nie da się porównać naszych kosztów, bo my jedziemy jak zwykle na wycieczkę zorganizowaną. Nie lecimy samolotem, gdzie rzeczywiście można znaleźć tanie loty. Nie organizujemy wszystkiego sami. Tylko sobie wsiadamy do autokaru, który wraz z nami odbędzie wycieczkę, płyniemy promem z Bari, a prom często jest droższy od samolotu i oczywiście nie mamy niecałych pięćdziesięciu lat. W tym wieku, to ja mogłam wędrować z górami na plecach. Teraz stawiamy na wygodę. Mamy wszystko zapewnione. Noclegi w czterogwiazdkowych hotelach, śniadania i obiadokolacje. Plus przewodnika, ubezpieczenie i opiekę medyczną. Zważywszy, że średnia wieku uczestników jest podobna do naszego wieku ( przypominam, że jesteśmy po siedemdziesiątce – szklanka do połowy pełna, lub przed osiemdziesiątką- szklanka do połowy pusta) 😃, to raczej na samodzielne wypady w nieznane nie mamy za wiele sił. V. już teraz ogranicza jazdę autem, a ja nie mam prawa jazdy nad czym zresztą ubolewam.

I poza tym jedziemy ze znanymi i lubianymi osobami. To też nam się przyda jako odskocznia od swojego towarzystwa przez 24 godziny.

Jeździmy z nimi od siedmiu lat. Z przerwą na pandemię, ale i wtedy w momentach złagodzenia zaliczaliśmy jednodniowe świetne wycieczki. Z dłuższych byliśmy i w Słowenii i Słowacji i na Węgrzech i w Wiedniu i na Sycylii i odpoczywaliśmy przez tydzień nad Morzem Tyrreńskim z wyspą Ponza łącznie. Zwiedzałam z nimi kilka razy Toskanię i Pulię. Byliśmy kilka dni w Neapolu, do którego wrócimy sami i w San Marino i w Trento na północy i na kilku jarmarkach bożonarodzeniowych. Naprawdę dużo jeździmy. Zresztą o tym wszystkim opowiadam na bieżąco.

A koszt wycieczki do Albanii. Jest na miarę emerytów włoskich. Tania bardzo nie jest ale za dwie osoby do przyjęcia.

I wreszcie skończyłam Bednarka. Zakończenie niesamowite, a sama byłam ciekawa jak autor wybrnie z tych psychopatycznych historii. Kto nie boi się krwistych thrillerów polecam. Byle nie w nocy. Długo do Bednarka nie wrócę. Już wrzuciłam do czytania Joannę Tekieli, a potem się zobaczy.

Po porannym ochłodzeniu i kroplach deszczu wróciło niebieskie niebo i świeci słońce. Tak jak na wiosnę. Załatwiliśmy kilka codziennych spraw i wracamy po posiedzeniu na ławce do domu.

A w Rozmaitościach:

Kącik LM

i muzycznie

A, że Tygiel ma swoja mądrość, to i blog główny mu pozazdrościł 😀

Do jutra.

Miłośnikom „Vespy”

” Vespa” kultowy skuter włoski.

W konkurencji do ” Lambretta”, która to ” Lambretta” za moich czasów była hitem w Polsce i wszystkie dziewczyny łącznie ze mną wzdychały do niej mocniej niż do właściciela.

Ach jaki to był szpan jechać na niej w chusteczce zawiązanej w specjalny sposób. Czasem po damsku, ale to było zabronione 😀

Włosi kochają swoje marki samochodów i jednośladów. I ” Vespa” pojawią się często na różnych zlotach klubów miłośników tejże.

Dziś właśnie na piazza Arringo taki zlot.

Sporo fotek zrobiłam, bo i kolory i różne ciekawostki

jak ta ” Vespa” – lodziarnia aż prosiły o zdjęcie.

A ja zostałam uwieczniona z najbardziej podobno klasycznym modelem ” Vesy”

Zgodnie z prognozą temperatura spadła do 17 stopni o nowej 10.30.

V. wróży popołudniu deszcz.

Wstaliśmy jak zawsze o zegarowej ósmej – ale zdążyłam przed wyjściem o zegarowej dziesiątej ogarnąć w domu, co najważniejsze.

A nawet nowe portki zmierzyłam. Tak czułam, że trochę więcej elastiku by się im przydało. Wieczorem zmierzyłam je pierwszy raz, a wieczorem wiadomo mamy kilka kilogramów więcej. Nie byłam zachwycona. To zaraz rano zmierzyłam jeszcze raz. Lepiej, ale nie będę protestować przed wyjściem na ” due passi” czyli krótki spacer po kolacji.

V. właśnie wczoraj o tych spacerach nawijał.

Wreszcie. dobijam do końca cyklu Bednarka. I zrobię sobie przerwę po psychopatycznym cyklu. Jakaś seria miła, lekka i słodka.

I to by było dziś tyle.

Jest ” Tygiel z Internetem”, który przypomina mi jak szybko mija czas. Ledwie opublikuję jeden, a tu mija kilka dni jak z bicza trzasnął i trzeba wrzucić kolejny. 😀

https://luciadruga.blogspot.com/2023/03/tygiel-z-internetem-2123.html?m=1

Kącik LM

Poradnik PPD

I koncert Vivaldiego

Do jutra.

Będzie słonecznie

Już wczesnym rankiem było 18 stopni. Wiem, bo musieliśmy coś załatwić o poranku. Wróciliśmy do domu, a właściwie pod dom. V. zaparkował, a ponieważ jest obolały, to kręcimy się po placach. Ja sobie w aptece zmierzyłam ciśnienie. Wciąż jak na mnie za duże. Wczoraj nawet popołudniu zmierzyłam, bo znowu miałam moment tych opisanych sensacji. Wciąż górne w okolicy 150. Dolne 80/75. Za kilka dni zapytam ZA, czy to taka teraz moja uroda czy coś z tym zrobić. Do kardiologa wczoraj nie było miejsc. Trzeba robić do rejestracji podchody.

Wrócimy i zrobię V. zastrzyk. Obiad bez problemu, bo mam sugo od wczoraj. Wycieczka zapłacona w połowie. Druga rata później. Koszt całości około 1000 euro.

Mam już program. Nie ma w nim Czarnogóry. Nie chciało mi się tłumaczyć i pisać. Zrobiłam zdjęcie i wrzuciłam do tłumacza. Można się o programie zorientować.

Wyjeżdżamy 21 kwietnia. Zawsze jakaś rozrywka .

A dziś na ciuchach V. chyba przejęty tym moim ciśnieniem zamiast mnie od nich odganiać sam zachęcał. To wyszperałam lekkie portki w kwiatki. 98 % bawełny.

Będą na wycieczkę jak znalazł. Jak to mówią od przybytku spodni tyłek nie boli.

Ebookow przybywa za sprawą przyjaciółki, która stała się podobną maniaczką kupowania jak ja. Zwłaszcza brakujących pozycji z cyklów.

Właśnie zegary oddzwaniają godzinę dziesiątą.

Jutro o tej porze już jedenasta i to mnie denerwuje. Stale liczę, że przestaną te godziny przestawiać. Każda taka zmiana to wstrząs dla organizmu.

Co z tego, że dzień dłuższy. I tak się normalnie wydłuża

To sobie pogadałam siedząc na piazza Roma.

I jeszcze muszę napisać, że od wtorku mamy sezon truskawkowy w domu. Truskawek jest dużo i w całkiem przystępnych cenach.

A w Rozmaitościach

Kącik LM

i co mi wiosną w duszy gra

Do jutra.

Do niedzieli

Do niedzieli ma potrwać wiosenne lato. Temperatury nas rozpieszczają. Nawet ja pozbyłam się jednego z golfików – bawełnianego, a drugi zamieniłam na lżejszy. Nie mówiąc o kurteczce. Od niedzieli mają wrócić temperatury wiosenne z załamaniem w połowie tygodnia. I ma padać. Ale, że nic na tym świecie nie jest pewne, to i ta prognoza może ulec zmianie.

Wczoraj dla mnie najważniejsza była wizyta u ZA. Zamówiłam dla nas obojga, ale V. zrezygnował. I tak już trzeci dzień dostaje w d…voltaren więc nie, to nie. Ja jednak jestem nie do zdarcia. Po takim paskudnym bronchicie nie ma śladu. 😃

Natomiast pozostałe sensację musi skonsultować kardiolog. Ciekawe kiedy ta wizyta, bo i w Italii stało się to problemem. I mam kontrolować ciśnienie. Ja podciśnieniowiec chyba mam jakieś zmiany. Dziś rano co prawda po kawie miałam jak na mnie wysokie 148/80 – wyższe jak V.

Chciałam jeszcze się pochwalić. Wczoraj na blogu padł rekord. Było prawie 5.500 wyświetleń. Po raz pierwszy. Bardzo dziękuję. To świadczy o popularności bloga.

I bardzo dziękuję za gratulacje dla Gracji. Naturalnie przekażę. Jeszcze jednego nie miałam jak pokazać, bo Gracja w ferworze zapomniała wręczyć pamiątkowych upominków gościom tzw ” bomboniere”. Jakiś drobiazg i oczywiście cukierki. Pewnie zielone lub czerwone. Zobaczymy jak pamiątka dotrze.

A dziś nagle V. postanowił się ostrzyć. Czemu nie przed uroczystością nie wiem. Ale siedzę z nim u fryzjera. Ostrzyżony wziął piątkowy kurs na San Benedetto. Tylko na obiad i oczywiście dla Najmłodszej i Juniora również ” pesce fritto”. Nasza absolwentka świętuje w Neapolu. Pojechali na weekend. I bardzo dobrze.

Tata kupił już zloty piękny prezent. Przy okazji i ja się załapałam na złotą literkę ” L”. Mimo, że nie przepadam za złotem na pytanie czy mam też ochotę na jakis drobiazg potwierdziłam ochotę.

W San Benedetto musiałam pomacać te kwiatki, bo nie wierzyłam, że prawdziwe.

I strzeliłam fotkę takiej urokliwej kamieniczce.

A jak chodzi o fotki, to w zeszłym tygodniu pod aparat trafiła nasza ” Ascensione”, pomysł na ławeczkę na działce i kwitnący mimo obcięcia do zera włoski kadłubek- oskubek. Te krzewy i drzewa mimo cięć odrastają i kwitną, co zawsze mnie dziwi.

I tyle na dzisiaj, bo mam trochę do ogarnięcia na poletku internetowym, a nie wiem kiedy padnie hasło ” wychodzimy”. 😀

Rozmaitości:

Kącik LM

A muzycznie zaczynamy śpiewać wiosennie.

Do jutra.

Auguri dottoressa

Taki oto tytuł przysługuje od wczoraj Gracji.

Zdaje się pełny to ” dottoressa magistrale”, ale tego drugiego członu w życiu nie spotkałam. Natomiast w biurach włoskich na tabliczkach na drzwiach nazwisko poprzedza w przypadku pań właśnie ta dottoressa.

Co mi przypomniało powiedzenie naszych przyjaciół, po obronie doktoratu przez syna:

-Mamy wreszcie doktora w rodzinie. Ale on nie leczy.

Coś jak opowiadała mi moja ulubiona pani doktór dentystka o tekście jej mamy:

-Moja córka też jest lekarzem, no takim na pół, bo dentystka.

Ale wracamy do dnia wczorajszego. Zdenerwowany V. doczekał się w końcu przyjazdu Najmłodszej z Juniorem i narzeczonym i wszyscy poszliśmy do Auli Magna.

Tam już był mąż Gracji z torbą różności. Z bukietem dla żony i różnymi pudełkami.

Była też najlepsza przyjaciółka Gracji z mężem. W gwarze auli jakoś spotkanie przeszło bez zgrzytów między panami

Czekaliśmy na początek uroczystości.

Nagrałam całkiem spory kawałek.

Potem odpuściłam na ” mowy w stylu włoskim”. Szczególnie przedstawicielka absolwentów miała tak długie

wystąpienie, że V. zdążył dwa razy wyjść na papierosa.

Były też przerywniki muzyczne. Dwie sopranistki.

I potem już właściwa uroczystość.

Papa dumny jak paw, bo Gracja ukończyła studia z jedną z najwyższych ocen pracy dyplomowej 106 na 110 możliwych.

Wszyscy absolwenci ubrani byli jednakowo w czarne togi.

Pierwszy do Gracji poszedł mąż z kwiatami. Potem docisnęłam się ja i stąd pierwsze fotki naszej dottoressy.

A potem już normalnie. Gratulacje i zdjęcia

i kilka migawek.

migawka1
migawka 2
migawka 3

Jest na zdjęciach druga przyjaciółka Gracji o włosach jak wróżka z Pinokia. Turkusowych.

Nie było ani rodziców męża, ani matki Gracji. Nie drążyliśmy tematu dlaczego.

Za to była siostra matki i kuzynki i bardzo serdecznie witały się z V. i miło ze mną.

A teraz tata myśli jakie ma znajomości, żeby znaleźć nową pracę dla córki. Tylko po znajomości tutaj. 😀

I ma rację. Bo chociaż żadna praca nie hańbi nie musi do końca życia sprzedawać ciuchów w sklepie.

A dziś kolejny codzienny dzień.

Myślę, że Rozmaitości sobie daruję.

Do jutra.

Zanim zabrzmiał ” Gaudeamus igitur… „

Nastał ranek, a z nim V. miał klasyczne mrówki w tyłku. Już wczoraj nawijał, że jedziemy wcześnie, o dziewiątej, dziesiątej ( wręczenie dyplomu o szesnastej… dystans 33 kilometry). Myślałam, że pojedziemy po obiedzie. Nie. Weźmiemy coś do jedzenia i pochodzimy po Teramo.

Trudno świetnie.

Padło na mortadelę z pizzą bianca. Plus owoce. Czyli rano kupić pizzę bianco i odebrać kwiaty. Mówię;

Wrócimy do domu i przebierzemy ciuchy, bo chciał od razu do samochodu. Na szczęście odpuścił. Na szczęście dla mnie włożyłam rano sukienkę zaplanowaną i okazało się, że za ciepła. Miałam czas na zmianę ciuchowych planów.

Wróciliśmy do domu zostawiając kwiaty w aucie. Przygotowałam tę obiadową przekąskę. Oczywiście usłyszałam, że za duży kawałek pizzy kupiłam. Potem okazało się, że zjadł i nie było za dużo. Jakoś to ogarnęłam łącznie ze sobą i swoimi upiększeniami biżuteryjnymi, Bo nie ma mi kto pomóc pozapinać łańcuszków , a kolczyki… V. już w obecnej chwili ma łapy nie do takich precyzyjnej pomocy.

I w końcu wyjechaliśmy. Było około wpół do jedenastej. W kierunku Teramo czyli w kierunku największych gór.

Mijając ulubioną Civitella. W Teramo zaproponowałam, żeby zobaczyć jak tam jest pod Uniwersytetem z parkingiem i w ogóle. Oczywiście jestem kretynką, bo po co. Ale w efekcie ponieważ Uniwersytet jest na górze i dość daleko od centrum V. wziął kurs na tenże cel. Rzeczywiście daleko i dobrze, że wcześniej rozeznaliśmy sytuację. Nawet weszliśmy do środka i oto moja pierwsza sesja uniwersytecka. 😀

A kolejną zaliczyłam z racji wiatru. Chciałam mieć spódnicę sukienki właśnie w podmuchach. Muszę przyznać, że V. się postarał.

Teren uniwersytetu patrolują nawet konni karabinierzy.

Zjedliśmy przygotowany posiłek, a że było mnóstwo czasu pojechaliśmy pooglądać to czego w Teramo nie widzieliśmy.

Najpierw współczesny kościół podobny do tego w Castel di Lama, ale z najdziwniejszą dzwonnicą jaką widziałam.

A potem zjechaliśmy do centrum.

Posiedzieliśmy na ławce, zobaczyliśmy ławkę, którą nazwaliśmy „ławką covidową”

A ja dowiedziałam się, że jestem egoistką bo chciałam zrobić fotki takim rzeźbom o kilka kroków od ławki gdzie siedział V. i nie chciało mu się tam wejść. Fotki zrobiłam. Jak egoistka, to egoistka.

A potem wreszcie pojechaliśmy z powrotem. V. wisiał na telefonie, żeby mieć kontakt z Najmłodszą, która ze swoim partnerem i i Juniorem dojeżdżali pod Uniwersytet. |

I nastała godzina ” zero”, ale o tym jutro.