Są wakacje? Są. Są urlopy? Są. To musi pojawić się temat najlepiej zapamiętanych wakacji. A jeżeli ktoś wakacji nie chce wspominać, to może urlop?
Zaczynam opowiadać. Dużo pamiętam różnych wakacji. Aż do matury zawsze z moją babcią Polą. Tak, że do biografii mojej babci pewnie dojdzie rozdział ” Opowieści wnuczki Babci Poli”.
Odkąd pamiętam, a były to lata pięćdziesiąte na wakacje i to na całe wakacje wyjeżdżałam z babcią do Jadownik. To było ulubione miejsce babci i tam czuła się u siebie otoczona szacunkiem cioci i jej rodziny. Moja babcia jak wiadomo, bo nieraz o tym pisałam wychowała dwójkę siostrzeńców dziadka, rodzice których w 1919 roku zmarli na hiszpankę. Babcia zawsze mówiła, że wychodząc za mąż miała dwoje gotowych dzieci. Siostrzenica Marynia miała osiem lat, a siostrzeniec zaledwie cztery. Dziadek jako starszy poczuwał się do obowiązku zajęcia się sierotami. Wystąpił z wojska i oczywiście się ożenił. O tych czasach będzie w ” Życiorysie sprzed lat”, który może zdążę napisać.n
Teraz jednak babcia i Lucia jadą na wakacje do Jadownik. Babcia jest w pełni sił jest tuż po sześćdziesiątce. Co to za wiek dla dzisiejszej jej wnuczki. Pierwszą atrakcją była podróż koleją. Myślę, że dla dzisiejszych dzieci stanowi to też atrakcję. Nie było telewizorów, o telefonach komórkowych czy Internecie nikt nie słyszał. A jednak było co robić na wakacjach. Nawet jak padał deszcz. Od Krakowa babcia kopiowym ołówkiem zapisywała stacje. A ja czekałam, kiedy byłam trochę starsza aż miniemy Bochnię. Potem był już tylko jeden przystanek, na którym krakowski pociąg się nie zatrzymywał, tylko wolno przejeżdżał, a ja wolałam:
– Już Rzezawa . Zaraz wysiadamy. A może to był Jasień? Obie nazwy mi się kojarzą.😃
I rzeczywiście Za parę minut pociąg stawał na naszej stacji Brzesko – Okocim.
Jeżeli nie było nikogo, kto podwiózłby nas do Jadownik z bagażami, babcia w sąsiadującym z dworcem domku miała znajomych i tam zostawiałyśmy walizkę. Ktoś ją później dowiózł do cioci Maryni. A my szłyśmy przez pola do Jadownik. To wcale nie było tak daleko, a ja wypatrywałam wieży kościoła w Jadownikach. Babcia opowiadała różne historie o mijanych domach, kto w nich mieszkał czy mieszka. Wieża była coraz bardziej widoczna i za moment mijałyśmy bajorko w którym poiło się głównie konie i byłyśmy przy pierwszej furtce na podwórko. Zaczynały się wakacji. O samych wakacjach opowiem kiedy indziej, bo teraz czekam na Wasze opowieści .
I, to bez demonów i przebudzeń. I bez wspomagania prochami. Owszem słyszałam jak dwa razy V. wstał do łazienki, a i ja sama wstałam raz, ale potem padałam i natychmiast zasypiałam. Nawet zabieranie wczesnoporanne śmieci czyli odpadków organicznych mnie nie obudziło. Chociaż może i tak, bo pamiętam, że zerknęłam na telefon i było 10 po szóstej. I znowu zasnęłam. Obudziło mnie przejście V. do kuchni tuż przed ósmą i włączony telewizor. Wstałam więc, zrobiłam kawę, zmierzyłam mu ciśnienie. Przygotowałam mu lekarstwa. I chyba czuje się lepiej, bo ma siłę się czepiać wszystkiego. Napiszę blog i sobie pójdę po chlebuś powszechny i na targ. Tak w ramach relaksu.
Włączona przeze mnie do diety gotowana marchewka za zgodą naturalnie najjaśniejszego plus powrót do ryżu przez trzy dni daje chyba efekty. Dziś pasta bianco czyli makaron z cukinią. Tylko dla niego, jak zaznaczył. No i udało mi się kupić królika. To też wskazane oprócz kurczaka.
A wczoraj rzeczywiście miałam psychiczny kryzys. Nie miałam siły na nic, o czym najlepiej świadczy fakt nie napisania normalnego bloga.
Dlatego wykorzystuję fakt w miarę poprawnego samopoczucia porannego i robię zapiski.
Ale wczorajszy dzień nie był stracony przy poszukiwaniach rodzinnych. Co prawda niestety dostałam wiadomość z Warszawy, że nie mają dokumentów z parafii, w których urodziły się ciocia Janina i jej córka, ale podano mi parafięe które te metryki miały. I wiem już, że to był Łubień, a nie Lubień, bo Lubień był w okręgu lwowskim, a nie nowogródzkim.
Poza tym mam niesamowite szczęście. Odezwała się do mnie pani Elżbietą, która czyta blog i ma hobby genealogiczne. Elu, jeszcze raz tutaj serdecznie dziękuję za Twoje poszukiwania mojej rodziny i co najważniejsze uwieńczone sukcesem. Bądźmy dalej w kontakcie.
Wczoraj dostałam od niej kopie wpisów w księgach parafialnych mojej rodziny ze strony prababki Marii jej dwóch braci: Szymona i Jana.
z dokładnym opisem
W załączeniu akt urodzenia Szymona Kozubowskiego. Lipnica Murowana dom nr 90, akt 15. Szymon Kozubowski ur. 2 lipca 1873, chrzest 4 lipca, ojciec Józef, syn Franciszka Kozubowskiego i Anny Sebastiańczyk. Matka Anastazja, córka Macieja Burdel i Katarzyny Czyżewskiej. Chrzestni Antoni Klimek i Małgorzata Nowak. Popatrzę co jeszcze da sie znaleźć. Pozdrawiam. Łatwiej by mi było na email.
kt urodzenia Tomasza K. Lipnica Murowana dom nr 62, akt 45.Tomasz ur. i ochrzczony 29 października 1876. Ojciec Józef, syn Józefa (?) Kozubowskiego i Anny. Matka Anastazja córka Macieja Burdel i Katarzyny Czyżewskiej. Chrzestni Antoni Kwaśniowski i Józefa K?. Według Family Search Tomasz ożenił się 13 listopada 1901 z Antoniną Kwaśniowską. Jan Kozubowski ur. 13 maja 1884 akt 17.Ojciec Józef syn Franciszka i Anny. Matka Anastazja Burdel, córka Macieja i Katarzyny Czyżewskiej
A dzisiaj dostałam taki oto opis:
dzieci Franciszka Gręplowskiego i Marii Kozubowskiej ( moich pradziadków – rodziców babci) Ślub 13.01.1891 Lipnica Murowana 1891 8/12 Maria 1893 3/01 Apolonia moja babcia 1894 2/11 Karol 1896 13/11 Katarzyna 1898 6/05 Stanisław 1899 20/09 Władysław 1901 11/07 Anna 1902 1/10 Franciszka 1904 12/02 Julian 1906 7/05 Jan
11.03. 1910 Józef dopisek mój zm. 1981 aktualnie szukam
Ależ tam było dzieci. Co rok to prorok. jak policzyłam jedenaścioro. Z tego przeżyła chyba ta trójka czyli babcia i dwaj jej bracia. Biedna kobieta ta moja prababcia.
Inne dane uzyskane od Eli tym razem ze strony ojca babci czyli chyba moich pra pra dziadków .
Pojawia się Zakliczyn Ślub Feliksa Gręplowskiego i Justyny Bałek (Białek) (Libront) 1856 25/11 Zakliczyn Feliks lat 42 (ur. około 1814) i Justyna lat 21 (ur. około 1831) córka Franciszka i Józefy Majewskiej (Majowskiej) Zgon Feliksa Gręplowskiego 1881 20/05 Zakliczyn lat 67, żona Justyna Libront Zgon Justyny 1855 16/12 Zakliczyn A także: 1903 roku, 30 kwietnia z Bremen do USA na statku Neckar przybywa Tomasz Kozubowski, lat 27, ze wsi Lipnica Murowana. 1908 roku 11 marca z Bremen do USA na statku Kronprinzessin Cecilie przypływa Jan Kozubowski, lat 21, ze wsi Lipnica Murowana. Jedzie do brata Tomasza zam. w Chicago. Krewny w Polsce to ojciec Józef Kozubowski.
Teraz mogę się zająć rozpisywaniem tego co wiem o rodzicach, dziadkach mojej babci, a tym samym moich.
Ta wzmianka amerykańska jest jak najbardziej prawdziwa. Pamiętacie moje opowieści o amerykańskiej cioci Walerce, kuzynce mojej babci, która przesyłała do nas paczki z ciuchami i długi czas aż do swojej śmierci korespondowała z moją babcią. Jej dzieci już nie znały polskiego, a my angielskiego i kontakt się urwał. Jak wyszło z dokumentów do Ameryki pojechali obydwaj bracia mojego pradziadka Franciszka Gręplowskiego ojca babci. UFF.
I błąd pojechali bracia, ale Kozubowscy czyli. bracia mojej prababci Marii. Teraz dobrze. 😃😃😃
Mam kilka zdjęć przesłanych przez ciocię Walerkę z Ameryki. Jak Aga je znajdzie, to pokażę. A to ja w hamerykańskich ciuchach od stóp do głów.
Ja też nie próżnowałam. Odnalazłam w końcu grób cioci Janki w Jodłowniku i mam datę jej śmierci. Cmentarz w Jodłowniku k/ Limanowej ma bardzo dobrze rozwiązaną sprawę wykazu zmarłych. Można nawet zapalić wirtualny znicz i napisać do niego dedykację. Co niniejszym uczyniłam. A, że koniecznie chcę mieć panieńskie nazwisko cioci, to napisałam do parafii w Jodłowniku podając datę urodzin i datę śmierci. Może odpowiedzą na mojego maila. Ciocia zmarła 17.10. w 1978 roku. Myślałam, że później. Miała tyle lat, co ja teraz. Poczułam się dziwnie. Znalazłam też dane żony najmłodszego brata babci Małgorzaty Sowy i jej datę urodzenia 07.07.1909 roku, ale gdzie są pochowani oboje nie mam pojęcia. Znam natomiast nazwiska rodziców bratowej babci. To:
Szymon Sowa i Maria z domu Kopyto
1862 – 1922 1867 – 1948
Wczoraj sprawdziłam w Grobonecie wszystkie krakowskie cmentarze. Może mieszkali gdzieś pod Krakowem?
Popołudniu pójdę jeszcze raz na zakupy, Żeby nie to moje kolano zrobiłabym spacer, ale chyba podeprę się nawetką.
To tyle i przypomnienie, że jutro Dzień Błoga Otwartego. Może porozmawiamy i powspominamy o naszych najlepszych wakacjach. O tych, które pamiętamy do dziś.
Nie chciałabym, żeby ktoś się o mnie martwił więc kilka zdań. W nocy dopadły mnie demony strachu. I to, że nie spałam sprawiło, że nie mam na nic siły. Nawet na pisanie bloga. I jeszcze nerwoból i źle czujący się V.
Dlatego dziś pauza. Jutro postaram się wrócić do życia.
Co prawda dni są do siebie podobne, bo kroplówki V. wyznaczają rytm dnia, ale ja wykorzystuję to na zbieranie danych do kroniki rodzinnej. Mam wreszcie obraz ” trzech sióstr”, z których Ciociababcia , jest, że tak powiem kompletna. I dobrze nagle mi się skojarzyło, że Anna czyli Ciociababcia była siostrą ojca babci Franciszka, a nie matki jak założyłam. Ale urodziła sie w Zakliczynie i to było potwierdzone w akcie zgonu.
Czyli teraz notuję ( na blogu też, żeby było zapisane i tu)
Rodzice Franciszka i Anny: to Feliks Gręplowski i Justyna z domu Białek
czyli Anna była z domu Gręplowska tak jak moja babcia.
Anna ur, się w Zakliczynie 22. 07. 1863 roku
po mężu nosiła nazwisko Gruszczyńska.
zm, 13 stycznia 1955 roku. w Ciężkowicach.
A teraz czy Katarzyna była jej siostrą? Bo z trzech sióstr zrobiły się dwie. Maria mama babci była bratową Anny, a nie siostrą. Czyli została na placu boju Katarzyna i jeżeli była siostrą to nosiła nazwisko Gręplowska, bo była niezamężną.
Natomiast o mojej prababci z domu Kozubowskiej wiem w tym momencie tyle, że była córką Józefa Kozubowskiego i Anastazji z domu Burdel.
Czyli wszystko sie zmieniło. W Zakliczynie trzeba szukać rodziny Gręplowskich. Miała rację pani z USC w Lipnicy Murowanej, że to nazwisko jest obce dla mieszkańców Lipnicy.
Dodzwoniłam się też za podpowiedzią Lucy ( dziękuję serdecznie ) do USC w Warszawie i dostałam numer do Archiwum metryk kresowych. Bez problemu poproszono mnie o wysłanie maila ze znanymi danymi cioci Jani, żeby spróbować znaleźć jakieś inne dane. Miejmy nadzieję, że coś się odnajdzie.
Poza Jodłownikiem napotykam na same życzliwe osoby. Teraz też w Zakliczynie zmieniłam poszukiwania i podałam nowe dane na stronach fejsbukowych .
Dziś kiedy po wczorajszej akcji z niesprawną kroplówką ( na skutek jego majstrowania) zmieniłam butelkę ja, to sam widzi, że lepiej nie ruszać regulatora. I kroplówki zeszły normalnie. I zaczął dietę w końcu. Drugi dzień ryż i gotowana marchewka. Popołudniu idę do ZA po nowy zestaw kroplówek i jedną receptę, bo kończy mi się lekarstwo.
Mam nadzieję, że burzy nie będzie. Wczoraj lało solidnie i temperatura spadła w nocy do 18 stopni. Dziś ma być podobnie. Czyli kocyk dodatkowy potrzebny. A śpi się zdecydowanie lepiej.
Do czytania wzięłam Annę Sakowicz, która dobrze pisze i zaczęłam jej nową sagę, której mam dwa tomy ” Saga Muślinowa”.
Krótko będzie, bo nie ma o czym pisać. Cały dzień rozłaził mi się dziś dokładnie. Bo rankiem jako tako, ale potem V. czekał na podłączenie kroplówki. Na dworze burzowo i co chwile pada. W tv znów pokazują zalaną Italię. Pierwsza kroplówka jakoś zeszła, ale z druga nie bardzo, a mnie nie wolno dotknąć. Sam oczywiście kombinuje z zamknięciem i nie słucha . W tym tempie ta druga będzie schodzić 10 godzin.
Burzowo na dworze i burzowo w domu. Mam wrażenie, że V. mnie w tym momencie nienawidzi. Za to, że ja w tym samym wieku, a nawet starsza i jestem w miarę sprawna i tfu, tfu na psa urok nie dopadła mnie większa choroba. Bo z tym co mam jakoś żyję i daje radę.
W poszukiwaniach też dzisiaj nic nowego. Nagle przeleciała mi przez głowę myśl, że Ciociababcia wcale nie musiała być siostrą mojej prababki Marii, a jej bratową, siostrą ojca. I może tym tropem powinnam pójść żeby te ciotki babci rozpracować.
Jak skończę bloga spróbuję coś odnaleźć. Wysłałam kolejnego maila w sprawie danych zgonu Janiny, bo podobno trzeba na sekretariat, a nie na adres gminy. Tylko, że w kontaktach jest adres gminy. Pani podała mi adres sekretariatu. Będę jeszcze szukać w Szczerzycu w szpitalu. To znaczy , procedury jak zmarł pacjent, to gdzie jest wystawiony akt zgonu. W której gminie. Ach ta administracja.
Za to polecam autorkę thrillerów B.A. Paris. Niby zwyczajne życie a napięcie wzrasta. czytam jak pisałam ” Przyjaciółkę”.
Leje, a jutro już wyjdę, bo inaczej tutaj zwariuję do imentu.
To teraz Rozmaitości:
Kącik LM
W kuchni
Kącik Robótek Ręcznych
Podaję informację, że po powiększeniu schematu można sobie ze wzorem poradzić bez problemu.
W Kąciku Działkowicza Majsterkowicza nieśmiertelne opony
Ale jestem. Taki jakiś miałam zalatany dzień. Wczoraj i dziś popołudniu mamy pogodę upalno- burzową. Co jakiś czas słychać grzmoty i pada. A wczoraj, to nawet solidnie lało i wymyło nam uliczki. Tylko, co za tym idzie wilgoć w powietrzu. Wczoraj poszłam tylko do apteki, ale za to będziecie mieć trochę wystaw ascolańskich, bo kolorowo.
Widać, że lato włoskie się zaczęło. Dwa moje ulubione sklepy. Z gospodarstwem domowym
oppo_32oppo_32oppo_0oppo_0oppo_0oppo_0
i upominkami, ale takimi smacznymi.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
W oczy rzuciły mi się też wystawy butików. Poza LS, która już ma przeceny letnie i niczym nie zachwyca. Te fotki wrzucę do Kącika LM.
A dziś cały dzień coś robiłam i chodziłam. W sumie, to co zaplanowałam czyli prasowanie i pranie odfajkowałam, ale potem zakupy zajęły mi trochę czasu, bo poszłam do Acquasapone i zapłacić za lekcje. V. pojechał na wizytę onkologiczną. Wyniku tomografii jeszcze nie ma i ma kolejną wizytę za tydzień. Pojechał z G. Nie są w najlepszych układach, a rykoszetem obrywam ja. Obiadu z nami nie jadła. Nastąpiła więc zmiana menu. Precyzyjnie zdążyłam z makaronem na powrót V. Zjadł i nawet nie komentował. O 14.30 miałam ostatnią lekcję z Luca. Jedzie popracować w lipcu do Kanady więc mam wakacje. I dobrze, bo te codzienne kroplówki, a jest ich kontynuacja znowu rozwalają nam cały dzień. Mimo, że V. potrafi sobie już sam zmienić butelkę wolę być jednak w domu i rozważałam przerwę więc dobrze się stało, że Luca jedzie w świat.
Po lekcji mimo deszczu pod parasolem poszłam jeszcze na kolejne zakupy. Na szczęście przestało padać. Rano kupiłam zgodnie z poleceniem pieczarki więc je oczyściłam, przygotowałam czosnek i V. miał zajęcie. Trochę je poddusił. Jutro skończę i włożę do słoików. Ze dwa powinny być.
I miałam wczoraj znów fantastyczną niespodziankę. Moja nieoceniona przyjaciółka Aga T. znalazła dokument – lista rodzin żołnierzy generała Andersa w Teheranie i tam na liście oprócz przyjaciółki Agi jest moja ciocia Jania i jej córka. A najważniejsze, że są miejsca urodzenia. Jak pisałam obie mieszkały przed wojną na kresach. I o ile z ciocią Renią nie mam problemu, że urodziła się w Żyrowicach, to z jej mamą mam zagwozdkę. Bo jako miejsce urodzenia jest Lubień, Warszawa.
Na kresach jest Lubień, ale co oznacza ta Warszawa. Ciocia była panienką z dworku więc może jeszcze panieńskie nazwisko z aktu zgonu, kiedy w końcu go dostanę z Jodłownika coś wyjaśni.
Ja z kolei oglądałam listę wszystkich kresowych właścicieli dworów. Co u licha oznacza ten Lubień i ta Warszawa. Ma ktoś jakiś pomysł.
A przed chwilą dostałam kolejny mail od Agi. Zdjęcie statku na którym moje ciocie przypłynęły do Anglii i ich nazwiska na liście pasażerów. Aga najserdeczniej dziękuję. Nigdy bym tego nie znalazła tym bardziej, że nie znam angielskiego.
Do czytania wzięłam lubianą przeze mnie Paris i czytam ” Przyjaciółkę”. Mam jeszcze dwie zaległe więc teraz nastąpi jej era.
Sporo mi jeszcze brakuje do udokumentowania życia mojej babci. Nie mam na przykład wiadomości o dacie śmierci bratowej babci ( wciąż czekam na maila) i jutro będę dzwonić do Jodłownika.
Nie znam dat urodzin mojej prababci Marii i jej siostry Katarzyny. Annę czyli Ciocię babcię udało mi się odnaleźć, ale miejsce urodzenia Zakliczyn bez potwierdzenia.
Nie mam miejsca urodzenia bratanicy babci Teresy urodzonej na Kresach. Mój brat cioteczny pamięta, że brat babci Stanisław by policjantem w Baranowiczach. To sobie przypomniałam. O tym, że był policjantem pamiętałam stąd deportacja żony i córki wówczas dwunastoletniej, chyba do Kazachstanu. Ciocia zwana Janią pracowała ciężko na torach za garstkę jedzenia. Jedyne co opowiadała babcia, że z wdzięcznością wspominała tamtejszą kobietę, która nauczyła ją kraść. Wrzuciła jej do fartucha brukiew, a kiedy ciocia miała opory usłyszała:
-Bierz, bo jak nie weźmiesz umrzecie z grodu.
Czyli być może ciocia Renia urodziła się w Baranowiczach w 1928 roku.
Nie pytałam babci o szczegóły. Szkoda.
Za to poczytałam o Baranowiczach i byłam zaskoczona jak dużym było miastem. Rangi dodawały mu stacjonowanie w nim pułki wojskowe.
O najmłodszym z braci też poza datami urodzin 1920 i śmierci? 1981 nic nie wiem. Myślę, że daty są prawdziwe, bo żona miała na imię Małgorzata ( Sowa ), a babcia z jakiś powodów jak sobie przypominam nie lubiła bratowej i mówiła o niej Małgośka. Jednak mózg zachowuje część informacji. Lubiła za to bratanicę Irenę i ja ją też pamiętam. Mieszkała u nas w Krakowie do rozwodu rodziców i chyba pracowała jako kelnerka. Potem znałam ją i jej męża ( nazwisko Ziemianin) i pamiętam ostatnie ich mieszkanie w Nowej Hucie na Osiedlu Kolorowym. To było około 1965 roku. Potem kontakt się urwał, ale pamiętam, że przeprowadzili się do większego mieszkania. Gdzie jej szukać. Była ode mnie o jakieś 14 lat starsza więc po dziewięćdziesiątce. Może jeszcze żyje. Sporo pań w mojej rodzinie dożywało dziewięćdziesięciu kilku lat.
Czyli jeszcze trochę mam czego szukać.
A za rogiem czają się lata szkolne babci, które już splatają się z życiorysem mojego dziadka Józefa. Jej pobyt w czasie wojny na Morawach z Wiedniem włącznie. Praca na poczcie. W czasach kiedy Kraków był twierdzą i pobyt dziadka w niewoli w Kijowie . Praca babci jako poczmistrzyni czyli prowadzenie poczty w Bolesławiu ?. Z tym Bolesławiem to luka w mojej pamięci. Pamiętam jak babcia opowiadała, że tam prowadziła pocztę używając miejscowości. Jak to się mówi miałam ją na końcu języka. Pytałam brata ciotecznego, kuzynkę, a nawet moją córkę, która prababcię pamięta i trochę jej opowieści. Ale nikt tej nazwy nie pamiętał. Najpierw zafiksowałam się na Melsztynie. Ale chyba to było inne wspomnienia, jak o mało sie nie utopili podczas przeprawy promem. Potem wyłonił się Bolesławiec, ale takiego blisko Tarnowa nie było. Szukałam na mapie również koło Brzeska i tam znalazłam Bolesław gminę zresztą. I chyba to było to. Babcia chyba tą poczmistrzynią była w Bolesławiu . Tylko kiedy. U notariusza w Zakliczynie tez pracowała. Stawiam, że to była jej pierwsza praca, bo zawsze mówiła, że chciała pracować na poczcie. I potem już zawsze była to poczta.
I jeszcze muszę Wam o czymś powiedzieć. Kiedy już pozbieram wszystko, co sie da zamierzam napisać drugie wspomnienia. Podobne do „Życiorysu PRL em malowanego”. Ale z faktami i zdjęciami. Roboczy tytuł już jest:
Bo chyba nie ma nikogo, kto powiedziałby, że przyjaciele są mu niepotrzebni. Przyjaźń. Takie z definicji dobre słowo. Zawierające wszystko czego oczekujemy i co możemy dać drugiemu człowiekowi . Podobno przyjaźnie zawiera się tylko w dzieciństwie, szkole, generalnie w młodości. Potem to już są bliższe lub dalsze znajomości.
To prawda. Ja jako jedynaczkar za wiele tych przyjaźni nie zawarłam. Ale kilka przyjaciółek jak mi się wydawało miałam i bez liku koleżanek i kolegów. Potem kiedy wyjechałam na Śląsk kilka przyjaźni było prawdziwych i niektóre trwają do dziś. Niektóre niestety los przerwał jak chociażby Ola, moja prawdziwa przyjaciółka. Odeszła zbyt szybko. Cóż jestem w tym wieku, że moi przyjaciele organizują brydża tam za granicą światów. Żyjących i czekających na nas.
Ależ smutno. A przecież przyjaźń to wszystko co dobre. Bo ta przyjaźń, to jest taka nasza druga połówka odnaleziona po to, żeby był ktoś kto pocieszy, opieprzy, zrozumie i wysłucha i po prostu przy nad będzie kiedy tego potrzebujemy. Ja tak rozumiem przyjaźń i sama staram się być taką osobą .
A najpiękniejszą przyjaźń podarował mi świat wirtualny. Tam znalazłam kogoś kto jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Nadajemy na tych samych falach i nawet często telepatycznie piszemy maila, bo coś nam nie daje spokoju. Dziękuję Losowi, że w końcówce życia obdarzył mnie taką przyjaźnią. Mimo, że jak na razie jesteśmy od siebie daleko, to wierzę, że kiedyś w realu uścisnę Agę T.
I w tym świecie wirtualnym jest jeszcze kilka takich osób, które uważam za podarunek.
Najwięcej ich jest w odległej nowej, przypominającej nasze osiedla dzielnicy Minticelli. Tam jest zlokalizowany szpital. Szeroka dwupasmówka przez Minticelli prowadzi do właściwego centrum Ascoli. I jest rozdzielona padem oleandrów. Pięknie to wygląda
oppo_0oppo_0oppo_0
Ba terenie szpitala też sporo ich kwitnie mimo, że jak dodają uczeni oleandry są trujące i nawet słynna Lukrecja Borgia ich używała.😆
oppo_32oppo_32oppo_32
A teraz zapiski bieżące. Dalej mam problem z nerwobólem nie mówiąc z zachowaniem V. Ale to nic ciekawego.
Temperatura swoje robi. tak było wczoraj.
oppo_32oppo_32
Nie wychodził wczoraj z domu. Znowu ma psychiczne problemy przed wyjściem. Ja zrobiłam dzisiaj najpierw pod dyktando zakupy na jutro. Uzupełnienie o szynkę surową, bo mamy melony. I zażyczył sobie owoce. Których jeść nie powinien jak owoców z dużą pestką czyli morele i brzoskwinie. Właśnie zajada siedząc pod kroplówką. Kupiłam że względu na Juniora, bo w domu były tylko jabłka, melony j arbuzy.
Nic nie poradzę. Jestem wróg.
Za to odreagowuję teraz w ciuchach. Na ten upał świetne okazały się te cieniutkie bawełniane spodnie żółte. Z bluzeczką w kolorowe groszki. Już ją pokazywałam, ale robię powtórkę, bo ze spodniami i torbą, w kolorowe duże grochy.
oppo_32
Będzie dziś sporo ciuchów. Specjalnie dla Was, bo jak zobaczyłam na wystawie te buty, to musiałam im zrobić fotkę. Z wystawy nie było nic widać. Pan, który prowadzi wraz z żoną ten butik Sanramaria zresztą z wyższej półki jest naszym sąsiadem. Wymieniamy z nim powitania, a z żoną czasem aktualności. Jako, że zawsze mam lepszy kontakt z Włochami weszłam i poprosiłam o możliwość zrobienia zdjęć na blog. Bez problemów mogłam nawet te buty zdjąć z wystawy i obfotografować.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
Są z takiego tworzywa jak lubiane croksy.
Cena tego cuda to 145 euro.
Jak już tam weszłam, to zrobiłam zdjęcie takiemu zestawowi
oppo_32
i urokliwym sandałkom.
oppo_32
Tak, że teraz mogę różne modne buty pokazywać bez problemów ze światłem na wystawie.
A, że dziś V. nadal ma nerwy, to ja znów kupiłam kilka ciuchów. Bo była okazja. A zanim je znalazłam wpadłam na ślub pary (nie ) młodej.
oppo_32oppo_32
Oto co kupiłam i pokażę na sobie te ciuchy na sobie bo faktycznie nie widać ich urody. Niebieską sukienkę,
oppo_32
kolejne spodnie,
oppo_32
do kompletu bluzkę
oppo_32
i bawełnianą częściowo trykotową sukienkę, która właśnie skracam, bo miała fatalną dla figury mojej zresztą długość.
oppo_32
” Łaskę ” skończyłam i muszę się pochwalić, że moje podejrzenia, co do mordercy były słuszne.
Zaczęłam czytać czwarty tom cyklu Manuli Kalickiej ” Na przekór losowi „. Bardzo mi się poprzednie tomy podobały i trafiłam na tom czwarty. Polecam.
Jutro Dzień Bloga Otwartego. Tematem będzie ” przyjaźń”. Czego od niej oczekujemy i nasze przyjaźnie.
Zaczęło się około trzeciej popołudniu. Już nie będę pisać o humorach, bo to chyba zostanie mu na stałe. Pojechaliśmy autobusem do szpitala. Na przystanku czekał Junior więc miał czym się zająć. Tam czyli w szpitalu TAC jak tu nazywa się badanie tomograficzne trochę trwa. A dodatkowo jeszcze poza kolejką są pacjenci przywożeni z oddziałów. Kiedy wychodziłam z domu zgasiłam jak dobrze pamiętam światło w kuchni. Zawsze patrzę bo w domu jest teraz jeszcze ciemniej przez te cholerne okiennice, które muszą być zamknięte z powodu upału. Wczoraj było 38 stopni. Wracamy po osiemnastej że szpitala. Otwieram bramę i mieszkanie kluczami swoimi, co ma znaczenie dla dalszych wypadków. Chcę zapalić światło na klatce. Nie ma prądu. W drugim mieszkaniu, które ma osobny kontakt na klatce jest. Wchodzimy do mieszkania. Nie ma prądu. Sprawdzamy coś a la korki, wszystko dobrze. Wyłączniki na liczniku też dobrze, a prądu nie ma. I zaczyna się akcja. Gdzie zadzwonić bo czegoś takiego jak pogotowie elektryczne w Ascoli nie znalazłam. Sąsiadka, którą włączyłam w akcję i z wrzasków V. wynikło, , żeby szukać na rachunku za prąd.
Znalazłam numer tak zwany verde czyli bezpłatny do kontaktu i dzwonię. Po to, żeby się dowiedzieć że, bezpłatny tylko z telefonów stacjonarnych. Z komórki inny numer i już płatny. No dobrze przeżyję. Mam zawsze na telefonie sporą nadwyżkę nie tak jak on kilka groszy ponad abonament. Dzwonię. Najpierw dluuuga informacja o kosztach, a potem kiedy już udało mi się wcisnąć na klawiaturze jedynkę informacja, że wszyscy operatorzy są zajęci i mam napisać maila albo zadzwonić później. Zżarły mi te rozmowy chyba jedno euro. Można przeżyć. Ale do operatora się nie dodzwoniłam. W domu ciemno choć okiennice otworzyłam. Trzeba kupić świeczki. W międzyczasie zaniosłam do zamrażarki sąsiadki siatę naszych zapasów z zamrażalnika i ładowarkę z telefonem. Potem jak wyszłam przypomniałam sobie, że w wysokim schowku kuchennym do którego trzeba wchodzić po drabince widziałam świeczki. Ale kupiłam na wszelki wypadek. Jak wróciłam wlazłam do tego schowka świecąc sobie telefonem. Świeczki znalazłam i wylazłam szczęśliwie. V. prawie po ciemku zrobił kolację. Na szczęście wcześniej pokroiłam cebulę i rozmroziłam kawałki golonki.
Ale ja biorąc chleb po ciemku prawie, zahaczyłam o butelkę z oliwą i strąciłam na ziemię. Dobrze, że oleju było już niewiele i miałam uzupełnić.
Sprzątałam po ciemku . Dałam radę psikając odtłuszczaczem i używając ręczników papierowych. na końcu dowiedziałam się, że niepotrzebnie puściłam wodę i jeszcze na mokro wytarłam. Znów słynne już chyba w Ascoli:
-Zamknij wodę.
Jeszcze dwa razy nie mieliśmy prądu i V schodził do takiejś jakiej skrzynki na dole, co ja zowia ” salvavita”
Miałam serdecznie dość.
A dziś od rana biegałam. I okazało się, że nie mam kluczy. Przeszukałam wszystkie możliwe miejsca. Może zgubiłam wczoraj jak latałam za świeczkami. Ale jak otwierałam bramę i mieszkanie. Mogłam dla wygody zostawić otwarte. Kiedy V. siedział pod kroplówką byłam na zakupach i potem musiałam to, co zaniosłam do sąsiadki przynieść do domu. Szybko dorobiłam drugie klucze z pęku V. Jak się znajdą będzie drugi komplet.
A V. myśli, żeby skoro Junior przyjedzie na obiad w niedzielę , to może i G. z mężem też. W takim przypadku na wszelki wypadek zwiększyłam zakupy.
Trudno świetnie. Przynajmniej się czymś zajmie.
A co do moich poszukiwań. Z Ciężkowic nadeszła informacja, że Ciociababcia urodziła się :
„Podaję dane: Anna Gruszczyńska urodzona 22.07.1863, zmarła 13.01.1955 r.„