Co za maj, to będzie?

Zaczął sie niby słonecznie, ale kiedy wyszłam na chwilę zaczęły padać takie krople ciepłego deszczu i przyczepiła się do mnie taka piosenka i nijak przez caly czas tych kropel z góry nie chciała sie odczepić. Taka polska ” Deszczowa piosenka”.

Z zadowoleniem odnotowałam przejście dla pieszych w środku remontowanej via Lungo Trieste, bo przedtem trzeba było nadrabiać solidny kawałek kołem i wszyscy mieliśmy tego serdecznie dość. Po powrocie sprawdziłam prognozę, która dziś sprawdza się co do joty. O jedenastej miało kropić, od drugiej ciut mocniej, a na siedemnasta zapowiadają solidny deszcz i widać już, że to się sprawdzi. Doniesienia od dzieci V. mówią, że tam solidna ulewa. Miał on wczoraj niespodziankę. Odwiedziły go późnym popołudniem obydwie córki z obstawa męska. Jutro czeka nas wizyta lekarska . Onkolog i ZA. Moje nerwy są w strasznym stanie. Znów mam brak apetytu. Praktycznie jem z nawyku, ale nic mi nie smakuje. jaki ten maj będzie? Czy wreszcie nastanie jakiś wymierny spokój, czy życie mimo tych trudności potoczy się w miarę spokojnie. Bardzo mi tego potrzeba, a właściwie nam obojgu.

Tak sobie pomyślałam, że błogosławieństwem są książki. Bez nich pewnie bym już w jakimś wariatkowie wylądowała.

Jak tylko skończę dzisiejszy blog wracam do ” Leśnego Ustronia”. Ciekawe z racji mnóstwa informacji o zwierzętach i roślinach.

A, że świątecznie, to:

https://tygielzinternem.blogspot.com/2023/05/tygiel-z-internetem-2923.html?m=1

Kącik LM

Poradnik PPD

I tak sobie pomyślałam, że skoro pierwszy fragment ” Życiorysu PRL em malowanego” został ciepło przyjęty, to 1 maja jako, że dzień świąteczny potraktuję jak niedziele i zamieszczę kolejny.

Jak Babcię kocham

Urodziła się, pod koniec dziewiętnastego wieku. Miała na imię Apolonia. Nienawidziła swojego imienia i dlatego wszyscy nazywali ją Polą. Była zwyczajnie ładną. Fotografii mojej babci, w albumach rodzinnych, jest dużo, ale u mnie w mieszkaniu, wisi jej portret. Rodzinna burza włosów, śmiejąca się twarzyczka i taaaaki dekolt. Lubiła dekolty całe życie. Była śmieszką. Pierwszą w życiu dwóję, dostała na pensji, z języka francuskiego. Zamiast” coeur” powiedziała „ser”, bo, tak się jej bardziej podobało. Już będąc mężatką, poznała w towarzystwie, przystojnego oficera, który na jej widok, wykrzyknął:

   – To ja, za pani warkocze trzy dni „kozy” w szkole dostałem.

A było to tak. Lekcje w tym dniu zaczynały się później i moja babcia szła z koleżanką do szkoły, główną ulicą Tarnowa Krakowską. Do długich warkoczy przypięte były białe kokardy. Za dziewczętami szło dwóch uczniów gimnazjum, jak wtedy mówiono „studentów” (naukę w gimnazjum kończyła matura). Jeden z nich przez całą drogę, odpinał babci owe kokardy. Dzisiaj dziewczyna powiedziałaby, co o tym myśli, ale nie wtedy. Babcia czerwieniła się i milczała. Chłopak miał pecha, bo nie poszedł do szkoły, a doróżką jechał dyrektor gimnazjum i całe zajście widział. Kiedy delikwent, pojawił się w szkole, został wezwany, przed oblicze dyrektora.

  – Iksiński, dlaczego nie byłeś w szkole?

  – Nie miałem kamaszek panie dyrektorze ( kamaszki-buty, były obowiązkowym elementem mundurka szkolnego).

  -Aaaa… nie miałeś kamaszek? Ale pannom na Krakowskiej, wstążki od warkoczy odpinać, to były kamaszki? Trzy dni „kozy” ( czyli 3 dni zostania w szkole, po lekcjach, za karę).

Babcia po zamążpójściu, miała jak mówiła dwoje gotowych dzieci. Siostrzeńców mojego dziadka, których rodzice zmarli na „hiszpankę” ( grypę, która pochłonęła wiele ofiar), Dzieci, miały, 4 i 8 lat. Mieszkając na wsi, nudziła się i dlatego z młodzieżą wiejską organizowana przedstawienia teatralne. Kiedy byłam mała, zamiast bajek, często recytowała mi całe sztuki teatralne. Tytuły, niektórych pamiętam do dziś, Taka np: ” W płonącej Moskwie” o ułanach Księcia Józefa.

Była bardzo cnotliwa i kiedy miała zastrzeżenia, co do mojego prowadzenia się, mówiła ze smutkiem:

  – Tobie dziecko, już nie jest nic dziwne, a ja trzy miesiące po ślubie, jeszcze panną byłam” ( czytaj ” dziewicą”). Biedny dziadek.

Ale, jakoś to małżeństwo zostało skonsumowane, bo na świecie pojawiła się moja mama, a dwa lata później, jej brat. Kiedy pytano mojego dziadka, jak to robi, że ma tylko dwoje dzieci ( o środkach antykoncepcyjnych mowy nie było) dowcipnie odpowiadał, że:

  – Jadę do Krakowa, ale w Płaszowie wysiadam. Płaszów, to stacja przed Krakowem.

Wychowała mnie właściwie babcia i dlatego była dla mnie kimś wyjątkowym. Nauczyła mnie mnóstwa rzeczy. Do dziś, kiedy, jest mi źle, mówię:

  – Babciu ratuj. I ratuje.

A teraz tradycyjnie:

Do jutra