Kończymy przedpołudniowym zawieszeniem broni. Dlaczego przedpołudniowym? Ano dlatego, że tak to działa. Rozłazi się podczas południowych godzin.
Wczoraj zanosiło się na spokój, a skończyło się nieciekawie czyli dla mnie w pokoju księdza. To akurat mnie nie martwi. Przeczytałam kolejną książkę. O niej jeszcze napiszę.
Dziś czas rozliczeń z fiskusem. Zaklepany termin o dziewiątej rano. Zwykle jest to maj lub czerwiec z racji pandemii okres się wydłużył.
Cały rok zbieram paragony dotyczące zdrowia. Z numerem karty ubezpieczeniowej stanowią podstawę do odliczeń podatkowych.
Tym razem trzeba donieść coś jeszcze. Jakiś wydruk z konta pocztowego V.
Wobec tego siedzimy na poczcie, czekając na swoją kolej. Jak słyszę „włoska poczta”, to nawet mieszanych uczuć nie mam tylko te negatywne.
A wracając do przeczytanej książki: wróciłam do pojedynczych Maxa Czornyja ” Najszczęśliwsza” poszła na pierwszy ogień.
Jak zwykle ciekawie jednak jako czytelnik wolałabym inne zakończenie. Chcę wierzyć, że Temida jest sprawiedliwa.
Co prawda autor w posłowiu podawał niestety przykłady wyroków podobnych do książkowego, ale wcale mnie to nie uspokoiło.
Zdegustowana końcówką poszukałam odstresowującej pozycji. Padło na Agnieszkę Krawczyk” Splątane ścieżki”. Poza tym akcja toczy się w Krakowie . Po jej ostatnim cyklu ” Magiczne miejsce” spodziewałam się podobnie urokliwej powieści.
Jeszcze się nie rozkręciła za bardzo. Raczej czytadełko. Ale nie mówię, że nudna. Może, po ostatnich emocjach thrillerowych oczekiwałam bardziej ekspresyjnej akcji.
Niby coś jest, ale rozmyte.
Nie wywnętrzam się bardziej, bo nie mam ambicji bloga czytelniczego. To, co piszę, to z własnej pozycji mola książkowego.
A dzień jest pogodny i ciepły. Bezkurtkowy. Jednak kołdra w nocy przy otwartym oknie konieczna.
Na poczcie siedzimy dalej, ale już jako załatwiani. Coś zrobienie tego wydruku jest skomplikowane😃, bo pani wzięła dokumenty V. i zniknęła 20 minut temu.
Wydruk mamy i wróciliśmy do miejsca rozliczeń podatkowych czyli w przypadku V. do CGiL.
Czekamy na finał mam nadzieję. Jutro kolejna sprawa urzędowa dotycząca parkowania na miejscu dla inwalidów. Orzeczenie jest. Teraz jakąś legitymację trzeba wyrobić i kłopoty z parkowaniem uznamy za niebyłe.
A pojutrze ja mam wizytę w szpitalu w ambulatorium szpitalnym przed ewentualnym czyszczeniem soczewki. Zobaczymy , co postanowią. Czyli zaczynamy jesień urzędowo zdrowotnie.
Na mijanych termometrach w cieniu 25 stopni. W słońcu naturalnie o wiele więcej. I dobrze.
W końcu postanowiłam iść do pralni samoobsługowej z kołdrą. Temperatura mnie zmobilizowała.
Podczas próby aktorka grająca scenę z JANEM KOBUSZEWSKIM, zauważyła kawałek nitki na jego rękawie. Jako straszna pedantka nie mogła się powstrzymać przed jej zdjęciem, nie wychodząc przy tym z roli.
Na następną próbę pan Jan już celowo miał kawałek nitki na rękawie. I znowu „Pan wybaczy, panie radco. Niteczka” i tak zdejmowanie nitki z rękawa wrosło w rolę.
Jak łatwo się domyślić, na premierze pan Kobuszewski miał w wewnętrznej kieszeni dużą szpulkę białych, wyjątkowo mocnych nici (koniec przeciągnięty przez rękaw).
Znów „Pan wybaczy, panie radco. Niteczka” i dalej jak z rzepką „Ciągnie i ciągnie, wyciągnąć nie może”.
Urwać nitki nie daje rady, próbuje przegryźć, nic z tego, publiczność coraz bardziej rozbawiona.
Wreszcie szpulka się skończyła. Aktorka trzyma w rękach wielki kłąb nici, a Kobuszewski, z kamienną twarzą, nachylił się do niej i z wyraźną pretensją wyszeptał:
Po upałach trudno się przyzwyczaić, że potrzebna jest w nocy kołdra. Wczoraj jednak na to się zanosiło więc przezornie ocieplacze do przykrycia znalazły się na łóżkach, a ja niestety wskoczyłam w skarpetki
i chyba już tak zostanie, bo od kafelków znów ciągnie a te upały afrykańskie jakoś nie nadciągają. Dobrze jak na dworze będzie te 28 stopni z dzisiejszej prognozy. Dzień coraz krótszy i słońce jak już się pojawia, to też bliżej godziny dziewiątej.
Nie mam się co łudzić. Jesień. Pora roku, której nie lubię. W domu robi się chłodno, trzeba wkładać maksymalna ilość ciuchów. Lada dzień zawita do zestawu podkoszulka. I czym tu się cieszyć? Że chłodniej, że wieczory długie?
W domu sytuacja pasowa w przeciąganiu liny. Zachowuje stoicki spokój. Nie gotuję dla nas. Wczoraj zrobiłam obiad dla siebie z użyciem ziemniaków i jajek. Taką tortillę. I zjadłam z apetytem. Własnoręcznie spaprany makaron V. wciąż straszy. Bo widzę, że jakoś mu nie podchodzi. Ja konsekwentnie go nie jem.
Zobaczymy co dzisiaj przyniesie kolejny dzień.
Zrobiłam przerwę w zapiskach wychodząc do miasta. Za chlebem panie za chlebem. I niestety okazało się, że piekarnia ma cały tydzień urlop. Poszłam do drugiej. Zamknięta. No cóż kupiłam w sklepie spożywczym. Zdecydowanie wolę bezpośrednio z piekarni.
Trudno swietnie.
Na mijanych aptecznych termometrach czy to w słońcu czy w cieniu 20 stopni. Piękny jesienny dzień w kurteczce na grzbiecie, bo w samej bluzeczce nawet z długimi rękawami nie tak. Naród włoski też się przyodział w różne dodatkowe wdzianka na cienkich jeszcze spodach. 😀
O spadku temperatury świadczy też przesiadka emerytów z cienia na słońce. Te nasłonecznione miejsca będą teraz okupowane. Ulubiony ich stolik w lodziarni w cienistej uliczce świeci pustką.
Weekend miałam czytelniczy. Przeczytałam dwie książki i obie doskonałe. Pierwsza to jak pisałam „Matnia” a druga kupiona w locie, bo właśnie się ukazała z ebookiem włącznie druga część ” Prawniczki Comorry” Anny Faladyn. Czekałyśmy z przyjaciółką z niecierpliwością. Nie zawiodłam się, choć jak dla mnie za dużo erotyzmów. Ale dobrze napisanych. I oczywiście będzie część trzecia.
Sześćdziesiąt osiem lat temu odbyła się premiera filmu „Rzymskie wakacje” w reżyserii Williama Wylera. W rolach głównych wystąpili Audrey Hepburn i Gregory Peck. Dziesięć nominacji do Oscara i trzy statuetki. Widziałem już tyle razy i wciąż uwielbiam!
Od razu się zastrzegam, że nie jest to jeszcze prawdziwa opowieść o bieżącej modzie, a tylko taka skromna informacja. Bo to jednak koniec sierpnia i w sklepach też na szczęście widać koniec przecen. Jeszcze na wystawach królują ” saldi” jednak w części witryn pojawiają się nowe jesienne kolekcje.
Nie napiszę o nowych trendach, bo w tych niewielkich ilościach nic mi się specjalnie nie rzuciło w oczy. W sumie to tylko u LS frontowe witryny pokazują nowości i na przeciwko u ” Pod kapeluszem” jest prawdziwie jesiennie. I też nie we wszystkich witrynach.
Jest jeszcze sporo propozycji na jesień włoską czyli wrzesień nawet nad morzem i od tego zaczniemy przeglądać dzisiejszy żurnal mód.
A teraz propozycje z tej wystawy i kolejnej rozbierzemy na czynniki pierwsze.
Łącznie z butami i uroczym woreczkiem.
U sąsiadów wciąż wakacyjnie.
Jednak to takie wrześniowe aranżacje.
I jesteśmy ” Pod Kapeluszem”. Tu naprawdę jesiennie
i zwróciłam uwagę na miękkie tkaniny. Takie cieplutkie.
W kolorach bardzo spokojnie.
I pozostała nam niezawodna Luisa S.
U niej takie propozycje. Króluje czerń złamana innymi kolorami.
Jak zwykle bez udziwnień i elegancko. Piękna czarna bluzka i klasyczny zestaw wykończony przy bluzce białymi mankietami, kołnierzykiem, zapięciem i wykończeniem kieszeni. Jednak jest cos nowego. Guziki. Tutaj złote, a przy spodniach jako ozdobne zapięcie na boku.
Naturalnie nie może zabraknąć firmowych dzianin. Taki jesienny sweterek.
Jest jednak w dalszym ciągu elegancka biel czyli damski garnitur.
I to na dzisiaj wszystko, co udało mi się podpatrzeć. Mam oczywiście nadzieję, że będzie tego więcej w kolejnej opowieści.
I mam prośbę. Nie tylko oglądajcie, ale podzielcie się ze mną wrażeniami i oczekiwaniami. Bo Lucia Modna bez komentarzy staje się zagubiona w świecie mody. Włoskiej zresztą.
Dzień naturalnie. Chociaż jakby się tak bliżej przyjrzeć, to ze wskazaniem na zły. Nie mam w dalszym ciągu nastroju określanym mianem pozytywnym. Trzymam co prawda ciągle pion, ale już mnie przygina.
Kiedyś nauki i spostrzeżenia V. mnie bawiły. A teraz mnie zwyczajnie wk…. ją.
Dziś na przykład zapytał mnie czy wiem jaka jest różnica miedzy wieżą a dzwonnicą.
Nawet nie umiałam tego spointować. Powiedziałam, że wiem i zamknęłam temat. Teraz znowu afera z gotowaniem. Nie bede jadła tego, co on przerobił na swoją modłę.
Według mnie sugo było dobre i czekało tylko na zielony groszek w ostatniej chwili. Nie musiał mieszać po swojemu. Może humory mieć on, mogę mieć i ja.
Basta… kropka. Jak tak, to tak. Nie będę jadła ani gotowała. Chce jeść, to sam po swojemu.
Lato się skończyło definitywnie. Wczoraj popołudniu lunęło jak z cebra i lalo trochę czasu. Temperatura spadla. Dziś w południe zaledwie 22 stopnie, a rankiem wzięłam ze sobą kurteczkę. Co prawda póżniej ją zdjęłam, ale inauguracja jesienna była.
W dzień myślę za bardzo nie będzie potrzebna i może jednak nadejdą te afrykańskie upaly.
Kurtka co prawda z lnu, a więc jeszcze bez specjalnych ociepleń.
A teraz znów zanosi się na deszcz. I dobrze. Wyschnięte a nawet wypalone trawniki już pokrywa mgiełka zieleni.
W czytniku czeka nowa powieść Piotrowskiego ” Matnia”.
Powinna mi poprawić nastrój.
DODATEK INTERNETOWY
GALERIA ŚLĄSKA
Ucho igielne w Katowicach
święta Barbara Katowice ul Kopalniana
DronoArt Wieża ciśnień w Zabrzu po rewitalizacji. Obiekt nocą prezentuję się zjawiskowo ! Za dnia nie miałem okazji zobaczyć, ale na pewno tam wrócę i to nie raz.
Bo to ostatni już weekend letni. Niby we wrześniu jeszcze jest lato, ale co to za lato, kiedy w tle jesień i zima. Dzisiejszy dzień spędziliśmy na króciutkiej wizycie V. u rodzinnego. Nowe zastrzyki ( czy będzie brał, oto jest pytanie) i tabletki i użeraniu się z włoską biurokracją.
Stale podkreślam, że załatwianie spraw w kraju to rozkosz. To, co tutaj wymyślają i na dodatek niekompetencja i niefrasobliwość w załatwianiu petentów, to znane i nielubiane.
W efekcie znów mamy nie ciekawą atmosferę w domu. Efekt wątróbki odszedł w siną dal. V, znów ma humory, a ja nie mam zamiaru być na pozycji tegoż właśnie pokornego petenta.
Jego zdrowie i niech sam o nim decyduje.
Ja dbam o swoje problemy.
Powiedziałam, że on o moich problemach w kraju nie wie i nie pomaga, jak i w moim zdrowiu, bo tu też niewiele mam pomocy od niego.
A ja jestem sekretarka, która musi pamiętać, co, gdzie i kiedy. I jeszcze, żeby to było docenione. Absolutnie nie.
No, ale to normalka w tym układzie. Pewnie po to jestem.
Chleb kupiłam, a do apteki i tak popołudniu zajrzę, bo musze o coś zapytać.
Czeka mnie kolejny relaks z książką i w sumie dobrze.
Niepotrzebnie wypiłam drugą kawę w barze i nie poszło mi to na zdrowie.
Słupki statystyczne jakoś dziwnie się układają. Takimi skokami. Nie umiem tego rozgryźć.
I właściwie tyle poza informacją, że w cieniu mamy 27 stopni.
Lucia Modna coś tam próbuje przygotować.
A teraz DODATEK INTERNETOWY
GALERIA ŚLĄSKA
Świętochłowice
Katowice ul. Sienkiewicza
Katowice o zmierzchu
GALERIA LWOWSKA
Z cyklu CIEKAWOSTKI
Ten dreszczyk, kiedy lecisz pierwszy raz na jedno z ciekawszych lotnisk… A jest wiele ciekawych lotnisk.
Zgodnie z z tym, co powiadają starzy Włosi pierwszy deszcz po Ferragosto przynosi do Italii jesień. Wczoraj w końcu przez cały dzień pojawiały się przelotne deszcze. Słońce tylko momentami świeciło na niebie. Temperatura spadła do 25 stopni. Wieczorem około dziesiątej było 22 stopnie. I tyle samo było rano o dziewiątej dzisiaj. Później zrobiło się słonecznie i bardzo ciepło, ale bez upału. Właśnie taka prawdziwa jesień włoska.
Wobec tych przelotnych deszczy przemieszczaliśmy się samochodem. Jedzeniowo dzień był rybny. Kupiliśmy nie tego potwora :D,
ale ulubione cozze czyli omułki na obiad, a na kolacje świeżą rybę cefalo.
Popołudniu znowu spacer po włosku, bo pogoda płatała figle. Droga zaprowadziła nas w kierunku Ascensione czyli mojej Ascolany.
Najpierw takie kolorowe widoczki
a potem wyjechaliśmy powyżej Wzgórza Czterech Wiatrów, gdzie spędziłam trochę czasu i napisałam trzeci tom wspomnień ” W zapachu włoskiej kuchni czyli badante ze Wzgórza Czterech Wiatrów”.
Jechaliśmy wśród pasma charakterystycznych skałek calanchi i naturalnie musiałam kolejny raz je uwiecznić na zdjęciach.
Ponieważ nie chwali się dnia przed zachodem słońca, a chłopa za życia, to nie napiszę, że dzisiaj też V. przypominał siebie sprzed lat. Nawet ciekawą historię mi opowiedział i musze się nią podzielić.
Otóż rybacy w okolicach san Benedetto malowali swoje domy na różne kolory.
-Czy wiesz dlaczego? – Zapytał mnie.
– Nie wiem? Dlaczego?
-I dodatkowo każdy prawie rybak nosił przy sobie chusteczkę w kolorze swojego domu. Na wszelki wypadek, żeby po imprezie męskiej, przy kłopotach z trafieniem do domu pomocna dłoń wiedziała w jakim domu mieszka. Taka wskazówka i asekuracja.
I o dziwo zjadł obiad bez grymasów mimo, że nie był to makaron a placki z cukinii i sałatka z pomidorów.
Ale powtarzam. Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca.
Zaczęłam czytać trzecią część cyklu Marzeny Rogalskiej. Ostatnią.
I kiedy obrobię internetowe poletko zaraz wracam do czytania.
Cybulski nigdy nie opowiadał o latach wojennych i traumatycznych doświadczeniach. Ale one odbiły się na jego zdrowiu. Już jako student z roku na rok coraz bardziej mrużył oczy. Miał okulary, ale obwiązane drutem, nie stać go było na nowe, a wstydził się w takich pokazywać na ulicy. W końcu jego przyjaciel Jarosław Dyrcz zgodził się mu odsprzedać piękne czarne okulary, które dostał od siostry ze Szwecji. I to właśnie one stały się kultowe, towarzyszyły Cybulskiemu wszędzie, pojawiały się także w filmach. Nie był to jednak ciągle ten sam egzemplarz. Charakteryzatorki kupowały zawsze kilka sztuk oprawek, żeby był zapas, bo wiadomo, że aktor gubił jedne po drugich. Gdy zostawały ostatnie, szukały podobnych po całej Polsce.
Po roli w słynnym obrazie „Popiół i diament”, przełomowej w życiu aktora, zapanowała moda „na Cybulskiego”. Wszyscy zaczęli nosić się jak on: ciemne okulary, włosy w nieładzie, opadające na czoło, stosowny ubiór. Wysyp „Cybulskich” sprawił, że w jednym z wywiadów aktor na pytanie, czy cieszy się, że nazywa się go polskim Jamesem Deanem, odpowiedział, że chciałby, żeby nazywano go polskim Zbigniewem Cybulskim. I dopiął swego. Grający główną rolę w „Taksówkarzu” Robert de Niro wyznał po latach w wywiadzie, że ciemne okulary w filmie zakładał właśnie w hołdzie Cybulskiemu.
Przynajmniej na jakiś czas. Życie codzienne biegnie bez względu na nasze wspomnienia. Pogoda taka sobie. Miało być deszczowo według prognozy. I jakby się ktoś uparł, to momentami było. W poniedziałek poszłam na zakupy a zwłaszcza po wątróbkę drobiową, bo już mi frykasy włoskie bokiem i uszami wyszły. V. naturalnie odmówił jedzenia, bo za tłusta jest wątroba w każdej postaci nawet z drobiu. Z mojego talerza dostał śladową ilość do zjedzenia, bo widziałam, że łykał ślinkę, a godność osobista włoska nie pozwalała mu na zjedzenie normalnej porcji. Na patelni została spora jeszcze ilość i kiedy rozważałam dokładkę dla siebie wstał i nałożył sobie na talerz wszystko. I zjadł.
Nie skomentowałam.
Wracając do spaceru wątrobowego. Wciąż było gorąco, ale już bez słońca.
Wieczorem kilka minut podał deszcz. Wczoraj 27 stopni, bez słońca, ale i bez deszczu.
Dziś od rana pochmurno i raz porządnie padało przez kilka minut. Teraz jakby się przejaśniało.
Osobisty poszedł do fryzjera a ja siedzę w aucie, bo potem jeszcze mamy kilka spraw urzędowych. Po kilku dniach siedzenia w domu złapał wiatr w żagle i wypłynął na świat zewnętrzny. A ja naturalnie z nim, bo sam chyba już nie potrafi wychodzić.
Z przyjemnością napiszę, że cykl Marzeny Rogalskiej bardzo w moim guście i autorka uzyskała kredyt zaufania na kolejne książki.
Kończę tom drugi. Liczba książek do przeczytania wciąż się nie zmniejsza a nawet przybywa. No i na liście zakupowej też sporo pozycji czeka. Obiecuję sobie, że teraz to już kupować będę w pierwszej kolejności naprawdę tylko te, których autorzy pozwalają czekać czytelnikom z niecierpliwością na nową książkę. Jak na przykład Leszek Herman.
Inni autorzy a zwłaszcza autorki piszą jakby każda książka dawała im kolejne lata popularności. Czasem niestety nie przekłada się to na jakość.
Na niebie coś się dzieje. Może jednak jeszcze trochę deszczu spadnie.
A tak patrząc po słupkach widać, że nastąpił koniec wakacji i nastał czas gorącego przygotowania szkolnego. Oby tylko po tych wakacjach nie nastąpił znów nieciekawy czas. Tego i w Italii się boję. No, ale nic nie jesteśmy w stanie zrobić, poza zachowaniem mimo wszystkiego rozsądku. Czego sobie i Wszystkim życzę.
Cukiernia o nazwie… Cukiernia. Moim zdaniem, najlepsze ciasta we Lwowie. Rano można tu także zjeść śniadanie, a na piętrze działa znakomita restauracja. — w Цукерня / Cukiernia.
Rynek pod wieczór, „ogródek” przy DIANIE. Można skoczyć też do KOPALNI KAWY lub PIJANEJ WIŚNI, wybór zostawiam Państwu
Obudziłam się o tej godzinie dzisiaj w nocy i wciąż nawiedzają mnie wspomnienia.
Oto mój prywatny bilans tamtego czasu.
Przeżyliśmy. Ale straciliśmy własne mieszkanie i do dziś jeszcze go nie wyremontowano. Bo najcięższe remonty zostawione są na sam koniec.
W Ascoli Piceno nikt nie zginął, ale miasto do dnia dzisiejszego leczy rany. Urokliwe wieże są zabezpieczone szalunkiem. Na szczęście położenie miasta na płycie trzech cieków rzecznych chroni przed skutkami trzęsienia i oczywiście wielka zasługa patrona miasta San Emidio.
Na marginesie. W mieszkaniu które wynajmujemy znalazłam obraz San Emidio i stoi on w naszej kamienicy.
Przez pięć lat 14 razy pakowałam walizki. Ponad trzy lata mieszkaliśmy w 14 metrowym pokoju hotelowym.
Początkowo z naszym Billym, którego stres nie oszczędził i odszedł od nas za Tęczowy Most.
O tamtych latach często piszę w „Pamiętniku Terremotato”. Bo takim tytułem posługujemy się do dziś ” terremotati” czyli osoby poszkodowane w trzęsieniu ziemi.
Nie tylko te walizki pakowałam. Pakowałam cały ruchomy dobytek z mieszkania na Lisa. Często nielegalnie, bo nie wolno nam było tam wchodzić.
Po pierwszym trzęsieniu ziemi, które pochłonęło najwięcej ofiar przeżyłam jeszcze dwa wielkie październikowe wstrząsy. Jeden w granicach 7 w skali trzęsień. Pierwszy raz w życiu i oby nigdy więcej słyszałam ryk ziemi. I tak czasem objawia się trzęsienie ziemi.
Stałam się ekspertką od zachowania podczas tego kataklizmu. Wiem, gdzie stanąć i przeczekać . I, że nigdy przenigdy nie wolno uciekac po schodach. Trzeba odczekać. I nigdy nie wychodzić boso.
I wiem, że po pierwszym wstrząsie przychodzi kolejny. Czasem słabszy. Ale nie ma reguły.
I wiem, że nigdy tego nie zapomnę.
Przez kilka lat tułaliśmy się po nadmorskich miejscowościach. Wcześniej po przeróżnych B& B i hostelach. Potem już mieszkaliśmy w Martinsicuro, San Benedetto i Porto D’Ascoli.
Wynajęliśmy mieszkanie w Ascoli. Nie sprawdziło się. Udało się nam wrócić na ukochaną Starówkę a jak tu jest opowiada jak zawsze mój dziennik.
A to zapiski o kolejnym trzęsieniu ziemi. Tym pażdziernikowym.
Tytuł wpisu: Subiektywnie o nocy, która minęła Data wpisu: 2016-10-27 15:09:15.0
Autor: 2lucia
Właściwie to nic jej nie zapowiadało chociaż jak tak patrzę wstecz to dzień był dziwny. Bardzo ciepły wręcz nienaturalnie przy mgle silnej stojącej za ogrodzeniem. I przez to malowniczy. Nawet zrobiłam zdjęcia bo staliśmy z V. na balkonie ” MeraVilla” i patrzyliśmy na kolorowy zamglony świat.
Padał od czasu do czasu deszcz. Popołudniu do ” MeraVillia ” miało zjechać sporo osób. Pierwsi przyjechali po 17 tej. W naszym pokoju czytałam książkę kiedy zorientowałam się, że za oknem już ciemno i trzeba wyjść z Billym. Było około 18,30. Wzięłam kudłatego i poszliśmy na mały w założeniu spacer. Przechodząc koło zajętego pokoju słyszałam śmiech nastolatki i jej mamy.
Wyszłam za furtkę i weszłam na polną drogę, którą zwykle chodzę z Billym. W pewnym momencie poczułam się nieswojo jakby zza mgły coś do mnie docierało. Pomyślałam, że sama na tej pustej zamglonej drodze czuję się wieczorem niezbyt komfortowo i ponieważ Billy załatwił swoje potrzeby i wyraźnie chciał wrócić do domu, zawróciłam.
Potem rozmawiałam z V. o nieudanej potrawie na kolację, którą nas uszczęśliwiono I wtedy poczuliśmy wstrząsy. Najpierw niespecjalnie mocne ale z każdą sekundą wrastające. W pokoju rozbrzęczały się, lustra, szyby, dom sie trząsł. Stałam i patrzyłam na V., który mówił:
– Terremoto znowu i to silne.
Kiedy się uspokoiło wyszliśmy z pokoju słysząc głosy. Przerażone głosy. Z dołu nadeszli właściciele. Wspólnie uspokajaliśmy spanikowanych gości.
Potem była ta nasza kolacja. W międzyczasie nadjechali kolejni goście. Potem wszyscy przybyli pojechali na pizze eskortowani przez właścicieli ” MeraVilla”. Zostaliśmy sami. Około dziewiątej wieczór postanowiłam się położyć podświadomie oczekując kolejnych wstrząsów. Zawsze występują dwa silne. Jednak drugi z reguły jest słabszy. Słuchaliśmy wiadomości o trzęsieniu w skali 5,4. Kiedy kończyłam w łazience czesać włosy nadeszło. Nie wiem jak odłożyłam grzebień ( znalazłam go później na oknie) i stanęłam w drzwiach pokoju bezradnie patrząc na V. Tym razem było o wiele dłużej i silniej. Dom trzeszczał, trząsł się… V. skomentował”
– Teraz z pewnością 6 a może i więcej. Miał rację. Wiadomości podawały od 5,9 do 6,3. Znów wyszłam z pokoju. Panowała cisza, Byliśmy sami w domu z psami bo i pies właścicieli był w domu. Wróciłam do pokoju. Znalazłam grzebień i zaczęłam w dalszym ciągu oglądać wiadomości o skutkach trzęsienia ziemi. Nie było tak źle chociaż w Ascoli i nie tylko spanikowani ludzie opuścili domy i samochodami wyjechali na otwartą przestrzeń.
Deszcz lał. Dziś wiem, że na stadionie było pełno ludzi śpiących w autach. Słyszałam, jak wracali goście. Wciągnęło mnie ciepłe łózko i chyba nawet na moment się zdrzemnęłam. Nagle rozległ się huk i silny wstrząs. Trwał bardzo krotko ale ten mnie przeraził mimo, że miał ” tylko” 4, 6 stopni. Nie poprzedziły go żadne wstrząsy. Od razu huk jakiego nigdy nie słyszałam.
Teraz dopiero nasi goście ulegli panice. Nasze sąsiadki postanowiły wyjechać. Jakoś udało nam się je przekonać, że to bez sensu jechać w nieznane w ulewną noc.
Telefony komórkowe przez dłuższą chwile nie działały. Od strony szpitala i straży pożarnej ( MeraVilla znajduje sie nad nimi) dobiegały syreny.
Najbardziej przeraziła mnie wypowiedź burmistrza Acquasanta Terme, że ” montagna si muove” czyli ” góry się ruszają. Zapytałam V.:
– Co to oznacza?
– Chodzi o ryzyko lawin i błotnych i kamiennych. – Odpowiedział.
Jednak zasnęłam. A dziś bałam się wejść na Lisa. Jednak nasza staruszka kamienica trzyma się dzielnie. Mniej było śladów niż przy poprzednim ” terremoto”. Oczywiście lodówka otwarta i tynk na podłodze w niektórych miejscach. Jak to wygląda naprawdę trudno przewidzieć.
Ascoli zdecydowanie mniej ucierpiało niż ostatnio. Uczeni w słowach mówią, że dzięki ulewnym deszczom. Woda zamortyzowała wstrząsy.
A jednak i święty Emidio też chroni swoje miasto. I tylko na jego wsparcie powinniśmy liczyć. Bo zapobiec temu trudno.
Jak zwykle nastąpił poniedziałek. I dobrze, bo niedzielę miałam we własnym kokonie bezpieczeństwa. Czyli inaczej mówiąc zadekowałam się w pokoju ksiedza z książkami. No cóż nie ma co ukrywać, że jest coraz gorzej. Jazda w dół u V. bez trzymanki.
Moja rola sprowadza się do powiedzenia od czasu do czasu, że:
-Wątroba z reguły nie boli, za to nerki tak, ale i one w pewnym momencie rezygnują.
Poza tym stoję z boku i ewentualnie, kiedy będzie niedobrze zareaguję.
Nie od dziś wiadomo, że jak się ktoś porządnie nie sparzy, to ognia nie będzie unikał, a przynajmniej uważał i nie podchodził za blisko. Stan jego nerwów jest katastrofalny. Rozmawiać się z nim nie da. Kiedyś jeszcze przyjmował coś do wiadomości teraz mogę o tym zapomnieć. To co się będę narażać na wybuchy złości.
Trudno świetnie.
Potrafię się od tego zdystansować, patrzeć z boku i otoczyć się kokonem obojętności.
Czytam i mam co czytać. Po Małgorzacie Rogali przyszła kolej na Marzenę Rogalską, bo mi w czytniku wyskoczyła. Tym razem cykl ” Wyprzedaż snów” trzytomowy. Wczoraj skończyłam pierwszy tom. Książka z gatunku optymistycznych obyczajowek. A, że dzieje się w Krakowie, to czytam z ciekawością przypominając sobie różne ulice i miejsca.
Zgodnie z tradycją, że na kłopoty najlepsze są zakupy książek i nie tylko wczoraj kupiłam nową powieść Przemysława Piotrowskiego ” Matnia”.
Po optymistycznej ” Wyprzedaży snów” dobrze będzie wrócić w mroczne klimaty. 😀
A poza tym normalnie. Skorzystałam z okazji, że trzy rzeczy były za 1 euro i kupiłam dwa jesienne swetry sobie i jeden gruby bezrękawnik dla V. Oczywiście mu nie pokażę, bo i tak nie pamięta, co ma. Przyjdzie czas zimowy ubierze. Powoli kończą się saldi, a wiec czas spotkać się z Lucią Modną. Niestety jesienną
Na szczęście dziś w dalszym ciągu gorąco. Na termometrach aptecznych od 33 do 35 stopni o dziesiątej. Jednak w prognozach pogodowych mówią o ” maltempo” czyli złej pogodzie nadciągającej do Italii. U nas też wreszcie ma popadać, a nawet cały tydzień pod znakiem deszczu.
Zgodnie z twierdzeniem Włochów pierwszy deszcz po Ferragosto kończy lato i temperatury schodzą w dół. Zaczyna się długa piękna jesień włoska przypominająca dawne polskie lato.
„Przi kozdym familoku bǒł plac, kery sie co sobota zamiatało. Mietła kupowało sie u mietlorza, co taki jejzdziǒł na kole i mietły sprzedowoł. Jak sie niǒm dugo zamiatało, robiyła sie śni tako szkrobaka. Trza było kupić nowo. Na placu bǒł tyż hasiok, klopsztanga i gulik, kaj sie zbiyrały te wszystkie rzeczy z hajźla. Na klopsztandze my sie gimnastykowali, abo klupali lojfry i tepichy kloprym. Kloprym dostowali my tyż szmary. Take mioł druge zastosowanie. We hasioku my sie chowali jak my sie grali na szukanie.” – wspomnienia synka z III Koloniji opublikowane w Przeglądzie Lokalnym
Za tydzień zapraszamy na kolejny spacer, tym razem do Knurowa. Porozmawiamy, jak wyglądało życie w III kolonii robotniczej w Knurowie. Co do dzisiaj przetrwało z dawnych familoków i beamcioków. Gdzie znajdował się zamek. I jaki wpływ na życie mieszkańców pobliskie zakłady przemysłowe.
czyli kończymy wspomnienia z konkursu ” Miss po 50 ce”
Tytuł wpisu: Z „Pamiętnika Finalistki” Moja Gala
Data wpisu: 2014-10-14 17:38:10.0
Autor: 2lucia
W sobotę, jak wiadomo zaniemówiłam ale to oczywiście nie miało jakiegoś większego znaczenia w niedzielę. I uprzedzam, ta relacja to moja osobista Gala i tak, jak ona biegła dla mnie bez subiektywnego podsumowania, na które przyjdzie czas a wtedy być może na fb zmniejszy się moje grono znajomych chociaż nazwisk nie będę używać.
W niedzielny poranek zeszłam na śniadanie, którego nie jadam i z zazdrością patrzyłam na jedzące z apetytem koleżanki. Tremy nie było widać. Po tradycyjnym espresso rozsądna Lucia wmusiła we mnie kubek czekolady bo nigdy nie wiadomo co nas czeka. A czekało mnie prasowanie białej bluzki do pierwszego wejścia, gdzie wchodziłyśmy we własnych ciuchach i koszulki widocznej spod koronkowego peniuaru. W holu prezentował się podest i w oczekiwaniu na próbę z Elwirą, która miała się zacząć około 10- tej same próbowałyśmy go oswoić. Czekał nas też manicure. Razem z J. znalazłyśmy prasowalnię a potem salę przeznaczoną do upiększania pazurów. Upiększanie sprowadziło się jedynie do malowania. Zaniosłam wyprasowane ciuchy do pokoju i z przerażeniem popatrzyłam na bałagan.
Na nic nie było czasu.
Pokiwałam głową wróciłam do holu hotelu gdzie w międzyczasie okazało się, że rannej próby nie będzie bo podest niegotowy. Czyli, już zaczęło być gorąco. Podest miał być skończony koło 13-tej a od tego momentu miałyśmy się czesać i malować. W holu działali dźwiękowcy, leciały kawałki naszych filmików prezentacyjnych, przedimprezowy rozgardiasz.
Na szczęście dotarła projektantka Jola Szala z kolekcją, która miałyśmy prezentować a której nie mierzyłyśmy. Szczęśliwie moja sukienka była, jak ulał i po ustaleniu, że żadna biżuteria i czarne rajstopy mogłam przejść w drugi koniec sali, która była wielofunkcyjna: przebieralnia, sala fryzjerska, makijażownia i co kto tylko chciał.
Zniesiono przepiękne kreacje kolekcji Barbary Ziendalskiej. Te suknie miałyśmy włożyć przed ich prezentacją. Bez próby. I tego bałam się najbardziej. Sukienki, których cena zawierała 3 zera, opierające się na ziemi a wejście na scenę pełne pułapek, żelastwa podtrzymującego konstrukcję sceny, nie mówiąc o obcasach, jednym słowem nic tylko wezwać świętych na pomoc. Westchnęłam więc do Tadeusza Judy, patrona spraw beznadziejnych i wzmocniłam kolejnym westchnieniem do rodzinnego świętego Antoniego.
Poszłam włożyć rajstopy i spodnie, znieść peniuar i to co pod nim. Włożyłam platynowy pierścionek od V. na szczęście. Zabrałam kolczyki do wyjścia w bieliźnie i sukniach wieczorowych wróciłam na dół. Kartę magnetyczną do pokoju, windy i innych czynności wsunęłam do kieszeni spodni. Kiedy wróciłam na dól okazało się, że wszystkie stanowiska do czesania są zajęte w myśl zasady kto pierwszy ten lepszy bo fryzjerzy przyszli na szczęście wcześniej.
Podest wreszcie skończono i Elwira wzięła nas do galopu. Reszta zaczęła się czesać na korytarzu, żeby słyszeć która grupa ćwiczy i na hasło, leciałyśmy z połową głowy w lokach, tapirem, w ręczniku, jak tam byłyśmy i po próbie swojej wracałyśmy w objęcia fryzjera. Z makijażem tak samo. Ja dzięki uprzejmości Małgosi malowałam się z nią przemiennie. A czas gonił. Zaczynałam czuć obcasy bo nie wiedzieć czemu zgłupiałam i zamiast włożyć baleriny, kiedy okazało się, że próba będzie po 13- tej od rana latałam na obcasach. Ale nie tylko ja.
I nagle zrobiła się 17-ta i nastąpiło rozpoczęcie. Jeszcze numerki na rękę i …. ale o tym w następnej odsłonie.
Tytuł wpisu: „Z pamiętnika Finalistki ” GALA się rozpoczęła”
Data wpisu: 2014-10-16 19:46:43.0
Autor: 2lucia
Podobno zaczęła się z opóźnieniem. Nie wiem. Nie miałam zegarka a mój wewnętrzny zegar tak zwykle niezawodny stanął. Ustawiłyśmy się do pierwszego naszego wyjścia. Na rękach numerki. Zwykłą karteczkę zastąpił okrągły kartonik z wyraźnym numerkiem. Na białej frotowej gumce. Pierwsze wyjście w swoich czarnych spodniach i własnej białej bluzce. Piękne delikatne kolczyki. Elwira skuliła się pod scena. Rozległa się muzyka i po zapowiedziach powitaniach i pierwszych prezentacjach … sponsorów, jurorów… rozpoczęłyśmy wejście. Wszystkie razem a po chwili każda swoje wyjście w wymiarze 40 sekund. Za nami prezentowano filmiki
W głowie miałam jedno
Raz, raz, raz
Prawa, prawa, prawa.
Na końcu wybiegu taki balans. Obrót. Powrót i MYK czyli powtórny obrót. Dwa kroki do przodu. MYK i powrót do wyjścia.
Filmik się skończył. Schodziłam mijając się z numerem „21”. Wejście do finału kończące pierwszą prezentację. Teraz wręczono nam szarfy ” Ambasadorek Miss po 50 ce „. Schodzimy
Biegiem do garderoby i zmiana ciuchów. Zdjęłam spodnie. Zdjęłam kolczyki i pierścionek od V . Wsunęłam go do kieszeni spodni. Był czas na założenie sukienki z kolekcji Joli Szali. Fryzjerzy poprawiali włosy, a makijażystki machały pędzelkami z pudrem. Co się działo na sali nie wiem
Spojrzałam w lustro. Wzięłam do ręki ” komin” wykańczający sukienkę. To było szybkie przebranie się. Rajstopy miałam przez cały czas te same – czarne. Buty zostawały te same. Do własnej prezentacji specjalnie włożyłam czarne botki pasujące do drugiego wyjścia.
Kolejny raz pod sceną. Tym razem z przeciwnej strony bo tak ułożona była choreografia. Dobrze, że wchodziłam z III grupa. Był czas.
Rozpoczęłyśmy. Trema jakoś się rozmyła. Szło mi się Czułam to. Finał prezentacji kolekcji Joli Szali. Jeszcze raz przesuwamy się przed publicznością.
Schodzimy. Co się dzieje na scenie ? Nie myślę o tym bo teraz występ w peniuarach. Wpadam do garderoby. Tym razem więcej mam do założenia. Zmieniam biustonosz na firmowy. Sięgam po pierścionek i zauważam brak karty od pokoju. Może wypadła. Szukam pod krzesłem. Nie ma. Nie ma czasu na szukanie. Zmieniam buty na srebrnoczarne na obcasach, te będę mieć też do sukni wieczorowej. Zakładam koszulkę, peniuar i inne kolczyki. Mieniące się „brylantami” i długie. Prezent od Piny z Mediolanu. Szukam karty… nie ma i czasu, też już nie mam.
Kolejne nasze wejście. Układ i moja prezentacja….
Raz, raz, raz, prawa, prawa, prawa, MYK…. uśmiech, ostatnia w obrocie schodzi głowa. schodzę i ja a za mną faluje czarny koronkowy peniuar. Kolejny finał.
Żałuję, że nie mam na widowni bliskiej duszy, która robiłaby mi prywatne zdjęcia. A. się rozchorowała a z Chorzowa za daleko i zwyczajnie brak kasy
Wracam przebrać się w kreację wieczorową. Kolekcja kolejna…. Barbary Ziendalskiej. Obawy, jakoś się rozwiewają. Mimo, że nigdy w niej nie szłam po wybiegu. Jest, już potrzebna pomoc przy zakładaniu sukni. Suknia ma przepiękne plecy, a więc bez biustonosza bo z przodu są wszyte usztywniające miseczki
Poprawka makijażu… Puder
i trzymając suknię wysoko staję na swoim miejscu. Kolejny raz z przeciwnej strony
Tu, już inny układ . Rozpoczynamy układ we trzy prezentuję się … idąc do muzyki pełnej łagodności. trzeba energicznego: raz, raz raz
Idę wolno…. ale kilkakrotnie, jest sławetny MYK z obrotem i uśmiechem, który znika ostatni
Ostrożnie schodzę ze sceny. Ciemno, żelastwo, można się wyłożyć, jak długa. Na szczęście wezwani święci czuwają. Nóg, już nie czuję. Bolą, jak jasna cholera i nie tylko mnie. Nie mogę nawet na chwilę zdjąć bo pantofelki zapinają się wokół kostki, już z trudem. Lepiej nie ruszać
Ostatni finał. W wieczorowych sukniach. Schodzimy. Idziemy do garderoby i siadamy na moment… Jury udało się na naradę. Jest przerwa a ja pytam o kartę.
Jest … koleżanka obok podniosła i wrzuciła do swojej torby. Jednak czy to na pewno ta? Z pomocą syna koleżanki, który jedzie sprawdzić dwukrotnie karty bo za pierwszym razem ” pudło” mam magnetyczny klucz w ręce. Marzę o powrocie do pokoju i zmianie butów
Koniec przerwy. Wracamy na scenę i zaczynają się dekoracje. Ode mnie …” Miss Tolerancji, a później każda z finalistek otrzymuje jakiś tytuł… Mnie wybrały koleżanki, jak i ” Miss Etyki” i ” Miss Serdeczności”. I tak po kolei. ” Miss Natura” dla Ewy naszej miłośniczki koni, ” Miss Seksapilu” dla R. w pięknej sukni podkreślającej, jej długie nogi.
I aż do ogłoszenia „MISS po 50 ce”. Basia… Jadzia, Małgosia. Nikt nie trafił podczas typowania. Ale zasłużenie
Dodatkowo nasza główna MISS zostaje ” Miss Gracji” to, już przewidziałam. Zasłużenie. Pięknie chodziła
Nogi tak mnie bolą, że zrzucam buty i cofam się do tyłu. J. bierze, że mnie przykład
Komentarz innej J. stojącej obok
Niech to się, już skończy. Nie ustoję
I wreszcie można zejść. Idę boso trzymając wysoko sukienkę.
Ostrożnie się rozbieram z pomocą naturalnie. Zakładam sukienkę prywatną i idę odebrać prezenty. A potem ze wszystkim do windy i do pokoju. Trzeba zejść na dól. Choćby po to, żeby coś zjeść
A wiec rozczesuję misterny kok i wreszcie mam o kilogram spinek mniej na głowie
Kolejny raz zjeżdżam na dół. Spotykam uroczą L. której choroba uniemożliwiła start w finałach. Coś tam zjadam. Wokół kłębi się tłum na pogalowym party. Nie mam siły. Nogi mnie tak bolą, że chyba tylko w kapciach mogłabym egzystować
Decyzja. Wracam do pokoju. Nie mam na dole prywatnych gości.
Zmywam makijaż. Prysznic i nawet się pakuję na jutrzejszy dzień.
Zgasły światła Gali. Przygoda …. a potem
Trzeba wszystko przemyśleć.
A „Z pamiętnika Finalistki” zakończy mój prywatny album nas wszystkich. Z moim komentarzem.
Tytuł wpisu: Subiektywnie o stosunkach damsko- damskich
Data wpisu: 2014-10-17 18:22:12.0
Czyli podsumowanie i Album Finalistek
Nie mam zamiaru nawet subiektywnie poruszać tematów organizacyjnych. Dla jednych wspaniała Gala dla innych wręcz przeciwnie. A ja sobie napiszę, jak czułam się wśród 26 pań
I niech mnie nikt nie przekonuje, że może być harmonia, miłość a nawet solidarność damska… he he he. W cuda to ja, już dawno przestałam wierzyć. Bo czasami czułam się jakbym wróciła do czasów kolonijnych… ale przede wszystkim, gdzie istnieje formuła konkursowa prędzej czy później a zwłaszcza przed finałem pryśnie cienka pozłotka dekorująca wzajemne relacje. To akurat mnie nie dziwiło. Zwłaszcza, że jednak przegięłam z tym startowaniem grubo, już po 60 ce a nie 50 ce. Kiedy nasza Miss się urodziła, ja szykowałam się do matury czyli na upartego mogłaby być moją córką. I nie tylko ona jedna. Oczywiście nie miałam żadnych kompleksów wiekowych a nawet wręcz przeciwnie i gdyby nie paskudne zaziębienie i utrata głosu pewnie próbowałam zaistnieć w jakimś wywiadzie, bo jak wiadomo… ” języka to ja jeszcze nie zapomniałam w umalowanych na tę okoliczność usteczkach
Dalej zresztą walczę z chorobą i jakoś wolno wracam do formy
Tak, że podczas zgrupowania naszły mnie różne przemyślenia szczególnie kiedy wyraźnie widać było kółka i kołeczka kiedy do głosu doszły różne cechy charakteru naszych Kandydatek na Miss nie koniecznie te pozytywne. I tak dobrze, że wszystkie wróciłyśmy w stanie nienaruszonym choć często wyraźnie rozczarowane Ale” co było a nie jest, nie pisze się w rejestr”, jak mawiali doświadczeni to ja tylko pokaże mój osobisty Album 26 pań.
Na której fotce jestem ja?
Niestety chyba nie wszystkie panie mam na zdjęciach. I nie opisuję, bo często nie mam kontaktu i zwyczajnie zapomniałam nazwisk.
A to album nagród.
Bagaż zwiększył objętość
Korona i szarfa
Zapas rajstop
Numerek startowy
Kupon na kapelusz
Kosmetyki
Bielizna, koszulka nocna i peniuar
Ale trochę wspomnień i atrakcji było.
A, że w Internecie nic nie ginie, to dopiero dzisiaj znalazłam zarejestrowaną Galę. Kto ma siłę i zdrowie zapraszam .
Dzięki wspomnieniom zobaczyłam tę galę jako widz. 😀 Przypominam mam numer 20.