Znak PPD

Nie pretenduję Boże broń do tego tytułu, ale jakiś syndrom mnie dopadł.

Dzisiaj mogę napisać :

-Uff. Skończyłam największe porządki.

Bo jak wiadomo porządku domowe to niekończący się kołowrotek prac domowych. Ale jestem rozpakowana, uporządkowana we wszystkich zakamarkach domowych. Dziś zmieniłam w dużym pokoju firanki i to była ta kropla nad porządkami. Wiadomo, że w ogólnym odświeżaniu reszty mieszkania, bo ten pokój Aga pomalować wcześniej będzie to raczej miejsce w którym znajdą się na moment rzeczy z innych pomieszczeń. Ale szafy i to co w nich już w bałagan nie wpadnie. Bo jednego czego nienawidzę, to bałaganu w szafach i szufladach. Zmiana firanek, bo okna zewnętrzne zostawiam na wiosenną pogodę nie była prostą sprawą. Z racji tej ogrodowej dżungli, która skutecznie utrudnia postawienie drabiny pod oknem. Ale dałam radę. W dżungli pokojowej znalazły miejsce drzewka szczęścia i inne trzykrotkopodobne, które spędzają ciepłe pory roku na balkonie.

Wszystkie parapety od kuchennego i pokoju Agi to kwiaty z przeznaczeniem na balkon. Słynne jej pelargonie angielskich. Teraz zaczynają odrastać, po silnym obcięciu na zimę. Umyłam też wszystko, co stoi od lat na moim „Polanie”. Przypominam, to mój zabytkowy segment z czasów PRL, który mało komu udało się zdobyć. Ja przynajmniej w żadnym domu go nie spotkałam.

I wreszcie mam gotową witrynkę kolekcjonerską. Nie Łabędzie, ale małe cacka porcelanowe. Dlatego dzis zapraszam na ” pchli targ” u mnie.

Oto witrynka w różnych konfiguracjach. Drzwiczki zamknięte i otwarte. Bo dwie półki są przysłonięte przy zamkniętych szklanych drzwiczkach. i tam są na przykład talerzyki czy inne różności. Niekoniecznie na samym froncie.

Część drobiazgów znalazła miejsce w ” kapliczce” i na półkach białych mebli w moim pokoju.

Dziś moja córka kupiła kolejne angielskie pelargonie. Kwitnące i piękne. Kiedy już im znajdzie miejsce pokażę je naturalnie. Wiosna wkracza na całego do mnie.

Jutro mój wnuk zaplanował kończyć malowanie łazienki i może zacząć przedpokój. Ja po raz pierwszy nie mam jakiejś konkretnej pracy. Oczywiście z pewnością coś znajdę. Może wreszcie zmobilizuję Age do powieszenia jej kolekcji obrazów. Kupiłyśmy osobno i ona i ja haczyki do obrazów. Czyli jest szansa.

To teraz Kącik LM

Galeria ascolańska

Twarz Ascoli Massimiliano Ossini… pokazywałam go wielokrotnie. Neapolitańczyk z wyboru po małżeństwie z ascolanką wielbiciel Ascoli. Teraz prezenter telewizji Rai. Twarz Quintany

Kącik Majsterkowicza Działkowicza

Kącik Robótek Ręcznych

Mis EwaRobótki szydełkowe Zosi

oSestrpdon1g132lfou 6o1lu09g1:ii 1f0u6324m8e8g60l1159t0ugt0   · 

Tym razem przedstawiam wydziergane przeze mnie damy. Obręcze 40 i 35 cm. W dużym oknie tarasowym fajnie się prezentują. Nie mam schematów, wspomagałam się filmikami z YouTube i czasami dostosowywałam projekt pod siebie.

W kuchni

Jutro już marzec.

Do jutra.

O Wielki Pączku

Oczywiście będzie o pączku, bo jakżeby inaczej. Tradycja rzecz święta. Niby i w innych krajach jest Tłusty Czwartek nomen omen w Italii „Giovedi Grasso”, ale Włosi nie jedzą pączków tylko mięsiwo. Bo nasze „Ostatki” to dla nich Carnevale czyli Karnawał. Przyjęliśmy za pewnik, że Karnawał zaczyna się po Sylwestrze, ale dla Włochów Karnawał to nasze Ostatki. Zresztą Karnawał pochodzi od słowa Carnevale czyli carne = mięso czyli nasze staropolskie słowo Mięsopust. Kompletnie zapomniane, a oznacza obżarstwo w ostatnie dni przed Wielkim Postem i pożegnanie mięsa. Pączki w słodkiej wersji pojawiły się w XVI wieku, bo wcześniej przygotowywano je w wersji wytrawnej. I znów okazało się, że wywodzi się on że starożytnego Rzymu. Ale w zjadaniu pączków nikt nas nie pobije. Bo jemy żeby zapewnić sobie pomyślność.

A ja jak wiadomo tradycjonalistka wielka. Teraz już w dwóch tradycjach osadzona.

Dziś w Polsce i u mnie nie może ich zabraknąć.

Jednego już zaliczyłam.

A teraz zmieniamy temat. Wczoraj napisałam o książce Hani Hoffman ” Szkody” i pojawił się tak dużo komentarzy i tak ciekawych, że postanowiłam uczynić Śląsk tematem Dnia Bloga Otwartego.

Co wiemy o Śląsku, czy byliśmy tam kiedykolwiek.

I bardzo się cieszę, bo w moim sercu są trzy miasta: Kraków, Chorzów i naturalnie Ascoli Piceno.

Caly czas jestem na obecną. Dziś ruszył tam Carnevale. Oto jeszcze ciepłe dzisiejsze fotki.

A nas tam nie ma. V. kochał Carnevale w Ascoli i przekazał tę miłość mnie. A on może tam się przygląda. Mnie zostały zdjęcia i wspomnienia.

Kącik LM

W kuchni grzanki po włosku

I skoro mówią, że wiosna nadejdzie szybko

Kącik Majsterkowicza Działkowicza

i taka mądrość, bo prawdziwa

Do jutra.

Dzisiaj tak ” po leku”

Już tłumaczę .Na Śląsku, mówi się tak jak w pozostałym kraju ” powolutku” lub w Italii ” piano piano”.

Te śląskie zwroty wracają do mnie nie tylko z powodu powrotu, ale głównie za przeczytaniem debiutanckiej ( mam nadzieję, że nie ostatniej) książki Hani Hoffman ” Szkody”. Pisałam o tym, że wybrałam się na spotkanie z Hanią, bo znamy się wiele lat za przyczyny niezapomnianych Dzienników Twojego Stylu.

Książkę połknęłam. Jeszcze raz gratuluję autorce już po przeczytaniu. Jak sama pisze jest to opowieść o czasach minionych. Takie opowieści są jak mówimy ” zatrzymane w kadrze”. Czytało mi się świetnie, ale ja znam i gwarę śląską i realia o których opowiada Hania, bo ja jestem dużo starsza i tamten Śląsk pamiętam. Mimo, że akcja toczy się pod Rybnikiem, a ja mieszkam i mieszkałam w Chorzowie, to jest to znana mi gwara mimo różnic.

Kto ciekawy proszę posłuchać wywiadu z autorką w radiu Opole.

https://radio.opole.pl/529,1893,hania-hoffman-o-swojej-ksiazce-szkody-czyli-hist

Mam tylko jedną obawę i oby się nie sprawdziła. Te sprawy śląskie i losy Ślązaków są kompletnie niezrozumiale dla innych mieszkańców Polski. Sama się z tym spotkałam podczas odwiedzin u mojego ojca w Warszawie. Pamiętam jak oglądałam śmiejąc się w głos w telewizji ” Grzeszny żywot Franciszka Buły”. Mój ojciec po kilkunastu minutach wstał i wyszedł na balkon, a potem nie mógł się doczekać kiedy film się skończy. Nudził się jak mops, bo nic nie rozumiał i kompletnie nie umiał wczuć się w śląski klimat tamtych czasów.

Ale ja gorąco polecam tę książkę autorki z urodzenia Ślązaczki z wyboru Krakowianki. Odwrotnie jak ja.

A u mnie? Dziś trochę lepiej. Mój nerwoból w miarę daje pożyć Zrobiłam zakupy, bo mam towarzysza obiadowego czyli mojego wnuka, który prawie codziennie coś tam uładza w moim domu. Teraz dobrał się do łazienki kilkakrotnie zalanej przez sąsiadów z góry. Jeszcze za czasów eksa. Babcia gotuje i jemy razem. Tym samym i ja jestem z konkretnymi obiadami, bo jak wiadomo młody człowiek ma zdecydowanie większy apetyt niż pani w starszym wieku dbająca jeszcze o wygląd.

Już niedługo pokażę moją kolekcje porcelany. Brakuje tej jednej półki, bo właściwie wszystko już stoi i reszta jest rozplanowana. Podoba mi się, bo przy tej ilości książek przełamuje biblioteczny charakter pokoju.

Żonkile kończą żywot. Już stoją ich resztki w małym wazoniku, a ich miejsce zajęły różowe tulipany.

Na swoim miejscu wisi też zdjęcie V. z Grazią podczas odbioru dyplomu czyli ” laury”

I tyle dzisiaj. Jutro trzeba kupić pączki.

W Italii też ” tłusty czwartek”, ale bez pączków. Za to z przepięknie udekorowanym piazza del Popolo w Ascoli

A w Kąciku LM

Karnawałowy akcent

Do jutra.

W sumie raz tak, a raz siak

Z moim samopoczuciem. dziś kiepski dzień miałam. Odezwał się nerwoból i to tak paskudnie, że wyszłam z kolejki po wędlinę, bo nie miałam siły stać, a było kilka osób i wszystko trwało i trwało. Jutro wyjdę wcześniej kiedy czuję się lepiej.

Rewolucja w domu rozpoczęta. Wnuk działa. Półki poza tą jedną dodatkową zamontowane więc powoli zacznę je urządzać. Na razie gotowa część z łabądkami. Specjalnych zmian w z nieji nie przewiduję. Mają miejsce tylko w moim pokoju. Za to do dyspozycji wszystkie meble, które zresztą obsiadły.

Za to żonkile prawie już rozwinięte. Przypominają o wiośnie.

I tak dzisiaj tylko informatycznie, że jestem i staram się jakoś w tym wszystkim znaleźć iskierkę zainteresowania. Z trudem mi to idzie.

Dla was dziś ” Tygiel z Internetem”

https://tygielzinternem.blogspot.com/2025/02/tygiel-z-internetem-luty-225.html

Kącik LM

Wspomnienie też mam.

San Benedetto

Może jutro będę mieć lepszą wenę.

Do jutra.

Zapowiada się pracowity tydzień

Mój wnuk złapał remontowy wiatr w swoje żagle i mimo, że dziś był zmęczony po weekendowych gościach, których miał, przyjechał, żeby zrobić te zakupy pod tem remontu. Ale wcześniej przycięliśmy te półki do eksponowania mojej kolekcji. Jutro trzeba dociąć jeszcze jedną półkę, bo się przyda. I tak musimy do Castoramy pojechać po inne wiertła, bo te kupiliśmy ciut za małe. I ja zapomniałam o haczykach do wieszania obrazków. A moja Aga chce na takich powiesić te obrazki, które grzecznie czekają na swoją kolej. Mając wnuka w domu muszę przeprosić się z niechęcia do gotowania. Tym bardziej, że na szczęście je wszystko. Przy okazji sama jem normalne obiady, a nie wiem jak by to wyglądało. Pewnie jadłabym wegetariańskie zupy, które gotuję dla córki.

Sobotę i kawałek niedzieli zajęło mi prasowanie. Sporo tego było. Nawet jak na mnie. No ale tak wyszło. Teraz też rozpoczęłam kolejny etap prania. Jeszcze trochę i nawet z tym się uporam. A teraz z moich obserwacji. Otóż, już ponad trzy tygodnie jestem w Polsce i chodze na zakupy do poddomowego ” Netto”. Bardzo jestem z niego zadowolona. Doskonała piekarnia i ciastkarnia, mięsny i wędliniarski i główna hala ze wszystkim, co potrzeba. Zestawy doskonalych surówek, które kupuję, bo nie chce mi się ich robić skoro są doskonale i w dużym wyborze. I mimo, że nie kupuje jakiś ilości zawsze się uzbiera z wodą mineralną ” Muszynianką ” na czele. W sobotę oprocz pieczywa kupiłam:

2 butelki Muszynianki czyli 3 l

ziemniaki paczkowane po 2, 5 kg ( mniejszych nie było)

kilogram mandarynek

i jakies drobiazki, ogórki świeże, ser pleśniowy

i duża butelka Lenora plynu do płukania.

Może nie duży asortyment, ale ciężki.

Ja zawsze staram się zabierać ze sobą torbę na zakupy na kółkach. I w sobotę też. I kiedy juz ją zapakowałam dotarło do mnie, że przez cały czas nie widziałam nikogo z taką torbą zakupową czy wózkiem. Oczywiście, kto podjeżdża autem, to autem. Ale w godzinach kiedy chodzę ja nikt z młodych nie robi po pracy zakupów. Wszystko raczej starsze pokolenie. Z siatami w rękach. Pytałam Agę, a ona mówi, że panie się wstydzą poza naprawdę starszymi paniami, których zresztą też z wózkiem nie widziałam.

Ciekawa jestem jak to wyglada w innych miastach.

Ja z V. zawsze odkąd przestał jeździć samochodem braliśmy torbę na kółkach na zakupy. I na ulicy w Ascoli mnóstwo osób z takim wózkiem.

Najbardziej w wyjściu przeszkadza mi na głowie czapka. Rano była paskudna mgła, ale teraz prawie o szesnastej się wypogodziło. Podobno idzie wiosenne ocieplenie. Daj Boże. Bo inaczej te ciuchy mnie przytłoczą. Zwłaszcza czapka, rękawiczki i buty. W ogóle nie umiem się ubrać. Bo albo jest mi za zimno, albo za gorąco.

Aklimatyzacja trwa.

To teraz Kacik LM

Kącik Robótek Recznych

W kuchni

Galeria ascolańska

Do jutra

Dzień Bloga Otwartego

Temat zaproponowany przez Tessę.

Jakie mamy plany na wiosnę i jakiś mamy wiosenne zwyczaje w naszych domach

I ja tu mam teraz zagwozdkę. Bo plany, to ja owszem mam, ale tych zwyczajów poza stawianiem wiosennych kwiatów również na włoskim stole jeszcze nie wypracowałam, a starych sobie poza wielkimi porządkami wiosennymi nie przypominam.

W Italii pierwszym wiosennym bukietem poza kwiatkami z targu ( narcyzy, gałązki forsycji w tym różowej i inne kwitnące krzewy) na pierwsze miejsce wskakiwała mimoza. Bo przypominam na Dzień Kobiet wszystkie panie dostają wyłącznie bukiet mimozy. Bo mimoza jest w pełnym rozkwicie.

W tym roku nie dostanę od V. mimozy. I to kolejny skurcz serca .

Zwykle z wiosną kojarzy się Wielkanoc. I to ona dominuje w wiosennych planach w Polsce. Te porządki wiosenne często są nią zainspirowane. Są dawno wpojonym porządkiem rzeczy, że na wiosnę robimy gruntowne porządki. Często połączone z malowaniem.

U mnie ta tradycja zbiegła się z powrotem. Czyli zacznę wielkie teraz porządki powiedzmy wiosenne. O myciu okien nie piszemy, bo te na Śląsku myło się dużo częściej niż w innych regionach Polski, o Italii nie mówiąc. I tu już mnie „kopie” ich stan. Na razie przetarłam w kuchni od wewnątrz i zmieniłam firankę. W poniedziałek przetrę w moim pokoju i w dużym pokoju. Oczywiście nie są to sztywne ramy. Z normalnym myciem poczekam do ciepłych wiosennych dni.

I może wreszcie w tych wiosennych planach moich własnych pojawi się spacer chociaż do najbliższego parku. W poszukiwaniu wiosny. Od czegoś trzeba zacząć.

A co Wam wiosną w duszy gra?

Jak drogie sa wspomnienia z dawnych dni

Sobota czyli trochę wspomnień. Tak jak w tej piosence bardzo bardzo starej, którą nuciła moja babcia.

Jak drogie są wspomnienia dawnych dni
Wspomnienia dawnych lat
Melodia w nich serdeczna jakaś brzmi
I dawny piękny świat

Przychodzą, kiedy tęskno nam
Gdy łza się w oku szkli
I wiodą nas w krainę cudnych snów
W te jasne, złote dni

A więc powspominajmy najpierw. Oto dziś album specjalnego dla mnie miejsca . Offida i jej okolice. Z prawdziwym targiem we czwartki i bohaterkami ” Dziennika badante czyli Italią pod podszewka Anitą i Lucia obie tuż po wizycie u fryzjera.

A teraz prawdziwa wycieczka. Do ulubionego przez nas Montalto i spacerku po Patrignone .

OPOWIEM WAM DZISIAJ

23 sierpnia 2010 r.

To była niespodzianka, jak jedna z wielu w przypadku P., z którym – przynajmniej jeśli chodzi o upodobania,  zgadzamy się.

Do mojego naszyjnika włoskiego dołożyłam małą perełkę i ogromna perłę. Ta perełka to Patrignone, a wielka cudowna perła to Montalto.

Jak zwykle nie miałam pojęcia, że na wzgórzach około 17 km od Offidy, są miejsca bezcenne dla kultury Italii.

Punktualnie o szesnastej wyjechaliśmy w nieznane. Droga kierowała się na Castignano, była pusta, spotkaliśmy aż trzy samochody. Droga pięła się pod górę. Po lewej stronie zaczęła ukazywać się panorama, niżej widoczne wieże jakiegoś miasteczka i nad nim, troszkę w prawo i wyżej, kolejne zabudowania. Na skrzyżowaniu drogowskaz: Patrignone. P. skręcił i wjechaliśmy na mały placyk, gdzie można zaparkować. Na placyku stara  piętrowa kamienica z jednym balkonem i po obu jej stronach uliczki w dół. Czuć, że jesteśmy wysoko, bo widzimy rozlegle winnice, pola uprawne i gaje oliwne, taka szachownica pól. Zaczynamy spacer. Schodzimy na rynek pełen samochodów z wieżą zegarową i kafejką. Brukowane uliczki idą to w dół, to do góry, wszędzie pełno kwiatów. Przed domami krzesła, by mieszkańcy wieczorem mogli pooddychać chłodniejszym powietrzem i wymienić najświeższe ploteczki. Jest brama (a jakże) i za nią piękny, kwitnący krzew. Nie wiem, jaki, bo nie jestem najlepsza z botaniki.

Całe Patrignone zbudowane jest z cegły. Jest niewielkie i śliczne. Kolejna uliczka wyprowadza nas z drugiej strony owej wysokiej kamienicy z balkonem, w pobliżu której czeka samochód P. Wracamy na skrzyżowanie i skręcając w lewo jedziemy ciągle pod górę. Jest drogowskaz z napisem: Montalto.

 Zakręt za zakrętem, cała seria zakrętów i nagle, już prawie pod samym szczytem, ukazuje się bazylika od strony charakterystycznej wieży. Widok jest tak, wspaniały, że zatrzymujemy się, by zrobić zdjęcie. A potem jeszcze raz pod górę. Mijamy współczesny pomnik papieża Sista i wjeżdżamy na spory plac katedralny. Zdziwiona jestem wielkością Montalto – nie jest to maleńkie miasteczko jak Patrignone, ale całkiem spora miejscowość z monumentalną architekturą.

Są turyści. Wysiadam, P. szuka miejsca do zaparkowania i zaraz dołącza do mnie. Kolejny spacer, ale tym razem duuużo dłuższy. Montalto mnie oczarowuje: architektura, pomniki, muzeum naprzeciwko katedry. Na szczycie muzeum są dwie sentencje: „Czas to pieniądz” i „Módl się i pracuj”. Przez bramę Porta Marina wchodzimy na starówkę… Wciąga nas labirynt uliczek. Można zabłądzić, gdyby nie tarasy widokowe, a w dole plac z wysoką kolumną poświeconą zabitym i zmarłym w rożnych okolicznościach. Jak to jest w zwyczaju w Italii – na kolumnie każda strona zaopatrzona jest w płytę pamiątkową, poświęconą tragedii.

Kolejny plac,  z magistratem, obok wysokie łukowate przejście na kolejną stronę Montalto. Na magistracie współczesny element. Reklama. Na placu piękny kościół św. Mikołaja. Kościół, na którego ścianie zewnętrznej, tuż nad drzwiami znajduje się… balkon.

Idziemy raz do góry, raz na dół, trzeba uważać i patrzeć pod nogi, bo kocie łby, że hej. Uliczki pełne doniczek z kwiatami. Mijamy kościół św. Chiary z wyblakłym freskiem nad wejściem. To kościół przyklasztorny. Uroda wieków nie przemija, niestety, jeden krótki spacer nie pokaże wszystkich tajemnic Montalto… Wracamy na plac katedralny. Pełna nazwa katedry brzmi Basilica Concattedrale S. Maria Assunta. Czas zwiedzić wnętrze. Jak wszystkie kościoły, i ta katedra jest przepiękna,  mnóstwo witraży, przez które wpada światło, co uniemożliwia zrobienie zdjęć. P. znajduje schody prowadzące do podziemi. Naturalnie schodzimy. Kaplica taka trochę przytłaczająca, katafalk, ołtarz z białego marmuru i kilka pięknych obrazów. Z przyjemnością wracam do wyzłoconej, pełnej kolorowych cieni katedry. Grupa wiernych głośno odmawia różaniec. Po cichutku wychodzimy i idziemy do auta. Jeszcze w samochodzie pełnym warzyw i owoców P. kupuje piękne pomidory, śliwki i brzoskwinie, a dla mnie świeże ogórki. Następnie pijemy kawę w kafejce na placu.

Koniec, żegnamy Montalto. Przyrzekam sobie powrót.

Zakręcona droga, zatrzymujemy się na chwilę, by zrobić zdjęcia słonecznikom, które utraciły już letnie piękno, dalej pusta droga. Wracam do Offidy.

Dochodzi godzina dziewiętnasta. Jak ten czas szybko zleciał…

Jeszcze nie jeden raz byłam w Montalto.

A teraz czas na prywatny album z tamtej wycieczki.

A ja czekam na wiosnę. I nawet postawiłam na stole pęk pączków żonkili, które zaczynają się rozwijać.

Ale i tak do spacerów mnie nie ciągnie. Raczej zabiorę się za prasowanie. Zawsze dobrze mi się myślało przy desce do prasowania.

I napiszcie o czym chcecie jutro porozmawiać.

Do jutra.

Lepiej późno

A dzień miałam taki rozwleczony, że na nic nie miałam od południa czasu. Rano i owszem. Wcześniej informacja , że Żyd zmienił miejsce na prawidłowe czyli przedpokój, bo jak napisała Szmygrys należy zaznaczyć, którędy ten dobrobyt ma wchodzić. Ona dostała taki obraz od prawdziwego Żyda więc jej zdanie jest poza dyskusją. Na miejsce tamtego obrazu powiesiłam tulipany w wazonie obraz mojej mamy.

A dzisiaj do południa domowy kołowrotek. Potem koło jedenastej pojawił się mój syn, żeby ze mną pojechać do Castoramy, a zaraz potem mój wnuk niezależnie od ojca. W Castoramie zwróciliśmy niepotrzebnie kupione poprzednim razem rzeczy, a dokupiliśmy potrzebne. Jutro mój wnuk zajmie się dodatkowymi półkami, które będziemy tam przycinać. Syn pojechał do domu, bo w niedzielę wyjeżdża, a wnuk został i zjedliśmy razem obiad. W międzyczasie poprawił komodę, w której szuflady się zacinały. Tak, że zaplanowane prasowanie musi poczekać. I wnuk stwierdził, że skoro jest porządek, to możemy zaczynać inne prace renowacyjne. Od przedpokoju poczynając.

I po obiedzie zrobiło się na tyle późno, że zaczęłam się zbierać na spotkanie autorskie z Hanią Hoffman.

Wiedziałam, że Hania ma śląskie korzenie, ale sporo się dowiedziałam o niej i jej książce. Książkę mam więc jest pierwsza w kolejce do czytania. Może nawet dziś zacznę czytać. Hania po studiach została w Krakowie i jak mówi czuje się na rozdrożu . Bo jednak aż do matury był Śląsk, a teraz od lat Kraków. Mimo tego nie nauczyła się wychodzić ” na pole”. A ja odwrotnie wyjechałam z Krakowa na Śląsk, ale dalej chodzę ” na pole”, chociaż teraz lepiej mi brzmi „fuori”. Powiedziała na spotkaniu jedną bardzo ważną rzecz. O tożsamości Ślązaków. To jest to z czego nie zdaje sobie sprawy reszta Polski. Śląsk był wielokulturowy i kiedyś dla Ślązaka określenie narodowości Polak czy Niemiec nie było jasne. Bo oni przede wszystkim byli Ślązakami. I zaraz przypomniałam sobie podejście V. do narodowości. Włosi też są wielokulturowi. Nie tak dawno Włochy się zjednoczyły. I jak nawet żartobliwie napisałam dedykację V. na pierwszej mojej książce, że” najpierw jest ascolańczykiem, a dopiero potem Włochem”. i sam też tak się określał nie tylko w żartach.

Jedno jeszcze stwierdziłam po tym spotkaniu. Że nie jestem gotowa na wyjście do ludzi. Nawet do takich kameralnych spotkań. Jakaś telefoniczna rozmowa, to wszystko na co mnie stać. Ewentualnie spotkanie u mnie w domu. Ale to w tym rozgardiaszu, który się szykuje będzie trudne.

A teraz Kącik LM

A w nim pociągnę temat mody telewizyjnej. Przełączyłam dziś program na TVN. Na chwilę, bo rzeczywiście tv nie dam rady oglądać. Ciut lepiej, bo pogodynka na balkonie w dobrym płaszczu, a pani od aranżacji wnętrz cała na biało. Ale partnerka pana Prokopa już mi podpadła. Kolor bluzy doskonały, ale fason. Aż fotkę zrobiłam. I ta skórzana mini do doskonałych kozaczków. Mnie się ten styl kojarzy z profesją Pretty Woman .

A teraz moje propozycje.

W kuchni

I to wszystko na dobranoc.

Do jutra.

Będzie krytycznie

Pewnie dlatego, że noc nie jest moim sprzymierzeńcem . Wstaję tuż po siódmej. A w nocy nawet jeżeli trochę śpię, to budzę się co dwie godziny. Teraz kiedy rzeczy są na swoim miejscu pojawiają się inne mieszkaniowe plany.

Nie mam ochoty wychodzić. Zwyczajnie boję się tych wyjść. Ale dziś idę do mojej fryzjerki. Umyć głowę. Doprowadzę również grzywkę do porządku i może dotrę dziś do tej Castoramy.

Ale to koło dziesiątej. A jest ósma. A co z tą krytyka? LM cierpi kiedy patrzy na prezenterki telewizyjne. Są ubrane fatalnie. Dopiero teraz widać różnicę między eleganckimi Włoszkami z włoskiej telewizji. I gdzie się podziali kamerzyści, którzy umieli pokazywać piękne kobiety, bo to od nich zależy. Fatalnie to teraz wygląda. Przecież i w Italii są malutkie, drobne dziennikarki. Ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Siedziały lub były z nimi ujęcia na których nie wyglądały jak zagubione biedactwo. Za nią ogromną plansza podkreślająca jej niepozorną figurkę i na dodatek w fatalnej aranżacji ciuchowej.

Wydawało mi się, że w Italii te bloki reklamowe są ogromne, ale kudy im do polskich.

I dlaczego tak fatalnie mówimy po polsku. Z fatalną dykcją. Ja czasem mam problem ze zrozumieniem takiej gadającej persony. Kiedyś były specjalne lekcje dla prezenterów. To dziś o telewizji. Jak na razie poza środkami komunikacji miejskiej i ich punktualnością nic mnie nie zaskoczyło pozytywnie. Ani telewizja, ani klimat. A z tym straszeniem smogiem. Strach się bać. I jak mam się czuć dobrze.

To trochę uporządkowanych kątów. Bagaże zniknęły naprawdę.

Oto moj pokój z nowa szafą.

Widać tez Żyda. Ten obraz przywiozła mi koleżanka, którą poznałam w Italii. Nie jest on specjalnie w moim guście, ale ma zapewniać dostatek. Kupić nie kupić niech wisi. Za obraz jest włożony banknot. A teraz duży pokój. Też już uporządkowany. Poza witrynką, która czeka na półki i wtedy pokażę moją kolekcję porcelanowych drobiazgów. W sobotę zawiśnie też na ścianie ciąg dalszy kolekcji obrazowej mojej córki. Na razie stoją oparte o witrynkę.

A na stole to samo, co w moim ascolańskim domu. Koszyczek,srebrny cukiernica, mlecznik i serwetnik łabądkowy. Jak już pisałam, nie tęsknie za Ascoli. Mam je w sercu i w pamięci. Tęsknię za tamtym życiem z V. Za momentami, które przywołują właśnie te drobiazgi z naszego wspólnego domu. I znowu mi się oczy pocą.

Do fryzjera dotarłam, ale z Castoramy zrezygnowałam. Nie mam siły. Jutro rano może się wybiorę. I mam trochę zaplanowanych zwykłych czynności domowych.

Marzec będzie przeznaczony na remontowanie tego, co trzeba. Na razie można mieszkać.

Jutro krytyki ciąg dalszy. Coś mi się rzuciło w oczy.

Kącik LM

W kuchni

I Galeria ascolańska

Do jutra.

Zimny prysznic

Żebym nie myślała sobie jaka to ja jestem genialna. Jak sprawnie w sumie tę przeprowadzkę zorganizowałam. I jak mimo różnych zdrowotnych perturbacji doszłam do końca z rozpakowaniem. Otóż dziś etap rozpakowania mam za sobą. Popołudniu powynoszę walizki do piwnicy. Kiedy już ostatni bagaż był pusty okazało się, że nie spakowałam letnich butów, a konkretnie sandałków. Prawdopodobnie zawieruszyly się w pomieszczeniu gospodarczym z butami V. I jak tak odtwarzam etap pakowania rzeczywiście nie pamiętam ich podczas wkładania do bagaży

Trudno świetnie

Mam wiosenne i letnie sportowe buty w których i tak najchętniej chodziłam, a to do sukienek też coś mogę założyć. Sandałki sobie kupię, a jak pojadę w lecie do Ascoli, to odnowię zapas.

Nie będę się tym martwić, poza tym, że ucierpiało moje ego.

Od dziś zabieram się za sprzątanie. Jutro prasowanie tego co wyprałam.. Wczoraj z godzinę rozgryzałam programy tv. W ogóle tego telewizora nie znałam, a był to nowy nabytek eksa. Jednak usiadłam do tego, bo był kompletnie rozregulowany i znalezienie czegoś ewentualnie do zerknięcia było problemem.

Cały czas próbuję zrozumieć stan w którym się znalazłam. Na pewno na moje złe samopoczucie wpływa fakt ubierania się. Jest zimno i muszę chodzić w czapce , ciepłym a nawet bardzo ciepłym okryciu wierzchnim. A ja jestem do tego nieprzyzwyczajona. Te ciuchy nie są ciężkie, ale zupełnie inne niż te które nosiłam. Czyli wina klimatu i tu jest ten pies pogrzebany.

Pojutrze idę na spotkanie autorskie z koleżanką, która napisała wspomnieniową książkę ” Szkody”. O Śląsku. To jej debiut. Niezwykle ciepła sympatyczna osoba mieszkająca w Krakowie. Muszę jeszcze sprawdzić czy jest ebook. Lepiej mi się czyta choć z pewnością kupię na spotkaniu książkę i będę mieć autograf.

Do zagospodarowania zostaje kolekcja porcelanową. Poza łabądkami, które już stoją. Być może na swoim miejscu. Półki rzeczywiście musze przyciąć w Castoramie. Dziękuje mp za podpowiedz. Obdzwoniłam i faktycznie musiałabym wejść w układ z fabryką, a nie wiadomo czy wysyłają. Do Castoramy nie mam daleko, to się przejdę jutro. Dziś nie wychodzę. I tak mam, co robić, ale wszystko kiedy poczuję sie gotowa.

Jutro może jakieś fotki zrobię. Na dowód, że zniknęły bagaże.

To teraz Kącik LM

W Poradniku PPD

https://www.facebook.com/watch?v=9227781957243932

A w kuchni nie pamiętam czy ten przepis był.

To do jutra.