Drugi dzień diagnozy

Kompletny bałagan językowy z nazwą mojej choroby, ale stanęło na półpaścu. Nazywają to chorobą świętego Antoniego, bo objawy są podobne tylko przyczyna inna. Medycznie nazywają l’ herpes, co słownik tłumaczy jako opryszczkę.

Całe szczęście, że do kłótni z V. włączyła się G. konsultując z onkolog ochronę V. Bo on absolutnie nie przyjmuje do wiadomości, że ja nie mogę wychodzić. Dopiero dziś zaakceptował rękawiczki i używanie alkoholu do rąk. I jak najdalej ode mnie, co ja staram się już stosować od wczoraj.

Gdzie ten wirus mnie dopadł i lepiej, że mnie, bo wszędzie chodziliśmy razem tajemnica.

Ale to już teraz nieważne.

Wyczytałam, że to lekarstwo, które biorę ” acyklin” jest skuteczne bardziej jeżeli się go bierze w ciągu 48 godzin od wysypki. Ja nawet szybciej, bo po niecałych godzinach 12. Ból jest taki pieczący, ale do wytrzymania. Gorączki nie mam. Ustawiłam sobie budzik na tabletki, co 4,5 godziny.

Tak, że dzisiaj nie pokażę Halloween w Ascoli, ani nie napiszę nic ciekawego. Czytam. Nawet laptopa nie włączam.

Do jutra. I uważajcie na siebie.

Jak chorować to z przytupem

Pisałam, że od kilku dni tak źle się czułam, że w końcu poszłam w poniedziałek do lekarza. Była zastępczyni ZA. Nie umiałam zlokalizować tych bóli. Po prostu wszystko mnie bolało w środku. Plus kości. Skończyło się na zleceniu analizy krwi i lirice. Wczoraj jak wiadomo czułam się tak dobrze, jak nigdy. I to była cisza przed burzą. W nocy zaczęły mnie swędzieć ręce i stopy i czułam ból prawej piersi. A rano okazało się w łazience, że na tej piersi mam duże czerwone plamy jak po oparzeniu i taki podobny

ból. Nie pozostawało nic innego jak pójść do lekarza. Na szczęście dziś przyjmował rano. Wcześniej zahaczyłam o laboratorium i zrobiłam tę analizę krwi wraz z płatnym 10 euro badaniem witaminy „D”.

Dziś był już ZA. Popatrzył i okazało się, na placach jest podobnie . I diagnoza jednoznaczna: ” chorobą świętego Antoniego”. Podobno bywa efektem długotrwałego stresu.

Trudno świetnie

Dostałam do zażywania 5 razy dziennie Aciclin 800 mg i smarowidło na bazie chyba sądząc po kolorze jodyny lub jak wyczytałam ichtiolu.

No i wszechobecną we włoskiej medycynie w razie bólu tachipirynę 😄, którą zresztą zdążyłam, bo ból choć do wytrzymania jest nieprzyjemny. Jak oparzenie.

I tyle dzisiejszych doniesień.

Dobrze, że wczoraj miałam bezbolesny dzień i mam trochę domowego luzu.

Czyli jak w tym przysłowiu: ” Jak się polepszy, to się popieprzy”.

Do jutra.

Acha. Skończyłam czytać ” Chatę po starym świerkiem”. Trochę bożonarodzeniową, ale sympatyczna. Być może będzie kontynuacja .

I teraz mam w planie uzupełnić książki Małgorzaty Rogali.

Brava ja

Można powiedzieć, że rzeczywiście od rana „latałam w lufcie”. Obudziłam się rano i nic mnie nie bolało. Powinnam być martwa, ale nie, żyłam. Nerwoból podarował mi dzień spokoju. Wobec tego skoro tylko o ósmej rano zamknęły się za V. drzwi ruszyłam do roboty. Nastawiłam wodę i zanim się zagotowała, żeby garnek wstawić do zamrażalnika w lodowce, zmieniłam pościel. Produkty wyjęte z zamrażalnika przykryte poduszkami czekały aż para z garnka zrobi swoje i będę mogła je po umyciu z powrotem włożyć. Poszło to szybko, bo lodu nie bylo. Raczej sprawdzałam, co V. podczas mojej nieobecności powkładał. Umyłam zaplanowane podłogi wcześniej włączając pralkę. Nastawiłam rosół, żeby się gotował po polsku skoro za plecami nie było kontroli i ugotowałam do niego też po polsku osobno tortellini. Zrobiłam jeszcze porządek z roślinami na parapetach i już była dziesiąta. Trzeba bylo iść po zakupy. Zabrałam wózek i na straganie wtorkowym uzupełniłam owoce i warzywa. I kupiłam sobie kurteczkę słoneczną i planowane butki. Jesienne, trochę wyższe od normalnych.

Wróciłam z zakupami do domu. Sprawdziłam rosół zostawiony na malutkim gazie i poszłam jeszcze raz w miasto. Tym razem do operatora zapłacić za Internet i telefon i odebrać buty od szewca. I kupiłam sobie miniaturowe fiolki alpejskie i wrzos.

Potem już walczyłam z uporządkowaniem tego wszystkiego. Powiesiłam pranie. Posegregowałam owoce i warzywa. Poluzowałam gumkę w spodniach od piżamy V., bo lamentował, że za ciasna. Przedtem lamentował, że za luźna. Z lekka przytył i jak dzisiaj dzwonił wyniki ma bardzo dobre i onkolog zadowolona. Nie przypomina już szkieletora . Jest bardzo szczupłym mężczyzną. Ponieważ dziś je z G. i jej mężem na mieście, bo idą załatwiać urzędowe sprawy, ja mam więcej luzu i chyba to prasowanie zacznę. Ma wrócić po szesnastej więc mam trochę czasu.

Chyba kupie bilety na spektakl muzyczny ” Alladyn” 28 grudnia jako prezent pod choinkę. Nic mu nie powiem. Ale jeszcze nic pewnego.

I jak mówi moja koleżanka” to byłam ja Lucia w wydaniu domowym”.

Kącik LM zaplątana kuchnia

Trochę dekoracji jesiennych

I pamiętajmy, że nie taki straszny Dracula, jak go malują.

Do jutra.

Poniedziałkowy spokój w mieście

Po wczorajszej niedzieli pełnej ascolanskich atrakcji, które śledziły przemieszczajace się tłumy spacerowiczów korzystające z naprawdę przepięknej pogody. Jest tak ciepło, że niektóre panie pojawiły się w letnich sukienkach i króciutkich szortach. Co prawda u płci żeńskiej włoskiej przeważają do wszystkiego wysokie botki. Ale mimo tego ciepła większość osób w tym i ja w motaczu, który stanowi nieodzowny element stroju w Italii.

Obydwa place zajęte. Na piazza del Popolo ostatni dzień targów francuskich, a na piazza Arringo 1/2 maratonu Piceno z metą w Ascoli i stosownymi pucharami.

Dla nas popołudnie było pod znakiem koncertu. Uda się kupić bilety na koncert skrzypaczki Clarissy Bevilacqua

Udało się i o osiemnastej usiedliśmy w Audytorium Neroni.

To był koncert z kolejnego Festiwalu muzycznego w Ascoli. Skończy się grudniu. Mam program,

a w nim aż 18 jeszcze koncertów. Na pewno na wszystkie nie pójdziemy, bo te koncerty są za biletami . Trzeba będzie przejrzeć repertuar i zadecydować. Już widziałam dwa z muzyką Szopena więc te z pewnością będę chciała posłuchać. Są wszyscy wielcy kompozytorzy.

A wczorajszy koncert bardzo udany. Skrzypaczka doskonała.

A na zakończenie wieczoru znów przekąska z oliwek ascolana i cremini.plus spumante lub woda mineralna.

Dziś kolejny ciepły dzień. Od wpół do dziesiątej jesteśmy na dworze. Podaliśmy odczyt gazu i teraz najchętniej wróciłabym do domu.

Na jutro mam niesamowity plan prac domowych bo V. ma wizytę u onkologa. Będę jak mówimy na Śląsku ” latać w lifcie”.

Muszę zmienić pościel, pomyć podłogi, rozmrozić zamrażalnik w lodówce, włączyć pralkę.

W mieście odebrać buty od szewca i kupić owoce i warzywa na wtorkowym straganie. Zrobić obiad, bo pewnie będzie jadła z nami G. chociaż to akurat nie jest na 100 % I wyprasować tyle ile zdołam. I może kupię sobie jeszcze jedne butki sportowe, bo niektóre już mocno zużyte.

Dziś Kąciku LM Luisa S

I jesienne dekoracje.

To do jutra.

Dzien Bloga Otwartego

Dziś rozmawiamy na temat naszych marzeń, które się spełniły, ale przyniosły nam smutek lub rozczarowanie.

Kiedy marzenie się spełnia, to jesteśmy szczęśliwi. 

I generalnie tak jest. Jednak nie zawsze i zaraz powiem na własnym przykładzie jak to bywa z tymi marzeniami.

Zawsze całe moje dorosłe życie w obydwu małżeństwach byłam tą od decyzji, pamiętania o wszystkim i gaszenia pożarów. Nawet do Italii pojechałam, żeby ratować dom. Kiedyś powiedziałam:

-Chcialabym spotkać mężczyznę, który by za mnie decydował i zdjął ze mnie odpowiedzialność za wszystkich i wszystko. 

I czasem Los powie:

-A, co tam. Niech ma co chce.

I związałam się z V. Piszę, o czasach sprzed choroby, bo teraz kryteria są inne. Nagle okazało się, że to spełnione marzenie, to moja ciągła walka o zachowanie własnej indywidualności, własnych poglądów, a nawet charakteru. Bo ceną za zdjęcie odpowiedzialności jest powolne podporządkowanie się tej osobie i stanie się marionetką w jej rękach. Bez prawa decyzji, a co za tym idzie śmierć intelektualna.

Dobrze, że mój silny charakter powiedział stop. Ale za jaką cenę.

To raz.

Drugie marzenie. Kiedy napisałam pierwszą książkę koniecznie chciałam ją wydać. Po wielu perturbacjach udało się. Powinnam skakać z radości. Tymczasem okazało się, że weszłam w dżunglę pełną pułapek dla nowicjuszy.

Że do zaistnienia trzeba mieć raz mniej lat, dwa brak skrupułów. 

A teraz o marzeniach ogólnie.

Marzymy jako dzieci i nastolatki o zawodzie na przyszłość. Kończymy szkoły, studia. Mamy upragniony zawód. Idziemy pełni zapału do pracy. I co ? W wielu przypadkach okazuje się, że odbijamy się od ściany. W  zderzeniu z życiem nasze marzenie choć się spełniło, to przyniosło nam rozczarowanie.

 Kiedy jesteśmy nauczycielem z powołania z przerażeniem widzimy, że większość dzieci i młodzieży ma nas i nasze nauki dokładnie w … nosie.

Lekarze odbijają się od ściany biurokracji i durnych zarządzeń ludzi nie mających pojęcia o ich pracy. 

Z marzeń spełnionych zostaje gorycz.

A teraz Wy moi goście

Takie poranki lubię

A nie trafiają mi się za często. Czyli lubię wychodzić na zakupy sama. Z V. to jest zderzenie dwóch światów plus upór włoski. Dziś poszłam sama, bo V. ma wizytę comiesięczną lekarza z wolontariatu, którym jest objęty z racji choroby. To tak, żeby pogadał, zobaczył ewentualnie doradził. Bardziej dla psychiki, bo od leczenia jest onkolog. Był więc powód, żebym sobie wyszła sama. A sobota zapowiada mi się kuchennie pracowicie. Wczoraj kupiliśmy wieprzowe kości, które tu są pełne mięsa i będę robić ragu, bo już w zapasie nie mam. A jest to praca dość nudna i wymagająca cierpliwości. Udało mi się kupić ostatnie dwie pieczone golonki, to na kolację będzie ta słynna recepta V. a la po bretońsku z ” jaśkiem „. Oczywiście jak to bywa z nazwą z Bretanią nie ma nic wspólnego, ale nawet nie odważyłbym się porównać ją do jakiejś nazwy potrawy brzmiącej z francuską. 😄

I tak doszłam do ascolanskiej atrakcji czyli dni francuskich na piazza del Popolo. Nad placem od wczoraj unosi się zapach lawendy i różnych ziół nie mówiąc o kosmetykach. Jest to bardzo przyjemna mieszanka. Oczywiście jak i roku poprzednim urokliwe gąski.

Ale dla V. i innych ascolańczykow, to raczej powód do wykrzywiania się. Bo jakże to. Francuzi mają dobre sery, wino i inne produkty. Niemożliwe. To MY Włosi mamy wszystko, co najlepsze. A jak chodzi o mnie, to wolę kuchnie francuska i grecką od włoskiej. Ale raczej tym się nie chwalę.

Rzeczywiście cenowo są drożsi, a w temacie kasztanów jadalnych przesadzili. Bardzo dobre marone kosztują 5, 6 euro. A francuskie 10 euro

Normalny targ też jest na piazza Arringo. A ja rano zaniosłam do szewca trzy pojedyncze buty, do poklejenia. Uważam, że po to są usługi fachowców, żeby z nich korzystać. Nie będę sama kleić jak V.

Teraz będzie sprawozdanie muzyczne. Byliśmy na ostatnim koncercie z cyklu ” Nowe miejsce dla muzyki”.

Z założenia to nowe miejsce ma być dla muzyki współczesnej i nowatorskiej. Wczoraj były kolejne dziełka kieszonkowe. Znowu dwa spektakle słowno- muzyczne. Pierwszy to pod tytułem ” Adam i Ewa”. Przedstawione było stworzenie świata, stworzenie Adama i z jego żebra Ewę.

Oczywiście pojawił się i wąż. A jak ta historia się skończyła to wiadomo.😄

Drugie dziełko to oparte na prawdziwej historii miłości dygnitarza kościelnego do siostry Małgorzaty.

Ale jak zapewnił autor libretta zakończenie jest już tylko w jego wyobraźni i zapewnia dwie niespodzianki. I były. Pierwsza, to zakończenie miłości kiedy okazało się, że siostra Małgorzata jest… młodzieńcem. A druga kiedy aktorzy i muzycy kłaniali się na zakończenie rozległ się wrzask i wypadła z nożem kuchennym postać w bieli z rozwianym włosem i rzuciła się na duchownego. Goniła go po całej sali wrzeszcząc o grzechu i niemoralności, aż dopadła go za sceną. Wróciła z zakrwawionym nożem i szatami i otwierając szeroko usta wylizała nóż chwaląc smakowita krew. Czysta wampirzyca.

To była ta niespodzianka na nadchodzący Halloween. 😄A potem z racji zakończenia festiwalu były przystawki i wino. I ja tam byłam, ale do towarzystwa V. wina nie piłam.

Jutro może uda nam się posłuchać utwory Paganiniego.

I jutro temat poddany przez Realino:

Smutek spełnionych marzeń” – może taki temat na niedzielne reminiscencje? 🙂 Trochę wpisuje się w już prawie listopadowy nastrój i klimat.

Prawda, że ciekawy.

To do jutra.

Jaki będzie ten weekend?

Zaczął się niby w miarę spokojnie, chociaż wczoraj i dziś zresztą też boli mnie kręgosłup razem z nerwobólem. Na szczęście dziś nie pada. Nawet do południa moment świeciło słońce i ulice były suche, ale jak to się rozwinie popołudniu zobaczymy.

Jakieś plany na zabawy z dynią na placach już są, a oczywiście apogeum 31 października. Dziś ostatni koncert z gratisowych koncertów. Mam nadzieję, że pójdziemy mimo, że V. zaczął narzekać na ból w pachwinie. Może za dużo chodzimy? Zobaczymy. A może po szczepieniu? Nie będę sie wymądrzać. W każdym razie na upór mu to nie wpłynęło i dzięki temu znowu zrobiłam wycieczkę nawetką, która jeździ okrężną droga. I zamiast wysiąść w powrotnej drodze tam gdzie mówiłam stwierdził, że poprzedni kierowca się pomylił i pojechaliśmy jeszcze raz rundkę, aż dotarło, że mam rację. Ja wiem, że jemu się dużo rzeczy teraz myli, ale przynajmniej mógłby posłuchać, a nie wszystko co ja powiem, to nie jest tak. I to mnie najbardziej denerwuje.

Ale w końcu dotarliśmy do domu i musiałam zmienić menu obiadowe na podparcie się gotowymi ravioli. Wieczorem też jakieś krokiety rybne, bo G. mu powiedziała, że ma jeść więcej ryb. I tylko, to co ona powie respektuje. Ja sobie mogę mówić ile chcę najwyżej się pokłócimy.

Rano miałam niespodziankę. Ela dotarła do wykazu zgonów w Jadownikach i bingo. Jest Mieczysław Gruszczyński i nawet na tej samej stronie jest też jego brat proboszcz. Dobrze mi błysnęło, że może zmarł w Jadownikach. Czyli oboje Ciociababcia i brat księdza mieszkali na plebanii. To stamtąd pochodzi opowieść jak to Mieczysław miał upodobanie do służących i jak wracał do domu z tych podróży zawodowych, to oprócz żony im też przywoził prezenty. Ciociababcia dorobiła kluczyk do jego biurka i lubiła wiedzieć, co małżonek podarował danej ulubienicy. Raz znalazła materiał w pepitkę . Na bluzkę. Odcięła kawałek i uszyła Mieciowi krawat.

A innym razem do pudelka z czekoladkami włożyła paskudnego robala. Jak mówiła:

-Ja nie zjem, ale ty też nie.

Mieczysław zmarł 14 lipca 1923 roku.

I teraz mam zagadkę kolejną. Apel do lekarzy i aptekarzy. Przy nazwisku jest chyba po łacinie jakieś słowo, którego nie umiem rozszyfrować. Zawód, powód zgonu?. O ile nieraz udało mi się rozszyfrować, to teraz ni czorta.

Oto zagadka.

Ale nad tym jednym nie muszę się już zastanawiać. Elu dziękuję. Mam datę i miejsce śmierci.

To teraz Kącik LM

Dekoracje jesienne wciąż.

Z cyklu ” w czasie deszczu dzieci się nudzą” , to może takie zajęcia.

Poradnik PPD

Może jakiś temat na niedzielę?

Do jutra.

Deszczowo i mżawkowo

Niebo zasnute w kolorze szarym, ani skrawka błękitu. I kapie sobie z nieba. Wilgoć przenika do kości mimo optymistycznej temperatury 18 stopni. Dzisiaj poranek wczesny bo podjechała G. Załatwia urzędowe sprawy V. Chwała Bogu, że choć ona jest pomocna i jej mąż. Trudno mi sobie wyobrazić jak to wszystko toczyło by się bez niej. Miałabym problemów mnóstwo.

Odprowadziliśmy ją do samochodu i poszliśmy się zaszczepić. Czuję lekki ból ręki. V. zero dolegliwości. I mam nadzieję, że tak zostanie. W tv nawołują do szczepienia, bo podobno jakaś odmiana grypy nas nawiedza. A zawsze to jakaś ochrona.

Ja tam w szczepionki wierzę. Moim zdaniem to wielkie dobrodziejstwo. Zrobiliśmy kółko w mokrym ascolańskim świecie i wróciliśmy do domu. Obiad dziś resztkowy. Zostało trochę makaronu z wczoraj, bo ja Polka i wolę mieć ciut za dużo niż za mało. A wczoraj jedliśmy w czwórkę. Zanim przyjechała G. w końcu dopasowałem w pasie dwie pary spodni V. bo wszystkie za szerokie. Wymyśliłam sposób z szeroką gumką tylko wciągniętą w kawałek paska z tyłu. Już w takich jednych chodzi i nie zlatują mu z tyłka. To zrobiłam kolejne. I nosi jeszcze pasek. We wtorek ma wizytę u onkologa. Ale w tym momencie poza zmiennymi nastrojami nie jest źle według mnie. Co można robić przy takiej pogodzie? Nadrabiać domowych zaległości nie mam chęci. Tylko czytać.

Dostałam odpowiedź z Ciężkowic z USC . Bardzo sympatyczną, ale niestety w akcie zgonu Ciocibabci nie ma daty śmierci ani miejsca zgonu jej męża Mieczysława. Pani nawet z uprzejmości sprawdziła lata aż do 1946 roku. Jedno jest pewne w Ciężkowicach nie zmarł. To to ja wiem. Bo Ciociababcia w chwili śmierci szwagra ks. Gruszczyńskiego w 1927 roku była już wdową. Coraz bardziej się skłaniam do możliwości, że zmarł w Jadownikach. Może w czasie wojny.

Pani podpowiedziała jeszcze, żeby zapytać w Zakliczynie skoro mamy akt ślubu. ” Kupić nie kupić, potargować można”. Zapytam.

Poza tym muszę wrócić do książki o bracie dziadka, bo być może coś tam o latach 1910 – 1915 będzie w kontekście rodzinnym.

No to wracam do cyklu Siembiedy, bo czyta się doskonale .

Kącik LM

Poradnik PPD

Dekoracje jesienne

Do jutra.

Przedpołudnie szybkościowe

Od rana biegam. Najpierw poleciałam na piazza Roma kupić golonkę pieczoną czyli ” stinco do maile” i mimo, że byłam o dziewiątej już nie dostałam. Byli szybsi. Potem do piekarni po chleb, a potem do domu po V. Na piazza Arringo środowy targ że stoiskiem firmowych dżinsów. Już trzeci raz miałam te portki V. do wymiany. Pierwszy raz bo rozporek na guziki, a on nie cierpi, kupiliśmy i ja naturalnie nie zauważyłam. Wymieniłam. Miara dobra, ale okazało się, że kieszenie za płytkie. Kolejny raz nie było nic do wymiany. Już mi bokiem te spodnie wychodziły. W końcu dziś wymieniłam na z normalnymi kieszeniami i zamkiem, ale czort wie czy nie za małe. Ale już miałam dość . Wzięłam wózek na zakupy i chciałam jechać nawetką do sklepu. Czekaliśmy 40 minut i nie wiadomo dlaczego, bo kto by informował jakimś ogłoszeniem, żadna z dwóch nie przyjechała. Za to w międzyczasie zadzwoniła G., że będą z mężem w sklepie w Ascoli i tam się spotkamy. Skoro nas nie było przyjechali po nas. I tak zrobił się rodzinny obiad. G. naturalnie pomogła posprzątać więc jakoś ten pęd przedpołudniowy specjalnie mnie nie zmęczył. Teraz mam w planie napisać dziennik czyli codzienny blog i poczytać. Bo wilgoć jest taka straszna, że z nieba spadają krople nie deszczu a wilgoci i wszystkie kości i mój nerwoból protestują. A przy tym mimo 20 stopni na termometrze jest przez tą wilgoć odczuwalna temperatura o wiele niższa.

Trudno swietnie.

Trzeba tę jesień przeżyć. I już za chwilę zobaczę jak to z tymi dzisiejszymi premierami. G. postanowiła kupić taki elektryczny pochłaniacz wilgoci w mieszkaniu. I dobrze, bo przynajmniej V. nie będzie protestował, ze nie potrzeba.

To teraz:

Kacik LM

Kącik dekoracji jesiennych

Poradnik PPD

W kuchni.

Do jutra.

Dziś poważniej

Bo od wczoraj na piazza Arringo rozmowy o poważnych rzeczach. Nazwano to panelem. Poniedziałek i wtorek zorganizowany prze UIL czyli Unię Włoskich Pracowników. Temat wiodący to ” Nie, dla pracowników widm”. Dotyczył pracy na czarno.

Oczywiście gadające głowy przez dwa dni. Jak oni to kochają. V. też więc na szczęście odsiedziałam na placu, na krześle, trzy tury monologów. Wczoraj atrakcją była Flavia Carlini, którą reklamują jako aktywistkę, pisarkę, a tak naprawdę ma kanał na you tube. Jezu, jak ona nawijała. Karabin maszynowy, to przy niej ślimak gadania. Dobrze, że miala dobrą dykcję, to mogłam się połapać o czym nawija. Jednak doszłam do wniosku, że gdyby ten monolog ścisnąć zostałaby jedna trzecia tekstu.

Na tym filmiku mówi przynajmniej dwa razy wolniej.

Dla V. oprócz słuchania politycznego i związkowego ważne są zawsze gadżety, których rozdawano szczodrze przez dwa dni. Nie wszystkie nawet mamy na składzie. I tak mamy trzy kapelusze męskie letnie od słońca, karty do gry, jakieś długopisy, bloczki kartek do notowania. Notesy, breloczki do kluczy z latarką i taki przedłużacz do wtyczki z portem USB z dwoma końcówkami do lądowania telefonów oraz płócienne torby ze stosownym napisem.

Sympatyczny prowadzący z Rai Marche porannego programu „Rassegna stampa„.

Ale raczej byłam zmęczona.

Drugim tematem przerażającym mnie jest codzienna informacja o zabiciu kobiety, przez partnera. Ostatnio nie tylko nóż, ale i pistolet. A nawet w towarzystwie teściowej. Dwie ofiary.

Znalazłam wykaz ofiar do 19 października. Już 90. Są i polskie nazwiska.

https://femminicidioitalia.info/ricerca?q=anno%202024

A ja wybieram się z V. poza piątkiem na koncert skrzypcowy utworów Paganiniego też w Audytorium Neroni w niedzielę 27 października. Ten już płatny. Bilety do nabycia jak ustaliłam przed koncertem. A mnie kręci inny koncert slawnego dyrygenta i jego orkiestry Morricone. W grudniu. Jednak na parterze już nie ma biletów więc chyba sobie odpuszczę. Przesledzę listopad i co w nim ciekawego będzie.

Jutro premiera chyba dwóch książek. Zobaczę czy łącznie z ebookami. I mam pytanie. Chcę poczytać jakąś sagę historyczna bez zbrodni i znalazłam „Sagę Warszawską” Katarzyny Maludy z czasów zaboru rosyjskiego. Czy ktoś zna autorkę lub tę sagę. Bo nie wiem czy kupić.

Dziś bez Rozmaitości, bo wciąż jestem na placu i nie mam dostępu do komputera. Tylko telefon. A pora już późna.

Do jutra.