Najpierw przeprosiny, że Dzień Bloga Otwartego zaginął w mojej wycieczce. Będzie w kolejną niedzielę. Po prostu nie miałam chwili czasu na wejście do sieci i napisanie bloga. Jak wiadomo pojechałam na wycieczkę do Ostrowca Świętokrzyskiego ( Gosia – pozdrowiłam od Ciebie miasto ), a przy okazji spotkać się z moim bratem wujecznym, który jest moją najbliższą rodzina. Mój wnuk zafundował mi taką przejażdżkę sam chcący poznać wujkadziadka. Wyjechaliśmy wcześnie, bo jednak jest to prawie 300 km z Chorzowa.
Oczywiście dzień zleciał na rodzinnych wspomnieniach i zwiedzaniu. Sam Ostrowiec tylko przejechaliśmy i muszę powiedzieć, że po 60 latach kojarzyłam tylko sam Rynek poprzez swoją spadzistość i małą uliczkę z Rynku prowadzącą do rzeki Kamiennej, gdzie na wakacjach chodziłam się kąpać. I rzucił mi się w oczy ” domek Garganela”. :D. Fotka z auta.
oppo_32
Za to już byliśmy w Bałtowie, gdzie mój kuzyn ma swoją Ponderosę. Nota bene musiałam mojemu wnukowi przybliżyć genezę pochodzenia tej nazwy. Zahaczyliśmy o kopalnię krzemienia pasiastego ” Krzemionki”. Piękna biżuteria tam była. Jednak na zwiedzanie już się nie zdecydowałam z moim kolanem. Nie odmówiłam sobie jednak przejażdżki do ” Krzyżtopora”. też wiele lat temu tam byłam i okolica z pustej została zagospodarowana. Sam zamek wciąż jest w pracach adaptacyjnych.
Jeszcze rundka po Opatowie i wróciliśmy do Ostrowca. Po obiadokolacji wracaliśmy kolejne 300 km do domu. Stąd padłam i dopiero dziś otworzyłam laptopa.
A dziś dzień przedwyjazdowy. Trzeba spakować walizkę i ogarnąć ostatnie sprawy. Jakieś zakupy. włączyłam pralkę. czekam na telefon od przewoźnika o której jutro będzie po mnie.
Dzień dobry. U mnie słoneczny poranek. V. dzwonił. Oboje piliśmy kawę. Jeszcze wróciłam do łóżka i zaczęłam pisać blog. Bo rzeczywiście długo mi szło z tym pieczarkowym przepisem dla Teni.
A to bardzo prosto. Często jak są ładne pieczarki, kupujemy, ale można tak zrobić i inne grzyby, a sezon się zaczyna .
Otóż Włosi dodają do grzybów nie cebulę jak my a czosnek. Ale to już rzecz gustu.
Tak więc:
Pieczarki kroimy . V. kroi w różną konfigurację. Paski, plasterki, słupki… Tak ma . Wcześniej w odrobinie wody i oleju podduszamy czosnek . Potem te pokrojone pieczarki dodajemy. Pieczarki puszczają sporo wody więc się nie smażą, a duszą. Trzeba uważać, żeby woda nie wyparowała. Potrzebny jest sos. Kiedy pieczarki są już w miarę miękkie dodajemy pieprz, sól i oliwę. Mieszamy i z tym sosem wlewamy do niewielkich słoiczków. Ja na wierzch nalewam jeszcze oliwy. Zamykam na gorąco i normalnie pasteryzuję w garnku z wodą. Używamy je do pizzy i tagliatelle z grzybami. Jak do tagliatelle to porcję jeszcze drobno siekamy. Często do duszących się pieczarek dodajemy inne grzyby. Na przykład borowiki duszone wcześniej namoczone.
Suszone borowiki przywożę z Polski. Właśnie kupiłam trzy paczki po pół kilograma. Poprzedni zapas sprzed dwóch lat jest na wykończeniu.
I to wszystko.
Mam w planie drobne zakupy. Jutro jedziemy na wycieczkę więc tylko Dzień Bloga Otwartego.
Może macie jakiś temat w planie. Poproszę.
A teraz ku pamięci. Jak pisałam wczoraj byłam u ortopedy prywatnie naturalnie. Przywiozłam zdjęcia kolan robione pod koniec stycznia.. Podobno jeszcze moje kolano wytrzyma bez wymiany. Dostałam kolejną blokadę i ściągnął mi pan doktor pod USG trochę płynu z kolana. Dziś wyszłam po schodach bez wielkich problemów. Dostałam wspomagacze na 6 miesięcy. Pierwsze trzy to Structum 500mg, a drugie trzy to Flexove 625 mg. Ktoś coś?
Wczoraj, (to ja w domowym anturazu)
przyjechał komplet moich dzieci z wnukiem i dostałam pięknego metalowego łabądka z dziurką na świeczkę. Niestety nie miałam takiej w domu więc fotka bez pełnego zastosowania.
oppo_32oppo_32
Już stoi na swoim miejscu.
A dzisiaj postanowiłyśmy kupić drugi puff, bo nie wiadomo dlaczego przy kupowaniu foteli kupiłyśmy jeden. A kiedy jest więcej osób potrzebny do siedzenia. 😀
I tam moja synowa kupiła mi kolejnego łabądka, bo chciałam go kupić.
oppo_32oppo_32oppo_32
Tez już stoi na swoim miejscu.
A teraz napiszę o co chodzi mi z tymi fryzurami pań 60+ . to tylko kilka fotek bez szukania.
oppo_32
I wszechobecne ciasne spodnie i leginsy.
oppo_32
I to bez różnicy wieku.
Ja sobie zdaje sprawę, że nie każda pani w moim wieku 77 nosi długie rozpuszczone nawet włosy, którymi już kilka osób się zachwyciło. A co, trochę autoreklamy. :D, ale jest tyle innych twarzowych cięć, a nie wszystkie wypitolone pod sztancę.
Jutro odwiedzamy mojego kuzyna w Ostrowcu Świętokrzyskim więc relację z niedzieli w poniedziałek.
Jeszcze dziś kilka spraw i zostanie mi czas na przyjemności. Właściwie zrobienie pedicure to przyjemność, a wizyta u ortopedy to nic bolesnego, ale ograniczenia godzinowe. Pedicure zrobione i od razu czuję się lepiej i właśnie podjechałam do ortopedy. Za wcześnie, ale to sobie napiszę kawałek bloga.
Najbardziej odstresowuje mnie niemyślenie o jedzeniu. Aga je tak jak zwykle, to co sama sobie przygotowuje, a ja kolejny raz korzystam z domowej śląskiej kuchni pod domem. Porcje mają takie, że ostatnio musiałam podzielić na dwa dni. Nie do zjedzenia. Dziś kupiłam gulasz z kaszą i surówką.
Jak wrócę do domu, to zjem. Potem będę odpoczywać. Niestety czas się mi kończy. Już potwierdziłam wyjazd we wtorek. W środę rano będę w Ascoli. V. dzwoni minimum dwa razy dziennie więc nie mam z tego powodu stresu. We wtorek ja w podróży, a on ma wizytę u onkologa.
Dziś mój wnuk zaproponował wycieczkę do mojego kuzyna do Ostrowca Świętokrzyskiego. Niestety nie umiem się dodzwonić. Jak się nie uda namówię go na Jadowniki.
Czytam ostatni tom o komisarz Oldze Balickiej . Szósty. Mam nadzieję, że będą kolejne. Z czystym sumieniem polecam. I pewnie kupię jej kolejne książki.
Kiedy odbędę wizytę u ortopedy mam jeszcze w planie drobne zakupy . W ” Netto” pod domem. I z tego też jestem zadowolona. Żadnego lażenia po centrach handlowych. Raz zaliczyłam Galerię Katowicką kupując kolczyki dla G. i to wystarczy.
Z domowych inwestycji kupiłyśmy z Agą przez Internet nową deskę do prasowania. Taką jak to się mówi wypasioną . Starą która już zakończyła żywot mój wnuk wyniósł wczoraj na śmietnik. Ja przecież lubię prasować.
Dziś w galerii starych zdjęć moje podobieństwo do ojca. Bardzo stare zdjęcia i bardzo młodzi oboje.
oppo_32oppo_32
To zdjęcie jeszcze sprzed mojego urodzenia. Związane z opowieścią z „Życiorysu PRL em malowanego”.
oppo_32oppo_32
Opowieść o pewnym Milicjancie
Urodził się pod koniec lipca 1915 roku. Był zodiakalnym Lwem z całym bagażem wad i zalet tego znaku. Miał na imię Henryk i był nieprzeciętnie przystojnym mężczyzną. Wysoki grubo ponad 180 cm., blondyn. Z mojej twarzy patrzą jego oczy, bo nie jest tajemnicą, że opowiadam o moim ojcu.
Urodził się w Warszawie i był warszawiakiem z dziada pradziada. Kochał to miasto nad życie. W czasie okupacji pracował, jako tramwajarz warszawski. Wiele było opowieści o tych ludziach i ich zasługach, nie będę się więc powtarzać. Ale… ale był lewicowcem. Cóż takie miał poglądy, co nie zmieniało faktu, że był też ogromnym patriotą. Dlaczego o tym piszę? Powstanie Warszawskie zastało go poza Warszawą. Kiedy wrócił, miasto płonęło. Ojciec stał na brzegu Wisły i płakał. Wstąpił, już wtedy do Berlinga, bo myślał, że pójdzie na pomoc ukochanemu miastu. Był na Przyczółku Czerniakowskim. Przeżył i z Armią Polską, ( bo to się wtedy liczyło – polską) szedł walczyć dalej. Dotarł w styczniu 45 roku do Tarnowa i tak spodobała mu się dziewczyna, która witała Wojsko Polskie, że posłał za nią żołnierza i wieczorem z bukietem kwiatów ” meldował się ” pod adresem mojej mamy. Został pierwszym komendantem wojennym polskim ( oprócz drugiej komendantury radzieckiej) Tarnowa i co jest w tej historii najpiękniejsze, że kiedy Tarnów obchodził 50 rocznicę wyzwolenia, czyli w 1995 r., nowa Ojczyzna zaprosiła go na obchody. Pojechał, było to tuż przed jego śmiercią. Wrócił wzruszony, uhonorowany okolicznym medalem i podziękowaniami za tamte lata trudnej i niebezpiecznej służby. Spotkał swoich żołnierzy, a był świetnym dowódcą. Wspominali, że przeżyli często dlatego, że ojciec do momentu wyjazdu nikomu nie powiedział, gdzie i jaka akcja ich czeka i wracał zawsze inną drogą.
Kiedy odszedł z wojska, już w Krakowie próbował odnaleźć się w nowym- cywilnym życiu. Nie była to jego „skóra”. Małżeństwo moich rodziców się rozpadło i ojciec wrócił do swojej ukochanej Warszawy i po 1956 r wstąpił do Milicji. Służył w niej aż do przejścia na emeryturę. Tuż po wojnie wróciła do Polski z Anglii ciocia Jania z córką (bratowa mojej babci), co to było mieć w tych czasach krewnych zagranicą, wiadomo. Ciocia wróciła w 1948 roku w czasach terroru stalinowskiego, który już się nasilał. Ojciec pomagał jak mógł ( praca, mieszkanie) i miał z tego powodu niesamowite kłopoty. Spowiadał się z tej rodziny żony często. Raz o mało nie przypłacił losu swojego, kiedy w towarzystwie niby ” pewnych ” i zaufanych przyjaciół powiedział:
– Lwów powinien być polskim miastem.
Jego własny zastępca poleciał z tym, do UB. Szczęśliwym trafem, jego szef jeździł z ojcem na polowania i bardzo go lubił i szanował ( tam też trafiali się normalni ludzie). Sprawę zatuszowano. .I tak sobie powspominałam. Wysokiego blondyna, o cholerycznym usposobieniu, ( które odziedziczyłam) o dluugich nogach i małych stopach. Nosił 39 nr buta. Zawsze chętnego do pomocy, ale też upartego. Człowieka, któremu podziękowała nowa Ojczyzna. Za przelaną krew ( był kilka razy postrzelony), który nosił w klapie tylko jedną baretkę z licznych orderów… Krzyż Walecznych.”
W sumie dopiero teraz znalazłam czas, żeby zapisać jaki był ten dzień. A był mieszany pozytywnie. Rano sobie odpoczęłam zbierając siły do ostatniej wizyty u dentysty. Cykl dentystyczny odhaczony. Uśmiech mam normalny, a nie półgębkiem. Kolejna rzecz z głowy. Kiedy po szesnastej wracałam do domu dopadł mnie telefon od wnuka, który dziś właśnie wrócił do domu na przerwę w pracy i zaraz z ojcem czyli moim rodzonym synem pojawili się u mamy i babci. Udało mi się z nimi zobaczyć i to najpiękniejszy punkt mojego pobytu w kraju. Udało nam się posiedzieć, a nawet pooglądać zdjęcia i pogadać o Kronice Rodzinnej. Mojego wnuka i syna bardzo, to zaciekawiło. Na jutro mam zaplanowaną wizytę u ortopedy. Może coś z tym kolanem wymyśli. I jeszcze zamówiłam sie na pedicure. Jutro rano dzwonię do przewoźnika potwierdzając powrót do Ascoli. Te kilka dni planuję tylko dla mnie.
Chłopaki pojechały, a ja napiszę blog i wrócę do kolejnej już piątej części o komisarz Oldze Balickiej. Rzeczywiście dobra seria. Świetnie się czyta.
A w ramach atrakcji zdjęciowej kilka jeszcze starych fotek. Moja babcia z przyjaciółmi. I znów nie wiem kto na nich jest.
oppo_32oppo_32
Nawet zbliżenie nic mi nie mówi. Moja babcia jeszcze na dwóch innych fotkach.
oppo_32oppo_32
I piękne zdjęcie mojej mamy z dedykacją dla babci. Już po śmierci dziadka w 1941 roku .
oppo_32oppo_32
Ale wojna się skończyła. Mama poznała mojego ojca. I kiedyś to była wielka miłość. Z jego strony trwała nawet po ich rozwodzie, o który wniosła mama. Miała powody.
oppo_32oppo_32
To fotka już po moim urodzeniu. A oto nadszedł rok 1999/ 2000 i ja mam 53 lata. Wtedy wydawało mi się, że to sędziwy wiek. Ale mogę napisać, że świętowałam przełom wieków. 😀
Dziś poszło wyjątkowo sprawnie i szybko. Paszport załatwiony. Niestety muszę go odebrać osobiście więc będzie na mnie czekał. Rano cała komunikacja była dosłownie od razu. Pociąg, autobus pod Urząd Wojewódzki gdzie jest Biuro Paszportowe. A potem okazało się, że nic nie trzeba teraz wypełniać. Dowód osobisty, jedno zdjęcie i odciski palców. Kilka osób więc weszłam załatwiłam co trzeba i odfajkowałam kolejną sprawę
Nawet zrobiłam fotkę ulubionej części Katowic. To tak zwana „za torami”, pełna urokliwych secesyjnych kamienic. I oczywiście pomnik ” Dziadka” w maciejówce i na Kasztance.
oppo_32oppo_32oppo_32
Zdążyłam wrócić do domu i podjechać do dr. Ady. Wróciłam osłuchana i zaopatrzona w recepty. Może uda nam się jeszcze zobaczyć na plotkach pod koniec tygodnia.
Jutro dentysta. Moja pani doktor co mogła to ustawiła. Ale nie zdecyduję się usunąć jutro tego korzenia, co mi zostawili w Italii. Chciałabym ostatnie dni pożyć na luzie, a nie na tabletkach przeciwbólowych.
A co do Kroniki Rodzinnej i zdjęć sprzed lat. Ledwo wzięłam do rąk album mojej mamy przypomniało mi się nazwisko jej przyjaciółki o której opowiadałam, że kiedy spotkała w czasie okupacji przed godziną policyjną dwóch zawianych kolegów. wzięła ich pod ręce i prowadziła do domu. A plotka głosiła, że to ją zawianą prowadziło dwóch panów. Nie potrafiłam sobie przypomnieć jej imienia i nazwiska.
A teraz klapka się otworzyła. To była pani Wacia ( Wacława ?) Befingerowa. Wdowa i wysiedlona z Poznania. Bardzo się z moją mamą chociaż mama była sporo młodszą zaprzyjaźniły. Chciałabym wiedzieć czy są jakieś informacje o niej. To prośba oczywiście do Eli.
A w ramach wspomnień fotki mojej mamy. W nieśmiertelnym nielubionym mundurku.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
I kolejna romantyczna historia. Każda z nas miała tzw ” wzdychulca”. Mama miała zakochanego w niej w tych czasach przedwojennych Józka G. Miał takiego bzika na punkcie mojej mamy, że koledzy śmiali się, że będzie chodził po polach jak Głębocki z książki ” Między ustami a brzegiem pucharu”. Głębocki chodził i mruczał ‚ mój flet, mój flet, a Józek będzie mruczał ” moja Helenka, moja Helenka”. Studiował przed wojną politechnikę. Robił niezłe zdjęcia i podarował mojej mamie album gdzie na pierwszej stronie wymalowali kwiaty.
oppo_32
I większość zdjęć opisywał.
oppo_32oppo_32
Tu z bratem mojej mamy.
W swoim pokoju postawił zdjęcia ich dwojga.
oppo_32
Moja babcia chętnie widziałaby w nim zięcia, jednak mama absolutnie nie chciała za niego wychodzić za mąż. Szczególnie, że chciał mieć liczną rodzinę. I rzeczywiście po wojnie dokończył studia, ożenił się i miał siedmioro dzieci. Mieszkał w Poznaniu. I tam zmarł. Mama mówiła, że bardzo lubiła jego matkę, ale sama teściowa nie wystarczy. Ale zdjęcia robił naprawdę piękne. To zdjęcie mojej mamy podziwiał jeden z moich mężów i mówił:
-Lucia, wezmę to zdjęcie do portfela zamiast twojego i będę mówił, że to moja dziewczyna.
Bardzo intensywny i trudny dzień. Jest po szesnastej . Wróciłam po raz drugi do domu i żadna siła mnie już dzisiaj z niego nie ruszy.
Jutro czeka mnie kolejny wypad do Katowic, bo dzisiaj doszłam do wniosku, że z moim kolanem nie będę się gonić jak wariatka. Po dziewiątej rano pojechałam do Katowic pociągiem do Galerii Katowickiej, bo chciałam kupić prezent dla G. i wymyśliłam kolczyki z bursztynem. I chciałam zrobić fotkę do paszportu, a potem złożyć te dokumenty. Zanim przyjechał pociąg, zanim znalazłam punkt fotograficzny już była dziesiąta. Kupiłam co prawda u Kruka kolczyki, ale raczej z marszu. Podobały mi się i cena była odpowiednia, to już niczego innego nie szukałam.
oppo_32oppo_32oppo_32
Za to w punkcie foto nie mieli papieru do zdjęć paszportowych i musiałam szukać usługi na ulicy 3- go Maja. Przywitałam się z Bebokami.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
Punt foto znalazłam, ale po zrobieniu zdjęcia musiałam odczekać pół godziny do odbioru. Zdjęcie do paszportu straszne, bo teraz trzeba mieć niezasłonięte brwi, a ja noszę grzywkę. Odgarnięta – masakra. Ale w sumie mnie to nie rusza. O paszport chodzi. Posypał mi się plan czasowy i postanowiłam do Biura Paszportowego spokojnie pojechać jutro, bo o czternastej miałam wizytę u dentysty. A ile by mi tam zeszło nie mam pojęcia. Bo to i druki do pobrania, wypisanie i złożenia. A być może i odstanie w kolejce.
Postanowiłam wrócić do domu.
A teraz a propos usług. Mam wrażenie, że nie tylko temu panu od komputerów nie zależy na kliencie. W Galerii zobaczyłam punkt pralniczo prasowalniczy. A przez nieuwagę i ślepotę wygotowałam sobie zasłony z mojego pokoju kiedy zmieniłam na przywiezione wyszperane w Italii. Pytam czy mogę przynieść do odparowania i prasowania, bo tak się się stało jak się stało.
A pani od razu, że nie, bo się nie da i nic z nich nie będzie. Nie zapytała jaki materiał, nie zobaczyła tylko od razy, że się nie da.
To ja w domu jak wróciłam zaraz za żelazko i okazało się, że sama wyprasuję bez problemu moim żelazkiem na parę. Czyli spokojnie mogła przyjąć usługę. Ale nie. Nie da się i już.
I mam trochę niewesołych obserwacji. Ulica mi się nie podoba. O ile jeszcze dziewczyny i młode kobiety się bronią, to panie starsze tragedia. Leginsy królują i fryzury krótkie podgolone na jedno kopyto. Plus spora nadwaga, co przy pyzatych policzkach wygląda strasznie.
A mężczyźni, to już tragedia. W bejsbolówkach z daszkiem do tyłu, człapiący brudnymi rozdeptanymi butami z mięśniem piwnym … nawet młodzi chłopcy nie powalają. Naprawdę nie widać eleganckich starszych panów.
Ulica pokazuje przekrój i ten przekrój jest smutny i nieciekawy. Codzienny przekrój, a o to mi chodziło.
Wróciłam obolała dziś od dentysty, bo oprócz dwóch plomb usunęłam też korzeń złamanego zęba. I teraz mnie pysk boli, bo znieczulenie mija. Bez tabletki chyba nie dam rady. Nie wszystko jest tak pięknie jak człowiek chciałby zobaczyć.
A w Kronice Rodzinnej też siedzę. Jutro pokażę kilka starych fotek .
Ale będzie i o czwartym. Bo jako, że niedziela więc był Dzień Bloga Otwartego, a nie pamiętnik. Ostatni dzień lata i naprawdę było lato. Dlatego pojechałyśmy z Agą tramwajem do naszego Parku Śląskiego. Piękny jest i będzie jeszcze piękniejszy, bo przywracają to, co zostało zniszczone po transformacji ustrojowej. Trzeba było czasu, żeby dotarło do kogo trzeba, że nie wszystko w tym PRL u było złe. Wraca ogromne kąpielisko „Fala”, remontują kanał regatowy i „Przystań”. Wróciła kolejka ” ELKA”. A my poszłyśmy jedną z głównych alei do rosarium.
oppo_32oppo_32
W rosarium już jesiennie. Jesienne róże, ale i piękne miejsca do fotek też się znalazły.
A stamtąd z małym postojem na coś do picia zahaczając o serduszko do fotek
oppo_0oppo_32
wróciłyśmy na przystanek tramwajowy, a potem ciut zmęczone do domu. Ale warto było. A dzisiaj praktycznie zmarnowałam całe przedpołudnie i właściwie dzień, bo nic mi się już nie chce.
Zadzwoniłam rano do serwisu Della w Katowicach, bo chciałam wymienić w laptopie baterię. Przez telefon brzmiało obiecująco. To wybrałam się do Katowic. Mimo, że tramwaj okazało się jedzie tylko do placu Wolności, bo rynek rozkopany zrobiłam fotki
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
i poszłam na rynek licząc, że dojadę gdzie trzeba. Chciałam sobie skrócić drogę, bo kolano mnie boli. Tymczasem przystanek był za daleko i kiedy dotarłam do serwisu miałam wszystkiego dość. I pan też mnie zdenerwował głupią gadką i tym, że muszę jeszcze raz przyjść jak sprawdzą, co to za bateria i zamówią. A gwarancji, że coś nie zniknie nie da, bo on też nie wie czy mu samochodu nie ukradną. To mam w nosie. Nie zostawiłam, ale zanim dotarłam na dworzec, bo postanowiłam wracać pociągiem miałam dość. Ta przebieżka przez Katowice mnie wykończyła. Na szczęście dworzec bliżej niż tramwaj i dotarłam w końcu do domu. Jutro rano sobie pojadę z tymi dokumentami do paszportu. O czternastej mam dentystę. Może więc jak dziś pooglądałam, co się dzieje w centrum Katowic, to spokojnie ogarnę. Może jednak podjadę do Ady, bo mam pytania natury medycznej, a wiem, że jest w swojej przychodni do szesnastej. Wydzwonię taksówkę i nie będę męczyć nogi.
Czy oglądając stare fotografie przypominacie sobie różne fakty z życia, o których w zasadzie nie pamiętamy. Ja wczoraj cały dzień przeglądałam wielkie pudło z albumami i masą luźnych zdjęć.
Szczególnie skupiłam się na zdjęciach przedwojennych i najstarszych swoich. Bardzo dużo zdjęć mojej mamy powojennych, bo jej wieloletni partner cykał fotki tak jak my teraz tylko trzeba je było zanosić do fotografa do wywołania. Są naturalnie zdjęcia moje, moich dzieci, moich przyjaciół nad którymi zdjęciami się zadumałam. To są zdjęcia ze spotkań w moim ogródku. I z licznej wesołej bandy została nas zaledwie garstka.
Ale najmilej mi sie zrobiło kiedy znalazłam swoje podlotkowe zdjęcia z okresu grania w teatrze, choć może lepiej napisać teatrzyku. Nie ma ich dużo. Nie było wtedy aparatów cyfrowych i tylko kilka trafiło do moich rąk. Reszta przepadła pewnie podczas zmian w Domu Kultury. Za to pamiętam sztuki z jakich są.
Nie chwaląc się byłam za gwiazdę. Gwiazda na ogół gra same księżniczki itp. A ja jako, że podobno miałam wielki sceniczny talent grałam wszystko, co najtrudniejsze, żeby pan kierownik pasjonat teatru mógł być zadowolony, bo aktorzy chęci mieli, a z talentem bywało już różnie. A konkursy były z nagrodami.
To zdjęcie kiedy naprawdę byłam gwiazdą. Bo to była składanka pierwszomajowa. W tle ogromny napis 1 Maj, a ja byłam wiosną, która tę składankę prowadziła.
oppo_32
Repertuar był ambitny. Na przykład ” Koncert Jankiela” . I tu nie byłam Zosią, a recytowałam większy fragment koncert Jankiela, który do dziś pamiętam.
oppo_32oppo_32
Ten gest, to wtedy kiedy recytowałam ” aż klucznik pojął mistrza, zakrył ręką lica i krzyknął: znam, znam ten ton, to jest TARGOWICA „
Ach….
Z jakiejś okazji obchodów Juliusza Słowackiego, którego portret wisi w tle wystawiliśmy fragmenty ” Balladyny”. Część baśniową z Goplaną. Byłam Goplaną, a na zdjęciu jest jeszcze Skierka i Chochlik.
oppo_32oppo_32
Te kwiatki to pieczołowicie przygotowane przez szefa nenufary. 😀
Ale bajki też były i tu proszę Andersen „Świniopas”. Kto grał Świniopasa?. A Lucia, która w finałowej scenie zmieniała się w księcia.
oppo_0oppo_32
I ten urokliwy wąsik. I moje krótkie włosy, które babcia kazała obcinać męskiemu fryzjerowi na ” półmęsko”.
Tylko tyle zostało. A było tych zdjęć dużo więcej. Zginęła Eliza z ” Dzikich Łabędzi”, Hanka ze ” Słoneczka”, królewna Śnieżka, Colin z ” Tajemniczego Ogrodu”. Szkoda.
Ale i tak dobrze, że są. Można się nad nimi uśmiechnąć.
Zaczęłam jak zawsze od kawy włoskiej i tym razem ciasta porzeczkowego. Wczoraj kupiłam w nieznanej mi cukierni przy ul. Wolności ciasto z porzeczkami i ciasto „leśny mech”. Bo miałam gości nie gości. Moją synową i przyjaciółkę od zawsze. Czyli samych swoich. Ale ciasto musiało być. To jeszcze mam.
A potem zaczęłam grzebać w pudle z albumami. Ostatnio już sporo posegregowałam więc teraz odłożyłam to , co do Kroniki Rodzinnej mi się przyda. Mnóstwo tam pięknych zdjęć mojej mamy z lat dziewczęcych, moich i takich, które może wykorzystam. Jutro może coś tam pokażę. Wczoraj zapomniałam wrzucić fotkę kasetki mojej mamy w maki i jej własnoręczny haft też w maki.
oppo_32oppo_32
i to przypomniało mi, że obiecałam pokazać moje słynne dzieło czyli obrus w chryzantemy z siennikowego materiału. Tym, co nie wiedzą o co biega, przypominam jego historię z ” Życiorysu PRL em malowanego”.
Podwieczorkowy obrus i jego historia
W mojej rodzinie wszystkie panie pięknie haftowały, moja babcia ( wyszyła mi krakowski gorsecik) moja mama, która traktowała to jak relax po pracy no i ja. Nauka rozpoczęła się od serwetek wyszywanych ściegiem tzw. wodnym, które babcia nabywała na krakowskim Kleparzu w ilościach niemalże hurtowych. I nie, dlatego, że ja tak pilnie wyszywałam, tylko po niejakim czasie owe serwetki przypominały ścierki wielokroć używane i sama wykonawczyni nie chciała ich wziąć do rak. A były takie śliczne, łabędzie pływały po stawie, jakieś żabki i krasnoludki skakały po łące i te sentencje np: – Dobra żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi. Lub: – Zimna woda zdrowia doda. Ale nauka nie poszła w las i ja też nabyłam rodzinne umiejętności. Haftowałam wieloma ściegami, igła stała się moim przyjacielem. W wieku 15 lat postawiłam sobie zadanie: wyhaftuję ogromny podwieczorkowy obrus ( nigdy nie szlam na łatwiznę). W domu pojawiło się zgrzebne szare płótno na siennik. Ktoś podarował to mojej mamie, właśnie na serwetki. Ja postanowiłam wziąć ten len na podwieczorkowy obrus. I tak zrobiłam. Najpierw obrus podzieliłam na prostokąty i zostały wyciągnięte nitki. Później zostały przeze mnie zrobione mereżki, już sama praca nad nimi zajęła sporo czasu, ale zrobiłam. Nastał czas wybrania wzoru… Tu oczywiście, też nie poszłam na łatwiznę. Jak szaleć to szaleć. W teczkach ze wzorami znalazłam wzór chryzantemowy. Duży i ten wzór postanowiłam wyhaftować. Pojawiał się on w wersji pełnej i motywach na całym obrusie. Nawet moja mama zamilkła ze zdumienia przed moim zadaniem. Kibicowała mi babcia. Wzór pracowicie odbiłam przez kalkę i utwierdziłam żelazkiem (żeby kalka się nie ścierała). Nici zostały kupione, a pojawiły się wtedy w sprzedaży, nici tzw. ” cieniowane “. Dawało to efekt kapitalny. Wyhaftowałam sporą cześć i mi przeszło. Robota sobie leżała i czekała na natchnienie, które od czasu do czasu się pojawiało. Tak gdzieś w okolicach matury było gotowe pól obrusu ( całość 2 m x 1,5). I wtedy zabrakło nici cieniowanych. Robota znów sobie leżała w szufladzie. Kiedy wychodziłam za mąż i zabierałam swoje rzeczy babcia wręczyła mi moją ” robótkę „: – Weź, może kiedyś skończysz? Wróciłam do obrusa, kiedy chodziłam w ciąży z synem. Nici zastąpiłam kolorami, które imitowały cienie, też było dobrze, bo za nauką mamy ( w związku z wiecznymi problemami z nićmi) haftowałam po przekątnej, tak, żeby ewentualnie wzór mógł różnić się w kolorach, bez szkody dla efektu końcowego. Kiedy mój syn miał około pięciu lat i na świat zapowiadała się jego siostra z NRD moja przyjaciółka przywiozła mi ” cieniowane nici „, powrócił mój zapal i?… Obrus został ukończony. Pojawia się czasem w domu podczas uroczystości i moja synowa z córką toczą boje, której zapiszę w testamencie to dzieło. Inna sprawa, ze nieskromnie mówiąc, jest ładny, na zgrzebnym szarym płótnie delikatne, pastelowe chryzantemy ( różowo- fioletowe i kremowo- złote z zielonymi cieniowanymi liśćmi). Długo mi zeszło nad tym obrusem, tak gdzieś ponad 10 lat ale ile wspomnień z nim się wiąże.”
Obrus sfotografowałam, ale muszę go dać do wyprasowania profesjonalnego, bo w domu nawet nie próbuję. Trzeba maglownicy parowej. Dlatego nie ma takiego efektu na zdjęciach.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
Za ciosem wyciągnęłam drugi obrus na rozkładany stół. Ten popełniłam pod deseń na serwisie też na 12 osób. Niestety serwis już jest dość mocno zdekompletowany.
oppo_32oppo_32oppo_32
Pogoda przepiękna i przydała się moja ulubiona włoska sukienka w której powędrowałam na zakupy. Wczoraj pani Ewa stanęła na wysokości zadania i moje włosy są tak fajne, że ich nie upinam i noszę rozpuszczone. Aga zrobiła mi dzisiaj sesję w słońcu na balkonie.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
Niestety nerwoból nie odpuszcza, choć oczywiście nie jest taki jak w Ascoli. Psychicznie jestem odprężona. W poniedziałek szukam tej akupunktury.
Popołudniu wracam do zdjęć. Trochę opiszę. Bo potem nie wiadomo, kto jest na tych fotkach. Znalazłam ślubne zdjęcia pary, której ani ja, ani Aga nie poznajemy. Opisałam pytajnikiem. 😀
Jeżeli nie jest to nikt bliski trzeba opisać natychmiast.
Dlatego opisujmy zdjęcia. W albumach i komputerze pliki.
Wczoraj miałam tragiczną formę. Zaważyło na niej zmęczenie ( 20 godzin podróży ) i dwie nieprzespane noce. Chodziłam jak zombie. Dobrze, że mogłam w trakcie perturbacji z wtyczką od ładowarki komputerowej przemieszczać się taksówką. A sprawa była dziwna. Zawsze podłączałam ją w domu bez problemu. Tym razem wkładam do gniazdka , nie wchodzi. Patrzę, a wtyczka ma trzy długie bolce. A w całym domu nie ma takiego gniazdka. Ani przedłużacza na trzy dziurki. Tylko przełączka może mnie uratować. Bo wymyśliłam co się stało. Pamiętacie jak padł mi laptop w styczniu. Zaniosłam do technika, na wymianę dysku. Poprosił, żeby donieść ładowarkę. Widocznie wtedy sprawdzał na jakiejś swojej i oddając mi ją zostawił kabel z wtyczką włoską. Ja w domu podłączyłam bez problemu i nie zauważyłam różnicy, aż do przyjazdu. Na szczęście kupiłam takie ustrojstwo dla wszelkiego rodzaju wtyczek i jeden problem miałam z głowy. Na szczęście to Polska i jak chodzi o elektronikę i pochodne jesteśmy o niebo lepsi od Włochów. Mój polski modem po dwóch latach hula, że hej bez latania do operatora. Pójdę tylko sprawdzić, czy nic nie muszę uzupełnić w moim kontrakcie.
Następnie powlekłam się do dentystki mojej ulubionej, która tradycyjnie zapłakała nad tym, co chciałam zrobić. Za mało czasu, ale jeden ząb ułamany podratowała. Natomiast korzeń, który zostawiła pod wstawką dentystka włoska, bo oni tak mają usunie mi we wtorek, bo za dużo ostatnio aspiryny brałam, do czego się przyznałam. I co tam jeszcze dla kosmetyki się da zrobimy.
Wróciłam do domu w charakterze nieboszczyka. Nawet bałagan mnie nie ruszał, który sama zrobiłam. Moje dziecko wróciło późno, na szczęście sama swój telefon odebrała, bo zauważyła, że zostawiła w toalecie. A ja nawet nie czytałam, nic nie oglądałam, a mam nowe odcinki ” Na dobre i na złe” i padłam.
A dziś? Insza inszość. Wyspana, w lepszej formie. Chata prawie ogarnięta. Łabądki na swoim miejscu.
oppo_32oppo_32
I ten z Chodzieży kupiony na włoskim targu powrócił ” na ojczyzny łono”.
oppo_32
Będę teraz szukać pamiątek do Kroniki Rodzinnej. Na razie kasetkę mojej mamy w maki postawiłam na jej hafcie. Też w maki. I znalazłam jej świadectwo maturalne, a nawet dwa, bo pierwsze, to tak zwana mała matura. Potem drugie już to właściwe.
W domu panuje dżungla kwiatów mojej córki.
oppo_32oppo_32oppo_32oppo_32
Ostatnie zdjęcie, to regał na kwiaty zimujące w domu. Postawiłam go w moim pokoju, bo w dużym nie było dostępu do szafy. A gdzieś musiałam się trochę rozpakować. Za to wreszcie wiszą obrazy, które pokazywałam poprzednim razem, jak Aga je kupiła.
oppo_32oppo_32
A te amorki wiszące na lampie kocham. I to jeden z ostatnich prezentów od mojej mamy.
Na czternastą idę się odstresować do fryzjera. A wieczorem będę mieć gości. Czyli wróciłam do żywych.