Bo co może być złego w zabawie dzieciaków? Zawsze dzieci lubiły makabrę, bajki pełne strachów, chowanie się w kryjówkach itp.
W Ascoli dziś dzieciaki te najmłodsze z koszyczkami w kształcie dyni, pod opieką dorosłych będą spacerować Starówką i wchodzić do barów, sklepów, gdzie będą na nich czekać cukierki. A te starsze dzieciaki poprzebierają się, bo Włosi to uwielbiają i każdą okazję wykorzystują.
Ja zawsze mam trochę cukierków w torebce i lubię maluchom wrzucać w koszyczki.
A teraz coś, co mnie w komentarzu Kini zastanowiło i broń Boże nie bierz tego Kiniu do siebie
Oto staram się jak mogę nie nabierać cech Włoszki, bo nie mam o nich najlepszego zdania. 😀
Dlatego wyjaśniając sprawę spacerów jako jedną z cech tego narodu nie przypuszczałam, że toczę „obronę Częstochowy”. Pewnych zachowani tego narodu nie przeskoczymy i też mimo starań emigracja nadaje nam piętno. Na moim drugim po Krakowie miejscu czyli Śląsku mówimy na taką osobę ” Żiżiraszka pól k…y pół ptaszka” Bóg wie jak to się pisze. Czyli takie nie to nie sio.
Co prawda w grudniu minie dwadzieścia lat, jak znalazłam się w Italii zlodowaciała że strachu, bez znajomości języka i zwyczajów, ale zawsze zostałam 100% Polką. Nad czym zresztą niezmiennie lamentuje V. i chciałby mnie przerobić na Włoszkę. Bez efektu. Na szczęście.
A dziś na obiad pierogi polskie.
Bo choć lubię, makaronu mam dość.
I tyle aktualności poza tym, że skończyłam ” Szachownicę” i widzę, że zanosi się na ciąg dalszy. Co nie ukrywam, bardzo mnie cieszy. Na czytniku Ania Klejzerowicz i ” Stara Papiernia.
Szukając pozytywów w zmianie czasu znalazłam jeden. Wróciliśmy do naturalnego czasu a nie sztucznie popchnietego do przodu. Ja oczywiście znowu to odczuję nie mówiąc o V., który dopiero będzie miał jazdę.
Po cholerę fundują nam decydenci taki szok dla organizmu. Od lat trwają dyskusje i od lat mówi się, że to ostatni raz. Ja nawet pamiętam taki okres przed wielu laty, kiedy nie było zmiany czasu. Potem jednak kraje do niego wróciły.
No trudno. Trzeba się przystosować. Pogoda piękna. Spacery i wieczorne biegi zaliczamy. Ten wieczorny bieg pokolacyjny trwający pół godziny circa wynoszący prawie dwa kilometry, chętnie bym sobie darowała. Nie ma mocnych. Lecimy ledwie wstaniemy od stołu o wpół do dziewiątej. Podobno, to same zalety. Niech mnie ktoś, do tego przekona. Będę wdzięczna.
W Ascoli na piazza Arringo głośna muzyka i przygotowania do 1/2 czyli półmetka maratonu. Oto migawki naturalnie.
A oto zwycięzca<
I V. załapał sie na sesje z taśmą:
Znów dla uatrakcyjnienia tych spacerów szukam atrakcji. Otwarty wczoraj kościół ortodoksyjny w Ascoli pod wezwaniem San Venanzio.
I takie ascolanskiej obrazeczki.
Dziś wreszcie skończę ” Szachownicę”. Przynajmniej mam taką nadzieję. Wczoraj plotkowałam na ławce, ale wcześniej czytałam, co uwieczniła jedna z moich znajomych Polek.
Weekend trwa. Dziewczyny krótko, ale w botkach.
A ja może wreszcie dziś dotrę do mojej miłości bucianej i kolejny raz spróbuję ją uwiecznić.
Widać mam pojemne serce, bo każda z tych miłości utkwiła mi w tym sercu .
Najpierw uczucie opanowało mnie na piazza del Popolo za sprawą przepięknych cyklamenów, które są symbolem i wiosny i jesieni włoskiej. Dawno tak dorodnych nie widziałam. Cały ogródek Caffe Meletti jest nimi obsadzony.
Do tego stopnia się zakochałam, że nawet obrazek na moim blogu zmieniłam na ten cyklamenowo jesienny.
Kolejny raz zakochałam się w butach. Nawet zdjęcie zrobiłam. Niestety nie wyszło. Popołudniu zrobię podchody jeszcze raz. Tym razem jest to uczucie platoniczne, bo cena 195 euro raczej za botki nie wchodzi w grę.
A trzeci raz? Ten trzeci raz to podczas spaceru i jego zajrzenia na jeden z dziedzińców ascolanskich. Za bramą oczywiście, która czasem bywa otwarta. Takie miejsca tylko w Ascoli.
Nawet się na sesję załapałam.
Ale to nie to miejsce przyspieszyło mi bicie serca. A kolejny akcent bożonarodzeniowy. Przecudowne bombki z majoliki ascolanskiej
i biała szopka. A właściwie majolikowa figurki.
A dzisiaj ranek przywitał nas zimnem i zimnym wiatrem. Temperatura 12 stopni o ósmej, bo musieliśmy wyjść domagała się rękawiczek. Na szczęście słońce podgrzało temperaturę i już o jedenastej wzrosła ona do 18 stopni. Teraz okno otwarte i podgrzewam dom.
Niestety idzie ku zimie. Ale za to na pociechę kupiłam sobie a właściwie V. zapłacił całe 1 euro 😀 za wazonik Katani z japońskiej porcelany, którą kocham. na stoisku ” pchlim”. Oko, to ja mam do takich cudeniek. Pojedzie do Polski.
I tyle weekendowych aktualności. Widać po frekwencji, że wszyscy się przemieszczają między miejscami wiecznego spoczynku. Ale, ze jest trochę dni wolnych, yo nie będzie szaleństwa.
Dzisiejszy dzień też był rozlatany i rozjeżdżony. Ale na szczęście wszystko się poskładało. Najpierw odnowienie parkowania na miejscu dla inwalidów. Na kolejny rok jest spokój. Potem na kolejne szczęście syn nie odbierał telefonu i wyjazd do San Benedetto nie wszedł w rachubę. To kupiliśmy vongole na obiad i odwiedziliśmy ZA z wynikami neurologicznymi V. I z jednej strony się cieszę, bo nic poważnego nie wykazały, co podkreślił ZA, a z drugiej strony wyszło na to, że V. ma taki paskudny charakter, który nie chce się (ten charakter) pogodzić, ze to SKS.
Kiedy przed południem wróciliśmy do domu osobisty zajął się vongolami
a ja ewakuowałam się zamknąć kolejne kartony z winem, które teraz V. kolekcjonuje zamiast chwała Bogu wypijać. Wcześniej naturalnie zostałam użyta do pokrojenia cebuli. 😀 Ale warto było. Mógłby częściej wspinać się na wyżyny umiejętności kulinarnych.
Wczoraj ściągnęłam sobie osiem odcinków ” Gangu Zielonej Rękawiczki”, bo raz, że serial polski z ” matkami, żonami i kochankami: w rolach głównych, a dwa, że słyszałam, że doskonała zabawa.
W sumie niezadowolona jestem, że znowu zmiana czasu. Wiem, że dla pracujących, to dodatkowa godzina snu, ale do tego szybko przywykną, a wieczory znowu się wydłużą. I czemu ma to służyć w dobie kryzysu energetycznego? Wracać w naszym przypadku będziemy zamiast o dziewiętnastej kiedy zapada zmrok, to o osiemnastej. I naturalnie palić światło. Dla Włochów, którzy nie lubią siedzieć w domu katastrofa. I naturalnie trzeba będzie kiedyś włączyć ogrzewanie. Dom Wariatów.
Ale na razie ciepło i słonecznie. Zbliża się długi świąteczny weekend. W Italii nazwany małymi wakacjami z racji pogody. A właściwie już prawie się zaczął.
To dzisiaj tyle. Z planowanych zakupów mam już ” Starą Papiernię” Ani Klejzerowicz jako piąty tom z serii” Felicja Stefańska”. A Hermana wciąż czytam. Głównie na placach ascolańskich.
W Rozmaitościach:
Kącik LM:
Poradnik PPD wciąż na etapie kapci i dziergania:
W kuchni wloskiej nasze vongole i tak jak u nas linquine
Wczoraj przepiękny bardzo ciepły dzień. Myślałam, że namówię V. na spacer brzegiem morza. Niestety. Najpierw podjechał do dzieci i okazało się, że syn ma urlop.
Zadzwonił, do niego licząc na spotkanie i okazało się, że właśnie jedzie do szpitala na pogotowie. Poślizgnął się i uszkodził prawą rękę. Podjechaliśmy do szpitala. Czekał na kwalifikację w pogotowiu. Zrobiliśmy zakupy ofertowe. Najbardziej ucieszyła mnie cena pomidorów ( 1,99), bo ceny pomidorów przyprawiają o ból zębów. Potem odebraliśmy wyniki neurologiczne. Trzeba skonsultować z ZA. Trochę podparłam się doktorem Google, ale wydaje mi się, że są tylko starcze zmiany.
No zobaczymy.
Wróciliśmy do szpitala. Piotr dopiero wchodził do kwalifikacji. Potem na szczęście miał zaraz zdjęcie, a potem dotarła jego kompania. Przyjrzałam się jej wreszcie prywatnie bez służbowego uniformu. Nie da się ukryć, jest sporo starsza. Ale może to i lepiej, bo syn V. jak to Włoch chowany przez mamę i siostry. A może go nie znam i za spokojną fasadą kryje się piekielny charakterek tatusia .
A więc zostawiliśmy parę i pojechaliśmy na obiad. Późny jak na nas. A potem był powrót do Ascoli i tyle ze spaceru nad morzem. Syn zadzwonił, że w dłoni jest złamanie palca.
Za to potem całą Starówkę miałam w nogach.
Dziś chciałam pojechać na piknik. Nie, bo od rana kolędowaliśmy po różnych przychodniach. V. ma nazbierane trzy zlecenia na badania i trzeba to ogarnąć. Zobaczymy na kiedy.
Wczoraj był w miarę kontaktowy dziś znowu huśtawka nastroju.
Zrobiłam rozpiskę książkową do zakupów ebooków. Nie da sie ukryć uzbierało się tego dość więc muszę poczekać na zasilenie konta przez ZUS.
Mam na oku trzy sagi. Za podpowiedzią Kasi ” Dziewczynę z gór” 3 tomy. Albenę Grabowska też trzy części ” Uczniowie Hipokratesa” i jak dotąd dwie części ” Makowej spódnicy”. Mam też do kupienia nową książke Ani Klejzerowicz ” Stara papiernia”.
A tymczasem czytam Leszka Hermana ” Szachownicę: i muszę przyznać, że znów mnie zaskoczył. Jak zawsze świetna zagadka oparta na historii, ale równocześnie leci wątek sprzed lat. I tu pan Leszek idealnie wczuł się w romans historyczny. Oczywiście oba wątki i ten sprzed lat i ten współczesny z pewnością będą mieć finał właśnie we współczesności. Bardzo lubię jego książki i kolejny raz polecam.
A słońca nie brakuje.
Temperatura w cieniu 24 stopnie. Piękna jesień włoska.
W zasadzie LM lubi snuć swoje opowieści o modzie włoskiej w niedzielę. ale z racji tego, że miniona niedziela była zarezerwowana dla uciech innych, a przyszła, to już będzie świąteczny prawie weekend, pojawi się w środę.
W tym wydaniu żurnala mody pojawi się też Dodatek dla naszych panów.
I zapewniam będzie on spory.
Zapraszam więc do wejścia w kolorowy świat pod tym adresem:
Nie na niby, a właśnie niby. Niby ciepło. Bo 18 stopni na dworze, ale wilgoć powoduje, że przy braku słońca trzeba być ciepłej przyodzianym. Bez podkoszulki, co prawda jeszcze bez rękawków i nietermicznej, ale trzeba ją mieć, lepiej nie wychodzić. I to nie tylko panie w moim wieku, ale i dużo młodsze Włoszki już powoli ją na się zakładają. Co innego jak jest słońce. Wtedy temperatura szybuje w okolice 25, 26 stopni. A na Sycylii wciąż podobno 30 stopni.
Czyli tak. Niby ciepło a sztruksowa bluzka konieczna. W domu też niby względna temperatura, a chłodniej niż na dworze. Przynajmniej tak się odczuwa. Ale powoli niebo się przejaśnia czyli popołudniu będzie słońce.
V. ma klasyczną huśtawkę nastroju. Raz tak a raz inaczej. Niby spokojny, ale momentami wybucha o byle, co. Najbardziej jestem zmęczona nieprzewidywalnymi powodami wybuchu. Poprostu staram się nie słuchać i to też ma ujemne strony. A wszystko z nudów. Bo ile można chodzić i oglądać TV. Ja jestem ten wolny, nie wróć, zobligowany do słuchania słuchacz. Czasem coś nie zajarzę i odpowiem nie w pięć ni w dziesięć 😀 i kolejny wybuch wulkanu.
Czytam ” Szachownicę” Hermana. Jak zawsze u niego ciekawie. I tak jak lubię.
Na poprawę nastroju zrobię popołudniu racuchy z jabłkami. Już mi ta kuchnia włoska znów obrzydła. Bo grymasy V. nie ustają.
A ceny i u nas szybują. Jak dzisiaj zobaczyłam mięso mielone wołowe w cenie 11,50/kg i to w Eurospinie, a nie u rzeźnika, to szczęka mi opadła. Nie tak dawno, to była cena przyzwoitej wołowiny, anie mielone.
Jutro jedziemy do San Benedetto, po wyniki neurologiczne. Może się coś w nerwowym temacie rozjaśni.
A ja przygotowałam na jutro ” Opowieści LUCI MODNEJ”.
Trochę ponarzekalam i wpis zrobiłam między jednym przystankiem na ławce, a drugim.
W sobotę popołudniu poszliśmy zobaczyć tę pokojową manifestacje na piazza del Popopo. Nie była jakaś duża, zorganizowana z pompą, ale i tak zrobiłam kilka zdjęć, żeby pokazać, że w Italii tęczowa flaga jest symbolem pokoju. A poza tym różne tęczowe gadżety przydawały sympatycznego akcentu manifestacji w słusznej sprawie.
A teraz o tym, co zdominowało w zeszłym tygodniu wszystkie inne wiadomości. To wybór w szowinistycznych Włoszech pierwszej kobiety na urząd premiera. I zaczyna się jazda. Co prawda poglądy Giorgii Meloni nie są z moimi po drodze, ale życzę jej wszystkiego dobrego, bo lekko mieć nie będzie.
O tym samym napisała tez Sabina Trzęsiok- Pinna i pozwolę sobie to zamieścić.
#włoskieaktualnoścNie było mnie dosyć długo, ale od razu uprzedzam, że nie wiąże to się z żadnym kryzysem. Październik po prostu zafundował nam tak piękną pogodę, że żal mi było siedzieć przy kompie. Jeszcze w ubiegłym tygodniu tu na północy Włoch temperatury sięgały 26-ciu stopni, można więc powiedzieć, że mamy bardzo letnią jesień. Tymczasem sklepy idą z duchem czasu i zaczęły pojawiać się na półkach pierwsze produkty świąteczne, takie jak słynne Pandoro czy czekoladowe Mikołaje, które nijak się mają do tych upałów. Nic to, bo, jak mawia moja teściowa, ekonomia musi iść do przodu i nawet szalejąca pogoda jej nie zatrzyma. Coś w tym jest.
Jak zapewne wiecie, ponieważ trąbią o tym wszyscy, wczoraj w Italii miała miejsce wiekopomna chwila, a to za sprawą zaprzysiężenia po raz pierwszy w historii kobiety na stanowisku premiera kraju. Od razu uprzedzam, że nie mam zamiaru komentować programu, ani tym bardziej przynależności Giorgii Meloni do prawicy, bo nie mnie to oceniać, zresztą na ten temat rozpisały się inne strony. Sama chciałabym tylko podkreślić, jak ważny dla zdominowanych przez ciągle jeszcze szowinistyczne myślenie Włoch jest ten wybór. Kobiety w Italii nadal są traktowane gorzej, zarabiają mniej i w większości patrzy się na nie przez pryzmat ich seksualności, a nie kompetencji, stąd uważam, że chwila, kiedy na stanowisku premiera obsadzono kobietę, jest wręcz historyczna. Poglądy polityczne Giorgii Meloni, jej osoba i jej program mogą i wzbudzają kontrowersje, ale nie zmienia to faktu, że to jej partia wygrała wybory i to ona, czy tego chcemy czy nie, została powołana na premier Włoch. I wydaje mi się, że należy poczekać, zanim jej przeciwnicy spiszą ją na straty. Sama nie mam wątpliwości, że długo premierem nie będzie, bo po pierwsze, włoscy szefowie rządu zmieniają się tu bardzo szybko, a po drugie, jej antagoniści zrobią wszystko, by podała się do dymisji. I jestem pewna, że prędzej czy później osiągną swoje.
Gdzie najlepiej wyczuć włoskie nastroje społeczne? Oczywiście we włoskich barach czy na bazarach, gdyż tam ludzie mówią bez przeszkód, co im w duszy gra. Zdarza mi się pójść na cappuccino do okolicznego baru i usłyszeć, co Włosi myślą o nowej pani premier. Zdania na jej temat są podzielone, lecz znamienne jest to, iż bardzo wielu mężczyzn nie może pogodzić się z tym, że rządzić będzie kobieta.
-„To już Berslusconi byłby lepszy” – powiedział jeden emeryt – „przynajmniej ma doświadczenie, no i jest mężczyzną”.
No tak, „mężczyzną”, to jest argument nie do przebicia dla Włochów w wieku emerytalnym. Nieważne, że Berlusconi ma 86 lat i plecie ostatnio same bzdury, bo fakt, że to mężczyzna jest gwarancją tego, iż jest bardziej kompetentny od Meloni czy innej kobiety. I widzicie, jeśli to myślenie się nie zmieni, to Włochy jeszcze długo nie wyzwolą się spod patriarchatu. Jedna Meloni wiosny nie czyni, zwłaszcza że w moim przekonaniu będzie to krótkie premierowanie. Może nie tak krótkie jak Lizz Truss, lecz na pewno nie będzie panować tyle ile była kanclerz Niemiec. Nawet szkoda, bo całkiem miło jest popatrzeć na pierwszego w historii Włoch First Gentlemana .
zdjęcie – Corriere
Nic dodać i nic ująć.
A tymczasem tv zamiast rozwijać program partii rządzącej pokazuje duperele. jak pani premier maszeruje przed kompanią honorową, czy wymienia z byłym premierem dzwoneczek rządu, albo tv dywaguje nad odmianą nazwy „pani premier”.
Zaproszony do studia włoski profesor Miodek wyjaśnił, że wystarczy zmienić rodzajnik na żeński „la presidente”, bo w Italii premier, to „Presidente del Consiglio dei Ministri della Repubblica Italiana” pełny tytuł czyli prezydent Rady Ministrów republiki Italii” i nie ma problemu.
I takie, to uzupełnienie zeszłotygodniowych aktualności napisałam.
A w Rozmaitościach:
Poradnik PPD
W kuchni wolskiej:
A w Kabarecie Starszych Panów w kontekście wczorajszego dnia:
Zgodnie z prognozą pogody według której miało być 28 stopni było na pewno więcej. Czyli moja lekka sukienka na obiadowe wyjście plus lekki lniany żakiet były jak najbardziej na miejscu. Aprobata dla mojej aranżacji wyjściowej zaowocowała przeczołganiem mnie na obcasach przez place ascolańskie w charakterze ozdobnika. Żeby wszyscy kolesie emerycie mogli mnie zobaczyć, co zresztą powiedział osobisty. Nawet zafundował mi sesję z ptactwem przy fontannie na piazza Arringo.
A ponieważ byliśmy o dwunastej umówieni z młodzieżą w Offidzie, to pojechaliśmy w przepiękny słoneczny dzień. Żeby była pełna dokumentacja zrobiłam wszystkim rodzinne zdjęcie w dawnym refektarzu klasztoru, który zwykle jest salą restauracyjna dla corocznego obiadu.
A potem był obiad i o nim opowiem, bo dawno włoskich obiadów nie było. Jak wiadomo prawdziwy wyjściowy obiad włoski nie może trwać mniej niż trzy, cztery godziny. I tym razem też tak było. Co było na ten obiad? Otóż obowiązkowe przekąski zimne czyli różne wędliny. Tego nie sfotografowałam, bo wędlina jak wędlina: szynka surowa, lonza czyli ichnia polędwica i salami.
Ale już przekąski ciepłe są:
ten trójkącik to smażony ser, poza tym oliwki ascolana, cremini i cukinia, te pałeczki smażone w cieście. Jeszcze jedna przystawka ciepła charakterystyczna dla regionu ascolańskiego
To wątróbka w kosteczkach smażona z jajkami i pietruszką.
Potem danie pierwsze. Jak wiadomo Italia jest jedynym krajem na świecie, gdzie na pierwsze danie je się makaron. I tym razem było spaghetti z ragu czyli sosem pomidorowo- mięsnym. Jak wygląda spaghetti wszyscy wiedzą.
Na drugie cielęcina, frytki i cykoria. Cykoria jest jedyną jarzyną poza brukselką, której nie jem więc nie tknęłam.
Zgodnie z włoskim zwyczajem kelner nakłada na talerze porcje, ale potem obchodzi tyle razy ile osób repetuje. Ja po przystawkach mam w zasadzie dosyć więc uważam na ilość późniejszych dań. Włosi mają wprawę i repetują kilka razy makaron zwłaszcza.
Potem już deser i kawa.
Mimo, że wszyscy byli zmotoryzowani wina nikt nie odmawiał. W rozsądnej ilości. Na trawienie. V. w dalszym ciągu się nie załamał. Na szczęście w Italii nie ma zwyczaju namawiania. Chcesz pić wodę, twój wybór.
W okolicy siedemnastej obiad się skończył i tatuś postanowił pokazać dzieciom kościół Madonny della Rocca najbardziej znany z Offidy w całej chyba Italii.
A ja postanowiłam uwiecznić panów C. seniora i juniora.
Oczywiście zaraz doskoczyła Najmłodsza
A potem dołączył narzeczony Najmłodszej bardzo zresztą sympatyczny.
I tak V. ma kolejne zdjęcia rodzinne. Poszliśmy zaliczyć turystyczną atrakcję czyli kosciół pod wezwaniem Madonny della Rocca.
Opowiedziałam młodzieży jak to na pierwszą randkę z V. założyłam 15 cm szpilki, a on przywiózł mnie do Offidy właśnie tutaj i cudem weszłam na tych szczudłach po kamienistych stopniach. Bocznej drogi jeszcze nie było. I tutaj zażyczyłam sobie zdjęcia z V. skoro nikt nie wpadł na ten pomysł.
A kiedy już schodziliśmy na dół, ja znów na obcasach jednak tym razem szerokich 😀 V. pięknie mi się ustawił do zdjęcia.
I nie mogłam się oprzeć zrobienia zdjęcia takiej oto kociej piękności.
Wróciliśmy do domu. Z ulgą włożyłam kapcie, a teraz mam lecieć na codzienny wieczorny spacer. No cóż trzeba te offidowskie kalorie spalić.
Trochę się pozbierałam więc muszę z kronikarskiego obowiązku donieść, co w ascolańskim świecie się dzieje. Zawsze powtarzam, że jak w łóżku człowiekowi nie jest dobrze, to znaczy, że idzie ku dobremu. Mnie też łózko dzisiaj nie zatrzymywało więc wstałam i spokojnie powędrowałam z osobistym do miasta.
A na piazza Arringo klimaty francuskie. Targ produktów rodem z Francji. Sobotni targ ascolański rozłożył się na piazza del Popolo. Szczerze mówiąc ten francuski niczym specjalnie nie zachwycał. Produkty podobne do włoskich i poza urokliwym zapachem lawendy unoszącym się nad placem z olejków i mydełek nic specjalnego mnie nie zauroczyło.
Zresztą ludzi rownież specjalnie nie było, na co pewnie ma też niespecjalna miłość do Francuzów, jaka panuje w Ascoli. Ma to podłoże historyczne zresztą.
Oto migawki jeszcze ciepłe.
A tak poza tym dotarło do mnie za sprawą jeszcze ” pchlego targu”…
że za dwa miesiące będziemy w klimatach bożonarodzeniowych i w głowie będzie nam Wigilia. Dlatego pokażę jeszcze szopki włoskie ze stoiska na ” pchlim targu”. Ale to nie są tradycyjne szopki.
To znaczy są,
ale umieszczone w nietypowych przedmiotach.
W dzisiejszym bonusie taki filmik z piazza del Popolo.
A ja skończyłam trzeci tom ” Sielanki” i czekam na kolejny. Zaczęłam wreszcie „Szachownicę ” Leszka Hermana.
Podobno popołudniu na piazza del Popolo ma być manifestacja pokojowa. Ano pewnie z obowiązku tam się znajdziemy. Wilgoć niesamowita, bo nie ma słońca.
Trzeba w domu w czymś ciepłym na grzbiecie i frotowych skarpetkach. Jednak jesień.
Dzisiaj w Rozmaitościach:
W kuchni włoskiej:
Poradnik PPD:
Naturalnie Kabaret Starszych Panów:
Jutro rodzinny obiad w Offidzie więc nie wiem czy się zobaczymy.
Ale w poniedziałek na pewno. Plus relacja z obiadu. 😀