Jak co roku

Nadeszła kalendarzowa wiosna. Zawsze przedstawiana jest jako piękna radosna dziewczyna. A przecież przez tyle lat i ona pewnie się zestarzała. Może właśnie wygląda tak.

A poza tym mam uczucia mieszane. Jak z tą wiosenną szklanką. Jest do połowy pełna czy pusta. Bo jednak wiosna, to wiosna, że tak odkrywczo napiszę, a z drugiej strony za trzy miesiące dnia znów zacznie ubywać. I tego strasznie nie lubię.

Ale teraz jest wciąż do przodu i tego się trzymajmy.

Jutro wielki dzień Gracji. Ciekawa jestem tego włoskiego ukończenia studiów. Nigdy na takiej uroczystości nie byłam i tylko to mnie wstrzymuje przed pewną decyzją. Nie napiszę jaką, bo nie lubię jak to się kiedyś mówiło” robić z gęby cholewy”. Wypali to będzie wiadomo, a jak nie, to nie.

Takie zaproszenia wysłała Gracja do nas .

V. w humorze koszmarnym. I nawet wiem dlaczego. Mąż Gracji napisał mu kiedyś kilka słów prawdy i pewnie nie bardzo wie jak się przy spotkaniu zachować. To ten zły humor wylewa na mnie. Dalej nie jest uprzejmy jeść poza owocami i ciastkami. No i tym co ukroi. Nie powiem, żeby mnie to nie denerwowało. Czepia się dosłownie wszystkiego. Może mu jutro przejdzie.

Rano zamówiliśmy kwiaty. Podobno muszą być czerwone kwiaty. Wpadł do jubilera, ale nic nie kupił. Myśli. Nie wtrącam się.

A, że dziś i ja nie mam humoru, to lepiej skończyć pisanie zanim znów mi się uleje na blogu.

A w Rozmaitościach:

„Tygiel z Internetem”

https://luciadruga.blogspot.com/2023/03/tygiel-z-internetem-2023.html

Poradnik PPD

A, że dziś jednak pierwszy dzień wiosny, to on jednak zobowiązuje i w duszy mi gra jedna piosenka włoska

a druga polska.

Do jutra.

Jaki będzie ten tydzień?

Zaczął się dość zwyczajnie i niech taki zostanie. V. wczoraj wylatał sam swoje humory polegające na niejedzeniu. Ja sobie zrobiłam reset z Bednarkiem i muszę przyznać, że ta seria z Oskarem B. którą zaczęłam nieopatrznie od trzeciego tomu i porzuciłam dla tomu pierwszego jest dobra. A ponieważ znam początek trzeciej części mam sporo niespodzianek. Krwisty to on jest i psychopatyczny też, ale taka widać moda. Marzy mi się kryminał w starym angielskim stylu, ale osadzony we współczesności. Czyli trup i zagadka kto i dlaczego zabił.

Jak ktoś może mi coś podpowiedzieć, to poproszę.

A dzień dziś z lekka deszczowy. Nie żeby padało ciągle. Od taki wiosenny deszczyk. Ja z parasolem, a V. nie.

Teraz zasiedliśmy pod arkadami ma piazza del Popolo. Pusto, bo kto w pracy, to w pracy, a emeryci w barach na plotkach. Rano w końcu umyłam głowę po tym bronchicie, co przy moich kudłach jest czynnością dość skomplikowaną. V. czekał bez marudzenia widocznie wczorajszy bieg po placach bez słuchacza mu dopiekł. Wypiliśmy drugą kawę w barze, bo ulubiony automat V. z naprawdę dobrą kawa jest nieczynny.

Kupiliśmy chleb, zrobiliśmy kółko i teraz siedzimy pod arkadami.

Wracamy do domu i okazuje się, że strajk jedzeniowy trwa dalej. Częściowy. Bo owoce i deser zjada a na pierwsze danie świeży chleb ze swoim przysmakiem kiełbasą wątrobową. Ja jej nie lubię tak jak lubię wątróbkę. Jak bym wiedziała, ze odmowi pasty z groszkiem, to bym sobie coś polskiego zrobiła. A tak musiałam zjeść, co ugotowałam. Odbija mu całkowicie. Jutro pewnie pojedziemy do San Benedetto, bo tatus ma w planie kupic coś u jubilera dla Gracji na pamiątkę laureata. I bardzo dobrze. Popieram.

Czas ma kolejny pchli album, bo wiem, że sporo osób lubi go oglądać

A w Rozmaitościach”

Kącik LM

W Poradniku PPD coś na ładny stół.

A w duszy mi zagrała gratka dla melomanów.

Do jutra.

A dziś zeppole

Oczywiście charakterystyczne pyszne ciastka przypisane do Dnia Ojca w Italii. Dzień Ojca któremu patronuje święty Józef właśnie jest dzisiaj. I z tej okazji cukiernie pracują pełną parą. Bo do dobrego tonu należy przyniesienie przez ojca pakiecika z zeppolami.

My też kupiliśmy na poobiedni deser zeppole.

O tych zeppole pisałam w ” Dzienniku badante czyli Italii pod podszewką”:

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, RADOŚCI, SZCZĘŚCIA MOC

Dziś radosny, a nawet bardzo radosny dzień we Włoszech. Mało, że San Giuseppe (świętego Józefa), pieszczotliwie zwanego Pepe lub Pepino, to jeszcze Dzień Ojca (Festa del Papa).

Dla rodzin katolickich odbywają się w kościołach msze święte w intencji rodzin i ze specjalnym błogosławieństwem dla ojców.

Cukiernie przeżywają oblężenie. Od kilku dni cukiernicy z wypiekami na twarzach, nie śpiąc i nie jedząc (no, może raz dziennie makaron), pieką świąteczne zeppole. Czym one są? To ciastka, a właściwie ciacha w kształcie obwarzanków (wielkość przybliżona do krakowskich). Wyrabiane z ciasta ptysiowego i jak ptysie pieczone. Tajemnica leży w pysznym kremie budyniowym z mleka, wanilii, samych żółtek z cukrem, gotowanych tradycyjnie. Widziałam, jak taki krem się przyrządza – w Villa Lempa opiekowałam się bowiem matką właściciela najlepszej cukierni i piekarni w okolicy. Ja z mamą mieszkałam nad cukiernią. Często schodziłam na dół, żeby zobaczyć misterium cukiernicze, nawet czasem pomagałam. Był to świetny trening językowy (plotkowałam z dziewczynami tam pracującymi), a to i tamto podpatrzyłam.

Kiedy zeppole są upieczone, napełnia się je kremem przy pomocy worka z metalową końcówką, a w miejsce dziurki wtyka się konfiturową wisienkę. Cukiernie przygotowują tych ciastek niesamowitą ilość. Zupełnie, jak u nas pączki w tłusty czwartek. Tych ciastek nie kupują tylko panie domu. Do dobrego obyczaju należy, że pan domu i ojciec wraca z pracy do domu i w rękach dzierży spory cukierniczy pakiet. Tak średnio 15, 20 sztuk. Pamiętajmy, że są to ciastka ogrooomne.

Dziś u mnie podwójna ilość zeppole, bo podwójna okazja – urodziny pani domu, Piny (Giuseppina) i Dzień Ojca. Cóż więc mogę innego, jak tylko opowiedzieć o tym radosnym świecie i załączyć życzenia dla tych Ojców, którzy są wśród nas.

Wszystkiego najlepszego, radości, szczęścia moc!

ZEPPOLE

Znalazłam przepis na 40 (sic!) ciastek. Jak za dużo, to składniki należy zmniejszyć o połowę.

ciasto:

375 ml wody,

150 gramów masła,

1 łyżeczka cukru,

szczypta soli,

225 gramów mąki,

9 jaj.

składniki kremu:

750 ml mleka,

270 gramów cukru,

140 gramów mąki ziemniaczanej,

20 gramów masła,

laska wanilii,

skórka z cytryny.

W garnku zagotowujemy wodę z masłem. Gasimy ogień i wsypujemy mąkę, energicznie mieszając. Na powtórnie zapalonym małym gazie mieszamy ciasto, aż na spodzie garnka powstanie błonka z mąki. Zdejmujemy garnek z ognia. Studzimy ciasto (w tym czasie przygotowujemy krem). Do przestudzonego ciasta, wbijamy kolejno po 1 jajku. Wbite jajko musi zostać całkowicie wchłonięte przez ciasto. I tak do ostatniego jajka. Ucieramy żółtka z cukrem, mleko zagotowujemy ze skórką z cytryny. Do masy jajecznej dodajemy mąkę, ucieramy i wlewamy do mleka. Dodajemy wanilię i ciągle mieszamy. Kiedy krem zaczyna gęstnieć, odstawiamy do wystygnięcia.

Do worka cukierniczego z szeroką końcówką, wkładamy ciasto i wyciskamy na posmarowaną blachę takie obwarzanki w formie ślimaka. Pieczemy około 35 minut w temperaturze 200-220 stopni. Jak piecze piekarnik, właścicielka wie. Po upieczeniu i wystudzeniu napełniamy zeppole kremem, dekorujemy kremem i wisienką z syropu lub konfitury. Można posypać cukrem pudrem zamiast kremu.

Mniam… mniam… smacznego.

Uwaga: można smażyć też tak, jak pączki. Wtedy wyciskamy zeppole na kwadraty z pergaminu i z tym pergaminem wrzucamy do oleju.

A tak w ogóle to trwa pogodny pchli targ. Wczoraj oczywiście został zaliczony w ilości kwalifikującej do dyscypliny w chodzeniu. Dziś za to widzę, że V. połamany i już bez takiego entuzjazmu przemieszcza się między placami pełnych wspomnień z dawnych lat

A dzisiaj nawet więcej eksponatów. Kupiłam sobie labądka. Takiego z uchwytem jeszcze nie mam i nie widziałam.

Za to wczorajszy dzień w korowych targowych fotkach.

Dziś album pierwszy.

Ja też mam poranne bóle całego człowieka zanim się rozchodzę .

Wczoraj wieczór miałam nieciekawy. Pewnie zmęczenie dało mi w kość. A do V. nie dociera, że nie mam już tyle zdrowia i energii co dawniej. SKS mnie dopada coraz mocniej.

I taka jest kolej rzeczy tylko on się z tym nie może pogodzić . Na szczęście jedziemy na tę laurę Gracji.

Może go to trochę rozerwie. Naturalnie tylko Gracja przysłała życzenia na Dzień Ojca. Tamtej dwójce, to sie jeszcze nie zdarzyło.

Zostawiłam V. na placach i poszłam gotować rosół według recepty V. czyli najwyżej godzinę. Z kurczaka, to sie ugotuje. Nie będę się kopać z koniem. V. obiadu nie je. Strajk. I nie ma obowiązku jedzenia. ja zjadłam.

W Rozmaitościach:

Ciekawy myślę Kącik LM

Muzycznie dalszy ciąg Wesela Figaro

Do jutra.

Na molo wiatr od morza

Dzisiaj będzie dużo obrazków. Tak jak wczoraj napisałam po obiedzie poszliśmy na molo w San Benedetto. To jest naprawdę przepiękne miejsce, a z racji swojej Galerii unikatowe. No i ta długość 1150 metrów, co w obie strony robi solidny spacer. Dobrze, ze jest gdzie przysiąść.

Od morza oddziela molo pas ogromnych bloków z travertino. I one stanowią artystyczną atrakcję. Bo na tych blokach są rzeźby. A, że molo jest jakby podzielone na trzy odcinki to na dwóch pierwszych jest, co oglądać.

To zaczynamy spacer w ostrym jeszcze marcowym słońcu.

Po prawej stronie głazy pełne rzeżb.

Po przeciwnej stronie panorama i zakotwiczone jachty i naturalnie morze.

Ten odcinek molo kończy się w tym miejscu. Przy tym monumencie.

Na trasie drugiego odcinku znowu rzeźby w blokach, morze naturalnie i na końcu odcinka na głazach grupa cudownych rzeźbionych figur wpatrzona w morze…

I taka romantyczna ławka a właściwie trzyosobowa miejscówka…

W tym miejscu kończy się odcinek drugi.

Ostatni odcinek też jest ciekawy. Bo tutaj zamiast rzeźb na głazach są malowidła.

I w tym właśnie miejscu zostałam uwieczniona. Kurtkę zdjęłam tak było gorąco. Ale reszte swetrów mam na sobie. W liczbie dwa i podkoszulka. 😀

I tu juz jest koniec molo w San Benedetto.

Przed nami powrotna droga, a nad głową ten punkcik, to mewa, którą nie udało mi sie złapać w locie. 😀

To tyle słonecznego spaceru. W Ascoli rozkłada się „pchli targ”. Zanosi sie na kolejny kolorowy wpis.

A w Rozmaitościach:

Kącik LM

Poradnik PPD

I muzycznie „Wesele Figara” część pierwsza

Do jutra.

Zapiski przy piątku

W życiu nie zrozumiem 100 % wego Włocha jakim jest V. Otóż dziś miał mieć tę rozprawę. Na piśmie jest co prawda data 13 marca, ale adwokat poinformował, że przeniesiono na 17- go czyli dzisiaj. Żadnej godziny nie podano. V. stwierdził najpierw, że o dziewiątej. No dobrze. Zgodnie z poleceniem nastawiłam budzik na 7. 30. Sąd mamy o rzut beretem od domu.

Spokojnie wypiliśmy kawę i kiedy szykowałam się do wyjścia usłyszałam, że o dziewiątej to my wyjdziemy z domu bo za wcześnie do sądu. Już nie komentuję, bo bez sensu.

V. wypił drugą kawę w mieście, a ja zdążyłam zamówić recepty dla V. u ZA. Odbiorę później. Poszliśmy do sądu. V. został na zewnątrz, a ja dostałam polecenie zobaczenia czy są bracia.

Zostawiłam torebkę i telefon V. i spokojnie przeszłam przez bramki. Na sądowym korytarzu pusto. Ni klientów ni ascolanskiej palestry. Wokandy też nie uświadczysz. Wróciłam z wiadomościami do V. Kiedy wreszcie zdecydował się wejść zaczął dopytywać. Tyle wiemy, że nikt nic nie wie i mamy czekać aż przyjdzie adwokat. Teraz pojechał sam w pobliże sali rozpraw. Oto obraz sądu włoskiego.

W końcu wiemy pod jaką salą czekać. Ale żadnej informacji, że to tutaj nie ma. Ani o której godzinie. To w ogóle wygląda nie na rozprawę tylko spotkanie mediacyjne. Braci nie ma, adwokatów nie ma tylko my.

Za to dotarła do V. jak dla mnie rewelacyjna wiadomość. Grazia skończyła studia i 22 marca zaprasza na odebranie laury czyli naszego magistra. Z wieńcem na głowie naturalnie.

Zaprasza nas oboje imiennie, bo jest dobrze wychowana w przeciwieństwie do Najmłodszej.

Jak wiadomo są na wojennej ścieżce, ale nie wierzę, że V. nie pojedzie. Zadzwonię z gratulacjami i dowiem się gdzie i o której godzinie.

Tymczasem po dwu i pół godzinie wiadomo, że mediacji nie będzie przynajmniej z udziałem V. Jest wyznaczona data na 6 października. Tak dowiedziała się znajoma adwokat. Klienta czyli V. nikt nie poinformował, bo sąd gada w Italii tylko przez adwokata.

Trudno świetnie niech się V, dalej martwi.

Za to postanowił pojechać do San Benedetto nakarmić dzieci. Wczesniej odebrałam recepty i umówiłam nam wizytę na czwartek na szóstą popołudniu.

W środę jest 22 marca i pojedziemy do Teramo na Gracji laureata. Wiemy od Najmłodszej, że o szesnastej. Gdzie dokładnie muszę V. zmobilizować do rozmowy z córką. Może się stosunki ocieplą. W San Benedetto było bardzo słonecznie i nie czuć było zimna od gór jak u nas. Zrobiliśmy ogromny spacer przez całe molo. A jest to spory kawałek bo molo ma 1150 m.

Czyli przespacerowaliśmy 2 kilometry i 300 metrów. Jest trochę zdjęć więc zapraszam jutro na przypomnienie jednego z najpiękniejszych miejsc w Italii.

Dziś wrzucam wpis telefonicznie, bo znowu jestem na ławce, a wieczorem chcę przygotować fotki na jutro.

Do jutra więc.

Popołudnie czwartkowe

Jest sporo przedpołudniem. Można nawet powiedzieć, że późny ranek. Wpół do dziesiątej minęło. Wróciło słońce, ale temperatura w cieniu zaledwie 10°. Ale ogon już się przesunął. A my już na piazza Roma. Wczorajsze popołudniu też chodzone. V. ma ostatnio ciąg na codzienne odwiedzanie stacji kolejowej. Zawsze lubił śledzić budowy, a tam właśnie na ukończeniu jest drugi peron. Z niego będą podobno od lata odchodzić pociągi do Rzymu. Konkurencja dla autobusów. I V. sobie ogląda postępy robót i chwali w porównaniu do robót w mieście. W mieście dalej komunikacyjny chaos. Za to na piazza Roma wystarczyło kilka ciepłych dni i deszcz, a róże mają pąki. W ogóle na ulicach przed sklepami donice z roślinami i nie tylko kwitnącymi

A dzisiaj poplotkowałam trochę i jestem w temacie niektórych osób. W sumie w każdym z nas drzemie ciekawość co gdzie i u kogo.

Jako, że okazało się w trakcie czytania, że „Fascynacja” nie jest samodzielną książką, a trzecim tomem o Oskarze B. nie miałam wyjścia i dokupiłem dwie pierwsze.

I znów reset przy miłej książce, o dobrych ludziach odszedł do momentu, aż zaliczę wszystkie trzy tomy. I wtedy klnę się na patrona moli książkowych w tym momencie bezimiennym, że odpocznę od psychopatycznych bohaterów.

Jutro V. ma rozprawę w sprawie założonej przez średniego z braci, który czuje się najbardziej pokrzywdzony spadkiem po matce. Rozprawa jest rano o dziewiątej. Oczywiście muszę niestety z nim tam iść, bo sam absolutnie. Mam nadzieję, że nie będę wchodzić chociaż kto to wie.

A wczoraj wymyśliliśmy, że skoro są spod stacji autobusy do Rzymu, to może sobie zrobimy wycieczkę. A ja zmieniłam miejsce. Wolę od Rzymu za którym nie przepadam wysiąść na trasie w Riete. Nie znam, a poza tym dużo o nim słyszałam, że jest co zobaczyć. Łącznie z grobowcem czy mauzoleum świętego Walentego tego od „walentynek”. I o dziwo V. na to przystał. Mielibyśmy fajnie zagospodarowany dzień. Trzeba więc czekać na pogodę wycieczkową i kuć żelazo póki gorące.

A w Ascoli taki pomysł, na reklamę wspaniałych miejsc w prowincji. Stoją takie kartonowe słupy, którym nawet deszcz nie szkodzi, na placach i przed magistratem. Każdy słup reklamuje inne cztery miejscowości.

Ten jest z piazza do verdura czyli chiostro San Francesco.

I jeszcze taki drobiazg ascolański. Nad oknami majolika z Ascoli.

Tyle doniesień czwartkowych.

Dziś ” Tygiel z Internetem”.

https://luciadruga.blogspot.com/2023/03/tygiel-z-internetem-1923.html?m=1

I co mi w duszy gra.

Do jutra.

Ogon zimy

Tak Włosi określają takie nagle pogorszenie się pogody w marcu. Jak przewidywała prognoza przyszło oziębienie. W górach śnieg u nas deszcz i spadek temperatury o 10 stopni.

Ponieważ zaplanowałam na dzisiaj doprowadzenie do porządku doniczek V. w których uprawia peperoncino nie ciągnął mnie na dwór i mimo deszczu poszedł sam. Przygotowałam mu te doniczki z ziemią. Wyrzuciłam stare łodygi niech se uprawia. Wszystko to robiłam w pomieszczeniu gospodarczym. Poszedł. I tylko oczywiście nie pomyślał, że ja tam urzęduję z tymi doniczkami i zatrzasnął drzwi od mieszkania. Fakt, ja też nie pomyślałam, żeby na to zwrócić uwagę.

Ale nie ma tego, co by na dobre nie wyszło. Dawno chciałam tam zrobić porządek z kurtkami i butami. A nawet naprawiłam wieszak stojący, który jak poszłam po rozum do głowy w prosty sposób naprawiam.

Mam w planie jeszcze jeden kąt. Niektóre zimowe kurtki już złożyłam. Te wyprane i nie noszone, a reszta pójdzie do prania. Pochowam do walizek.

Nie ma lekko ktoś to musi zrobić. Z butami mam spokój. Zimowe są osobne. Te wyjściowe i niesportowe osobne. A letnie czekają w innej torbie. Jezu ile tego mam. Chyba już żadnych nie powinnam kupować, a wyrzucać znoszone.

Przebiłam chyba V. A jeszcze jest magazynek i tam też są buty często w pudełkach. Z mody nie wyszły, bo to raczej ponadczasowe i sportowe. Trzeba by się kiedyś tam wybrać. Ale sama. Bez pospieszacza za plecami. Zrobiło mi się przedpołudnie gospodarcze. Z rozpędu naprawiłam kieszeń w najgrubszej kurtce zimowej V., która idzie do prania. Te kieszenie przyprawiają mnie o przysłowiowy ból zębów. Wiecznie trzeba naprawiać. Nosi tam kilogramowy pęk kluczy i one przecierają każdą kieszeń, albo rozrywają na szwach. Ta na szczęście była tylko do zeszycia. Czeka jeszcze trochę naprawek, ale muszę złapać wenę.

Dobrze czasem zostać w domu więc na deszcz nie mam zamiaru narzekać. Nawet wyciągnęłam na wierzch ozdoby wielkanocne. Do Świąt został niecały miesiąc. Jeszcze muszę wyleźć na drabinę, bo znowu haczyk się odkleił. V. wlazł i przykleił, ale firankę to ja musze sama. W sypialni trzeba drabinę i na na dodatek jest bardzo niewygodnie, bo jest stopień do okna, Bardzo wysoko.

Czytam te : fascynację”. Faktycznie thriller. Psychopata głównym bohaterem. Widzę, że autor nie stawia nam zagadek kryminalnych, ale wszystko mamy z pozycji mordercy. Zdecydowanie zrobię po tej książce pauzę i zadecyduje o tym cyklu.

A teraz Rozmaitości.

Kącik LM

Poradnik PPD

Muzycznie czyli ” co mi w duszy gra” czyli moja ukochana opera.

Do jutra.

Bez ładu i składu

Chyba, że w tym szaleństwie jest metoda i na zasadzie, że z chaosu powstał świat z tego bałaganu remontowego wyłoni się odnowione i uratowane po trzęsieniu ziemi Ascoli.

Tymczasem jest bałagan totalny. Uliczki zakorkowane rusztowaniami, a przypominam, że przez Starówkę można się poruszać samochodem. A teraz masakra przejechać i zaparkować w pobliżu domu. I szaleństwo polega na tym, że stawia się rusztowanie, przygotowuje postument dla wysokościowego dźwigu, zasłania to rusztowanie płachtami i nic. W kolejnym miejscu polka od nowa. Do tego dochodzi remont ulic. W chwili obecnej dwie główne ulice Ascoli są w remoncie. Jedna ma szansę na ukończenie, bo tam tylko drogę dla rowerów robią kosztem parkowania samochodów. Ale Corso Trondo eTrieste kompletnie modyfikowana. Połowa prawie ukończona . I zamiast poczekać z zamknięciem drugiej części aż będzie możliwość ruchu, to wczoraj zamknięto drugą połowę ulicy. Bałagan niesamowity. Ascolanczycy wściekli w tym V. ,bo nie zabezpieczono przejść dla mieszkańców i trzeba obchodzić dookoła miejsca najczęściej odwiedzane w tamtej okolicy.

Tym razem i ja jestem z tego powodu zła, bo w jakimś procencie czuje się ascolanką. Nie Włoszką broń mnie Boże, ale właśnie ascolanką. Mam nawet wrażenie, że w innym życiu jak nie mieszkałam, to bywałam tutaj bo od pierwszego momentu mam jakąś specyficzną więź z tym miastem.😊

Wczoraj w nocy skończyłam tę masakrę Bednarka, bo chciałam wiedzieć jak autor rozwiąże problem głównych bohaterów. Po tej jatce miałam głupie sny. Dla zobaczenia jakie są inne książki autora, bo w posłowiu napisał, że to eksperyment powieściowy i dobrze się przy nim bawił 😊 wrzuciłam na Kindle ” Fascynację” . Bo jak podają i sam piszę jest autorem thrillerów psychologicznych, a te szczególnie lubię. No i nie wiem, co zrobić z poprzednimi 5 tomami cyklu. Mam szósty. Dokupić czy nie.

W ramach wiosny postanowiłam zredukować ciężar torebki. Bo cały internetowy dobytek poza laptopem popołudniu targami ze sobą. Dwie komórki, bo jak na włoskiej nie łapię Internetu to przechodzę na polski numer i tam widocznie w roomingu jest inny operator i łapie zawsze. Czyli mogę pisać i zapisać. No i jeszcze Kindle, bo czytam na placu głównie jak mam luz.

Znalazłam w zbiorach taką jak to się mówi torebkę vintage Że skórki i niesamowicie lekką. Spróbuję ją zaadaptować na teraz. I zrezygnować z części rupieci noszonych w torebce.

Takie postanowienie na popołudnie.

I jeszcze jedno mnie zastanowiło. Jak inaczej odczuwamy temperaturę. Kiedy nadchodzi jesień, to po lecie 14,15 stopni jest dniem chłodnym, a kiedy na wiosnę jest taka temperatura, to cieszymy się, że ciepło i wiosenne Dziś u mnie w słońcu bardzo ciepło, a nawet gorąco. W cieniu na placu około 20 stopni. A jutro ma się ta temperatura obniżyć. Szkoda.

Rozmaitości.

Kącik LM

Kuchennie przepisy z radiccho czyli cykorią sałatową

Muzycznie Dama Pik 3/2

Do jutra.

I mamy nowy tydzień

Wierzyć się nie chce. Dopiero był 1 marzec, a tu już jego połowa. Ale dobrze, bo mamy prawdziwą wiosnę.

Zimowe kurtki czekają na pranie i schowanie. Botki muszę wynieść na zimowisko, żeby mieć pod ręką, a właściwie nogą inne obuwie stosowne do pory wiosennej.

Wczoraj osobisty zakończył humory w 70 %. O dziwo nie strajkował obiadowo, bo może widział, że kupiłam tiramisu😀.

Potem co prawda miał wyskoki, ale jak wstał z popołudniowej drzemki, to zaproponował wyjście wspólne. Nie robię fochów bo to nic nie da więc wyszliśmy na tradycyjny spacer po centrum.

Było dość ciepło 14 stopni i bezwietrznie. Jeszcze miał pretensje do mnie i całego świata, ale zamknęłam uszy i jakoś było.

Co prawda wieczorem znów się czepiał, że czytam, a nie oglądam telewizji, ale to nic nowego.

Dziś kolejny pełnowiosenny dzień. W słońcu 23 stopnie w cieniu 19. Tyle jest na piazza Roma z przystankiem naszym ławkowym.

Może i ma powód do marudzenia, bo zaraz walne mu w tyłek voltaren. Boli go. Pewnie wpływ ma pogoda, bo i mój nerwoból traktuję od wczoraj chemią.

Co do książki Adriana Bednarka. Jezuu jaka jatka. Kryminał z pozycji zabójcy. Po nim pewnie zrobię sobie reset z jakąś romantyczną historią.

I tak udało mi się napisać moje zapiski pamiętnikowe na ławce na piazza Roma. 😀

Rozmaitości

Kącik LM

Kuchenie

Muzycznie Dama Pik 2/3

Do jutra.

W cieniu ” małpiego rozumu”

Od wczoraj popołudniu ten symptom widoczny jest u V. Emocje nie najlepsze, nerwowy, wszystkim, co ma w danym momencie w ręce rzuca o ziemię. Dobrze, że to był ser i kiełbasa w opakowaniu bo właśnie wyjmował je z lodówki.

Potem sam poleciał na place. O jak mi się to spodobało. Nie dość, że fizycznie odpoczęłam to i psychicznie również. Rano był spokojniejszy. Wypił kawę, nawet zrobił dla nas witaminy, a potem fru… on idzie sam.

-A z Bogiem wojak”- mówiło się w takiej sytuacji u mnie w domu.

Dla mnie kolejny dzień relaksu, a może i jutro i kiedy tam mu się to samotne latanie znudzi. Ja z chęcią posiedzę w domu. Przynajmniej jakieś zaległości mi ubędą. Obiad przygotuję na dwie osoby. Ale jak znam życie to odmowi jedzenia w towarzystwie. Zostawię na patelni a sama zjem jak człowiek.

I najśmieszniejsze jest to, że on myśli, że robi mi na złość i ja z tego powodu cierpię. 😀

Na dworze trochę popadało i nie ma słońca stąd i chłodniej. Ale nie zimno. Wczoraj otworzyłam szeroko okno w ” pokoju księdza” i temperatura podskoczyła do prawie 20 stopni. A w tym pokoju rzadko się grzeje. Najcieplejsze miejsce. To sypialnię jest trudno ogrzać z racji metrażu. Ale tam się tylko śpi. V. siedzi jak siedzi w domu w kuchni, a ja właśnie w pokoju księdza.

Długo sam nie polatał. Już przed jedenastą wrócił właśnie w momencie kiedy ja sobie wyszłam. Poszłam na mini zakupy i zrobiłam solidny spacer. Nie wzięłam parasolki i nie zmokłam mimo drobniusieńkiej mgiełki mżawki. Kiedy rozpakowywałam zakupy za plecami rozległ się huk. Zleciał na ziemię dzbanek w róże, który zepchnęły książki. Musiały się przesunąć. Oczywiście rozleciał się na kawałki i jak to mówimy w moim domu:

-Szklane było, stłukło się.

I oczywiście V. przyleciał i to moja wina.

A ponieważ mam czas dla siebie, to zrobiłam trochę porządku z cyklami książek. Zmobilizowała mnie przesyłka od koleżanki. Dostałam kolejną książkę Małgorzaty Rogala i dokupiłam część poprzednią, bo ją lubię. I okazało się, że mam w zapasie jeden cykl nie przeczytany i jedną ostatnią z cyklu ” Weronika Nowacka”. Nadrobiłam i ten cykl mam zaliczony. Nawet na potrzeby przyjaciółki zeskanowałam tytuły cyklu ale nie po kolei, tak, że wrzucam, bo może sie komuś przyda.

Czeka na mnie właśnie ” Pełnia tajemnic” i nowy cykl z dwoma książkami.

Dostałam też książkę autora, którego jeszcze nie znam. To Adrian Bednarek. Mam jego chyba trzy książki, ale jeszcze nie przeczytałam. Teraz wezmę na czytnik jego książkę, bo od tego jak go odbiorę zależy czy dokupię poprzednie tomy z cyklu którego dostałam książkę. Przeczytam na przykład ” Dziedzictwo zbrodni”.

I teraz mam wiadomość tym, którzy jak ja lubią Lucinde Riley a zwłaszcza cykl ” Siedem sióstr”. Jak wiadomo autorka zmarła przed wyjaśnieniem zagadki w ostatniej części. Zostawiła jednak sporo notatek i pewnie rękopis, bo książka ukaże się w maju ( polski przekład ) dokończona przez syna autorki.

A podobno pojawiła się autorka przypominająca Lucundę Riley. To Soraya Lane. Pisze cykl ” Utracone córki”. Są już dwa pierwsze tomy i mam zamiar je zaraz kupić jak tylko druga będzie w wersji elektronicznej.

Jak widać dziś rozrywkowo książkowo, bo nie są to traktaty filozoficzne, a lektura łatwa i przyjemna. I lekka.

To teraz:

” Tygiel z Internetem”

https://luciadruga.blogspot.com/2023/03/tygiel-z-internetem-1823.html

I kolejna opera. 1/3. Dama pikowa. Bardzo ja lubię.

Do jutra.