Wieczorne dwie godziny

Dzisiaj to będzie blog do oglądania i czytania. Kiedy zdążę go przygotować nie mam pojęcia. Ciągle na nogach i w napięciu.

Zgodnie z planem udało nam się wyjść na plac o prawie 21°°. Trafiliśmy na taki oto obrazek. Udało mi się też dopchać do miejsca gdzie coś widać. 😀

Potem zmiana placu na piazza del Popolo i po powitaniu mieszkańców i innych uczestników przez naszego burmistrza plac rozjarzył się rzeczywiście wspaniałą iluminacją.

Potem napotkaliśmy wesołą grupę muzyczną

a na piazza do verdura zaliczyliśmy kawałek spektaklu z baletem i żonglerką świetlnymi przyrządami.

a potem jeszcze spektakl z ogniem

https://www.youtube.com/shorts/BuTROtKKk4wi na zegarze palazzo dei Capitani wybiła godzina 23°° i powolutku wróciliśmy do domu zahaczając o magistrat też w oświetleniu

A dziś na piazza del Popolo po raz pierwszy zabrzmiał sygnał Quintana. Dla turystów, których bardzo dużo w Ascoli.

Co jeszcze? Bardzo ciepło. Wreszcie.

A teraz zapraszam na kolejny fragment ” Życiorysu PRL em malowanego”.

Podlotek w jaśminowym klimacie

Wierzę w tzw. ” dobre “ i ” złe ” powietrze i nie tylko ja, ale wielu dobrych, starych lekarzy… Stąd wziął się klimat dobry i zły i jest to fakt niezaprzeczalny. Jeździ się wszak do nadal do ” kurortów „, żeby zażywać dobrego powietrza. Kraków nigdy odkąd pamiętam nie cieszył się sławą w temacie dobrego powietrza. Przyczyniała się do tego Nowa Huta, Trzebinia, Alwernia i Skawina ziejąca na to sympatyczne i kochane mimo to miasto swoimi wyziewami.

Dlatego dzieci ( za tego mojego socjalizmu) zawsze wywożono z miasta, żeby odetchnęły ” dobrym powietrzem”. Ja byłam dzieckiem ( poza anginami) w zasadzie zdrowym, ale coś tam jednak się pokazało, skoro ” rada familijna ” w postaci mojej mamy i kilku zaprzyjaźnionych lekarzy stwierdziła, że oprócz wakacji należy mnie wysłać na kilka m-cy w tzw. ” dobry klimat”. Ale gdzie? Była przecież szkoła ( chodziłam chyba do 5- tej klasy). Prewentorium odpadało, bo raz, że się nie kwalifikowałam, a dwa to były dzieci zagrożone poważnymi chorobami ( np: gruźlicą). Poszperano i znaleziono. Sanatorium klimatyczne, trzy miesiące , szkoła dla dzieci, cóż los Luci został przesądzony. Byłam grzeczną dziewczynką, nie protestowałam i pięknego kwietniowego dnia zostałam z walizką rzeczy ( oznaczonych  wg spisu) odstawiona na miejsce ” zesłania „.

Było to sanatorium w Miedarach- Kopanina k/ Tarnowskich Gór. Piękne zalesione tereny, pałacyk myśliwski jakiś von H …

 Rodzina w sile kilku osób odstawiła mnie na miejsce i… pojechała sobie. Ja jedynaczka, która co prawda dzieliła pokój z babcią, ( co mi nigdy nie przeszkadzało) skazana zostałam na pobyt w grupie ( i podejrzewam, że o to też mojej mamie chodziło). Wielka sypialnia 10- osobowa, inne dziewczynki, rygor, może nie rygor, ale trzeba się było podporządkować regulaminowi. Na kolonie nie wyjeżdżałam więc wszystko było dla mnie nowe.

Boże, zaraz po dwóch dniach napisałam rozpaczliwy list do domu, żeby mnie natychmiast odebrali, bo ja nie chcę, nie podoba mi się i w ogóle tragedia. Babcia była skłonna już pojechać, ale mama i reszta postanowiła odczekać, na zasadzie, że ” pieski muszą się obwąchać „. Mama zadzwoniła ( poproszono mnie do telefonu – komórek nie było) i spokojnie powiedziała:

  – Jeszcze tydzień, jak będzie tak źle… przyjadę.

Miała rację, pojawiły się koleżanki. Zawsze byłam ” zwierzę towarzyskie „, a tu koledzy, szkoła, nauczyciele dochodzili do nas, problemów z nauką nie miałam nigdy w owych czasach, czasu wolnego moc, wychowawcy fajni, zabawy. I telewizor w świetlicy, piękny hol z kasetonowym sufitem, tam oglądałam westerny. Pierwszy raz ” Winchester 73 ” i jakieś inne super ( czarno- białe) produkcje. Tam pokochałam jaśminy. Cały pałac był nimi otoczony,  w maju i czerwcu kwitły i pachniały upojnie. Miałam 12 – 13 lat, czyli podlotek. Chodziłam z przyjaciółkami po tym pięknym parku i pytlowałyśmy jak najęte… o chłopakach też. Jakiś Janek mi się kołacze w pamięci, który czuł do mnie wyraźną miętę.

To właśnie to zdjęcie ( zrobione przez profesjonalistę).

  lubię z tamtego okresu. Siedzę sobie na ogromnym kamieniu na tle pałacu ( takie miejsce zdjęciowe), nóżki mam ładnie ułożone, śliczna dziewczynka – podlotek, w granatowej sukience z duuuzym białym kołnierzem. Lubię to zdjęcie do dziś, mimo, że włosy mam ostrzyżone ” na pół męsko, do pół uszu „. Nic mnie nie zeszpeciło. Sam pałac był przyjazny dla dzieci, dużo miejsca i powietrza i odkarmiano nas na potęgę. Tam zakończyłam rok szkolny z wyróżnieniem i dostałam w nagrodę książkę ” Fryckowe Lato „. Jest w domu i przypomina mi tamten czas. Ale to nie koniec wspomnień, kiedy, już jako mężatka mieszkająca na Śląsku wybrałam się zobaczyć tamto miejsce, mój mąż zgubił drogę. Zapytaliśmy przygodnie spotkaną kobietę, jak dojechać do Miedar –Kopaniny?

Popatrzyła nas i zapytała:

  – A czego tam szukacie?

Ja zawsze prawdomówna odpowiedziałam:

  – Bo wie pani, ja tam jako dziecko byłam i teraz chcę sobie przypomnieć ten pałac.

Kobieta spojrzała na mnie i ze zdziwieniem rzekła:

  – Pani tam była? I pokazała drogę.

Dojechaliśmy. Było smutno, zaniedbany pałac, wiszące siatki z okien, które były zabezpieczeniem przed wypadnięciem, no jednym słowem nic z moich wspomnień. A na froncie tablica:

 ” Dom Opieki dla dzieci upośledzonych „

Nic dziwnego, że kobieta patrzyła na mnie ze zdziwieniem, kiedy twierdziłam, że tam przebywałam, ale i tak klimat w Miedarach był doskonały. Wróciłam bez śladu anemii, zaprzyjaźniona z wieloma dziećmi, ( co owocowało listami) i nauczyłam się żyć w ” grupie „.

Mama miała rację, że od razu nie pośpieszyła na ratunek.

Byłam Anną Jagiellonką

A wszystko przez dwa słowa ” żółta ciżemka „.

Była sobie pisarka dla młodzieży, której zawdzięczam miłość do… nie butów, ale renesansu. Dzięki oczywiście mojej mamie, która te książki znała i koniecznie chciała swojej córce przekazać miłość do nich. Ta pisarka nazywała się Antonina Domańska. Ale nie ” Historia żółtej ciżemki ” była tą moją miłością, ale inna książka ” Krysia Bezimienna”. Całe swoje dzieciństwo i młodość bawiłam się w teatr. Chyba gdzieś od trzeciej klasy Szkoły Podstawowej, aż do matury i po niej też ( ale to już był kabaret). Czym ja w swoim artystycznym życiu nie byłam? Byłam Goplaną, Królewną Snieżką, Elizą w ” Dzikich Łabędziach”. Za tę praktycznie milczącą rolę dostałam jakąś sporą nagrodę na konkursie dla zespołów teatralnych.

Ale wspominam rolę wielką. Nasz ówczesny reżyser ( a później było naszymi reżyserami kilku znanych aktorów krakowskich, którzy w ten sposób myślę dorabiali do pensji aktorskiej, bo seriali telewizyjnych jeszcze nie było), zaadaptował właśnie ” Krysie Bezimienną ” na potrzeby sceny amatorskiej i młodzieżowej. I ja właśnie tuż po roli Królewny Śnieżki, dostałam właśnie nie rolę Krysi ( a robiłam za gwiazdę teatrzyku) a rolę Anny Jagiellonki. Na początku trochę się tej roli bałam, ale, jak na rasową aktorkę przystało – zmierzyłam się z nią. I muszę napisać, że z sukcesem.

W Domu Kultury, w którym mieliśmy siedzibę wiele lat ( pewnie do upadku PRL- u, który ten Dom Kultury starł z powierzchni Krakowa) wisiała moja ogromna fotografia w kostiumie z napisem ” Lucyna D. lat 14 w roli Anny Jagiellonki.

A mnie podobne zdjęcie zginęło i dużo dałabym, żeby to wielkie portretowe zdjęcie ( czarno- białe ) mieć w domu. Żeby przybliżyć nam epokę – właśnie renesans, mięliśmy mnóstwo spotkań z historykami, wycieczki na Wawel specjalnie dla nas… Historie strojów i tańców, ( bo była też scena z tańcem). Krawcowa teatralna z Teatru im. Słowackiego szyła nam kostiumy. Byty wtedy pieniądze dla Domów Kultury i ich uczestników ( znowu będzie, że chwalę PRL). Stroje byty z brokatów. Tak daleko posunięto dbałość o szczegóły, że na głowie miałyśmy ja i moje dworki ( w tym owa Krysia) tzw. ” czółka ” i zamiast wachlarzy, maleńkie chorągiewki w kolorze sukien. Nie muszę dodawać, że miałam naprawdę dwa piękne kostiumy.

I ta Anna Jagiellonka mimo, że później nie pałałam do nie zbytnią miłością,  a jej portret na Wawelu, jak mówiła moja mama to “ portret starej cholery ” i że wcale się nie dziwi biednemu Henrykowi, że zwiał od niej do Francji), do dziś ma u mnie kącik w sercu. Zresztą, jak cala dynastia Jagiellonów. A koneksje rodzinne Anny mogę jeszcze dziś wymienić z pamięci, kiedy ubolewała, że:

– ” Tylko, mnie samotnej i zapomnianej przyjdzie dokończyć żywota „.

To była wielka kwestia mojej roli… A było ich jeszcze sporo.

Do jutra.