Należy oddać

Co Bogu, to Bogu, a co cesarzowi, to cesarzowi. Mam uczucie wielkiej wdzięczności dla G. za jej zaangażowanie. Zresztą po wczorajszym ogarnianiu spraw chorobowych i V. to podkreślał. Bez niej w gąszczu przepisów i procedur nie dałby rady sam, a ja pewnie miałabym również moc problemów. G. przez pięć godzin, bo wrócili w okolicach siedemnastej rejestrowała, zamawiała wizyty, towarzyszyła i obrastała w papiery. Dodatkowo jak opowiadał V. dociekliwie zadawała pytania i zapisywała wszystko w kalendarzu.

To samo kolejny raz zapisaliśmy w kalendarzu domowym. V. stał się pacjentem onkologii i teraz wszystko w rękach specjalistów. Dziś zaczyna się cykl badań przed rozpoczynającą się w poniedziałek radioterapią biodra.

Badanie TAK dzisiaj. Jutro wszelkie analizy i wizyta u kardiologa. Oczywiście z wynikami u lekarza prowadzącego.

Tę wizytę u kardiologa trzeba dziś zamówić. Zaliczyliśmy jeszcze zamówioną szczęśliwie wizytę u ZA. Ma on teraz wszystkie dokumenty też u siebie.

Kolejny raz zastanowiła mnie ta miłość Italii to tachipiryny. Jako pierwszego środka przeciwbólowego. Ma zażywać w tym momencie trzy razy dziennie.

Nie komentuję tylko się dziwię. Przy wszystkich chorobach wjeżdża tachipiryna.

Niesamowita jest ilość osób chorujących na nowotwory. Choroba cywilizacji czy po prostu statystyki czytelne i jawne. Zmiana podchodzenia do tej strasznej choroby, która z latami osiągnięć medycyny przestała być wyrokiem.

Wczoraj parasol był potrzebny sporadycznie. Dziś od rana deszczowo, ale chyba ciepło.

Zaplanowałam na obiad naleśniki ze szpinakiem i być może sznycle ( przypominam, tak po krakowski nazywają się kotlety mielone).

Jak wrócą ze szpitala będzie polski obiad na co G. wyraziła zgodę.

Moje krople biorę, ale czy jest jakiś efekt? Może lepiej śpię, choć dziś i tak rejestrowałem, że V. wstawał kilkakrotnie.

Cykl ” Leśne schronisko” polecam miłośniczkom książek o zielarstwie, naturze i wierzeniach ludowych ( Hania). Ja kończę tom pierwszy.

I bardzo mi miło, że padła propozycja zamieszczenia kolejnego odcinka ” Życiorysu PRL em malowanego”, bo w kraju święto. Czyli tak jakby niedziela.

No cóż… to miłe. Bardzo proszę. Czyli czytamy w niedzielę i wszystkie dni świąteczne w Polsce i w Italii.

Jak mamę kocham

Urodziła się 18 lat, przed najstraszniejszą z wojen. Miała na imię Helena. Otrzymała to imię na cześć, aktualnej narzeczonej ukochanego „wujeczka” brata ojca.  I ona nie lubiła swojego imienia, obwiniając rodziców o jego nadanie. Tym bardziej, że do owego małżeństwa nie doszło ( wujeczek ożenił się z panią, która miała na imię Maryla). Według wróżb, imię Helena nie przynosi szczęścia. I rzeczywiście nie była najszczęśliwszą z kobiet w rodzinie.

Jest dużo zdjęć mojej mamy. Jedno, ( które zaginęło), lubiłam najbardziej. Rozpuszczone, bujne włosy, a dookoła głowy, zapleciona, jakaś „wierzbowa”(?) gałązka. Była z pokolenia „Kolumbów „. Wojna zabrała jej najpiękniejsze lata dziewczęce. Nie zabrała jej życia, a o śmierć ocierała się często. Ale, jeszcze nie ma wojny. Mała Helenka, jest dziewczynką, która mieszka z rodzicami i młodszym bratem na urokliwej wsi. Do Tarnowa jeździ tylko zdawać egzaminy do kolejnej klasy szkoły powszechnej. W Tarnowie zamieszka prawie na stałe, kiedy stanie się uczennicą pensji im. Elizy Orzeszkowej. Wujeczek ( jej chrzestny ojciec) przywozi ukochanej bratanicy prezenty. Nazywa ją ” bratanką, ptaszką i gwiazdeczką). Jest już wysokiej rangi oficerem i kiedy we Lwowie, wstępuje do sklepu z zabawkami, zlatują się wszystkie sprzedawczynie, żeby pomoc przystojnemu panu, wybrać prezent dla dziewczynki. Przynoszą najpiękniejsze lalki. Nic z tego. Moja mama nigdy nie lubiła bawić się lalkami. I dlatego w prezencie wujeczek przywozi jej, pięknego …konia, na biegunach. Lubiła natomiast bawić się domkiem dla lalek ( też prezent od ojca chrzestnego, kupiony w Wiedniu).  Jak, ja jej tego domku zazdrościłam ( czegoś takiego, w czasach mojego dzieciństwa, nie można było kupić).

 Kiedy poszła na pensję, zamieszkała na stancji, a w dwa lata później, w Tarnowie wynajęła mieszkanie moja babcia, która doglądała edukacji, już 4 dzieci ( dwójkę siostrzeńców dziadka i dwójkę rodzonych). Mama była wychowywana surowo. Nie miała cywilnych, wyjściowych sukienek. W wieku 17 lat Ciociababcia podarowała jej pierwszą jedwabną sukienkę. Czerwoną. Moja babcia, uważała, że dla ” panienki w wieku szkolnym” najodpowiedniejszy do wyjścia, jest mundurek, lub na specjalne okazje biała bluzka i granatowa spódniczka – plisowanka. Do śmierci nienawidziła, tych kolorów łącznie.

Była bardzo zdolna. Dziadek mój, wybrał dla niej pensję o wysokim poziomie. Popularnie nazywano tę szkołę ” hajderkiem”, tyle chodziło do nie niej Żydówek z zamożnych domów. Mama miała wśród nich mnóstwo przyjaciółek. Kiedy do katoliczek na lekcje religii przychodził ksiądz prefekt ( którego, moja mama nakryła, jak popychał parasolem szkolny zegar, bo się śpieszył (ksiądz, nie zegar), do Żydówek przychodził rabin, a dziewczęta niewierzące miały inne zajęcia.

Miała po maturze mieć wszystko. Sukienki, zabawy, kuligi.

I co? Wybuchła wojna.

Jest 1 września 1939 r. Mama jest już po maturze zdanej z wyróżnieniem. Ze swoim ojcem widzi na niebie niemieckie samoloty. Wojna. Dostaje wiadomość od wujeczka, że będzie przejeżdżał w nocy, przez Tarnów, jadąc na front. Ojciec chrzestny, jest już dowódcą pułku w Równym ( na kresach polskich) w stopniu pułkownika. Mama wraz z moim dziadkiem jadą na stację, żeby zobaczyć pod oficerską czapką ukochaną twarz i zza szyby pożegnalne skinięcie ręką, kiedy pociąg wolniutko przejeżdżał przez dworzec. Nie wie jeszcze, że przed nim kilka dni życia. Zginął w obronie Tomaszowa Mazowieckiego 5/6 września 1939 r. Już po wojnie mama odnalazła, jego wojenny grób w okolicznym lesie. Kiedy byłam podlotkiem zabrała mnie tam. Pamiętam żołnierski grób z brzozowym krzyżem i informacyjną tabliczką: płk Stanisław H.

Później przeniesiono mojego wujkodziadka na piękny cmentarz wojskowy. W podzięce władze Tomaszowa Mazowieckiego, nazwały szkołę jego imieniem i jedną z ulic. Moja mama doczekała tej uroczystości i wraz ze mną była na niej, oddając Izbie Pamięci swoją relikwię. Ostatni list ( karteczka) napisany przez wujeczka 2wrzesnia 1939 r. z numerem poczty polowej.

 Jest taka piosenka ” Wrzosy, wrzosy, lila mgła, gdzieś we wrzosach, chłopak padł, o poranku srebrnej rosy, zapłakały po nim wrzosy. ” kiedy słyszała, tę piosenkę, zawsze płakała.

W kwietniu 1940 roku umiera mój dziadek. 19-letnia mama, bierze na siebie ciężar utrzymania domu z moją babcią ( nieprzystosowaną do życia po śmierci dziadka) i młodszym 17-letnim bratem. Znajduje pracę, jako tłumaczka ( języka niemieckiego w tarnowskim „Plonie”).Jest śliczną dziewczyną i przysparza, jej to mnóstwa kłopotów.

Na czym to ja skończyłam?…. Acha na urodzie mojej mamy( odziedziczonej zresztą po Ciocibabci).

Mama, jak przystało na osobę wychowaną w patriotycznej rodzinie, ubóstwiająca „Trylogię ” Sienkiewicza, ( co przekazała mi w genach) zaczęła działać w konspiracji w sekcji tzw. ” fałszywych dokumentów”. Dokumenty, te były robione, na podstawie autentycznych metryk urodzenia, osób nieżyjących, które dostarczał konspiracyjny ksiądz. „Przyszywany” brat mojej mamy, z którym się wychowywała, tak zaangażował się w działalność konspiracyjną, że Niemcy wyznaczyli nagrodę za jego złapanie. Mama przygotowała mu dokumenty na nazwisko Kazimierz Lipiński. Imię było zawsze prawdziwe, na wypadek spotkania kogoś, kto głośno krzyknie:

  – Kazik.

 A Kazik odruchowo zareaguje). Matką Kazimierza Lipińskiego była Marcjanna z Padykułów. Wujek ukrywał się pod postacią dostarczyciela…..barana rozpłodowego. Mama po latach, zastanawiała się, jak Niemcy nie zwrócili uwagi na elegancką ( niebieska sukienka, biały płaszczyk) dziewczynę, która na dworcu obcałowuje, zarośniętego, obdartego typa z …. baranem na postronku.

Mama wpadła, jak to się kiedyś mówiło ” w oko” oficerowi SS. W gabinecie dyrektora stała ogromna szafa z zasłoniętymi, żółtymi firankami drzwiami. Kiedyś usłyszano pytanie:

  -Wo ist di Blondine? ( Gdzie jest blondynka)

 Przerażony dyrektor, wsadził mamę do szafy. Pech chciał, że ów SS-wiec, wszedł do gabinetu. Oboje zamarli. Mama w szafie, dyrektor na zewnątrz. Oboje myśleli, co będzie, jeżeli Niemiec zapyta?

  – Co pan trzyma w takiej ogromnej szafie?

Wszystko skończyło się dobrze. Była to ostatnia wizyta Niemca, przed wyjazdem na front.

Wojna w Tarnowie skończyła się wraz z wkroczeniem Wojska Polskiego ( radzieckiego też). Mama poleciała witać żołnierzy. W tzw. „gaziku” jechał przystojny porucznik, który, kiedy zobaczył mamę, posłał dyskretnie za nią żołnierza, żeby zobaczył, gdzie mieszka. Wieczorem porucznik meldował się na ul. Zielonej ( a może Kaczkowskiego ?).

Tak poznali się moi rodzice.

Ojciec nie należał do gatunku ” wiernych mężów”. Był tak przystojny, że jedna z moich ciotek powiedziała do mamy z westchnieniem

  – Halinko ( już nie Helenko), temu mężczyźnie, to chyba się, żadna kobieta nie oprze?

Rozwiedli się, kiedy miałam 8 lat. Mama wzięła walizkę, babcię, mnie i psa. Po raz kolejny organizowała życie. Udało jej się. Czasem, kiedy przeglądam pamiątki po niej, czuję ulotny zapach jej perfum ( cale życie ” Soir de Paris „) i wydaje mi się, że za chwilę stanie w drzwiach, zawsze piękna i elegancka. Prawdziwa „dama z portretu”.

A teraz Rozmaitości:

Kącik LM

Poradnik PPD.

Do jutra. Czeka Was krótki tydzień. To cieszy.