Szanujmy wpomnienia

Sporo ich mamy. I dlatego dobrze jest je zapisywać. Stąd w wieku późniejszym kiedy zahaczamy, a nawet wchodzimy w tak pięknie określaną ” smugę cienia” warto zostawić zapiski dla bliskich. Wiem po sobie jak bardzo mi brakuje w pamięci opowieści babci i mamy. A i moje wspomnienia ocalam poprzez pamiętnik, książki i blog. Dla przyszłych rodzinnych pokoleń. Wczoraj na popołudniowym spacerze, po maratonie zakupowym rozmawiałam z koleżanką, która zainspirowana „Życiorysem PRl en malowanym” zaczęła spisywać swój własny życiorys. Dla córek. Nasze życiorysy to niejednokrotnie tematy na różne gatunki książek. Od obyczajowych, romansów a nawet sensacyjnych. Ocalmy te wspomnienia.

Mnie dzisiaj fb przypomniał impuls jakiemu uległam 9 lat temu. Zgłosiłam się do konkursu „Miss po 50 tce „i wróciłam z tarczą o czym na pewno pamiętają moje długoletnie czytelniczki bloga.

A dziś w Ascoli przedpołudniem dużo na starówce rozmaitości.

Od przejazdu jakiegoś zlotu starych samochodów ale chyba terenowych,

po święto wolontariuszy Czerwonego Krzyża na piazza del Popolo. Z przemówieniami burmistrza i innych oficjeli, a wszystko podlane muzyką mini koncertu naszych belsalgieri.

A idąc do sklepiku pasta dell’ uovo po tortellini do rosołu napotkaliśmy grupę konną. I V zażyczył sobie zdjęcia.

Jutro poproszę o kciuki od samego rana. Dużo w planie i martwię się jak V zniesie ten dzień. Dziś jest zmęczony wczorajszym. Za dużo było chodzenia i siedzenia na ławce.

Wciąż nie skończyłam Leśnego Ustronia, ale może dziś się uda. Sama widzę, że mam trudności z koordynacją. Podobno jestem nerwowa, a mnie się wydaje, że jestem oazą spokoju.

Zgodnie z obietnicą kolejny odcinek Życiorysu PRL em malowanego.

Lucia w temacie piosenki wojskowej

Rodzinę jak widać miałam z tradycjami przedwojenno- oficerskimi i dlatego karmiono mnie od dziecka piosenkami wojskowymi tamtych lat. Śpiewała je babcia i śpiewała mama. Obie znały ich całe mnóstwo. Szczególnie lubiłam siedzieć z mamą na szerokim okiennym parapecie, słuchać jej opowieści i śpiewanych piosenek. Kiedy byłam całkiem mała piosenki były bez tak zwanych podtekstów,  ale kiedy trochę podrosłam mama śpiewała  bardziej frywolne, które w swoim repertuarze też miała. Na przykład taką:

” Hej panienki posłuchajcie raz, dwa trzy

i gazety poczytajcie raz, dwa , trzy                                    

tam wesołe nowinki, wesołe nowinki

będzie pobór na dziewczynki raz, dwa trzy …

Najpiękniejsze z okolicy 1,2,3

jdą zaraz do konnicy 1,2,3

a która nie ma ochoty, nie ma ochoty

to ją wezmą do piechoty 1, 2 i 3.

Chude panny do furgonów 1,2, 3

stare panny do dragonów 1, 2 i 3

a gdzie sa fortece puste, fortece puste

załadujem panny tłuste 1, 2 i 3.

A te stare i garbate 1,2, 3

wysadzimy na armatę 1, 2 i 3….

Potem nie pamiętam… a morał był taki:

” jak będzie chłopców kochała, chłopców kochała,

dojdzie rangi generała 1, 2 i 3,”

Była jeszcze piosenka, antysaperska, że tak powiem, bo mój dziadek służył w ” podhalańczykach” i nosił pelerynę i kapelusz z piórkiem i nie wiedzieć czemu z saperami się nie lubili. Coś tam chyba o to piórko poszło.

I podhalańczycy śpiewali:

„Oj nie masz to jak sepery, same chłopy dzindziniery,

Chłop w chłopa, jak d…a

Siekierecką se ciupa,

taka to saperska grupa.

Budowali most na Nidzie, jeden saper po nim idzie,

a most się zawalił i sapera przywalił,

bo się nim za bardzo chwalił.

Cztery lata budowali, aż wychodek zbudowali

a sracz się zawalił i sapera przywalił

bo się nim za bardzo chwalił”

Było coś jeszcze z CK Dezerterów:

” Tę chusteczkę coś mi dała, na onuce żem se wziął,

żebyś sobie kurde nie myślała, żem cię miła w sercu mioł”.

Te piosenki odbiły się i na  mojej rodzinie. Śpiewałam je także ja poza babcią i prababcią mojemu małemu synowi oprócz różnych ” śpij kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz dostaniesz” i maluch lubił je bardzo.  Znal i umiał zaśpiewać mnóstwo. Kiedy urodziła się jego siostra miał 5,5 roku. Moja mama mieszkała już z babcią w Krynicy Górskiej i tam z nowonarodzoną Agą wywiózł mnie małżonek zabierając Witka na wczasy nad morzem, żeby odpocząć po tym ciężkim okresie. Były to wczasy rodzinne i samotny tatuś z synkiem. Były jakieś konkursy dla dzieci, moje dziecko bardzo to lubiło i naturalnie zaraz się zgłosił (z przedszkola to miał). Miał zaśpiewać piosenkę i kiedy inne dzieci trochę się wstydziły, Witek wyszedł, pięknie się ukłonił i gromko zaśpiewał:

” Oto dziś dzień krwi i chwały, oby dniem wskrzeszenia był…”, bo uwielbiał ” Warszawiankę ” i znał całą a ponadto śpiewał czysto, bo po prababci miał słuch absolutny. Zapanowała cisza a potem oklaski. Wykosił wszystkie grzybki i krasnoludki.

Ale to nie koniec przygód mojego syna z piosenką wojskową.

Kiedyś szedł z prababcią do sklepu. To był ” śpiewający ” okres w życia syna. W sklepie spożywczym prababcia coś tam kupowała a mój syn zaczął koncert od piosenki:

” Na placówce pod Tobrukiem, tam nie taki wicher wiał

pod kul gradem, armat hukiem, przecież Polak murem stał.

Bo dla naszej Kompani Szturmowej itd. …”

Babcia:

  – Witusiu nie przeszkadzaj, cicho.

A na to starszy pan, który prowadził ten sklep:

  – Niech mu pani pozwoli, to takie niezwyczajne, żeby taki mały chłopiec to znał. Masz tu synku czekoladę.

Bo okazało się ów pan był pod Tobrukiem, jako młody żołnierz i aż mu się łzy zakręciły w oczach. A moje dziecko pogłówkowało, pogłówkowało i kiedy tylko wchodził do sklepu to zaczynał:

„Na placówce pod Tobrukiem… “ i na czekoladę zarabiał. Tyle wspomnień o piosenkach legionowych i wojskowych. Lubiłam dlatego Festiwal w Kołobrzegu, który odszedł wraz z PRL.

Opowieść o pewnym Milicjancie

Urodził się pod koniec lipca 1915 roku. Był zodiakalnym Lwem z całym bagażem wad i zalet tego znaku. Miał na imię Henryk i był nieprzeciętnie przystojnym mężczyzną. Wysoki grubo ponad 180 cm., blondyn. Z mojej twarzy patrzą jego oczy, bo nie jest tajemnicą, że opowiadam o moim ojcu.

Urodził się w Warszawie i był warszawiakiem z dziada pradziada. Kochał to miasto nad życie. W czasie okupacji pracował, jako tramwajarz warszawski. Wiele było opowieści o tych ludziach i ich zasługach, nie będę się więc powtarzać. Ale… ale był lewicowcem. Cóż takie miał poglądy, co nie zmieniało faktu, że był też ogromnym patriotą. Dlaczego o tym piszę? Powstanie Warszawskie zastało go poza Warszawą. Kiedy wrócił, miasto płonęło. Ojciec stał na brzegu Wisły i płakał. Wstąpił, już wtedy do Berlinga, bo myślał, że pójdzie na pomoc ukochanemu miastu. Był na Przyczółku Czerniakowskim. Przeżył i z Armią Polską, ( bo to się wtedy liczyło – polską) szedł walczyć dalej. Dotarł w styczniu 45 roku do Tarnowa i tak spodobała mu się dziewczyna, która witała Wojsko Polskie, że posłał za nią żołnierza i wieczorem z bukietem kwiatów ” meldował się ” pod adresem mojej mamy. Został pierwszym komendantem wojennym polskim ( oprócz drugiej komendantury radzieckiej) Tarnowa i co jest w tej historii najpiękniejsze, że kiedy Tarnów obchodził 50 rocznicę wyzwolenia, czyli w 1995 r., nowa Ojczyzna zaprosiła go na obchody. Pojechał, było to tuż przed jego śmiercią. Wrócił wzruszony, uhonorowany okolicznym medalem i podziękowaniami za tamte lata trudnej i niebezpiecznej służby. Spotkał swoich żołnierzy,  a był świetnym dowódcą. Wspominali, że przeżyli często dlatego, że ojciec do momentu wyjazdu nikomu nie powiedział, gdzie i jaka akcja ich czeka i wracał zawsze inną drogą.

Kiedy odszedł z wojska, już w Krakowie próbował odnaleźć się w nowym- cywilnym życiu. Nie była to jego „skóra”. Małżeństwo moich rodziców się rozpadło i ojciec wrócił do swojej ukochanej Warszawy i po 1956 r wstąpił do Milicji. Służył w niej aż do przejścia na emeryturę. Tuż po wojnie wróciła do Polski z Anglii ciocia Jania z córką (bratowa mojej babci), co to było mieć w tych czasach krewnych zagranicą, wiadomo. Ciocia wróciła w 1948 roku w czasach terroru stalinowskiego, który już się nasilał. Ojciec pomagał jak mógł ( praca, mieszkanie) i miał z tego powodu niesamowite kłopoty. Spowiadał się z tej rodziny żony często. Raz o mało nie przypłacił losu swojego, kiedy w towarzystwie niby ” pewnych ” i zaufanych przyjaciół powiedział:

  – Lwów powinien być polskim miastem. Jego własny zastępca poleciał z tym, do UB. Szczęśliwym trafem, jego szef jeździł z ojcem na polowania i bardzo go lubił i szanował ( tam też trafiali się normalni ludzie). Sprawę zatuszowano. .I tak sobie powspominałam. Wysokiego blondyna, o cholerycznym usposobieniu, ( które odziedziczyłam) o dluugich nogach i małych stopach. Nosił 39 nr buta. Zawsze chętnego do pomocy, ale też upartego. Człowieka, któremu podziękowała nowa Ojczyzna. Za przelaną krew ( był kilka razy postrzelony), który nosił w klapie tylko jedną baretkę z licznych orderów… Krzyż Walecznych.

Do jutra.