Od jutra

Dla mnie sierpień pachnie jesienią mimo, że tutaj lato jest długie i upalne. Upalne za sprawą Charona, który postanowił dać nam popalić i to dosłownie. V. narzeka nie tyle na temperaturę ile na deprymujące wiadomości, a właściwie programy pogodowe na wszystkich kanałach. Wszędzie alerty, mapa na czerwono tak jakby człowiek nie widział i nie czuł tego upału.

Rano wyszliśmy trochę. Dobrze mu to robi. W sobotę G. ma urodziny i tata chce rodzinny obiad we czwórkę. Ale to jeszcze niedograne. Zobaczymy. Ja prawie uporałam się z chronologią rodzinną. Dziś wydrukuję kolejny raz posegregowane pliki. W dzisiejszej poczcie od Eli kolejne metryki. I tu ciekawostka . Jeden z moich prapra jeżeli wierzyć dokumentowi zgonu żył….. 106 lat i zmarł o ile dobrze przetłumaczył z łaciny tłumacz na osłabienie żył W tym wieku trudno się dziwić.

Wojciech jeszcze Kozuborski ur. około 1721 roku ?  zm. 26 maja 1827 roku (l. 106 )?

. A dodatkowo pętam się po różnych stronach Przyjaciół Ziem moich rodzinnych i lubię zaglądać do Zakliczyna. Ta notka nie dotyczy bezpośrednio mojej rodziny, ale prapradziadek Feliks Gręplowski miał pierwszą żonę Justynę Libront wdowę po Walentym Flakowiczu. Oczywiście w Zakliczynie jeszcze. Bo i Kozubowscy ( Kozuborscy) i Gręplowscy mają korzenie w Zakliczynie. Dopiero później przeprowadzają się do Lipnicy Murowanej.

Czyli rodzina Flakowiczów do nadal mieszka w Zakliczynie.

„Minęło bezpowrotnie…

Wczoraj tj. 26 lipca obchodzone były imieniny Anny.  Na poniższym zdjęciu dwie Anny Flakowicz.  Zakliczyn przed domem na ulicy Mickiewicza od lewej:

Anna Flakowicz (moja prababka), Felicja Kotecka, Marysia Zakrzewska, Anna Flakowicz, stoi Władysława Zakrzewska.

PS. Na zdjęciu z początku lat 60-tych XX wieku widoczny jest powszechny wówczas sposób spędzania wolnego czasu, zwłaszcza w lecie. Niektóre obyczaje, zjawiska, zachowania trwały przez pokolenia, aby zniknąć w czasie ostatnich kilkudziesięciu lat…

Zdjęcie z albumu rodzinnego Anny Flakowicz, mojej ciotki. (Jej ojciec Stanisław, to brat mej babki Karoliny Flakowicz).”

A ponieważ nic ciekawego się nie dzieje. U mnie, to przeczytajcie, co napisała moja wirtualna znajoma mieszkająca w Italii. Pochodzi z Rudy Śląskiej. Ma tu męża Sardyńczyka i dwójkę córeczek. I oto co napisała. Sama prawda.

„Wiele czytam ostatnio zachwytów na temat Italii i wcale mnie one nie dziwią, bo to kraj, który nieustannie zachwyca. Niemniej jednak, niektóre stereotypy mnie śmieszą, ponieważ nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Mieszkam tutaj kilkanaście lat (kiedy to minęło), więc mogę powiedzieć, że dosyć dobrze poznałam Włochy i samych Włochów, choć myślę sobie, że nie wystarczy mi życia, by poznać ich dogłębnie. Niektóre rzeczy mogę wszakże kategorycznie zweryfikować, dlatego napiszę Wam, w co nie powinniście wierzyć, zwłaszcza wtedy, gdy jesteście tu turystycznie. Uprzedzam, że to nie wpis dla romantyków i tych, dla których Italia jest świętością. Zaczynajmy zatem obalanie stereotypów o Włoszech i Włochach, a trochę ich jest:

1. We Włoszech nie jest ciepło przez cały rok, to kompletna bzdura. Wysokie temperatury, czyli przekraczające 40 stopni, występują tylko latem, natomiast jesienią i zimą jest tu po prostu… zimno. Południe Włoch jest cieplejsze od północy, ale nie znaczy to, że w grudniu wyjdziemy tam w krótkich rękawkach. Północ zimą jest zaś bardzo męcząca, od lat się o tym osobiście przekonuję.

2. We Włoszech cały rok jest się na wakacjach. Akurat! Gdyby tak było, Włosi nie musieliby pracować i ciągle by balowali, a to jest raczej niemożliwe. Proza życia dotyka i Włochów, którzy przez większą część roku chodzą do pracy, posyłają dzieci do szkół i żyją jak wszyscy, z tą małą różnicą, że niektórzy mają przepiękny widok z okna lub mieszkają kilkadziesiąt metrów od plaży. Nie żyją jednak w jakimś wiecznym uniesieniu, o czym przekonanych jest wielu turystów, bo słynne „dolce vita” jest zbyt piękne, by mogło trwać nieustannie.

3. We Włoszech wszyscy udają się na sjestę i wypoczywają po obiedzie. To taka półprawda, ponieważ część Włochów tak robi, ale nie każdy. Od godziny 13-tej zamyka się sklepy czy inne aktywności, a potem wraca się do nich po 15-tej i pracuje do wieczora. Hipermarkety są otwarte cały dzień, tak samo jak różne firmy, więc nie wszyscy mają możliwość cieszyć się popołudniowym wypoczynkiem. Nie pracuje się też „po włosku”, o czym przekonany jest prawie każdy miłośnik Włoch, czyli że Włosi to partacze, którym nie chce się pracować, a jak już to robią, to powoli. Wszędzie znajdą się leserzy, z tym się zgodzę, ale ta praca „po włosku” to kolejny stereotyp, który godzi w dobre imię Włochów.

4. Każdy Włoch jest przystojny, a każda Włoszka jest chodzącą boginią. No cóż, to nie jest tak, że Italia to kraj, w którym dominują piękni ludzie. Nie wszyscy Włosi mogą poszczycić się wyglądem amantów, tak samo jak nie wszystkie Włoszki to kubek w kubek Moniki Bellucci. Nie, żebym się jakoś specjalnie przyglądała, ale nie widzę samych Bradów Pittów na włoskich ulicach, tak dobrze to nawet w Hollywood nie ma. Będąc tu na wakacjach, turystki na pewno mają okazję poznać włoskich bajerantów i potem myślą, że wszyscy Włosi mówią tylko „ciao bella” i ogólnie potrafią żonglować słowami. Tak, być może, ale nie wszyscy mają w sobie ten południowy błysk w oku, nie dajcie się na to nabrać.

5. A jeśli już jesteśmy przy Włochach, to muszę obalić jeden z najbardziej popularnych mitów, czyli ten o włoskich maminsynkach. Mieszkają u mam całe życie, nic potrafią, każdą kobietę porównują do rodzicielki, a żadna z nią nie wygra, bo „mamma” to najważniejsze włoskie słowo. I w tym nie ma nic złego, że Włosi darzą matki takim uwielbieniem, ale nieprawdą jest to, że robią tak dlatego, iż są lalusiami. To wynika z ich natury, gorącego serca i szacunku do matek, maminsynków znajdziemy tu na pęczki, lecz nie wszyscy Włosi się tym wyróżniają. Jest to więc taki stereotyp pół na pół, bo należy też pamiętać i o tym, iż mieszkanie u mam wynika nie tylko z wygodnictwa, ale też z warunków ekonomicznych.

6. Włosi jedzą tylko makaron (pastę) i nie uznają innego jedzenia. Tak, Włosi uwielbiają pastę i makaron to podstawa, choć nie uciekają od innych potraw. Włosi w ogóle uwielbiają ucztować i im więcej jedzenia, tym lepiej, co widać zwłaszcza wieczorami, gdy szykują się na kolację. Kiedy przychodzi rodzina, to nie ma zmiłuj i ta kolacja trwa godzinami, a potraw na stole wciąż przybywa. Prym wiedze oczywiście makaron, bo Włosi nie mogą bez niego żyć, tak samo jak bez sosu pomidorowego. Jeśli chcecie zaimponować Włochom, przygotujcie im pastę, a wtedy Was pokochają. Tylko nie róbcie tego za często, bo ich do tego przyzwyczaicie, a to może być katastrofalne w skutkach.

7. I ostatnia rzecz, a nie będzie to stereotyp, a nowość, która od jakiegoś czasu przyśpiesza bicie serca miłośników Włoch. Chodzi mi o słynne domy, które można kupić za 1 euro. Tak, to prawda, ale po kupnie nie jest już tak różowo, bo trzeba mieć pieniądze na remont (te domy są zazwyczaj w bardzo złym stanie) i nie jest to mała kwota, a bardzo duża suma. Fajnie to wygląda tylko w filmach, na pewno kojarzycie scenę z „Pod słońca Toskanii”, gdzie bohaterka zatrudniła Polaków, którzy wyremontowali jej dom właściwie po kosztach i w ekspresowym tempie. Tak pięknie niestety, nie ma i w rzeczywistości nie wygląda to tak kolorowo. Trzeba wydać dużo, a przy okazji toczyć boje z włoską biurokracją, co nie jest przyjemną sprawą, oj nie jest. Sama nigdy nie kupiłabym domu za przysłowiowe „euro”, ale jeśli macie takie marzenie, śmiało je realizujcie. Kto wie, może trafi się Wam agent nieruchomości niczym Raoul Bova?

Reasumując moje wywody, mogę napisać tyle, że Italia to kraj jak wiele innych, tyle że piękniejszy, bardziej romantyczny, powodujący czasem rozedrganie duszy. Mieszkanie tutaj spowodowało, że nie mam już tych klapek na oczach, jakie miałam na początku, ale nie oznacza to, że przestałam darzyć Włoch uczuciem. To trudna miłość, bo wielkie miłości przeważnie takie są. I kiedy przypominam sobie słowa wielkiego pisarza o tym, że „każdy cywilizowany człowiek ma dwie ojczyzny – własną i Włochy”, to wiem, że tak właśnie musi być, tak właśnie jest.

>>> Przystanek Italia >>>

A teraz Kącik LM

Kącik Robótek Ręcznych

Życie codzienne

Mój ojciec zmarł 2,5 roku temu i znalazłem torbę pełną jego krawatów… Po prostu nie mogłem ich wyrzucić… Wtedy wpadłem na pomysł, co mogę z nimi zrobić…”

Do jutra.

Nawet najdłuższa żmija

… jak wiadomo mija. Wreszcie jest poprawa mojego palca u nogi. Mogę wreszcie włożyć inne buty, a nie tylko japonki. Czuję go jeszcze, ale to nic w stosunku do tego, co było. Natomiast znów odczuwam poważnie kolano mimo, że raczej nie chodzę za dużo. Pewnie ta wilgoć w powietrzu. Mam trochę luzu, ale takiego niespodziewanego, bo V. pojechał gdzieś z G. Przynajmniej psychicznie odpocznę. Zrobiłam więc Tygiel, a kiedy ogarnę sugo skończę blog i zabiorę się za porządkowanie kolejnych gałązek drzewa rodzinnego.

Rano wyszłam z V. po jarzynę, chleb i podać odczyt z licznika gazowego. Zostawiłam V. na placu po zakupach jarzynowych i poszłam załatwiać resztę. Okazało się, że pomyliłam liczniki i zrobiłam zdjęcie nie temu licznikowi, co trzeba.

Trudno świetnie.

Wróciłam po V. poszliśmy do domu, a ja kolejny raz poszłam podać ten odczyt. Tym razem prawidłowy. Wczoraj G. dzwoniła, że jedzie do centrum handlowego w Ascoli na zakupy, to go zabierze. Jak wróciłam już go w domu nie było. Pojechali, a ja miałam chwilę spokoju psychicznego. Po wczorajszych przedpołudniowych manewrach popołudniu nastał spokój, a ja wróciłam do pionu.

Przygotowałam Tygiel z Internetem i poddusiłam paprykę do sugo. Wrócili, ale G. nie została na obiedzie. Przyjadą z mężem w sobotę. Dziś przeczołgała V. po ulubionych jego sklepach. I dobrze. Będzie mniej upierdliwy.

Z powodu upałów moje urządzenia elektroniczne wariują. Najpierw komórką z włoskim numerem. W nocy zauważyłam, że nie ma Internetu. Chciałam ja wyłączyć i włączyć, bo to czasem pomaga, a tymczasem zginęło wszystko. Zanim jakoś ją ogarnęłam trochę upłynęło czasu. Niby wszystkie strony otworzę, ale układ inny i sposób wchodzenia też mniej wygodny. Może z czasem coś się zmieni. Jak nie będę musiała się przyzwyczaić.

Kolejne trudno świetnie.

A przed chwilą wariował mi laptop. Miałam kłopoty z zapisaniem tekstu i połowa mi zginęła.

Po obiedzie wracam do gałęzi – dziś Gruszczyńscy z Ciociąbabcią. A potem czytam ” Kronikę Deverlli ” tom drugi. Taka typowa wakacyjna lektura .

I jeszcze ostrzeżenie wydane przez polską ambasadę w Rzymie.

https://tvn24.pl/tvnmeteo/swiat/ambasada-we-wloszech-apeluje-do-polskich-turystow-st8021071?fbclid=IwY2xjawEVpdtleHRuA2FlbQIxMQABHVS8_znu6FjhZAVvd6coswhJTuumMOYkC4b7c9DrGahgGjUYIUF2VhDvIg_aem_dga37F2EQ_4dgca8VgBUkw

To teraz :

https://tygielzinternem.blogspot.com/2024/07/tygiel-z-internetem-3124.html

Kącik LM

Kącik Robótek Ręcznych

Poradnik PPD

Kolorowe talerze

Do jutra.

Poniedziałkowy zjazd formy

Znowu mnie dopadła chandra. Może z tego siedzenia w domu, a może z tęsknoty. Moje dziecko przysłało mi swoje kolejne wrzosowe pelargonie na polskim balkonie.

A może i te wieczne humory V. znów nie potrafię w sobie uspokoić. Wczoraj wieczorem G. widziała jak się zachowuje. Zresztą i tak jej powiedziałam trochę. No cóż nie ma lekko i lepiej nie będzie. A ja w coraz większym dołku. Poza tym te upały są takie wilgotne jak nigdy. W nocy prawie mimo otwartego okna nie było żadnego powiewu. Powietrze stoi i można je kroić nożem.

Całą niedzielę przesiedziałam nad książką i nad układaniem puzzli rodzinnych.

Zrobiłam dwie główne gałęzie ( opisowo) mojej rodziny ze strony babci. Gręplowskich i Kozubowskich lub Kozuborskich. Nawet napisałam do Eli, że pamiętam jak babcia mówiła, że jej mama była z domu Kozuborska. A potem pojawiło się nazwisko Kozubowska i zwątpiłam w swoją pamięć. Tak to zmieniają nam się nazwiska podczas zapisywania dokumentów. I pojawili sie Kozuborscy. Dostałam metrykę ślubu najstarszego jak do jej pory przodka :

To akt ślubu Kacpra Kozuborskiego. Ślub odbył się 29/1/1787 w Zakliczynie. Pan młody Kacper Kozuborski, lat 24 i Zofia lat 16.

Dodatkowo rozpisałam przodków z rodziny Burdel powiązanych z prababką Maria.

Reszta gałązek czeka, ale myślę, że nie będzie trudności.

linia amerykańska, bracia mojej babci głównie Stanisław, bo o innych nie mam danych, z racji Ciocibabci rodzina Gruszczyńskich .

I powiązani z babcia za sprawa małżeństwa Owsiakowie i Okasowie. Marginesowo.

Nawet materiałów do Tygla mam niewiele, bo nie mam siły na nic.

Musicie więc przeczekać moją chandrę.

Do jutra.

Dzień Bloga Otwartego

Dzień dobry. Właśnie się obudziłam. Za oknem jak to w Italii nie ma jeszcze słońca.

To taki poranek, który w upalny czas daje trochę ochłody. Gdzie jesteście? Czy już po odpoczynku letnim czy liczycie dni do wyjazdu

Bo moim zdaniem prawdziwy odpoczynek to zmiana miejsca. W domu się tak nigdy nie odpocznie, bo będą nas atakować różne rzeczy na które nie mamy czasu. A to nie o to chodzi podczas urlopu .

Wiem po sobie. Nawet jak mam wolny czas, to zamiast odpoczywać rozglądam się dookoła w poszukiwaniu zaległości. Dlatego odpoczywajcie z daleka od codzienności.

Marzy mi się wyjazd do Polski. Wczoraj fejsbuk przypomniał mi zdjęcia z wyjazdu do Polski cztery lata temu. Znów zatęskniłam.

To dziś porozmawiamy o czasie teraźniejszym.

Mamy cały dzień na komentarze.

Czas na blog

Wiem, że lubicie opowieści włoskie z Ascoli, ale niestety teraz z przyczyn zdrowia V. nie mam o czym opowiadać. Wszystko jest jak zawsze, są wieczorne koncerty na ulicach, pokazy uczestników Quintany, wczoraj widziałam szykujące się orkiestry z racji świętej Anny. Wszystko o czym opowiadałam w roku zeszłym. Jakiś większych atrakcji nie zanotowałam. Upały mamy kolejny raz więc ja wychodzę kiedy muszę. V. jak czuje się nieźle jak na przykład dziś, zrobił z odpoczynkami, ale jednak kółko po placach. Teraz czas przymkniętych okiennic i czas blogowy. Skoro mam więcej czasu na czytanie, to czytam. zaliczyłam ” Kod Himmlera” debiut Piotrowskiego z mieszanymi uczuciami. Wole go we współczesnej wersji. Zwłaszcza z Igorem Brudnym. Ale te jego makabry tak mnie zmęczyły, że weszłam w kolejną sagę. Tym razem Santa Montefiore cykl Kroniki Deverillów. Na razie tom pierwszy, ale czyta się dobrze.

I myślę nad jutrzejszym tematem na dzień Bloga Otwartego. Widać, że wakacje, bo wyświetleń mniej o komentarzach nie mówiąc, to może powiedzcie gdzie jesteście lub gdzie odpoczywacie, czy już po czy przed urlopem. Tak sobie porozmawiamy.

Ja natomiast przy pomocy Eli mam wreszcie początek do ” Życiorysu czasem malowanego”. Uporządkował się początek czyli od prapradziadka Feliksa Gręplowskiego. Dziadków mojej babci.

Wszystko zaczęło sie w Zakliczynie i okolicy dopiero później nastąpiły lata Lipnicy Murowanej i znów Zakliczyn w losach mojej babci.

Mój prapradziadek Feliks Gręplowski urodził się w roku 1812 roku jak wynika z dokumentu ślubu po raz pierwszy. Ale póżniej wskazuje na rok 1814.

Pierwszy ślub jest 15/11/1848 w Zakliczynie. Pan młody Feliks Gręplowski, syn Stefana, zam. Borowice? i Agaty Kaczor, lat 36. Panna młoda Justyna, córka Marcina Libront i Marianny ze Zdoni, wdowa po Walentym Flakowiczu, lat 49.

Ta Justyna umiera w 1855 roku. Jest akt ur. pierwszej Justyny w 1802 roku i akt ślubu. Czyli miała 46 lat a nie 49 jak na akcie małżeństwa. Spora różnica wieku między Feliksem a Justyną pierwszą. Czyżby ożenił się dla majątku. Była wdową może zamożną o dzieciach nie wiadomo. No i te Borowice. Gdzie to było i jest? Tam może są poprzedni przodkowie.

W każdym razie Gręplowski zamieszkał z żoną w Zakliczynie.

Ta Justyna umiera w 1855 roku. A mój prapradziadek Feliks żeni się z kolejną Justyną lat 25 z domu Bałek. Ela pisze:

„Feliks, wdowiec po Justynie Libront, żeni się powtórnie 25/11/1856 roku z Justyną Anną Bałek, córką Franciszka Bałek i Józefy Majowskiej. Ma mieć 42 lata więc data urodzenia się zmienia na rok 1814 a nie 1912.

Justyna Bałek urodziła się 28/5/1831, a zmarła jako wdowa po Feliksie 17/10/1909 w Zakliczynie.

Feliks zmarł sporo wcześniej pd drugiej zony, bo 20/5/1881 w Zakliczynie.

A teraz ciekawostka. W aktach zgonu jest podana przyczyna zgonu. Nie mamy aktu zgonu Justyny pierwszej, ale druga zmarła na apopleksję mając 78 lat.

Natomiast nie umiem rozgryźć przyczyny zgonu Feliksa . Zmarł mając 67 lat. Potwierdza to rok urodzin 1814. Jeżeli dobrze odczytałam ” marasmus”… to wskazuje na chorobę psychiczną.

Z tego związku juz pojawiają się dzieci. I mamy wreszcie ciocię Kasię, która jest pierworodną. Ja znalazłam ją na familysearch., a Ela potwierdziła .

„Pasuje, pasuje i myślę, że to będzie ta najstarsza córka Feliksa i Justyny czyli Katarzyna Justyna Gręplowska ur. 15/10/1857 w Zakliczynie. Na akcie zgonu jest adnotacja caelebs czyli niezamężna. Wiek prawie się zgadza, w aktach zgonu często są przekłamania nawet o 5 lat, zależy kto zgłaszał zejście.  Wysyłam oba akty, chrztu i zgonu.”

Wysyłam też akty chrztów pozostałych dzieci.

Oto metryka i akt zgonu Cioci Kasi

i wiadomo na co zmarła ciocia Kasia. Otóż zmarła na gruźlicę. Może dlatego też babcia miała z nią ograniczony później kontakt.

Następnym dzieckiem była Maria urodzona w 1859 roku

Potem Józef w 1861

Ciociababcia Anna Gruszczyńska 1963 rok

I mój pradziadek Franciszek urodzony 1865 roku.

Można powiedzieć, że rodzinny wehikuł czasu wskoczył w koleiny i toczy się gładko.

A teraz Kącik LM

Poradnik PPD

Kącik Robótek Ręcznych

I kolorowe talerze

Do jutra.

Moja babcia Pola – odcinek siódmy

Trzeba zakończyć wątek z Jadownik chociaż z pewnością jeszcze się pojawi. Jak pamiętam skończyłam na pierworodnym synu cioci Maryni Kaziku Małym chrześniaku mojego dziadka. Wyprawkę przygotowała mu moja babcia. Ciocia miała jeszcze jednego syna i trzy córki. O ile Mały Kazek był takim paniczykiem, zawsze eleganckim, doskonale wychowanym, zwiedzającym cały świat, działającym w NOT – cie do samej śmierci i nie lubiącym wsi, to jego brat wręcz przeciwnie. Janek był takim swojskim chłopakiem. Pomagającym rodzicom na roli. Zawsze w wakacje to on pracował przy żniwach i nie tylko. Grał w piłkę nożną w kadrze ” Jadowniczanki”. Też mieszkał w Krakowie. Miał jednego syna, wykładowcę na uczelni wyższej w Krakowie. Sam niestety zmarł nagle podczas pobytu w Kanadzie. Bardzo to przeżyłam. Jest pochowany w Krakowie. Niedawno dołączyła do niego żona Krystyna.

Moi kuzyni nie byli w dzieci zasobni, bo Kazik był bezdzietnym, a Janek miał tyko jednego syna, ale dziewczyny wyrobiły normę za wszystkich.

To Janek woził nas mnie i młodszą siostrę najbliższą mi wiekiem Ziutkę drabiniastym wozem czy na wysoko spiętrzonym sianie. Wspaniałe wakacje miałam.

Ciocia po dwóch chłopakach miała córkę Zosię sporo od nas starszą. Ja zapamiętałam ją z tego, że w każdą sobotę szła z koleżankami stroić ołtarz w kościele w świeże kwiaty. Dziewczyny z zasłużonych rodzin w Jadownikach miały przydzielone ołtarze. Wcześniej jak brakowało kwiatów w domowym ogródku zbierały bukiety u sąsiadów. Lubiłam z Ziutkę zaglądać do kościoła, gdzie dziewczęta myły wazony i układały świeże kwiaty. W niedzielę sąsiadki oceniały. 😆Jak dziewczyna wychodziła za mąż obowiązek przechodził na młodszą siostrę. Kolejną była Ziutka, a potem najmłodsza Stasia. Stasia to było późne, niespodziewane dziecko. Młodsza ode mnie o siedem lat. Pamiętam jak się urodziła. Nazywałam ją Lola, bo tak mi się podobało. Traktowałam ją jak lalkę. I pamiętam, jak ciocia przeżywała tę ciążę. Wstydziła się dorosłych synów. Między najstarszym Kazikiem a najmłodszą było 22 lata różnicy. Moja babcia ją pocieszała:

-Maryniu, nie martw się, to będzie cała twoja pociecha na starość.

I miała rację. To Stasia została w domu kiedy rodzeństwo z niego wyszło i mieszka w rodzinnym domu do dziś scalając tak jak matka rodzinę. I dbając o groby w Jadownikach w tym mojej babci.

Najbliższa była mi Ziutka. To z nią we wszystkie wakacje bawiłyśmy się razem. Miałyśmy za płotem podwórka dwie z trzech jabłoni, które miały grube konary niewysoko nad ziemią. To były nasze domy. Siedziałysmy na tych drzewach wiele godzin. Jak te drzewa wyglądały. Udekorowane starymi firankami i obrusami. A nawet pranie tam wisiało. 😆, bo byłyśmy zawołane gospodynie. Miałyśmy kuchnie i pokoje. Ile rozmów toczyłyśmy z drzewnych domowych balkonów. Aż dziw, że żadna nie zleciała.😀

Z liści łopianu robiłyśmy kapelusze ozdabiane kwiatami, a nawet bawiłyśmy się w ślub gdzie welony były często z białych ręczników, bo firanki wisiały na drzewach w oknach.

Nigdy się nie nudzilyśmy.

A tymczasem drugi wychowanek babci Duży Kazek

ożenił się późno. Ślub cywilny wziął w sekrecie, dopuszczając do niego tylko moją mamę. Strasznie to jego siostra przeżywała

– I on mi ciociu , mówiła do babci, nic nie powiedział. Mnie.

Ale już ślub kościelny był jak Pan Bóg przykazał z całą rodziną. Zapamiętałam go, bo był w parafii panny młodej Zbilitowskiej Górze i miało tam miejsce ciekawe wydarzenie.

Otóż ślubu udzielał tamtejszy proboszcz i nagle okazało się, że moja mama zna go bardzo dobrze ze swoich młodzieńczych lat przedwojennych. To była sympatia mojej mamy. Podobno był bardzo zakochany, ale rodzina przeznaczyła go na księdza. A ładny by chłopak. Zawsze o nim mówiła i mama i babcia Piotruś .W domu jest jego zdjęcie z dedykacją dla mojej mamy tuż przed pójściem do seminarium duchownego. Oto zakochany Piotruś.

Z tyłu była dedykacja, ale nie można jej przeczytać, bo zdjęcia bez zniszczenia nie da się odkleić. Jednak moja pamięć podpowiedziała mi, że było tam mniej więcej tak napisane.

” Nosiowi ( tak nazywał moją mamę) w przededniu wstąpienia do seminarium duchownego Dziadzia „. Tak nazywali go przyjaciele, bo był bardzo poważnym młodym człowiekiem.

Tyle zapamiętałam z mamy opowiadań.

A teraz znalazłam notkę o nim jako kapłanie i zdjęcie.

Kolejnym proboszczem Wierzchosławic w latach 1971-1992 był ks. Piotr Wenda. Z pochodzenia tarnowianin, urodzony 9 czerwca 1918 r. egzamin dojrzałości zdał w obecnym I Liceum Ogólnokształcącym w Tarnowie. Do kapłaństwa przygotowywał się pod okiem bł. ks. Romana Sitki w trudnych czasach okupacji niemieckiej. Święcenia Kapłańskie otrzymał 9 sierpnia 1942 r. z rąk ks. Edwarda Komara, biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej. Jako wikariusz pracował w parafiach: Bruśnik, Sękowa (od 28 XI 1945 do 15 IV 1946 r.), Grybów, Wierzchosławice. Od 1954 r. pełnił funkcję administratora parafii w Binarowej, a następnie w latach 1959–1971 był proboszczem w Zbylitowskiej Górze. Od 1971 r. za jego staraniem zmodernizowano ołtarz, dostosowując prezbiterium do zreformowanej liturgii, odnowiono polichromie na ścianach, założono ogrzewanie (piec na olej opałowy) w kościele i na plebani, wyremontowano dach oraz wieżę, które pokryto blachą miedzianą; przeprowadzono renowację organów. Wybudowano nową plebanię, którą poświęcono w 1990 r., oraz powiększono cmentarz parafialny. W 1992 roku przeszedł na emeryturę, lecz zamieszkał w charakterze rezydenta w naszej parafii. Podjął pracy misyjnej na Białorusi, lecz ze względu na opór władz oraz podeszły wiek powrócił do Wierzchosławic. Zmarł wieczorem 15 lutego 2007 r., a 19 lutego w południe został pochowany na miejscowym cmentarzu w nowym grobowcu kapłański pod kaplicą cmentarną

Wtedy na ślubie wspominali pewnie tamte czasy i byli wyraźnie wzruszeni. Ja miałam trzynaście lat. Czyli był to rok 1960. Nie widzieli się plus minus dwadzieścia dwa lata. Nie byli jeszcze starzy. A wręcz przeciwnie – byli tylko dorosłymi ludźmi. Co sobie wtedy opowiadali. Nie wiem. Mama się babci nie zwierzała, a ja byłam za smarkata.

Za to w przepisowym czasie Dużemu Kazikowi urodził się syn, a potem córka. Wujek chciał, żeby moja mama trzymała syna do chrztu. Mimo, że tego się nie odmawia moja mama bała się być matką chrzestną. Dwa razy trzymała do chrztu i dwójka dzieci zmarła. Zaproponowała, że do chrztu będę trzymać Janusza ja jakby w jej imieniu. Miałam czternaście lat i pamiętam, jak ksiądz przy wypisywaniu metryki chrztu zapytał mnie:

-Panna czy mężatka.

Co wszystkich bardzo, ale to bardzo rozbawiło. Uchowały się moje fotki w roli matki chrzestnej. Na jednej jestem z babcią, dziewczynka przypadkowa z podwórka zainteresowana robieniem zdjęć.

Więcej chrześniaków już nie miałam, bo specjalnie nabożną nie jestem i dość skomplikowane okazały się przepisy kościelne. A teraz mój chrześniak wybiera się na emeryturę.

Koniec świata.

Czyli kronikę jadownicką mam w ogólnym zarysie odfajkowaną. O dzieciach moich kuzynów nie piszę, bo to najmłodsze pokolenie. Żyjące i mające się dobrze.

Jadowniki to bardzo ważna część życia mojej babci. I przed moimi urodzinami i po moich urodzinach też.

Pewnie jeszcze nie jeden raz się pojawią. A już w książce na pewno.

Tyle na dziś do czytania

Do jutra

Wcześnie dzień się zaczął

Wczoraj G. zadzwoniła, że pojedzie z V. na wizytę u fizjatry, bo wizyta jest wcześnie. Potem pojedzie do pracy.

I tak wstaliśmy kolejny dzień o siódmej rano. Widać ten krótszy dzień. Słońce wstaje późno, a ponieważ noce są dalej gorące i dopiero nad ranem się ochładza więc kiedy wreszcie zasypiam muszę wstać.

Za to zyskałam półtorej godziny domowego luzu i nawet skończyłam prasowanie. Nastawiłam rosół z indyka, bo V. wczoraj jeżdżąc z G. po urzędach kupił lubiane przez niego szyje indora. Dla jego żołądka indyk wskazany. No i spokojnie ten rosół się mógł gotować bez jego kontroli.

Wrócili o dziewiątej. Zaraz wyjdę do miasta, bo trzeba popłacić telefony i Internet. A popołudniu do ZA ale tylko po recepty.

Skończyłam drugi tom Luty Karabina Piotrowskiego. Został mi jeszcze jego debiut ” Kod Himmlera „. Na ” Bestię” się nie piszę. Nie lubię kryminałów opartych na faktach autentycznych. Ma być fikcja, bo inaczej nie trawię bestialstwa szczególnie dotyczącego dzieci.

W sumie znów muszę wrócić do jakiejś łatwej i miłej lektury.

Tymczasem wczoraj dodzwoniłam się do Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Wojnickiej i pani która odebrała telefon obiecała mi przysłać na maila skserowany artykuł o moim dziadku. Wtedy dopiero będę mogła go przeczytać dokładnie, bo z tych fotek nie bardzo.

W Ascoli w dzielnicy piazza Immacolata szykują się do ” białej nocy” czyli rozrywek dla ludu włoskiego z jedzeniem jako główną atrakcją. No i sklepy pootwierane. U nas na Starówce taka noc jest w późniejszym terminie i trochę się różni zwłaszcza imprezami .

A teraz czas wyjść do miasta.

W kąciku LM

Kącik Działkowicza Majsterkowicza

Kolorowe talerze

W Poradniku PPD

Do jutra.

Nie ma jak pompa … z nieba

Wczoraj poszłam sobie na zakupy biorąc torbę na kółkach. Było piękne popołudnie. Słoneczne i niebo bez jednej chmurki. Godzina trochę po szesnastej. Niestety chcąc skorzystać z nawetki musiałam iść na kolejny przystanek, bo przez piazza Arringo nie jeździ w tym momencie. Dlaczego i jak długo tajemnica ascolańska.

Poszłam, po drodze rozmawiając z kuzynką córką wujka Dużego Kazia, z którą odnowiłam kontakty i z czego bardzo się cieszę. Kiedy wysiadałam w pobliżu marketu, gdzie chciałam zrobić zakupy z nieba mimo słonecznego zaczęły padać grube krople deszczu. Nie było to przykre, bo zaraz wyparowywało. Spokojnie w kroplach doszłam do sklepu. Zrobiłam zakupy i kiedy już stałam przy kasie widziałam jak na dworze leje. Te nasze deszcze są bardzo intensywne, ale krótkie. I rzeczywiście, kiedy wyszłam deszcz nie był już tak silny choć padało. Trochę pod zadaszeniem sklepu , a trochę nie, doszłam do wiaty przystankowej. Tam już na głowę mi się nie lało, bo deszcz znów nabrał siły. Robiło się coraz ciemniej i kiedy przyjechał busik deszcz już solidnie lał. Miałam nadzieję, że kiedy dojadę do centrum trochę przejdzie. Rzeczywiście. Zdążyłam dolecieć pod bramę pałacu biskupiego która prowadzi na piazza Arringo czyli rzut beretem od domu. Ale wtedy się zaczęło. Lało tak, że ulicami płynęły rzeki, nie było mowy o wyjściu na plac. Kompletne oberwanie chmury. Po pół godzinie troszeczkę zelżało, a ja zaczęłam myśleć nad dobiegnięciem do domu. Wyciągnęłam największą torbę plastikową na zakupy. Nałożyłam ją na głowę i zaryzykowałam. Niestety musiałam ciągnąc dodatkowo zakupy. Ale pierwszy etap pod arkady magistratu jakoś zaliczyłam. Potem kolejny przez dziedziniec i bramą wyszłam na prawie moją uliczkę. Liczyłam, że tak jak normalnie przy ścianie kamienic przejdę bez lejącego się deszczu na głowę, bo dachy mają spore okapy, nie wzięłam poprawki na intensywność ulewy. Przy murach płynęły rzeki, musiałam iść środkiem. Dobrze, że krótki dystans. W domu przy oknie czekał zdenerwowany V. lamentując, że nie mógł po mnie wyjść z parasolem. Dawno nie musiałam się nie tylko wycierać, ale zmieniać całego ubrania. Dobrze, że ciepło jest do nadal.

Tylko dzień zaczyna się później. Dziś V. miał jechać na wizytę u radiologa. Niestety odwołano, a jutro G. pracuje więc o ile nic się nie zmieni pojadę ja. Pojechał za to z G. rozliczyć fiskusa, a ja zdążyłam trochę poprasować.

A teraz nowinki genealogiczne.

Wczoraj moja kuzynka przysłała mi niespodziankę. To ja się tu sprężam, piszę maile, żeby dowiedzieć się o szkole w Milówce, w której dziadek był kierownikiem do 1940 roku, a tymczasem w „Zeszytach Wojnickich” z roku 2007 był na ten temat artykuł na dodatek ze zdjęciami w tym z zaginionym zdjęciem babci z dziadkiem tuż po ślubie.

Ponieważ te zdjęcia udostępnił wujek, jak wiadomo wychowanek moich dziadków Hania przysłała mi zdjęcia tego artykułu. Ja teraz będę chciała również te „Zeszyty Wojnickie” mieć na własność. No i do książki to kolejny dokument. ” Zeszyty Wojnickie ” wydaje Towarzystwo Miłośników Ziemi Wojnickiej i już znalazłam kontakt. Zadzwonię tam najpierw.

I to jeszcze nie koniec. Od Eli kolejne niespodzianki z rodu Gruszczyńskich,

Jak dobrze, że masz datę i miejsce urodzenia Bolesława Gruszczyńskiego. Dzięki temu udało się ustalić kilka faktów, nie znalazłabym go bez tego. Nie ma aktualnych aktów online ale są indeksy. Według nich to:

Bolesław Konstanty GRUCEL ur. się 10 kwietnia 1853 roku we wsi Stara Wieś, parafia Limanowa. Rodzice to Tomasz Grucel i Anna Panek.

Tomasz Grucel (inne nazwisko Śliwa) zawarł związek małżeński z Anną Panek 29 maja 1850 roku w parafii Szczyrzyc. Pan młody kawaler l.23 ze wsi Pogorzany, syn Agnieszki Śliwa. Panna młoda, panna z Wieliczki, l.15, córka Franciszka Panek i Marianny Kamińskiej.

Tomasz urodził się 19 grudnia 1826 w parafii Szczyrzyc z matki Agnieszki Śliwa, ojca brak.

Nic to nie daje jeśli chodzi o późniejsze lata Bolesława ale historia Gruszczyńskich się trochę poszerzyła.

Dopisek do poprzedniego email – dlaczego Grucel.

Agnieszka Śliwa wyszła za mąż za Jakuba Grucel 19  listopada 1928 roku w parafii Szczyrzyc. Pan młody kawaler l.40, panna lat.25, miejscowości Pogorzany i Wadzyń. Czy to Jakub był biologicznym ojcem Tomasza ?

Jakub zmarł w 1841 jako Grucel/Gruczyl w Pogorzanach.

Gdzieś po drodze nazwisko zmieniło się na Gruszczyński.”

Rozpisałam to sobie, żeby było jasno i wyszło mi tak:

19 listopada 1828 roku w Szczyrzycu odbył się ślub:

Agnieszki Śliwy lat 25 czyli ur. około 1803 roku z Jakubem Grucelem lat 40 czyli ur. około 1788 roku . Państwo młodzi mieszkają w Pogorzanach i Wadzyniu.

Agnieszka z domu Śliwa urodziła 19 kwietnia 1826 czyli przed ślubem z Jakubem syna Tomasza.

Tomasz ożenił się z Anną Panek lat 15 – 29 maja 1850 roku w Szczerzycu . Anna urodziła się więc około 1835 roku.

Urodził się im syn Bolesław Grucel – 10 kwietnia 1853 roku ( późniejszy ks. Bolesław Gruszczyński)

Jego rodzice pojawiają się już jako Gruszczyńscy w metryce Mieczysława urodzonego w Minodze w 1862 roku.

Kiedy i z jakiej przyczyny nastąpiła zmiana nazwiska całej rodziny. Czy to z racji zmiany zaboru z austriackiego na rosyjski?

Ot kolejna zagadka.

A ponadto moja kuzynka przypomniała mi, że jej ojciec opowiadał, że żonę Mieczysława mieszkającą na plebani czyli Ciociębabcię nazywano w Jadownikach ” panią plebańską”.

A teraz Rozmaitości.

Kącik LM

W kuchni

https://smaker.pl/przepisy-desery/przepis-szarlotka-na-kruchym-ciescie,2019626,bozena1960.html?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTEAAR3tU2WbF4EcqbV5huaUCIgJjf2Z931ZvzwPzIafdLdGrIsq9wxbODwoqBo_aem_39eNDfXb4zbdj_C2cD5D-w

Kolorowe talerze

W Poradniku PPD

Do jutra.

Zaplątana w węzeł rodzinny

Muszę kolejny raz wszystko sobie ułożyć. Żeby podczas pisania ” Życiorysu czasem malowanym”, bo chyba taki będzie tytuł tej rodzinnej opowieści mieć podkładki urzędowe.😀 Czego chciałabym się dowiedzieć. Przede wszystkim odnaleźć tajemniczą ciocię Kasię. Bo jeżeli była ona siostrą Anny i Franciszka, to nie ma o niej śladu. Skoro Anna i Franciszek urodzili się w Zakliczynie i w Zakliczynie mieszkała ciocia Kasia domniemanie jest, że również urodziła się w Zakliczynie. A istniała na pewno. 😀

Drugą niewiadomą są daty urodzin i śmierci mojej prababki Marii z domu Kozubowskiej. To jej braćmi byli emigranci Tomasz i Jan. O Szymonie nic nie wiem.

Linia amerykańska ma się dobrze i można ją będzie rozrysować nawet z datami.

To taki dodatek do biografii mojej babci. Ale w kontekście książki nie najważniejszy.

Wczoraj zafrapował mnie życie mojej prababki Marii. Nie wiem ile miała lat do ślubu w 1991 roku, ale już rok później stała się maszynką do rodzenia dzieci. Ta biedna kobieta do samej prawie śmierci chodziła w ciąży .

Wypisałam sobie daty urodzin dzieci.

1 dziecko   08.12.1891 Maria zyła 2,5 miesiąca

2 dziecko   03.01.1893  Apolonia  

3 dziecko   02.11.1894  Karol żył 3 lata

4 dziecko   13.11. 1896  Katarzyna żyła 11 miesięcy

5 dziecko   06.05. 1898  Stanisław

 6 dziecko  20.08. 1899  Władysław

7 dziecko  11.07.  1901   Anna  żyła 11 miesięcy  

8 dziecko  01.10.  1902   Franciszka żyła 6 miesięcy

9 dziecko  12.02. 1904  Julian

10. dziecko  07.05. 1906  Jan żył 1,5 miesiąca

11 dziecko 15.07. 1908  Henryk żył 9 miesięcy

12 dziecko  11.03.1910  Józef

Klasyczne ” co rok to prorok”. Z dwunastki siedmioro zmarło na w wieku kilkunastu czy nawet kilku miesięcy. Jak ta kobieta umiała to udźwignąć. W ciągu prawie że 20 lat małżeństwa , bo najmłodszy urodził się w 1910 roku, a już w 1913 pradziadek Franciszek ożenił się kolejny raz urodziła 12 dzieci i pochowała siódemkę. 12 x 9 miesięcy ciąży to daje 108 miesięcy a to jest 9 lat bezustannej ciąży. Albo inaczej. 20 lat to jest 240 miesięcy przez 12 dzieci to na dziecko przypada 20 miesiecy .

Odliczając 9 miesięcy ciąży to niecały rok zajęty przez karmienie. I kolejna ciąża. Cyfry nie kłamią. Włos się jeży jej prawnuczce czyli mnie.

A teraz co udało mi się dowiedzieć. Moja kuzynka ustaliła w końcu daty urodzin i śmierci księdza Bolesława Gruszczyńskiego.

Urodził się 24 września 1853 roku w…i tu niespodzianka w Limanowej w zaborze austriackim. Zmarł jak przypuszczałam w roku 1927 w Jadownikach . I rzeczywiście kościół w Jadownikach był zamożny. Było ogromne gospodarstwo. Ziemia, która ciągnęła się aż pod Jastew, stodoły i obory że zwierzętami. Stąd ksiądz był takim gospodarzem całą gębą a Ciociababcia chodziła podjadać po kryjomu do czeladnej. bo lubiła proste potrawy. I stąd była spora ilość służby. To już się wyjaśniło. Moja kuzynka spróbuję się jeszcze dowiedzieć jakie dokumenty o księdzu są w parafii. Mnie interesuje gdzie kończył seminarium duchowne i kiedy miał święcenia. Może pierwsza parafia? W Jadownikach był proboszczem od 1896 roku. Czyli rozpoczął posługę kapłańską w Jadownikach mając 43 lata. Gdzie był wcześniej? Ale to wtedy kiedy ewentualnie obecny proboszcz umówi się z nią na spotkanie i będzie miał jakieś dokumenty.

Czyli to, co potrzebuję, to data urodzin i śmierci mojej prababki pojawienie się cioci Kasi i muszę sobie przypominać opowieści mojej babci z lat do małżeństwa z dziadkiem. O jej pracy u notariusza w Zakliczynie, wojnie i pracy na poczcie. O narzeczonym z elementami metafizyki i małżeństwie z dziadkiem. Drugiej wojnie i już opiece nad Lucią. A nawet jej prawnikami.

Wczoraj napisałam do mojego sympatycznego kontraktu w Lipnicy Murowanej, gdzie najprawdopodobniej zmarła moja prababka Maria w przedziale lat 1910 – 1913 czyli urodzenia najmłodszego dziecka a nowym ślubem pradziadka. Niestety. księgi zgonów z tego okresu są w renowacji i wrócą pod koniec roku. No, cóż ” nie zawsze jest niedziela ” jak mówią Włosi.

Na dworze znów temperatura wzrasta.

A na blogu ” Tygiel z Internetem”

https://tygielzinternem.blogspot.com/2024/07/tygiel-z-internetem-3024.html

w Kąciku LM

W poradniku PPD

W kuchni

https://smakosze.pl/te-rolade-robie-w-chwile-z-zaledwie-kilku-skladnikow-to-moj-ulubiony-deser-na-lato-mj-ap-170724?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTEAAR3iO1HwRtVngwkCIIa1B3NJTyUNYUldTcaBbzEOXSHxDqyO177nXEqIkj8_aem_rcXT8fESgKROpD1JoWev2Q

Kolorowe talerze

i Kącik Działkowicza Majsterkowicza

Do jutra.

Mieszanka blogowa

U mnie po staremu. Nerwowo i upalnie. Dzisiaj jednak nad ranem zaczęło padać i teraz nie ma słońca i temperatura 27 stopni czyli łapiemy oddech. Z domu wychodzę niewiele. Wczoraj udało mi się wyjść z V. Na trochę, ale koło dziewiątej. W sobotę wreszcie spadł deszcz i temperatura zeszła do 30 stopni. Ale wczoraj znowu się wywindowała. Noga, a właściwie palec i kawałek stopy dalej mnie boli, a to już dwa tygodnie. Zobaczę czy jutro coś nie zorganizuję z jakimś prywatnym ortopedą. I to też nie wpływa dobrze na mój humor. Takie kuśtykania to nie ja.

Trudno świetnie

Za to czytam, bo nawet ulubione prasowanie mnie nie ciągnie. To najlepiej świadczy o stanie mojego ducha. Po tych ramotkach Amandy Quick zaliczyłam najnowszego Piotrowskiego z Igorem Brudnym w roli głównej. A że wyszedł czwarty tom ” Zmiana warty” sagi rodu Długopolskich Elżbiety Pytlarz i zaraz ją kupiłam, to i ją przeczytałam. Mój Kindle w tym upale mocno mnie przestraszył, ale udało mi się go zresetować i działa normalnie. Dwa razy robiłam podejście do resetu. Dziś czeka mnie pójście na pocztę i zapłacenie za wodę i kupienie chleba. To najważniejsze, a co jeszcze, to zależy jak ta moja noga będzie działać.

Osobisty poszedł ze mną i nawet parasole wzięliśmy, bo kropiło. Jak napisałam 27 stopni.

W kronice rodzinnej przybyło do informacji do amerykańskich krewnych.

Niewiele dzisiaj, ale możesz zobaczyć jak ogromną rodzinę masz w USA.

Dopisek do cenzusu 1920: Lottie, Nettie i Mary już pracują, wszystkie zatrudnione w fabryce opakowań, robią pudełka.

A teraz nekrolog Antoniny Kozubowskiej z gazety Chicago Tribune. Bardzo lubię amerykańskie nekrologi, zawierają kopalnię informacji.

„Kozubowski. Antoinette Kozubowski, z domu Kwasniewski, ukochana żona nieżyjącego już Thomas; kochająca matka Mary (nieżyjący już Stanley) Swiech, nieżyjącej Lottie (Roman) Swiech, nieżyjącego Waltera (Anna), nieżyjącej Nettie (John) Koprowski, nieżyjącej Caroline (Stanley) Samuel, nieżyjącego Henry, nieżyjącego Frank (Valerie), nieżyjącego Bruno i nieżyjącej Lorraine Voienski; babcia dla 24 wnuków, prababcia dla 35 prawnuków, praprababcia dla 2.

Pogrzeb sobota 26 kwietnia o 9:30 rano, z domu pogrzebowego John H. Patka do kościoła św. Jana Bożego Kościoła (St John of God Church), pochówek na Cmentarzu Zmartwychwstania (Resurrection Cemetery). Pożegnanie zmarłej w czwartek po 15.00. (W nawiasach imiona współmałżonków)

Jak widać ze wszystkich dzieci żyje tylko Mary.

I wpadło mi w oko jeszcze coś, wygląda, że Jan Kozubowski (brat Tomasza) z żoną Antoniną (chyba Kuc?) i synem Antonim odwiedzili w 1928 roku Polskę, lista pasażerów statku SS Olympic z Cherbourg do New York.

Oba pliki w załączeniu.

Wysyłam PDF z rodziną Tomasza Kozubowskiego, po angielsku, mój program nie ma opcji polskiego ale jestem pewna, że się połapiesz w tym wszystkim.

Outline Descendant Report for Franciszek Kozubowski

1 Franciszek Kozubowski b: Abt. 1813, d: 27 Mar 1843 in Zakliczyn,Małopolskie

+ Anna Sebastiańczyk

…2 Józef Kozubowski b: Abt. 1842

+ Anastazja Burdel b: Abt. 1844 in Lipnica Murowana,Małopolskie, m: 14 Nov 1869 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

……3 Szymon Kozubowski b: 02 Jul 1873 in Lipnica Murowana,Małopolskie

……3 Tomasz Józef Kozubowski b: 29 Oct 1876 in Lipnica Murowana,Małopolskie

+ Antonina Kwaśniowska b: 01 Jun 1882 in Lipnica Murowana,Małopolskie, m: 13 Nov 1901 in

Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Waleria Lottie Kozubowski b: 16 Oct 1902 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 03 Oct 1963 in

Chicago, Cook, Illinois, USA

………4 Mary Kozubowski b: 16 Aug 1904 in Sayreville, Middlesex, New Jersey, USA, d: 09 Jul 1982 in

Chicago, Cook, Illinois, USA

+ Stanley S Swiech b: 1898, d: 1968

………4 Nettie Kozubowski b: 24 Oct 1905 in Sayreville, Middlesex, New Jersey, USA, d: Jun 1964 in

Chicago, Cook, Illinois, USA

+ John Valentine Koprowski b: 1911, d: 1995

………4 Walter Kozubowski b: 26 Dec 1906 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 19 Dec 1973 in Chicago,

Cook, Illinois, USA

+ Anna T Ortman b: 1911, d: 1989

………4 Stanislava Kozubowski b: 22 Jan 1909 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 13 Jan 1918 in

Chicago, Cook, Illinois, USA

………4 Caroline Irene Kozubowski b: 25 Apr 1911 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: Mar 1974 in

Chicago, Cook, Illinois, USA

+ Stanley S Samuel b: 1904, m: 1928, d: 1985

………4 Henry C Kozubowski b: 10 Sep 1914 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 20 Mar 1943 in Ottawa,

Ohio, USA

………4 Frank T Kozubowski b: 12 Jun 1916 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 23 Jul 1974 in Chicago,

Cook, Illinois, USA

+ Valeria Klis b: 1917 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 1987 in Chicago, Cook, Illinois, USA

………4 Stanislaw Kozubowski b: 16 Jun 1918 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 25 Jun 1919 in

Chicago, Cook, Illinois, USA

………4 Bronislaus Thomas Kozubowski b: 25 Jul 1920 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 01 Oct 1944 in

Europe

………4 Lorraine Kozubowski b: 04 Feb 1923 in Chicago, Cook, Illinois, USA, d: 20 Sep 1959 in Chicago,

Cook, Illinois, USA

+ Andrew J Vojensky b: 1921, d: 1991

……3 Jan Kozubowski b: 13 May 1884 in Lipnica Murowana,Małopolskie

……3 Maria Kozubowska

+ Franciszek Gręplowski m: 13 Jan 1891 in Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Maria Gręplowska b: 08 Dec 1891 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 17 Feb 1892 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

………4 Apolonia Gręplowska b: 03 Jan 1893 in Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Karol Gręplowski b: 02 Nov 1894 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 22 Dec 1897 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

………4 Katarzyna Gręplowska b: 13 Nov 1896 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 08 Oct 1897 in

Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Stanisław Gręplowski b: 06 May 1898 in Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Władysław Gręplowski b: 20 Sep 1899 in Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Anna Gręplowska b: 11 Jul 1901 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 30 Jun 1902 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

………4 Franciszka Gręplowska b: 01 Oct 1902 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 03 Apr 1903 in

Lipnica Murowana,Małopolskie

………4 Julian Gręplowski b: 12 Feb 1904 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 15 Nov 1953

+ Małgorzata Ciećko b: 12 May 1900 in Lipnica Dolna,Małopolskie, m: 13 Oct 1928 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

………4 Jan Gręplowski b: 07 May 1906 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 25 Jun 1906 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

………4 Henryk Gręplowski b: 15 Jul 1908 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: 14 Apr 1909 in Lipnica

Murowana,Małopolskie

………4 Józef Gręplowski b: 11 Mar 1910 in Lipnica Murowana,Małopolskie, d: Abt. 1981

+ Małgorzata Sowa b: 07 Jul 1909 in Lipnica Murowana,Małopolskie, m: 30 Jan 1937, d: Abt.

1979

Z ciekawostek to w latach 20tych Kozubowscy i Swiechowie mieszkali w domach obok siebie. Pewnie dlatego 2 siostry wyszły za mąż za 2 braci.

Grobowiec rodzinny też rośnie. To zdjęcia od Agi.

Tak sobie pomyślałam, że nie chciałabym nie mieć grobu. Wydaje mi się, że dopóki mamy takie miejsce po życiu, to jesteśmy na tej ziemi. Bez względu czy to urna z prochami czy tradycyjny pochówek. A ile osób z mojej rodziny nie ma już tego grobu. Minęły lata i miejsce zajął ktoś inny w myśl zasady, że życie nie znosi próżni.

A ja też znalazłam jedną ciekawostkę, ale wrzucę ją kiedy dojdę do tych wspomnień. Są one związane z wujkiem Dużym Kazkiem i moją mamą.

I jeszcze obiecany przepis dla Magdez na sos paprykowy z kuchni Giuliany.

Na zimę i nie tylko SOS PAPRYKOWY Giuliany.
Jest to sos, który, jak mi mówiła robi od wielu lat i za każdym razem w ilości zwiększonej. Ja jadłam go pierwszy raz i dołączyłam do jego zwolenników. Sos też tak mnie zachwycił, że receptę mam spisaną również ręcznie na wypadek awarii internetowych bo, kiedy wrócę do Polski będę go naturalnie robić. W ilościach oczywiście mniej-szych.
Podam recepturę normalną to jest do przyjęcia w rodzinie mniejszej niż G. No chyba, że ktoś chce i ma nadto papryki to trzeba to oczywiście (tę receptę podwoić a nawet potroić).
Uwaga, proszę pań, a może i panów, zaczynamy:
Składniki:
papryka naturalnie i to kolorowa .
3 kg papryki: zielonej, żółtej, czerwonej z przewagą papryki czerwonej.
200 g oczyszczonych solonych sardynek. Tu moja uwaga. Mniej pracy będzie, jeśli weź-miemy naszego solonego śledzia.
100 g kaparów
300 g tuńczyka w oleju (puszka)
trochę zielonej pietruszki, 2 ząbki czosnku

3,5 szklanki oliwy z oliwek.
1/4 l białego wina
1 l octu winnego.
WAŻNE! Wszystkie składniki netto czyli po oczyszczeniu.
To wszystko. I co dalej ?
Ano teraz kroimy paprykę wzdłuż. Zalewamy octem z winem i zostawiamy na około 3 godziny. Często mieszamy. Po tym czasie odsączamy na durszlaku i zostawiamy na nim paprykę na kolejne 2 godziny.
Później wszystkie składniki mielimy przez maszynkę. Zmieloną mieszaninę wkładamy do garnka z oliwą i dobrze mieszamy. Stawiamy garnek na gaz i od momentu zagotowania gotujemy 20 minut (uwaga mieszać bo może się przypalić). Gorący a nawet gotujący nakładamy do słoików i dobrze zakręcamy. Nie trzeba pasteryzować.
I to wszystko. Sos jest pyszny. Pikantny . Bardzo dobry na chleb, do parówek, jak ja jadłam wczoraj, a myślę, że i do naszych mięs. Z czystym sumieniem polecam.

I jak zwykle :

Kącik LM

Kącik Majsterkowicza Działkowicza

W kuchni

https://haps.pl/Haps/7,167251,31135582,to-ciasto-doskonale-zawstydzi-inne-a-ty-bedziesz-robic-je.html

Kolorowe talerze

Poradnik PPD

Do jutra