Znowu jestem mądrzejszą

Mogłam właściwie zatytułować trawestując powiedzenie o Polsce ” Oto Italia właśnie”. A dotyczy moich perturbacji ze skierowaniami od kardiologa na badania.

Otóż to nie koniec, że brakuje kodu ubezpieczenia

Tak wygląda skierowanie wystawione prawidłowo przez ZA. Jest tam kod ubezpieczenia E01

A tak wystawione przez kardiologa.

Kiedy z racji tego braku ubezpieczenia, a tym samym terminu płatnego

wczytałam się w drobny druk skierowania okazało się, że jest ono wystawione nie tylko bez ubezpieczenia, ale na zupełnie innego człowieka. Jakaś osobę z Serbii i nawet po imieniu nie wiem czy to chłop czy baba.

Zorientowałam się po miejscu zamieszkania, bo nie było to Ascoli

Czyli mimo, że opis wizyty jest mój, to już skierowania pomylone. Jak zwał tak zwał – cudzoziemka to nazwisko ” wsio jakie”.

Teraz muszę iść jeszcze raz i to wszystko odkręcać.

I nie przez telefon, bo skierowania odbiera się jak osobiście. O odbiorze badań powiadamiają owszem sms em, ale odbiór już personalnie. W każdym razie wytrąciłam broń V. z ręki, że mam cholesterol przez masło, bo daj Boże każdemu takie wyniki jak moje. Nawet je pokażę, bo co. Chyba, że moje przyjaciółki panie doktor coś się dopatrzą.

A teraz moje osobiste podsumowanie, co do tego, jak jest skomputeryzowana Italia. Owszem jest i pewnie szereg rzeczy można załatwiać przez komputer, ale nawet G. jest w kontakcie telefonicznym z osobami związanymi z badaniami V. Żaden Internet. Owszem wiem, że ZA przesyła recepty mailem więc można z takim mailem iść do apteki, ale wiem, że bardzo mało osób z tego korzysta. I tak wcześniej trzeba zadzwonić i powiedzieć, co się chce. To odebrać receptę też można.

Otóż doszłam do wniosku, że Włochy są personalnie również wiekowe. Średnia wieku pomimo licznego potomstwa imigrantów jest wysoka. A ta populacja nie korzysta z Internetu i kiedy czasami są jakieś problemy, bo trzeba przesłać coś komputerowo to klops. Wobec tego są miejsca pomocy. Stowarzyszenia Emerytów, gdzie tę sprawę załatwią za delikwenta, jakieś biuro podróży, które zrobi odprawę i wydrukuje bilet na wycieczkę. Starsi ludzie dopiero teraz zaczynają korzystać z kart bankomatowych, bo emerytura wpływa na konto. A i tak w dniu emerytów są kolejki na poczcie, po jej odbiór z konta. I dużo się płaci gotówką w sklepach. Mało osób korzysta z Internetu ( mówię o seniorach), żeby zrobić opłaty. Pobierają pieniądze z konta i płacą rachunek gotówką za media. Chyba, że tak jak V. mają umowę z gazem i światłem i oni pobierają opłaty sami z jego banku. Ale już wodę płacimy na poczcie chociaż kartą z konta. To, co tu mówić o jakimś e- ubezpieczeniu zdrowotnym. Dopiero by się namieszało. 😀

Muszę iść sama i wszystko odkręcać.

To tyle medycznie o sobie.

A taki obrazek dzisiaj widziałam. Zbliżają się urlopy. Można i tak.

W Kąciku LM

Jutro wrzucę witryny z butików, bo już coś jest.

To do jutra.

Znowu

Po wczorajszym intensywnym dniu znowu mam napad paniki a właściwie lęku. O to, co gotuje nam los. Mimo, ze staramy sie go przechytrzyć wciąż czai się za plecami. I nagle jak bardzo stało się aktualne przysłowie, które mówi, że : „nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej”. Podpowiadam sobie, że to wersja pesymistyczna, bo jest kilka optymistycznych, na przykład, że „po burzy świeci słońce” i takie optymistyczne duperelki.

Dzisiaj od rana postanowiłam ogarnąć moje skierowania na badania. I okazało się, że pani doktor na kardiologii na skierowaniach nie wprowadziła mojego ubezpieczenia, ani nie zapytała o takowe. Dlatego muszę wszystko odkręcać. Jechać do kardiologa i potem jeszcze raz zamawiać wszystkie badania.

Trudno świetnie. Pojeżdżę sobie znów autobusem do szpitala.

Od rana tak jak wczoraj piękna, ciepła i słoneczna pogoda. I tak jak wczoraj nagle słońce się schowało i zrobiło się chłodno. W prognozie są burze. Wczoraj nas ominęło i mam nadzieję, że dziś też. Bo na sznurkach za oknem, zepsutych zresztą i nie można ich przeciągać powiesiłam flanelowa pościel, żeby szybciej wyschła. To z niepokojem zerkam za okno. Nawet w domu spadła temperatura i włożyłam bluzę na letnią sukienkę.

A dodatkowo mam jakiś przesyt Italii. Oczywiście doceniam jej przeróżne uroki o których zresztą piszę, ale generalnie nie mam do niej entuzjastycznego stosunku. Po raz kolejny czuję się nie na swoim miejscu. Cudzoziemką w 100 %,

Chociaż wieczór na piazza Arringo z samotnym muzykiem też ma swój urok,

a zaczynają także kwitnąć oleandry, jak dla mnie symbol włoskiego lata.

Jednak sami widzicie, że dziś muszę skończyć, bo smędzę.

Zapraszam więc do „Tygla z Internetem”

https://tygielzinternem.blogspot.com/2023/05/tygirl-z-internetem-3523.html

W Kąciku LM wspomnienie

oraz

To dziś tyle.

Do jutra.

Rzeczywiście

Tyle się działo od rana, że nie wiem kiedy wrzucę dzisiejszy blog.

Zawsze ostatnio kiedy wychodzimy na nasze place, coś się dzieje. Dziś na piazza del Popolo zlot ( kolejny) skautów. Z przemowami i nawet obecnością ascolanskiego biskupa – kolejnego propagatora imprez kulturalnych. Widać go wszędzie. Na spotkaniach, koncernach i innych imprezach.

Byly przemowy, jakieś ślubowanie, okrzyki typu ‚ czuj czuwaj”, a nawet wspólna … modlitwa ” Ojcze nasz”. Bo Ci skauci, to pod egidą katolicką zwłaszcza świętego Franciszka. O dwunastej mieli mszę w katedrze tegoż świętego.

Potem był zorganizowany przez G. zlot obiadowy wszystkich trzech latorośli V. z osobami do nich przypisanymi. Czyli ze mną sztuk siedem. Obiad w restauracji w Porto D’Ascoli. G. z mężem przyjechali po nas, a na miejsce dóbr jedzeniowych dojechali pozostali.

Obiad jak obiad. A potem padł pomysł zwiedzania Ascoli. I tak też się stało. V. zamienił się w przewodnika i pokazaliśmy trochę ciekawostek w Ascoli kończąc na Wzgórzu Fortecy.

Rodzina się rozjechała i tylko szkoda, że w okolicach czwartej popołudniu zniknęło słońce i temperatura spadła dość znacznie. Poza tym zaczął wiać chłodny wiatr. A było tak słonecznie i upalnie, że przed obiadem doglądnęłam sobie twa śluby na piazza Arringo. Jeden cywilny w magistracie, drugi kościelny w Duomo. Donoszę, ze wśród pań królowały szerokie z lejących się materiałów spodnie do bardzo rozebranych gór. U panów natomiast sportowe obuwie, dżinsy, biała koszula wypuszczana na spodnie, czasem marynarka, a czasem czarne spodnie.

Jutro rano tez mam zalatane, bo muszę sprobować ogarnąć moje badania, a potem mam na glowie sprawy V.

Jest oczywiście Kącik LM

.

Kuchenne sztuczki

Ciekawy przepis

Obżarciuch

Botwinka do słoików na zimę to świetna sprawa, szczególnie jeżeli lubimy z niej zupę, robię ją co roku i zawsze ze spiżarki znika jako pierwsza

PRZEPIS

https://www.obzarciuch.pl/…/botwinka-do-soikow-na-zime…

I naturalnie niedzielny kawałek ” Życiorysu PRL em malowanego”

Niepełna lista pierwszych pocałunków Luci

Ja w zasadzie pocałunków nie pamiętam,  a zupełnie inne rzeczy. Najpierw był sweter, moherowy, granatowy, mojego kolegi Romka, który później został aktorem i plastykiem i wyjechał z kraju na zawsze. Wtedy mieliśmy po 13 a może 14 lat. Romek zaprosił mnie do kina na ” Ciao, ciao bambino „. W kinie trzymał mnie za rękę i właśnie to pamiętam i nie wiem, czy pocałował mnie czy nie, przytulił na pewno, bo pamiętam miękką wełnę swetra.

Później był tak zwany ” wzdychulec”, piękny Waldy. Blondyn, wysoki o powłóczystym spojrzeniu, zazdrościły mi go wszystkie dziewczyny w okolicy, no to go trzymałam dla ozdoby,  a moja babcia go dokarmiała ( wszystkich moich chłopaków dokarmiała). Całowałam się z nim pewnikiem, ale specjalnie tego nie pamiętam. Trwało to cztery lata, a po drodze bywali inni… Takie wakacyjne miłości. O mam… Z Waldym całowałam się po raz pierwszy na ławce w parku ( klasyka) wiosną. Księżyc święcił upojnie. Chłopak był zakochany, ja nie… W międzyczasie był lotnik – szybownik, dużo starszy ode mnie. Tu pamiętam pierwszy lot szybowcem z nim naturalnie, a pocałunki? Były naturalnie, ale też mi się ziemia nie kołysała… Co tam jeszcze? Wojtek, wakacyjna miłość i nie tylko. Tu już uczucie było większe, ale też mi przeszło.

Była jeszcze gra w ” listonosza „. To były emocje, listy z czerwonymi znaczkami, czasem były pocałunki, że ho, ho…

Ale, jak napisałam ja pamiętam inne rzeczy. Pocałunku mojego pierwszego męża nie pamiętam, ale bukiecik stokrotek, który przyniósł mi na pierwszą randkę po powrocie z ferii do Krakowa ( z Bukowiny Tatrzańskiej) i przetrzymał moją ” statkową miłość ” tak.

Bo rozstania nie sprzyjają miłości ani uczuciom i nie wierzę, że to je umacnia. Oczywiście lista nie jest pełna, choć i tak spora. No cóż wietrznicą byłam i jestem do nadal.

Lucia i moda szkolna

Czy ktoś pamięta, jak wyglądała kiedyś szkoła, taka, jak ją pamiętam?

Już w wakacje trwało polowanie na fartuchy, bo trudno to nazwać fartuszkami. Z podszewki, błyszczące, granatowe, albo niebieskie do tego biały kołnierzyk przypinany na guziczki i drugi zapasowy. Fasony pamiętam dwa. Jeden rozpinany i wtedy kołnierzyk miał szpiczaste rogi i drugi zapinany w tyle i wtedy kołnierzyk „ bebe”.

Oba fasony przerabiałam. Ale, że zawsze byłam trochę ponad szkolną modę i z tego powodu miałam ciągle kłopoty z jedną z moich profesorek, jak tytułowało się w liceum ” ciało pedagogiczne “. Już od klasy IX- tej, ( bo ja chodziłam w Liceum do VIII, IX, X i XI – było to jakby przedłużenie VII klasy, która kończyła szkołę podstawową), krawcowa mojej mamy p. Irenka wymyślała fason fartuszka, żeby ” wilk był syty i owca cała „. Polot miała niewiasta i bodajże w X- tej klasie pojawiłam się, już na lekcjach (nie na uroczystościach rozpoczęcia roku szkolnego) w fartuchu z czarnego rypsu. Był prosty z dwoma kieszeniami, można było przyszywać biały kołnierz, ale duuuzy i co najważniejsze miał z tyłu „dragon” ( taki szeroki pasek, zwisający na pupie). Niby nic nie można było zarzucić. Był fartuch… był. Był czarny, można było, ale jak ja w nim się wyróżniałam.

Chłopcy w Liceum nosili swetry czarne lub granatowe, chyba, że któryś był elegantem to wkładał marynarkę.

Można było chodzić również w spódniczce i bluzce ze sweterkiem. Bluzka biała, sweterek granatowy lub czarny. Tu Lucia, która miała ciociębabcię w Ameryce dostała granatową sukienkę, którą obróciła na potrzeby szkolne. Jakoś przechodziło, bo na długich rękawach sukienki była przyszyta ( bron Boże na agrafce) tarcza szkolna + tzw. ” kąty” oznaczające klasę. I z tą sukienką miałam wstrząsającą przygodę. To była pierwsza sukienka z jakiegoś  amerykańskiego sztucznego tworzywa.

Wracałam sobie w piękne wrześniowe popołudnie piechotką do domu i złapał mnie deszcz. I moja sukienka zaczęła się kurczyć w oczach. Nieznane jeszcze było mini. Zresztą w szkole? Broń Boże. Obciągałam tę sukienkę, obciągałam,  a ona podjechała mi prawie do pół uda… I na tym etapie na szczęście się zatrzymała. Leciałam w tym deszczu do domu pędem trzymając kieckę obciągniętą w dół. Dobrze, że w czasie deszczu nie było ludzi na ulicach. Może i ktoś mnie widział, ale co tam. I co najdziwniejsze sukienka, kiedy wyschła, pod żelazkiem wróciła do pierwotnej długości to jest tuż za kolano.

Miałam jeszcze bardzo szeroką czarną spódnicę z szerokim ( aż pod biust) pasem i białą bluzkę z bufkami i koronkowym kołnierzem i mankietami. Tego już niektóre ” profesorki” nie mogły znieść i zażądano wizyty mojej mamy, bo chodzę ” nieodpowiednio” ubrana.

Marzeniem moim i moich koleżanek, były czarne pończochy z grubego jedwabiu. Zakazane, bo były modne.. Jasny beż, brąz i koniec kropka, a jak nie to wizyta u samego dyrektora. Na głowie beret lub czarna chustka. A ja nosiłam białą i o tę chustkę stoczyła w szkole batalię moja mama. Stwierdziła, że:

   – Czarnej chustki to ona mi nosić nie pozwala, bo nikt mi jeszcze chwała Bogu nie umarł, a na beret, jest za zimno.

 I paradowałam w tej białej chustce, jak było zimno. Oczywiście na płaszczu też była tarcza i kąty i co jakiś czas, przy drzwiach stal belfer i sprawdzał czy jest i czy przyszyta. Wchodziło się wtedy do szatni przez okno na poziomie chodnika lub w panice zawracało. Co przezorniejsi mieli igłę z nitką przy sobie. Tarcza przyszyta musiała być też mocno, bo kiedy belfer pociągnął i została mu w reku, liczyło się jakby jej nie było. Teraz te wspomnienia mnie śmieszą, ale wtedy, często nie było mi do śmiechu, bo elegantką z natury byłam i nie lubiłam ginąć w masie uczniowskiej.

I tak było do samej matury. Nie było zmiłuj się.  

Do jutra.

Wieczorne dwie godziny

Dzisiaj to będzie blog do oglądania i czytania. Kiedy zdążę go przygotować nie mam pojęcia. Ciągle na nogach i w napięciu.

Zgodnie z planem udało nam się wyjść na plac o prawie 21°°. Trafiliśmy na taki oto obrazek. Udało mi się też dopchać do miejsca gdzie coś widać. 😀

Potem zmiana placu na piazza del Popolo i po powitaniu mieszkańców i innych uczestników przez naszego burmistrza plac rozjarzył się rzeczywiście wspaniałą iluminacją.

Potem napotkaliśmy wesołą grupę muzyczną

a na piazza do verdura zaliczyliśmy kawałek spektaklu z baletem i żonglerką świetlnymi przyrządami.

a potem jeszcze spektakl z ogniem

https://www.youtube.com/shorts/BuTROtKKk4wi na zegarze palazzo dei Capitani wybiła godzina 23°° i powolutku wróciliśmy do domu zahaczając o magistrat też w oświetleniu

A dziś na piazza del Popolo po raz pierwszy zabrzmiał sygnał Quintana. Dla turystów, których bardzo dużo w Ascoli.

Co jeszcze? Bardzo ciepło. Wreszcie.

A teraz zapraszam na kolejny fragment ” Życiorysu PRL em malowanego”.

Podlotek w jaśminowym klimacie

Wierzę w tzw. ” dobre “ i ” złe ” powietrze i nie tylko ja, ale wielu dobrych, starych lekarzy… Stąd wziął się klimat dobry i zły i jest to fakt niezaprzeczalny. Jeździ się wszak do nadal do ” kurortów „, żeby zażywać dobrego powietrza. Kraków nigdy odkąd pamiętam nie cieszył się sławą w temacie dobrego powietrza. Przyczyniała się do tego Nowa Huta, Trzebinia, Alwernia i Skawina ziejąca na to sympatyczne i kochane mimo to miasto swoimi wyziewami.

Dlatego dzieci ( za tego mojego socjalizmu) zawsze wywożono z miasta, żeby odetchnęły ” dobrym powietrzem”. Ja byłam dzieckiem ( poza anginami) w zasadzie zdrowym, ale coś tam jednak się pokazało, skoro ” rada familijna ” w postaci mojej mamy i kilku zaprzyjaźnionych lekarzy stwierdziła, że oprócz wakacji należy mnie wysłać na kilka m-cy w tzw. ” dobry klimat”. Ale gdzie? Była przecież szkoła ( chodziłam chyba do 5- tej klasy). Prewentorium odpadało, bo raz, że się nie kwalifikowałam, a dwa to były dzieci zagrożone poważnymi chorobami ( np: gruźlicą). Poszperano i znaleziono. Sanatorium klimatyczne, trzy miesiące , szkoła dla dzieci, cóż los Luci został przesądzony. Byłam grzeczną dziewczynką, nie protestowałam i pięknego kwietniowego dnia zostałam z walizką rzeczy ( oznaczonych  wg spisu) odstawiona na miejsce ” zesłania „.

Było to sanatorium w Miedarach- Kopanina k/ Tarnowskich Gór. Piękne zalesione tereny, pałacyk myśliwski jakiś von H …

 Rodzina w sile kilku osób odstawiła mnie na miejsce i… pojechała sobie. Ja jedynaczka, która co prawda dzieliła pokój z babcią, ( co mi nigdy nie przeszkadzało) skazana zostałam na pobyt w grupie ( i podejrzewam, że o to też mojej mamie chodziło). Wielka sypialnia 10- osobowa, inne dziewczynki, rygor, może nie rygor, ale trzeba się było podporządkować regulaminowi. Na kolonie nie wyjeżdżałam więc wszystko było dla mnie nowe.

Boże, zaraz po dwóch dniach napisałam rozpaczliwy list do domu, żeby mnie natychmiast odebrali, bo ja nie chcę, nie podoba mi się i w ogóle tragedia. Babcia była skłonna już pojechać, ale mama i reszta postanowiła odczekać, na zasadzie, że ” pieski muszą się obwąchać „. Mama zadzwoniła ( poproszono mnie do telefonu – komórek nie było) i spokojnie powiedziała:

  – Jeszcze tydzień, jak będzie tak źle… przyjadę.

Miała rację, pojawiły się koleżanki. Zawsze byłam ” zwierzę towarzyskie „, a tu koledzy, szkoła, nauczyciele dochodzili do nas, problemów z nauką nie miałam nigdy w owych czasach, czasu wolnego moc, wychowawcy fajni, zabawy. I telewizor w świetlicy, piękny hol z kasetonowym sufitem, tam oglądałam westerny. Pierwszy raz ” Winchester 73 ” i jakieś inne super ( czarno- białe) produkcje. Tam pokochałam jaśminy. Cały pałac był nimi otoczony,  w maju i czerwcu kwitły i pachniały upojnie. Miałam 12 – 13 lat, czyli podlotek. Chodziłam z przyjaciółkami po tym pięknym parku i pytlowałyśmy jak najęte… o chłopakach też. Jakiś Janek mi się kołacze w pamięci, który czuł do mnie wyraźną miętę.

To właśnie to zdjęcie ( zrobione przez profesjonalistę).

  lubię z tamtego okresu. Siedzę sobie na ogromnym kamieniu na tle pałacu ( takie miejsce zdjęciowe), nóżki mam ładnie ułożone, śliczna dziewczynka – podlotek, w granatowej sukience z duuuzym białym kołnierzem. Lubię to zdjęcie do dziś, mimo, że włosy mam ostrzyżone ” na pół męsko, do pół uszu „. Nic mnie nie zeszpeciło. Sam pałac był przyjazny dla dzieci, dużo miejsca i powietrza i odkarmiano nas na potęgę. Tam zakończyłam rok szkolny z wyróżnieniem i dostałam w nagrodę książkę ” Fryckowe Lato „. Jest w domu i przypomina mi tamten czas. Ale to nie koniec wspomnień, kiedy, już jako mężatka mieszkająca na Śląsku wybrałam się zobaczyć tamto miejsce, mój mąż zgubił drogę. Zapytaliśmy przygodnie spotkaną kobietę, jak dojechać do Miedar –Kopaniny?

Popatrzyła nas i zapytała:

  – A czego tam szukacie?

Ja zawsze prawdomówna odpowiedziałam:

  – Bo wie pani, ja tam jako dziecko byłam i teraz chcę sobie przypomnieć ten pałac.

Kobieta spojrzała na mnie i ze zdziwieniem rzekła:

  – Pani tam była? I pokazała drogę.

Dojechaliśmy. Było smutno, zaniedbany pałac, wiszące siatki z okien, które były zabezpieczeniem przed wypadnięciem, no jednym słowem nic z moich wspomnień. A na froncie tablica:

 ” Dom Opieki dla dzieci upośledzonych „

Nic dziwnego, że kobieta patrzyła na mnie ze zdziwieniem, kiedy twierdziłam, że tam przebywałam, ale i tak klimat w Miedarach był doskonały. Wróciłam bez śladu anemii, zaprzyjaźniona z wieloma dziećmi, ( co owocowało listami) i nauczyłam się żyć w ” grupie „.

Mama miała rację, że od razu nie pośpieszyła na ratunek.

Byłam Anną Jagiellonką

A wszystko przez dwa słowa ” żółta ciżemka „.

Była sobie pisarka dla młodzieży, której zawdzięczam miłość do… nie butów, ale renesansu. Dzięki oczywiście mojej mamie, która te książki znała i koniecznie chciała swojej córce przekazać miłość do nich. Ta pisarka nazywała się Antonina Domańska. Ale nie ” Historia żółtej ciżemki ” była tą moją miłością, ale inna książka ” Krysia Bezimienna”. Całe swoje dzieciństwo i młodość bawiłam się w teatr. Chyba gdzieś od trzeciej klasy Szkoły Podstawowej, aż do matury i po niej też ( ale to już był kabaret). Czym ja w swoim artystycznym życiu nie byłam? Byłam Goplaną, Królewną Snieżką, Elizą w ” Dzikich Łabędziach”. Za tę praktycznie milczącą rolę dostałam jakąś sporą nagrodę na konkursie dla zespołów teatralnych.

Ale wspominam rolę wielką. Nasz ówczesny reżyser ( a później było naszymi reżyserami kilku znanych aktorów krakowskich, którzy w ten sposób myślę dorabiali do pensji aktorskiej, bo seriali telewizyjnych jeszcze nie było), zaadaptował właśnie ” Krysie Bezimienną ” na potrzeby sceny amatorskiej i młodzieżowej. I ja właśnie tuż po roli Królewny Śnieżki, dostałam właśnie nie rolę Krysi ( a robiłam za gwiazdę teatrzyku) a rolę Anny Jagiellonki. Na początku trochę się tej roli bałam, ale, jak na rasową aktorkę przystało – zmierzyłam się z nią. I muszę napisać, że z sukcesem.

W Domu Kultury, w którym mieliśmy siedzibę wiele lat ( pewnie do upadku PRL- u, który ten Dom Kultury starł z powierzchni Krakowa) wisiała moja ogromna fotografia w kostiumie z napisem ” Lucyna D. lat 14 w roli Anny Jagiellonki.

A mnie podobne zdjęcie zginęło i dużo dałabym, żeby to wielkie portretowe zdjęcie ( czarno- białe ) mieć w domu. Żeby przybliżyć nam epokę – właśnie renesans, mięliśmy mnóstwo spotkań z historykami, wycieczki na Wawel specjalnie dla nas… Historie strojów i tańców, ( bo była też scena z tańcem). Krawcowa teatralna z Teatru im. Słowackiego szyła nam kostiumy. Byty wtedy pieniądze dla Domów Kultury i ich uczestników ( znowu będzie, że chwalę PRL). Stroje byty z brokatów. Tak daleko posunięto dbałość o szczegóły, że na głowie miałyśmy ja i moje dworki ( w tym owa Krysia) tzw. ” czółka ” i zamiast wachlarzy, maleńkie chorągiewki w kolorze sukien. Nie muszę dodawać, że miałam naprawdę dwa piękne kostiumy.

I ta Anna Jagiellonka mimo, że później nie pałałam do nie zbytnią miłością,  a jej portret na Wawelu, jak mówiła moja mama to “ portret starej cholery ” i że wcale się nie dziwi biednemu Henrykowi, że zwiał od niej do Francji), do dziś ma u mnie kącik w sercu. Zresztą, jak cala dynastia Jagiellonów. A koneksje rodzinne Anny mogę jeszcze dziś wymienić z pamięci, kiedy ubolewała, że:

– ” Tylko, mnie samotnej i zapomnianej przyjdzie dokończyć żywota „.

To była wielka kwestia mojej roli… A było ich jeszcze sporo.

Do jutra.

Co by tu jeszcze wymyślić

Od kilku dni nosi mnie i właściwie nie mając czasu, bo spędzam go głownie na placach wymyślam głupoty,

Pogodę mamy wreszcie moją ulubioną czyli w okolicach 30 stopni. Dobrze, że nie wszystko spakowałam z letnich ciuchów, bo wcale nie mam czasu, żeby się tym zająć. Na szczęście w szafie zostały sukienki i sporo bluzek. Jednak kiedy V. pojedzie na badania zmobilizuję się i przyniosę do mojej szafy.

Rano już ósmej poszłam na to badanie krwi i pewnie w poniedziałek lub wtorek będą wyniki. Osobisty już postawił diagnozę, że to cholesterol, bo jem masło.

I od mojego przyjścia do domu i kolejnego wyjścia tym razem w parze łaziliśmy dookoła z drobnymi posiedzeniami, to tu, to tam. Piazza del Popolo wrócił do spokojnego poprzedniego i eleganckiego wyglądu,

po zniknięciu mnóstwa akcesoriów reklamowych z firankami włącznie. Pewnie nocą posprzątano, bo w okolicach kolacji jeszcze było wszystko.

Za to uległam zachciance i kupiłam kolorowe cienkie spodnie. Prawie jak spódnica. Stanowią nieodzowny element letniej garderoby. Nie miałam.

A, co do głupot, to pewnie zauważyliście, że zmienił się tytuł bloga. Teraz sporo się dzieje w Ascoli więc blog uzyskał tytuł jednej z moich książek. Idąc za ciosem zmieniłam nazwę strony autorskiej na facebooku na ” Okiem cudzoziemki”, bo tylko takie posty się tam ukazują poza fragmentami „Życiorysu…” i ” Tygla z Internetem”. Zrobiłam dokładną czystkę w znajomych na platformie facebooka. Znajomych z Ascoli czyli Polek. Zostały dwie osoby.

Nie lubię fałszu i obłudy. I z tej racji podziękowałam za zamroczenie do dołączenia do spotkania z okazji „Dnia Matki”. A niby z jakiej racji. Czy ja tam mam dzieci. A poza dokładnie powiedziałam zapraszającej osobie, że nie chcę mieć nic do czynienia, poza grzecznym ” dzień dobry’ z tymi paniami.

Kropka, Amen,

Dziś wieczorem centrum naszej Starówki ma mieć spektakl iluminacyjny. O 21.15 przemówi do mieszkańców sam burmistrz Marco Fioravanti, a potem będziemy spacerować i podziwiać czar Ascoli. Mam nadzieje, że jakis filmik nakręcę, bo fotki tego nie oddadzą.

Zaraz idę na zakupy. Jest chyba ebook ” Pojedynek” i mam ochotę przeczytać książkę Zuzanny Łapickiej ” Dodaj do znajomych”. Uwielbiam wspomnienia z tamtych czasów.

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4850586/dodaj-do-znajomych

To idę.

A w Rozmaitościach:

Kącik LM

Jutro już znowu weekend więc czytamy ” Życiorys PRl em malowany”.

Do jutra.

Komu z brzegu

Byłam wczoraj u kardiologa. Nie nie umieram, ale coś tam pani doktor się nie spodobało bo zleciła szereg badań. Od analizy krwi którą jutro zrobię, po tomografię komputerową serca, Doppler i koronografię.

Poszłam dziś do ZA po skierowania bo od kardiologa dostałam tylko na tomografię na 15 czerwca.

ZA natomiast po zapoznaniu się z opisem polecił mi mierzyć ciśnienie dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Po wstaniu i przed śniadaniem. Taki dziennik . Przez 10 dni.

Trudno świetnie.

W ramach dbania o siebie będę mierzyć.

Osobisty zaczął tę terapię immunologiczną i dzięki Bogu na razie jakiś ubocznych widocznych skutków nie widać. I niech tak będzie.

Poza tym, że pełnia nas dopada oboje. Ale to nic nowego.

Dziś nawet pojechał samochodem pozałatwiać sprawy i zrobić zakupy.

Cały dzień pod jego dyktando.

A na placu filmowanie czy montaż reklamy trwa. Bo jak wieść gminna niesie, to będzie reklama „Ferrero rocher.” Dziś ma ławce była dziewczyna w czerwonej sukience.

Czyli jak taką reklamę zobaczymy, to była ona nakręcona w salonie Ascoli czyli piazza del Popolo. Przy specjalnie dekoracyjnej fontannie.

Polubiłam moje nowe butki.

Jutro też się będzie działo. Wieczorem iluminacja Starówki. Nawet jest stosowny afisz.

Pójdziemy, bo zawsze to oderwanie od myśli nie najciekawszych. Ja jeszcze rozważam pójście na taki oto spektakl:

I mam prośbę do Hani Onyks. Wyciągnęłam moją ulubiona bransoletkę z kamieniami, ale oczywiście nie mam pojęcia jakie to są. Z góry dziękuję.

No i to chyba dzisiaj wszystko. Nie miałam wcześniej na nic czasu więc wrzucam prawie w godzinie kolacyjnej.

W Kąciku LM podpatrzone w witrynach

Cudeńka kuchenne

Do jutra.

Psychiczny odpoczynek

Przyda mi się. Bo podobno jestem nerwowa czego absolutnie nie widzę. To znaczy tak, ale jest to gdzieś w środku. Osobisty pojechał rano na kolejne badanie do szpitala. Ja nie ukrywam, że czekam na jego wizytę u neurologa, bo może coś na uspokojenie dostanie. Dlatego rano korzystając z pogody wymarzonej przeszłam się i po targu, gdzie oczywiście kupiłam to i owo i zaraz pokażę i poszłam zobaczyć co z tą fontanną na piazza del Popolo. Wczoraj popołudniu widzieliśmy ogromne samochody techniczne z wyposażeniem technicznym kin. Czyli tę naszą fontannę i te białe zasłony pod arkadami to chyba w ramach dekoracji.

I rzeczywiście. Dziś trwała jakaś próba. Bo para siedziała na ławce, inna chodziła, Zasłony były opuszczone i montowano jakiś ogromny ekran. Zresztą porobiłam fotki, to sami oceńcie, o co tam biega.

Czyli fontanna stanowi tylko przejściową dekorację. Zresztą na tym obszarze nie wolno było stać, ewentualnie przejść. Trochę dalej można się było pogapić.

Wcześniej zaliczyłam rundkę targową i załapałam się na wyprzedaż bielizny za symboliczną złotówkę czyli 1 euro. Kupiłam dwie półhalki, bo pod letnie sukienki się przydają i biustonosz bez ramiączek. I nowe espadryle do biegania, bo butów to naprawdę nigdy dość.

Z rozpędu, bo żadnego głosu za plecami typu:

-Po co ci to. – kupiłam duperele, które więcej kosztowały niż buty.

Są to etykietki do przyklejania, poza białymi i będą stanowić ratowanie moich obrusów z wypalonymi dziurami papierosowymi. Sprawdzone. Czasem żal wyrzucać dobry obrus, a dziura jest dziurą. W zamierzchłych czasach pewnie zahaftowałabym te dziurki, ale teraz mi się nie chce. Kupuję gotowe aplikacje i przyklejam na gorąco. Dodatkowo dwie klamerki do włosów. Moje upięcie spotkało się z uznaniem jednej pani. W tv włoskiej pojawiają się na przykład u Michelin Hunziker włosy splatane w warkoczowe upięcia. Mnie takie moja pani Ewa robiła sporo lat temu. 😀

A, że na oknie nic już nie kwitnie kupiłam dwa takie kwiatki w barwach prawie narodowych i wsadziłam do jednej sporej doniczki.

Róża tkwi w uporze i po obcięciu nie ma zamiaru wypuścić zdrowych listków. Wygląda na to, że jej czas sie skończył.

Jak wiadomo jadę do kardiologa. Ciekawe, co powie.

Skończę pewnie drugi tom przygód Tomka Winklera. Zaraz kolejny raz sprawdzę czy jest już ebook ” Pojedynku”.

Na targu kupiłam bietola i ugotowałam na kolację, bo jak pisałam tylko gotowane warzywa wchodzą w grę. Wczoraj za warzywo robiły gotowane ziemniaki. 😀 Do polskich kotletów.

I tyle wiadomości ze środy, która jak wiadomo kiedy zginie, zaczyna ginąć tydzień. Czyli zbliża sie wielkimi krokami weekend.

W Kąciku LM Luisa S. zmieniła wystawy. Nie wszystko udało mi się sfotografować, ale uzupełnię kiedy światło się zmieni.

Przegląd internetowy czyli ” Tygiel z Internetem” udało mi się zrobić.

https://tygielzinternem.blogspot.com/2023/05/tygiel-z-internetem-3423.html

Do jutra.

Moje lęki

Cały dzień usiłowałam napisać blog. Napisałam, ale opracować go mogłam dopiero teraz.

Tymczasem nadeszło lato. O dziesiątej temperatura 24 stopnie. W cieniu naturalnie. Ludzie porozbierani targają w rękach nadmiar garderoby, bo jeszcze nikt nie wierzy, że to naprawdę nadeszły ciepłe dni. Ci inni włożyli krótkie spodnie – panowie, ale nie ascolanczycy, bo jak wiadomo ascolanczycy długie spodnie zamienią na krótkie w czerwcu lub w lipcu.

Ale krótkie rękawy już tak. Sama ściągnęłam kurteczkę i zawiązałam ją na biodrach. Siedzę czekając na busa, bo zostałam wysłana z papierami inwalidzkimi osobistego. To spory kawałek drogi i muszę podjechać busikiem.

A w sprawie lęków. Wczoraj osobisty przyniósł lekarstwo do zażywania w domu. To Cabometyx. Terapia 30 dni. Jak sobie poczytałam, jakie może nieść objawy, to mi włos się zjeżył. Jednak mężczyźni, to słaba płeć.

Każda kobieta zaczęłaby terapię natychmiast kiedy tylko dostałaby lekarstwo. Bo każdy dzień się liczy. V. nie. Musiał się psychicznie nastawić i postanowił zacząć od dzisiaj. Lekarstwo trzeba brać około czwartej popołudniu. Dwie godziny po obiedzie i minimum godzinę przed następnym posiłkiem. No i jedzenie. Nic surowego. Owoce i warzywa gotowane. Poza jabłkiem, które trzeba obierać. I to jedno mnie cieszy, bo ja swoje obieram, a V. je ze skórką i usiłował mnie zmusić do jedzenia jak on. A ja nie lubię ze skórką i już . A osobistego interesuje nie co i jak działa lekarstwo, ale cena. Oczywiście jest całkowita refundacja. Ale jak ktoś nieubezpieczony? Prawie 10. 000 euro.

Wracając do jedzenia. Wszystko ma być dobrze ugotowane. Koniec z twardym mięsiwem. Dobrze, że makaron jest u nas nie al dente.

Ja pojechałam z tymi papierami , a V. gotował nasze ulubione cozze. Pyszne było, bo sugo wzbogacił smak radicchio.

Zdążyłam posprzątać i padło hasło do wyjścia, bo V. źle się czuje w domu. To kończę wpis w cieniu na piazza del Popolo, gdzie mamy niespodziankę. Na przeciwko ” Caffe Meletti” montuje się fontanna. I słusznie. Co to za plac bez fontanny. Na piazza Artingo są dwie. Muszę uważać, bo telefon zamienia Arringo w Stringi. 😃

Ascoli poza tym ma kilka sklepów typu galeria artystyczna. Przed sklepem często coś ciekawego. Ten klaun bardzo w moim guście.

Jeszcze idac na koncert i skracając drogę do teatru przez taką wąziutką uliczkę natknęłam się na pęki lwich paszczy na murach

I jeszcze mam pytanie. Co to znaczy ” dbaj o siebie”. Precyzyjnie. Bo dziś kolejne dwie osoby, które spotkałam kazały mi to robić.

A ja przecież dbam o siebie. Jem, śpię, czytam, staram się kierować uwagę na inne rzeczy niż opieka nad osobistym, który i tak tego nie widzi. Co jeszcze mogę zrobić? Nawet do kardiologa jutro idę. I nawet wiem, co mi powie. Że to stres i mam się nie denerwować. A ja jak słyszę ” stai tranquilla” i ” stai calma”, to dopiero mi ciśnienie skacze. Ale może coś w tej materii doradzi, że to nie serce. W końcu moi rodzice oboje zmarli na serce.

A żeby było optymistycznie. Na piazza del Popolo zawiesili prawie we wszystkich arkadach białe zasłony. Mają dawać cień i stanowić dekorację. Zawłaszcza kiedy wieje.

Osobisty zażyczył sobie zdjęcie więc za ciosem i ja.

No to się rozpisalam dzisiaj.

Rozmaitości dzisiejsze.

Kącik LM

W kuchni artystyczne dzieła do jedzenia

I przepis na majonez z jajek na twardo.

I jeszcze

Recettes simples

Majonez z jajek na twardo (nie potrzeba surowych jajek! )

SKŁADNIKI:

2 jajka na twardo

sok z 1/2 cytryny

jogurt grecki 150g

sól

METODA:

1. Wymieszaj jajka na twardo z sokiem z cytryny, jogurtem i solą.

2. Możesz dodać 1 łyżeczkę oleju z nasion, aby uzyskać gładszą i bardziej kremową konsystencję. Jeśli lubicie, żeby było bardziej żółte, spróbujcie dodać szczyptę kurkumy

Poradnik PPD

Jutro chyba będzie nowy Tygiel.

Do jutra.

Zabrakło duszy

Już wczoraj napisałam, że odniosę się do koncertu poezji z hasłem ” Podróż przez Europę” Polska”. Z czytaniem wierszy i śpiewaniem piosenek polskich i ich tłumaczeń w poezji i piosenkach włoskich.

I wszystko wyglądało bardzo ładnie kiedy punktualnie przyszłam do drugiej sali teatralnej Ascoli czyli Teatro dei Filamornici. Pokazywałam już prześliczną grupę w strojach krakowskich, ale może nie wszyscy widzieli

Gości witała również w biało- czerwonej aranżacji Marta Rzeczkowska związana z Ludoteką ” Wojtek” polonijną szkołą o której już nie raz i nie dwa wspominałam.

Zaczęło się jak na Włochów dość punktualnie, tylko z dziesięciominutowym poślizgiem. I teraz już będę się czepiać. Cała pierwsza godzina była przegadana. Było drętwo i nudno. To, że wszyscy musieli podziękować wszystkim i za wszystko, to naturalne, ale to miała być impreza rodzinna ” Settimana della Famiglia” czyli „Tydzień Rodziny” , a było mało rodzinnie chyba, że zwrócimy uwagę na niedoróbki organizacyjne.

Pierwsza sprawa, która zresztą mnie denerwuje nie tylko przy takiej okazji, ale sporo jej słychać w tv, to problem z wymową naszych nazwisk. Trudno… są trudne, ale jeżeli prowadzimy imprezę, która ma zresztą niepotrzebnie charakter święta państwowego, to trzeba te nazwiska przećwiczyć wcześniej. A nie dławić się i trudzić z efektem takim, że ja Polka tych nazwisk nie zrozumiałam. To w przypadku , a teraz zagadka, ambasadora czy konsula, bo i tak i tak tytułowano gościa dyplomatycznego kolejny nietakt.. Podczas powitania przy wymowie n był horror. faux pas i dla mnie wielka gafa.

Prezentowano panią, która czytała polskie wiersze i też nie zrozumiałam nazwiska. Dobrze, że w programie jest wymieniona. Marcie Rzeczkowskiej podziękowano za mnóstwo pracy przy organizacji koncertu omijając nazwisko i używając tylko imienia. To akurat znam z autopsji figurując pod imieniem „Lucia” w zakładach typu szewc i pralnia chemiczna. Jednak koncert, to nie pralnia. No umówmy się, że to będzie ten akcent rodzinny.

Był burmistrz, który dość szybko zniknął.

Wręczono naszemu dyplomacie upominek pamiątkowy.

Potem zafundowano nam wykład o historii poezji polskiej, którego sądząc z obserwacji Włochów siedzących za mną nikt nie słuchał i nikogo to nie interesowało. Typowy szkolny wykład lekcyjny. Na poziomie wczesnego liceum. Kolejna pani omówiła czas powojenny, który oczywiście był nafaszerowany „Solidarnością”, Janem Pawłem II i podkreśleniem, że jesteśmy w rodzinie europejskiej. Jednak coś mnie w tym omówieniu zaskoczyło. Otóż podkreślenie, że mamy bardzo dużo poezji żydowskiej, bo w Polsce było dużo Żydów. Bardzo cenię naród żydowski i zawsze to podkreślam, ale o tym usłyszałam po raz pierwszy, bo ja dzielę poezję na dobrą i na złą. Ewentualnie na taką, którą lubię i taką obojętną. Nigdy nie zastanawiałam się specjalnie nad narodowością chyba, że poezja dotyczyła tej narodowości.

Teraz program:

Duży obszerny, ale nie ustrzegł się od powiedzmy niedoróbek.

Na stronie głównej podane są nazwiska osób biorących udział

Stąd wiem jak nazywała się pani, która czytała wiersze polskie, ale już na samej górze są wymienieni autorzy wierszy nieczytanych. To są autorzy włoscy. Potem następują wiersze naszych poetów takich wielkich, jak Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Zbigniew Herbert i Adam Zagajewski. I żadnego podobnego indeksu.

Jest wiersz polski i jego tłumaczenie włoskie. Brak nazwiska tłumacza. Ktoś te wiersze przetłumaczył. Anonim.

Jest też tekst naszego Hymnu i jego tłumaczenie, które czytała Monica Salinelli .

Chór „Polifonica Cento Torri” w Ascoli Piceno zaśpiewał hymn po polsku i oczywiście włoski hymn również. Niestety nie nagrało mi się wszystko. Padła mi bateria.

Za to posłuchajcie jak brzmi po włosku nasz Mazurek Dąbrowskiego. W recytacji i w chórze.

I jeszcze jedno. Program zawierał kilka pięknych zdjęć. To jest jednak bez podpisu, a bardzo jestem ciekawa, kogo przedstawia.

I jeszcze mam czytane wiersze: po włosku ” Koniec i początek” Wisławy Szymborskiej

i Czesława Miłosza ” Oset i pokrzywa” po polsku.

Niestety nie mogłam być do końca. Wywołam mnie telefon od V. I może dobrze, bo już nie mogę nic krytykować. Konstruktywnie zresztą.

Podsumowując. Nudno, niby pompa, a można było zrobić lekko, radośnie… i trochę się na tym znam, bo w swoim życiu wiele spotkań organizowałam nawet nagrodzonych. To tak na marginesie.

Być może potem było radośniej i rodzinnie. jeżeli ktoś był chętnie posłucham.

A teraz Rozmaitości:

W Kąciku LM

W Poradniku PPD a zarazem kuchni, bo są to sztuczki kuchenne

I taki ogrodowy pomysł

I jeszcze cuda do jedzenia

Do jutra.