Trudno- świetnie

Dziś naprawdę skrótowo, bo nie mam pojęcia dlaczego, ale jestem jak ten przekłuty balonik. Malusieńka dziurka i jeszcze całkiem z balonika powietrze nie uszło, ale już jak to się brzydko mówi sflaczał.

Moja przyjaciółka napisała mi kiedyś, że ludzie po siedemdziesiątce nie powinni opiekować się innymi ludźmi. I coś w tym chyba jest. Zwyczajnie czuję się jakoś dziwnie. Mam, co do siebie jakieś mroczne przeczucia i chociaż z usposobienia jestem optymistką, to w obecnym nastroju jakoś o optymizm mi trudno. Oczywiście mam i ja chwile zwyżki formy jednak, to nie to, co jeszcze w zeszłym roku podczas działań mieszkaniowych w kraju. Pogoda zrobiła się letnia czyli wakacyjna. Już wczoraj około dziewiątej wieczór było wciąż 18 stopni. A dziś od samego rana powyżej 24 stopni w cieniu. To pewnie też zaważyło na samopoczuciu.

V. dzisiaj kilka godzin spędził na ulubionym zajęciu czyli zakupach. I też pewnie zmęczyło go to jeżdżenie autem po wszystkich supermarketach. Znów lodówka pęka w szwach. Ledwie trochę przejrzała i pojawiło się miejsce zakupy w wersji rodzinnej. Pewnie liczy, że będziemy jeść w zwiększonym składzie rodzinnym.

A ja jem z obowiązku. I dlatego, że V. postanowił mnie znowu podtuczyć i jak nie chcę jeść, to sie denerwuje. No więc jak widać:

trudno= świetnie.

I tyle w dzisiejszym blogu. A może zwalić wszystko na pełnię, że to ona tak mnie osłabiła.

Zamiast klasycznych Rozmaitości, których nie miałam siły przygotować, „róże przy murze” moje ulubione herbaciane

I wiosenna łączka na skarpie. Zakwitły akacje.

Doszłam do wniosku, że należy się Czytelnikom ” Życiorysu PRL em malowanego” nagroda za miłe słowa i wobec tego tekst będę zamieszczać także w sobotę weekendową. Oprócz naturalnie świąt polskich i włoskich czyli dni wolnych od pracy.
A, że dziś sobota weekendowa zapraszam na kolejny odcinek.

„Tryptyk rodzinny – suplement
Z czasów CIOCIBABCI, pochodzi używane w naszej rodzinie powiedzenie ” garderoba we wspólnej szafie gwarancją małżeństwa”. Przypomina to powiedzenie” mąż i weksel, zawsze wróci”.
Uważni czytelnicy pamiętają, że mąż Ciocibabci, z racji zawodu wyjeżdżał bardzo często, wracając do domu również dla zmiany garderoby. Kiedy w naszej rodzinie, jakaś ( z reguły młoda mężatka) cierpiała z powodu nieobecności ślubnego szczęścia, natychmiast „kobieta rodzinna ” , mówiła z ponurą miną:
– Wróci, wróci, choćby po walizkę.
BABCIA była bardzo elegancką kobietą. Ubóstwiała kapelusze. Sprowadzała je z Wiednia. Z jednym z nich, związana jest historia, która można by zatytułować:
„KAPELUSZ i GRABIE”.
O tym kapeluszu moja babcia opowiadała:
– Był piękny, bardzo dystyngowany, z granatowej florenckiej słomki, nic na nim nie było ( to nic, to było skrzydło jaskółcze podpięte granatową kokardą).
W tymże wiedeńskim kapeluszu babcia wybrała się do Tarnowa na babskie pogaduchy. Wracając do domu ( a mieszkała na wsi), przechodząc obok sklepu z narzędziami gospodarczymi, zobaczyła grabie. Przypomniała sobie, że w domu złamały się grabie ogrodowe. Wstąpiła do sklepu, kupiła grabie i zarzuciwszy je na ramię, w tym kapeluszu i z grabiami na ramieniu pomaszerowała na stację. Trochę dziwiły ją rozbawione spojrzenia przechodniów. A i co niektórzy dyskretnie się oglądali.
Serdeczną przyjaciółką mojej babci, była sędzina K. tak wtedy mówiło się o żonie sędziego. Pan sędzia również nie należał do „cnotliwych ” mężów i jak opowiadała babcia, przez wiele lat miał tzw. „utrzymankę” ( był zresztą czarującym, starszym panem jak pamiętam). Przyjaciółka babci doskonale wiedziała, jak owa pani się nazywa i gdzie mieszka. Tylko małżonek żył w nieświadomości, że tajemnica owego związku jest zachowana. Kiedy już przyjaciółka babci miała przysłowiowo dość, robiła tej pani niespodzianki. Pamiętam, że na imieniny zamówiła dla niej u jubilera w Krakowie złoty pierścionek…. z trupią główką i wysłała posłańcem z dołączoną karteczką ” memento mori” ( pamiętaj o śmierci ).
Panie przyjaźniły się przez cale życie. Sędzina K. wraz z dziećmi spędzała przed wojną wszystkie wakacje u babci na wsi.
Kiedy mama po rozwodzie organizowała dla nas nowy dom, sędzina K. udzieliła nam gościny w swoim krakowskim mieszkaniu.

MAMA, bardzo lubiła kino. Niestety, rodzice nie zabierali ją do niego często, bo babcia uważnie selekcjonowała program. Pamiętam radość mojej mamy, kiedy po wielu latach w telewizyjnym ” starym kinie ” mogła zobaczyć ” Śluby Ułańskie”, które babcia uznała za niestosowne dla uczennicy w jej wieku. Miała 14 lat. Ale i tak widziała większość filmów. W czasie wakacji młodzież bawiła się tak, jak i teraz. Organizowali wycieczki rowerowe, pływali, tańczyli. Spotykali się to w jednym, to w drugim domu. Mama miała dwóch, jak to się mówiło „adoratorów”. Jednym z nich była pierwsza młodzieńcza miłość mamy podchorąży Staszek. Tego adoratora, zazdrościły jej wszystkie koleżanki. Chłopak był zamożny, co nie było bez znaczenia, albowiem, w czasie przepustki przyjeżdżał do Tarnowa i zabierał mamę do kina. Mama wychodziła, pod pretekstem zajęć w Kółku Teatralnym w szkole. Staszek wykupywał całą lożę zasłanianą firankami ( żeby jej nikt nie zobaczył, bo groziło to poważnymi konsekwencjami w szkole) i dawał w „łapę” bileterowi za dyskrecję. Drugim adoratorem, był przystojny, o ponurej urodzie, syn koleżanki babci. Dlatego widziałaby go ona chętnie w roli zięcia. Kochał moją mamę na ponuro. Dlatego mama mówiła:
– Jako kumpel tak, jako maż nigdy. – Poza tym nie tańczył, co stanowiło wielki jego mankament.
Zresztą Mama i tak wyszła za mojego ojca, który w 1945 wkroczył z Wojskiem Polskim do Tarnowa, jako „goły i wesoły” porucznik. Dosłownie goły, bo w drelichowym mundurze, nawet, za przeproszeniem, bez ciepłych „gaci”. A mróz był 30-stopniowy. Właśnie ” te”gacie” moja mama organizowała dla mojego ojca, jako pierwszą cześć garderoby.
Miał tylko, piękne, przedwojenne oficerki tzw. „szklanki” i niezwykły czar i wdzięk. „

Do jutra.

.