Bo cię bebok zabierze

Pewnie większość z Was nie ma pojęcia, co to, lub raczej kto jest bebok. Już wyjaśniam:

Bebok to straszydło o diabolicznych cechach. Wyobrażany jest jako mały kudłaty człowiek dzierżący w ręku kij lub laskę. Innym przedstawieniem jest olbrzym z nienaturalnie dużą głową, końskimi kopytami i ogromnym workiem do którego wrzuca niegrzeczne dzieci.

Czyli, już wiadomo, że bobokiem straszono dzieci w śląskich rodzinach.

Tymczasem Katowice pozazdrościły Wrocławiowi krasnali i oto mamy w Katowicach ponad 80 beboków rozsianych po całym mieście. Nawet wymyślono zabawę w ” Łowców beboków”. Szuka się ich i zbiera pieczątki w pobliskich punktach.. Wygrywa ten, co zbierze wszystkie pieczątki i zdobędzie tytuł ” Łowcy Beboków”

Kręciły mnie te beboki już od poprzedniego pobytu w domu.

Wczoraj korzystając w miarę ze słonecznej pogody namówiłam Agę na szukanie beboków w ścisłym centrum Katowic. O dziwo moja córka nie miała nic przeciwko i około godziny jedenastej pojechałyśmy do Katowic z grubsza ustalając trasę. Zaczęłyśmy od ulicy Bankowej. Niestety korzystałam jeszcze ze starej listy beboków, tak, że trochę komplikacji było. Ale ” pierwsze koty za płoty.

I tak powstał album ” Ja i beboki” A wierzcie mi, że szukanie ich to naprawdę problem. Sa malutkie i czasami pytałam pod adresem ” gdzie ten bebok” 😀

Widać też Mały pakuneczek zabezpieczony przed remontem fasady Liceum na Mickiewicza. To też odnaleziony bebok. Potem niestety Agę solidnie rozbolało kolano i wróciła do domu. Poza tym ” wyletnila się” jak mówiła moja babcia, a mamusi nie słuchała i podejrzewam, że było jej zimno. A może nie? Jak nie złapie kataru, to dobrze.

Ja ubrana jak trzeba zostałam i zaczęłam łowić beboki dalej. Kilku nie znalazłam i muszę sprawdzić na nowej aktualnej liście, którą wysłałam do wnuka, żeby mi wydrukował. Ale dwa ułowiłam.

W tym ostatnim w todze adwokackiej zakochałam się. Siedzi sobie na parapecie kancelaria adwokackiej na Gliwickiej 17 . Najpierw zwróciłam uwagę na ozdobę fasady kamienicy i piękne wejście. A zaraz potem dostrzegłam beboka. I to był ostatni z przewidzianej listy. O jednym zwyczajnie zapomniałam. Ale go poszukam.

A dla ciekawych aktualna lista beboków

Lista katowickich beboków [na 03.01.2025]

Na 3 stycznia 2025 roku w Katowicach znajdziemy 82 figurki beboków.

Poniżej spis wszystkich beboków, które znajdziemy na terenie Katowic:

  • 1. Wincynt – bebok hajer. Pod makietą górniczego osiedla naprzeciw kościoła pw. Św. Anny. Nikiszowiec.
  • 2. Michalino – bebok z kawą. Na parapecie Cafe Byfyj. Nikiszowiec.
  • 3. i 4. Frelka i Miglanc – beboki wracające z zakupów. Galeria Katowicka. Ulica 3 maja.
  • 5. Kuklok – fojerman. Przed budynkiem OSP Dąbrówka Mała.
  • 6. Fazan – budowniczy. Fontanna obok sklepu Carrefour. Osiedle Bażantowo.
  • 7. Bebook – wyjątkowy miłośnik literatury. Dziedziniec Pałacu Młodzieży.
  • 8. Jorguś – bebok, próbujący wymknąć się z „Atelier z akwarelami”. Skrzyżowanie ulic Czechowa i Odrowążów. Nikiszowiec.
  • 9. Mikoś – utalentowany piłkarz i niemniej utalentowany uczeń. Przy wejściu do Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących, ul. Mikołowska 131. Brynów.
  • 10. Ernest – hokejorz! Przed lodowiskiem Jantor. Ul. Zofii Nałkowskiej, Nikiszowiec.
  • 11. Bōnclok – tyn to sie lubi pomaszkecić. Galeria Katowicka, 2 piętro, strefa restauracyjna.
  • 12. Boguć – bebok testujący jakość porcelanowej filiżanki. Okno sklepu Porcelana Bogucice na terenie Fabryki Porcelany.
  • 13. Ferdynand – hajer, co ciśnie na szychta na swojo gruba, kero zwała sie downij… Ferdynand. Park Bogucki.
  • 14. Florka – Bebokowo z katowickim sercem. Stoi na Placu Kwiatowym kole samego rynku.
  • 15. Artur – utalentowany graficiarz i miłośnik sztuki. Swoje dzieła tworzy przed galerią Dagma Art przy ulicy Puchały na osiedlu Bażantowo.
  • 16. Kasia – nojlepszo we cołkij klasie! Stoi przy wejściu do III LO im. Adama Mickiewicza.
  • 17. Ewald – malyrz ze Giszowca! Stoi na Placu pod Lipami przy drzwiach wejściowych Miejskiego Domu Kultury.
  • 18. Halabardzik – wachtyrz, który stoi na straży Centrum Integracji Międzypokoleniowej „Bezpieczna Twierdza” w Ligocie na tyłach VII Liceum Ogólnokształcącego..
  • 19. Szperhok – spec od kluczy i zamków. Stoi przy wejściu do Śląskiego Centrum Zabezpieczeń w Koszutce przy ulicy Morcinka 11.
  • 20. Baśka – wybitnie utalentowana fryzjerka. Stoi przy wejściu do salonu Dermasens w Bogucicach, ul. Wrocławska 36.
  • 21. Sajdoczek – koszykarz. Znajdziecie go przed wejściem do Szkoły Podstawowej nr 27 na Osiedlu Odrodzenia.
  • 22. Hercklekotek – student Uniwersytetu Medycznego – stoi przed biblioteką uniwersytecką przy ulicy Warszawskiej 14.
  • 23. Statusia – mistrzyni generowania słupków z różnymi danymi. Znajdziecie ją przy siedzibie Urzędu Statystycznego przy ulicy Owocowej 3
  • 24 Szwajka – podolożka. Siedzi na parapecie przy Francuskiej 11.
  • 25. Rajza – turystka, melduje się w hotelu Mercure, zaraz obok dworca PKP.
  • 26. Katewuś – tworzy swoją budowlę na schodach z tyłu biurowców .KTW.
  • 27. i 28. Sztefa i Erwinek – idą z praniem do magla. Okno filii Muzeum Historii Katowic w Nikiszowcu.
  • 29. Uncjusz – sprzedaje złotą monetę przed siedzibą firmy Tavex przy ulicy Wawelskiej.
  • 30. Harmonia – która dba o równowagę psychiczną. Balansuje na równoważni przy Centrum Psychiatrii w Szopienicach, ul. Korczaka 27.
  • 31. Francik – osiedle Franciszkańskie w Ligocie obok budynku przy ulicy Książęcej 35.
  • 32. Wituś – uczeń klasy mundurowej XV LO Katowice, ul. Obroki 87 (Bebok wewnątrz budynku).
  • 33. Gretka – huśta się w nikiszowieckim oknie pracowni KrysKa Designe.
  • 34. i 35. – Klachula i Kneflik – beboki zajętę rozmową telefoniczną przy wsparciu sieci Orange – stoją w pewnej odległości od siebie przy Face2Face Business Campus na ulicy Żelaznej 2.
  • 36. Pelagia – bebok, który kocha ciepło. Ulica Ścigały 14 – siedziba firmy Dalkia.
  • 37. Majster – bebok, który dąży do doskonałości w każdej dziedzinie. Bawi się literkami przy wejściu do Zakładu Doskonalenia Zawodowego przy ulicy Krasińskiego 2.
  • 38. Hasik – jeździ na śmieciarce i wiy dobrze co trza wciepnyć do kerego hasioka. Czeka na Was przy bazie MPGK na ulicy Bankowej.
  • 39. Jurek – alpinista – wspina się po elewacji Szkoły Podstawowej nr 13 w Bogucicach – tej samej do której uczęszczał Jerzy Kukuczka.
  • 40. Antenek – redaktor, stoi przy wejściu do siedziby Radia Katowice. Ulica Ligonia 29.
  • 41. Dochtorka Cila – bada pacjenta przed siedzibą Bluemed Clinic w Brynowie przy ulicy Świętego Huberta 6.
  • 42. Anton – dostojny urzędnik. Stoi w Szopienicach przed dawnym Urzędem Gminy (zwanym potocznie ratuszem) przy ulicy Wiosny Ludów 24.
  • 43. i 44. – Staś i Hela – uczniowie IV LO im. gen. Stanisława Maczka.
  • 45. Gajerek – szelmowski elegant – sklep Poszetka, ul. Morcinka. Koszutka.
  • 46. Dentruś – o zymbach wiy wszyjsko! Kożdy wyleczy a jak trza to wyrychtuje nowe. Czeko na Wos we Dentrum na Ściegiennego 49.
  • 47. Konopiusz – artysta licealista, miłośnik twórczości Jerzego Dudy-Gracza. Stoi przed wejściem do II LO im. Marii Konopnickiej, ul. Głowackiego 6.
  • 48. Zefel –  rzemieślnik i fachman jakich mało. Znajdziecie go przy siedzibie Cechu Rzemiosł Różnych i Przedsiębiorczości przy ulicy Mickiewicza 32.
  • 49. Akademikus – bebok rektor. Znajdziecie go przy budynku Akademia Górnośląska w Katowicach ul. Harcerzy Września 3.
  • 50. Szpilok – miłośnik gier komputerowych z firmy Keywords. Stoi na terenie Global Office.
  • 51. Stawik – zapalony wędkarz. Stoi przed Centrum Handlowym 3 Stawy.
  • 52. Bazyl – tyn fest lubi pizza! Stoi w Bogucicach przy Piccolo Pizza & Pub ul. Katowicka 38.
  • 53. Doradziejka – na podatkach i inkszych VAT-ACH zno sie jak żodyn! Koszutka, fontanna na Placu Grunwaldzkim.
  • 54. Taryfiorz – siedzi w swoim aucie – znajdziecie go przy siedzibie firmy Evelstar w Piotrowicach przy ulicy Zbożowej 42B.
  • 55. Lusia – kocho bajtle i cołki Ślonsk stoi przy Miejskim Przedszkolu nr 93 w Katowicach, ul. Łętowskiego 24, Osiedle Odrodzenia.
  • 56. Karlik – stoi ze swoim żeleźniokiym przy Szkole Podstawowej nr 33, ul. Witosa 23.
  • 57. Tauzenik – bebok z kukurydzą. Stoi przy skwerze przy ulicy Zawiszy Czarnego 8 na os. Tysiąclecia.
  • 58. Szerlok – bebok detektyw – ponoć najlepszy absolwent kryminalistyki na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego – tam właśnie stoi, ul. Bankowa 11B.
  • 59. Witosiak – robi sobie beboka z kasztanów. Stoi na Placu Herberta na os. Witosa.
  • 60. Dorka – dziouszka z tytom. Stoi przy bramie obok wejście do Szkoły Podstawowej nr 53. Nikiszowiec, Plac Wyzwolenia 18.
  • 61. Ludolfina – prawdziwy żeński As Pik. Absolutny matematyczny geniusz. Stoi przy wejściu do VIII Liceum Ogólnokształcące w Katowicach przy ulicy 3 Maja 42.
  • 62. Ekonomik – zrelaksowany studiuje pasjonujące artykuły. Znajdziecie go przy Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach przed Centrum Nowoczesnych Technologii Informatycznych ul. Bogucicka 5.
  • 63. Psor Quatronus – wie wszystko o nauczaniu magii. Znajdziecie go przed wejściem do siedziby Quatronum w Kostuchnie przy ulicy Żeleńskiego 68.
  • 64. Rechtula – bebokowo Temida. Stoi przed furtką Kancelarii Adwokackiej Justyny Kozioł w Janowie, ul. Bzów 7A.
  • 65. Fundek – pokazuje, że dla śląskich firm cały świat może stać otworem. Fundusz Górnośląski, ul. Sokolska 8.
  • 66. Aptykorz – robi w moździerzu tajemniczy lek. Znajdziecie go w Janowie na rogu ulic Zamkowej i Grodowej.
  • 67. Poli(sh)Glotek – podróżuje z wielką walizką. Z kożdym potrafi się dogadać bo języki to jego specjalność. Kożdego potrafi też nauczyć języka polskiego i śląskiego. Znajdziecie go przed budynkiem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego (ul. Uniwersytecka 4).
  • 68. Prof. Ligotek – znakomity dochtór – biegnie na zabieg przy Uniwersyteckim Centrum Klinicznym, ul. Medyków 14.
  • 69. Prof. Cegiełka – okulistka – czeka przy wejściu do kliniki na ulicy Ceglanej 35.
  • 70. Ancug – ubrany jak na ucznia Śląskich Technicznych Zakladów Naukowych przystało czyli w… ancug! Zmierza dumnie na lekcje z wielkim śrubokrętem. Znajdziecie go przy wejściu do szkoły przy ulicy Sokolskiej 26.
  • 71., 72., 73. Familijo zastympczo – mama tata i dziecko (nie mają jeszcze imion), którzy przypominają jak ważne i potrzebna jest rodzicielstwo zastępcze. Znajdziecie ich w Parku Budnioka na Koszutce.
  • 74. Floorek – najwyżej położony bebok na świecie, który ma piękny widok na cołkie Katowice – czeka na was w restauracji 27th Floor na 27 piętrze Altusa.
  • 75. Cinibek – stoi z tabletem oparty o stos książek przy wejściu do Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej, ul. Bankowa 11a. Na nogach ma łyżwy i nie jest to przypadek. Dawniej w tym miejscu znajdowało się lodowisko Torkat.
  • 76. Ecik – spec ôd prawa stoi na Gliwickiej 17 przy siedzibie Izba Adwokacka w Katowicach.
  • 77. Bławatek – największy miłośnik miodu. Stoi przy Przedszkole nr 52 w Katowicach ul. Iłłakowiczówny 15a.
  • 78. Walenty – hutnik. Spotkacie go w Szopienicach na Skwerze Walentego Roździeńskiego.
  • 79. Sztrōmek – energetyk, czeka z wielką żarówką na ulicy Widok 19 obok Punktu Obsługi Klienta Tauron.
  • 80. i 81. Ema i Oswald – beboki harcerskie. Czekają na Was przy Domu Harcerza, ul. Kotlarza 10A.
  • 82. Surferka, która w śląskim stroju pokonuje falę z pobliskiej Rawy. Czeka na imię. Skwer Eugeniusza Breitkopfa. Zawodzie.
  • 83. Cukerzołza – wróżka, która potrafi wyczarować cudowne słodkości. Stoi przy Ciocho Cukrowni przy ul. Gliwckiej 107 w Załężu.
  • 84. Anielik – uskrzydlony bebok z Fundacji Śląskie Anioły. Stoi przy siedzibie Regionalnej Izby Gospodarczej, ul. Opolska 15.
  • 85. Baildonowiec – walcownik – pracownik huty Baildon. Stoi przy ulicy Żelaznej 1
  • 86. Rajzuś – turysta jak sie patrzy! Znajdziecie go na rynku przy wylocie ulicy Pocztowej.

Oprócz tego jest jeden bebok, a właściwie beboczka, poza Katowicami. To Kuracjuszka – beboczka, która wybrała się nad morze! Stoi w Sopocie przy Sopotorium – ośrodku, którego właścicielami są twórcy Osiedla Bażantowo. Jest to najbardziej wysunięty na północ bebok.

Bardzo bym chciała zdjęcie tego beboka z Sopotu. Może ktoś tam będzie i go uwieczni dla mnie.

Wróciłam do domu wśród kwitnących drzew na ziemi niczyjej niedaleko domu

i ułamałam kilka gałązek do wazonów.

Ten spacer zaowocował też albumem Katowic miejsc, gdzie szukałyśmy beboków.

Na Rynku przygotowania już do kiermaszu świątecznego. Diabelski Młyn i drewniane budki na różności świąteczne.

A teraz aktualności z Ascoli. Mnie tam nie ma, ale moja przyjaciółka stara się, żebym wiedziała, co na placach się dzieje.

W sobotę mimo deszczu spacerowała po piazza del Popolo grupa miłośników stylu z początków XX wieku z centrum Italii zaproszona do kawiarni Meletti

Na piazza del Popolo w niedzielę targi kwiatowe. Miłośnicy kaktusów jak moja przyjaciółka mieli raj.

A tu już zachmurzone niebo nad piazza Arringo.

To teraz Kącik LM

W kuchni

W Kąciku Działkowicza Majsterkowicza

I Kącik Robotek Ręcznych

Mozaika Ścienna z Kamyków

Kroki:

1- Zbierz materiały – Znajdź gładkie kamyki w różnych kolorach i rozmiarach, mocny klej (np. zaprawę klejową lub klej budowlany), płytę ze sklejki lub ścianę zewnętrzną oraz ołówek do szkicowania wzoru.

2- Naszkicuj wzór – Narysuj kontur swojego projektu na desce lub bezpośrednio na ścianie, aby ułatwić układanie kamyków.

3- Posegreguj kamyki – Ułóż je według wielkości i koloru, aby uzyskać efekt cieniowania i kontrastu.

4- Przyklej elementy mozaiki – Nałóż mocny klej na każdy kamyk i starannie umieść go w wyznaczonym miejscu.

5- Dodaj detale i głębię – Użyj mniejszych kamyków do drobnych elementów (np. dłoni i twarzy) oraz większych do nadania objętości (np. sukni).

6- Zabezpiecz powierzchnię (Opcjonalnie) – Jeśli mozaika będzie na zewnątrz, pokryj ją warstwą przezroczystego lakieru ochronnego, aby zabezpieczyć przed warunkami atmosferycznymi.

7- Dodaj rośliny lub światła – Otocz mozaikę pnączami lub zamontuj oświetlenie, aby podkreślić jej urok.

No, to dziś na bogato.

Do jutra.

Dzień Bloga Otwartego

Do Wielkanocy coraz bliżej i większość z nas ma jakąś swoją potrawę czy ciasto bez którego nie wyobraża sobie wiosennych świat.

To dziś gotujemy i pieczemy.

Poproszę o wspomnienie z przepisem. Oprócz tradycyjnych mazurków i sernika w wykonaniu mojej córki musi być w moim polskim już domu babka cytrynowa. I będzie naturalnie.

To proszę przepis z ” Polskich smaków i włoskich przysmaków”.

A ja już przygotowuje plik na Wasze przepisy.

Jak to w sobotę. Wędrówka po wspomnieniach, ale i współczesna wędrówka

Wczoraj miałam takie godziny dla siebie. Postanowiłam coś zmienić w uczesaniu i wobec tego pognałam do pani Ewy. Z gotową koncepcją. A tu nagle dotarło do mnie, że to przedwiośnie zamieniło się w wiosnę, bo zakwitły krzewy i drzewka owocowe.

U mojej pani Ewy tłoku akurat nie było i mogłyśmy pogadać tak jak tylko można u zaprzyjaźnionej od 27 lat fryzjerki. Moja koncepcja uzyskała kształt czyli wycieniowane albo wyschodkowane boki włosów. Tak, że opadają na twarz, ale jej nie zasłaniają. Z tylu włosy naturalnie pozostają długie. Obok na fotelu Ewa kończyła czesać poprzednią klientkę. Kolor świetny, bo Ewa jest w tym mistrzynią. Pani miała na oko 150 kg i zaraz piszę, że nic mi do tego, bo może to choroba. Miała śliczne duże oczy i zamiast to podkreślić włosy miała obcięte prawie po męsku. Tył krótki podgolony i czuprynka na czubku. I maleńkie baczki. Wszystko na życzenie. I na koniec zażyczyła sobie jeszcze krócej. Myślałam, że w ogóle będzie bez włosów. Wyobraźcie sobie. Sama okrągła, na figurze okrągła kula głowy z podwójnym podbródkiem i czuprynka. A osoby przy tak zwanej tuszy mają z reguły piękne zdrowe włosy. Gdyby miała inną fryzurę byłyby widoczne oczy, które miała piękne. Powiedziałam to Ewie i usłyszałam, że tak się strzyżą w Europie Niemki i zaraz za nimi Polki. A włosy jako ozdobę noszą Hiszpanki i Włoszki. I to bez wieku.

Trudno świetnie.

Skoro już postanowiłam się dopieścić, to z rozpędu wyregulowałam brwi. A potem pojechałam do Galerii Handlowej przy dworcu w Katowicach mimo, że nie lubię, bo tam jest sklep Ziai, a kończył mi się krem. Czekolady też tam nie będę piła, bo obrzydliwa. Ale za to kupiłam dobry chleb.

I poszłam fotografować katowickie wieżowce. I zaraz miałam fajną przygodę. Idę sobie przez Rynek i widzę jak facet fotografuje teatr. A fasada teatru jest w remoncie i wisi taka płachta z malunkiem fasady. Byłam tyłem do teatru. Odwróciłam się więc, myśląc, że może nie zauważyłam, że odnowili. I ten ruch zwrócił uwagę fotografa. Popatrzył na mnie i usłyszałam:

-Ależ ma pani wspaniale okulary. Mogę zdjęcie?

Czemu nie? I tak zrobił sobie zdjęcie okularów na mojej twarzy.

To są te okulary. W złotym kolorze i odblaskowe. Ekstrawaganckie. Pamiętam jak Piotrek je zobaczył powiedział:

Wow babcia, ale okulary.

Powiem tak. Ta szarość ulicy wyzwala we mnie ochotę na aranżację kolorowe i absolutnią oryginalność. I to chyba dobrze.

A teraz fotki naszych współczesnych Katowic.

I stamtąd już wracałam inna trasą do Chorzowa. Wzdłuż Parku Śląskiego. Po drodze fotka z tramwaju budynku Taurona i wejścia do Wesołego Miasteczka. Widać nasz ogromny Diabelski Młyn,

Kupując pod domem jakieś drobiazgi nabyłam dwa ciasteczka do koszyczka wielkanocnego. Zgodnie z tradycją rodzinną, że mają tam być różności. Trzeba szukać marcepanowych figurek.

I to koniec współczesnego spaceru. Czas na wspomnienia.

Ostatnio skończyłam na fotkach spod willi „Liliana”.

To teraz fragment ” Opowieści ascolańskich i innej włoszczyzny”.

Popołudnie

Zjechaliśmy ze wzgórza „fortezza Pia” na  uliczkę, w której można zaparkować swobodnie samochód i korzystając z zaproszenia sympatycznej Włoszki ( bez zaproszenia też można przyjść) pojawiliśmy się na placyku zamienionym w gospodę. Zaraz ledwo wybraliśmy miejsce pojawiła się pani i doniosła jeszcze czerwone wino, bo na stołach stała już woda mineralna, sok i wino białe. No, a w garnkach, była i polenta i sugo, którym polentę polewano szczodrze. Nie brakowało również parmezanu do wykończenia. Zaraz potraktowano nas solidną porcja. P.,  zabiera się do jedzenia. Polenta doskonała, słyszę, jak wiele osób pyta:

    – Gdzie można kupić, mąkę na tę polentę?

    – W Acquasanta. Pada odpowiedz.

Ja też teraz, kiedy będę kupować mąkę, poszukam tej, z  Acquasanta. Coraz więcej osób przybywa,  obsługa zwija się i troi, żeby wszystko było jak, trzeba. Ale to nie tylko polenta, to święto patrona kościoła Świętego Anioła  a wiec impreza całą gębą. Ktoś obchodzi urodziny a wiec życzenia i muzyka z nagłośnienia, jest tez zaimprowizowana estrada na platformie samochodowej. Zaczynają się na niej tańce i występy. Dwie dziewuszki ślicznie śpiewają. Najwięcej braw zdobywa znana okolicznym mieszkańcom dziewuszka o przepięknym glosie. Śpiewa z małym mikrofonem w ręku kilka piosenek. Brawa nie milkną długo.

Kiedy polenta zniknęła ze stołów myślałam, że to już koniec. A gdzie tam,  przecież to Italia.

Pojawiają się panie z tacami ( ogromnymi) w rękach, przykrytymi białymi ściereczkami… to domowe wypieki, ale nie ciasta. Jako drugie danie obiadowe dostajemy różne rodzaje pizzy… bianca czyli taki pizzowaty chlebek  przekrojony i do środka włoska mortadela. Ogromne plastry krojone cieniutko. Jest tez szynka parmeńska i salami. Ale są też wypieki, w których cieście zapieczono boczek i inne mięska. Są i jarzynowe delicje z ciastem.  Po tej ogromnej porcji polenty nie jestem w stanie wszystkiego skosztować. Zabawa się rozwija. Zaczynają się i tańce. Wino jest uzupełniane.

I co koniec jedzenia?  Ale gdzież tam… Nowe tace… tym razem ciasta i słynne włoskie ravioli z nadzieniem kasztanowym. Sezon na kasztany rozpoczęty. Rozlewany, jest szampan, a właściwie spumante włoskie. Z dzbanków dostajemy też pyszna kawę. Częstują nas tez vino cotto ( to specjalność Marche)… i limoncella ( czyli cytrynówka). Ja zostaje przy winie białym, bo jest wspaniale.

I co koniec?  Gdzie tam?… Teraz będzie najważniejszy punkt. Sympatyczni, postury i owszem mężczyźni wnoszą ogromną patelnie z dziurkami,  znak, ze będą jeszcze pieczone kasztany. Rozpalono ogień i mistrz kasztanowy zabrał się do dzieła. W wielkich drewnianych misach roznoszono ten smakołyk. Ile można zjeść,  jest, już późne popołudnie. Zabawa trwa. P. spotkał wielu znajomych,  jest sympatycznie, gwarnie i wesoło. A przecież to obcy placyk a czujemy się, jak wśród przyjaciół. Piękna impreza. Jedzenie cały czas pojawia się na stolach, bo przybywają nowi goście. Są zdjęcia mistrzyń polenty i innych smakołyków… Muzyka coraz to weselsza. Dla nas nastał już koniec. Trzeba wracać do domu. Szukamy naszej sympatycznej Włoszki… Jest. Dziękujemy za zaproszenie i żegnamy się serdecznie. P. nie omieszkał jej wycałować. Ja chwalę polentę i widzę dumę w oczach pani, chwalę tez imprezę,  absolutnie szczerze.

To był dzień… Co tam moja sobota, o której chciałam opowiedzieć?. Nie ma już jej.  Niedziela przebiła ostatnie dni..

Jednak wcześniej będą zdjęcia zamkowego wzgórza i ruin fortecy. Wtedy byłam tam pierwszy rraz.

A teraz willa ” Liliana ” i Vincenzo zajadający polentę

Smakołyki i kasztany na ” festa di polenta „

A teraz Kącik LM

W kuchni

Kącik Działkowicza Majsterkowicza

Do jutra.

„To było tak, to było tak” z szarości w kolory

… czyli o wczorajszym wieczorze.

Nic mi nie mówiła nazwa „Teatr Castello ” więc naturalnie musiałam sobie poczytać.

https://teatrcastello.pl/o-nas.html

https://teatrcastello.pl

A teraz do brzegu.

Podjechałam tramwajem za wcześnie, bo źle sobie poczytałam rozkład jazdy. Miałam wobec tego iść do kawiarni być może na czekoladę. Ale widocznie ta czekolada nie była mi pisana. Szlam po godzinie osiemnastej przez ulicę Wolności ( główny chorzowski deptak) i ze smutkiem myślałam, że idę przez miasto duchów. Smutno i ciemno. Wszystkie witryny pogaszone, sklepy poza nielicznymi – dwa – zamknięte. Ludzi prawie nie spotkałam. Podeszłam pod teatr myśląc, że jeszcze zamknięte, a tu niespodzianka. Można wejść do środka, tylko do foyer było zamknięte i wpuszcza mieli o 18.35. A tymczasem ludzi już było całkiem sporo. Obie kanapy zajęte przez grupy starszych osób. Widać, że śląskie emerytki, bo to były panie lubią lubią chodzić do teatru. Jak bardzo różniły się od swoich włoskich rówieśnic. I to nie krytyka broń Boże, a smutne stwierdzenie faktu. Te same smutne kurtki, nadwaga. Jedynym fajnym akcentem były starannie uczesane włosy.

Przystanęłam pod ściana i uważnie spojrzałam na gości teatralnych. Brakowało mi włoskiego luzu. A i ciuchy zdecydowanie mnie zniechęciły do zdjęć. Po tych pierwszych dwóch już fotek nie robiłam. Oto teatralne legginsy i wersja spódniczkowa.

To sobie pooglądałam plakaty informujące o przyszłych imprezach .

Punktualnie wpuszczono nas do foyer i tu z obowiązkową szatnią, co chwalę, bo w Ascoli byla dobrowolna. Widzowie wyglądali lepiej, Kilku panów w eleganckich garniturach, panie w ładnych sweterkach i nawet biżuteria była. Ale większość schludnie i tyle. Czułam się naprawdę dobrze i ciekawie ubrana chociaż, starałam się zrobić aranżację spokojną. I nie miałam kurtki, a mój elegancki płaszczyk i chustę założoną pod spód, bo było chłodno, ale, że duża, to służyła za ciekawy motacz zdecydowanie się wyróżniał.

Teraz pochwała. Nie byłam tu po remoncie, ale sala widowiskowa z wygodnymi fotelami, spora i co ważne z dużym przejściem pomiędzy. W Ascoli trzeba było prawie kolana mieć pod brodą i co chwile wstawać, żeby inni mogli przejść.

A to już przed koncertem.

Sala pełna i jak zwykle najwyższy pan przede mną. Ale sala ma dobrze podniesioną podłogę i widziałam doskonale.

Koncert rozpocząl się punktualnie o 19- tej. Tak jak na afiszu. W Ascoli o 21- szej dopiero wpuszczali do środka i nie była to godzina rozpoczęcia. W najlepszym wypadku za 15 minut.

To teraz koncert. Podobał mi się, chociaż trochę przeszkadzały mi mikrofony w rękach śpiewaków. W Italii inaczej to rozwiązywali w takich składankach. Ale prowadzący doskonali. Dowcipni w dobrym guście. Główny tenor, to zarazem dyrektor Castello więc też coś opowiadał i włączał publiczność do zabawy. Tanecznie wszyscy dobrzy a kwintet muzyczny bez zarzutu, Co muzyka na żywo, to na żywo. Początkowo nie nagrywałam, bo nie wiedziałam czy wolno, ale kiedy inne osoby, ale mało chyba ze względu na przekrój wieku, wyjęły telefony, to i ja cos tam nagrałam. Tym bardziej, że za plecami nie miałam nikogo.

Włoski akcent i cala sala śpiewa, Trzeba umieć rozbawić publiczność.

Naturalnie pięknie tańczony kankan

I finał z gadającą na zakończenie głową na szczęście krótko 😀

A teraz profesjonalny filmik z siedziby Teatru Castello w Mosznej.

I tak zakiełkował we mnie pomysł namówienia kogoś z samochodem, może nawet wnuka, i pojechania w lecie na operetkę do ich siedziby.

Bo mi się podobali.

I jest to muzyka, którą uwielbiam. Nawet przed operą i klasycznymi koncertami.

Podkasana muza zawsze miała u mnie fory.

I z tego kolorowego koncertu, który trwał bite dwie godziny bez przerwy wyszłam uśmiechnięta.

Zostawiam Was więc w krainie bajki dla dorosłych. Wszak bajki ja lubię ogromnie.

Do jutra.

Koncert wiosenny na strunach radosnych

Czasami przeglądam sobie repertuar teatrów w Chorzowie i Katowicach. Patrzę co w programie ma Opera Bytomska. I jakie koncerty są w Filharmonii. Jest tych miejsc sporo. Jeszcze muszę spenetrować imprezy gratisowe, których pełno było w Ascoli. Do Opery chcę zabrać mojego wnuka, który nigdy nic był. Ale w repertuarze musi być jakaś klasyczna opera że znanymi ariami o najlepiej komiczna. Na początek przygody z operą.

To samo z Filharmonią. Wiem, że lubi Vivaldiego i Mozarta. I kiedy tak sobie sprawdzałam te repertuary wczoraj zobaczyłam afisz Gali Operetkowo- Musicalowej i to w Chorzowskim Centrum Kultury w którym kiedyś był teatr.

I to dziś. Zerknęłam na bilety. No tanie nie były. 119 złotych. I na parterze ostatnie trzy. Za mało czasu, żeby kogoś namówić, to postanowiłam pójść sama. I kupiłam bilet.

Tak, że dziś moje pierwsze wyjście w ulubiony świat muzyki. A zwłaszcza operetkowej. Bardzo się cieszę. Oczywiście opowiem.

Czekam na Piotrka, bo jedziemy dowieść tą fotografię mojej mamy do Zakładu Kamieniarskiego.

A teraz z innej beczki. Czy też macie obawy przed otwieraniem drzwi nieznajomym? Ja zawsze byłam ufna, ale teraz po tych wypadkach z seniorkami strach mnie obleciał. Przed chwilą ktoś zapukał do drzwi. Myślałam, że to Piotrek zapomniał kluczy, ale domofonem nie dzwonił. Patrzę przez wizjer czyli judasza, nikogo nie widzę. Myślę:

-Przesłyszałam się. Mam omamy słuchowe.

Ale nie. Ktoś zapukał mocniej. Pytam tradycyjnie:

-Kto tam? – W Judaszu widzę głowę kobiety.

-Niech mi pani otworzy. Chcę jedzenie dla dziecka czy coś podobnego , bo dobrze nie słyszałam.

Nie otworzyłam. Powiedziałam, że jestem chora. Ale kto jej otworzył domofonem drzwi wejściowe.?

Ostatnio moi panowie w osobach syna i wnuka uczulali mnie na nie otwieranie drzwi .nieznajomym. Może i racja, bo nawet jak je tylko uchylić mogą Cię potraktować gazem.

Jak to mówią ” strzeżonego Pan Bóg strzeże”.

To się będę strzec.

Zawieźliśmy zdjecie i jeszcze musimy się zdecydowany czy będą kolorowe czy czarno- białe. Zdjęcie Vincenza jest w kolorze, a mojej mamy czarno- białe. Trzeba więc zrobić jednakowe. Skłaniamy sięku czarno- białym, ale pomnik jest bardzo prosty i jasny te czarno- białe mogą być takie smutne. Wszystko w odcieniach szarości. To może te kolorowe? Jak przyślą zadecydujemy.

Płyty już są przycięte więc coś się dzieje. Przed Wielkanocą posadzę w małym wycięciu w płycie jakieś kwiaty.

I tak dzisiejszy dzień zaplanowany

Wyjęłam już ciemne spodnie. Są prawie czarne. Moje jedwabne czarne trochę za lekkie na dzisiejszą pogodę, złote adidaski i czarno- złotą torebkę wyjściową. Mam do nich drugą całkiem złotą 😀 taką nie teatralną bo większą.

Pewnie czarny golf i na niego biała koszulowa bluzka.

Plus biżuteria. Delikatne wiszące kolczyki i bransoletka w typie torebki.

Spodnie na zdjęciu wyszły granatowe, ale w naturze są prawie czarne.

Zaczynam komponować ciuchy. I ciekawa jestem jak będą ubrani widzowie. Może uda mi sie jakieś fotki zrobić.

I już.

Kącik LM

W kuchni

I w Kąciku Robótek Ręcznych

DIY Kreatywnie]  · 

Bukiet Kwiatów z Szyszek

Kroki:

1- Zbierz materiały – Potrzebujesz szyszek, farb akrylowych, pędzli, drewnianych patyczków (lub gałązek), wazonu, ozdobnych kamyków i wstążki.

2- Pomaluj szyszki – Wybierz kolory przypominające kwiaty (np. fiolet, róż, biel lub inne ulubione odcienie) i pomaluj szyszki.

3- Przymocuj łodygi – Użyj gorącego kleju, aby przykleić drewniane patyczki lub gałązki do podstawy każdej szyszki.

4- Przygotuj wazon – Napełnij wazon ozdobnymi kamieniami, kulkami lub koralikami, aby utrzymać „kwiaty” na miejscu.

5- Ułóż bukiet – Włóż szyszki do wazonu, dostosowując ich położenie, aby wyglądały naturalnie.

6- Dodaj ostatnie akcenty – Zawiąż wstążkę wokół wazonu, aby nadać elegancki wygląd.

Do jutra.

W koło Macieju

Tak się u mnie też mówiło się na czynności domowe. Zawsze są jakieś pracę konieczne. A to pranie. Niby pralka, ale trzeba posegregować i zobaczyć co do tego prania . Prasowanie… Za moje czas się wziąć. Od wpół do ósmej w tym maciejowym kółku się kręcę. Coś w przedpokoju jeszcze pomyłam. Wczoraj drzwi lustrzane podwójne od podłogi do sufitu i moją peerelowską boazerię ale z dużych jasnych kwadratów jak kafelki więc każdemu się do nadal podoba. Potem trzeba ją będzie na końcu potraktować płynem do drewna. Ale to jeszcze nie koniec. Wczoraj mistrz w osobie mojego syna zarządził jakieś poprawki.

Trudno świetnie.

A ja przypomniałam sobie, że według wielu lekarzy mój wiek biologiczny jest o 10 lat mniejszy, czyli mam 67 lat. No prawie 68. 😀

A ponieważ na walizki nie mogę patrzeć, a znów pojawiły się dwie przyniesione z piwnicy, to je zapakowałam zimowymi kurtkami swoimi i Agi i osobiście wyniosłam do piwnicy. Miałam czekać na Piotrka, ale skoro jestem o 10 lat młodsza, to sama sobie poradzę .

Grzyby zrobiłam i wpakowałam do słoików. Jeszcze zawekuję.

Ucięłam sobie pogawędkę z koleżanką, która wróciła do Polski na stałe przede mną. Do Gdyni. Ze względu na zdrowie. Rozmowa toczyła się o chorobach i bałaganie.

A potem zadzwoniła Grazia. I też trochę porozmawiałyśmy. Już mam zaproszenie na kolejne magisterium Grazii w marcu przyszłego roku czyli laureata. Jeżeli nic się nie wydarzy naturalnie polecę.

Potem padł jej Internet i już nie pogadałyśmy.

Za to przysłała fotkę z Zary. To dla tych, co dalej trzymają się kurczowo legginsów i wąskich spodni.

.I chyba jednak wyjdę na zewnątrz czyli ” na pole” 😀 do sklepu po chleb. I może olej, bo oliwę mam, a olej się kończy. I nic więcej. Ale wózek wezmę bo jeszcze woda. Jutro się umowie do Ady.

Zrobiłam ten mały spacer i w takim dzikim miejscu nad przykrytą obecnie Rawą urwałam kilka gałązek forsycji, bo bazie trzymają się dobrze.

Ha ha ha wózek się przydał, bo naturalnie na tym chlebie i oleju się nie skończyło. A teraz wrócę do czytania jak skończy bloga.

To teraz to co zawsze czyli:

Kącik LM

W kuchni

Amplus  · 

Zdrowa, kolorowa i pełna smaku!

Zobacz, jak łatwo przygotować tę pyszną sałatkę!

Składniki:

2-3 ugotowane buraki (gotowe do spożycia)

100 g koziego sera

Garść orzechów włoskich lub laskowych

Garść rukoli

Oliwa z oliwek

Sok z cytryny

Sól i pieprz do smaku

Wykonanie:

Pokrój buraki w plastry lub kostkę.

Pokrusz kozi ser na mniejsze kawałki.

Podpraż orzechy na patelni, by uwolniły pełny smak.

W misce połącz buraki, kozi ser, orzechy i rukolę.

Skrop oliwą, sokiem z cytryny, dopraw solą i pieprzem.

Delikatnie wymieszaj i gotowe!

Spróbuj tej sałatki, a zakochasz się w jej prostocie i wyjątkowym smaku!

I Galeria ascolańska

Do jutra.

To były szczęśliwe chwile

Miałam wczoraj moment niesamowity. Jeszcze mam mokre oczy, kiedy o tym piszę. Włączyłam wczoraj włoską komórkę, a tam z całego ekranu uśmiechnął się do minie Vincenzo. Serce mi się ścisnęło. Dopiero potem zauważyłam, że to wspomnienie z fb. Jakimś cudem ustawiło się na jedną fotkę. A było ich trzy.

Zaraz je sobie pobrałam, bo nie wiem czy w tych wielkiej ilości albumach są. To było to zdjęcie

A to dwa pozostałe.

Za te zdjęcia odpuszczam fejsbukowi wszystkie grzechy.

Kuchnia na Lisa, jak zwykle włączony telewizor 😀 i jak zwykle wizyta Figaro. I Vincenzo karmiący równocześnie Figaro i Billego, który naturalnie sygnalizował zazdrość.

Takie szczęśliwe momenty. Billy już spaceruje ze swoim panem. A Figaro? Nie wiem. Kiedy ostatnio widziałam jego właściciela miał się dobrze i dalej był królem ascolańskich dachów.

Robiłam te fotki pełna radości i to szczęście jest uchwycone w uśmiechu Vincenza skierowanym do mnie. I ten jego błysk w oku, który tak kochałam. Znowu się rozkleiłam.

A tymczasem dziś mam dzień do życia. Wstałam jak Pan Bóg przykazał o wpół do ósmej, a nie jak wczoraj dwie godziny wcześniej. I jak zwykle wpadłam w swój rytm porządków. Istne perpetuum mobile. Znów walizki, do których zapakowałam zimowe kurtki moje i Agi. Czekaja na Piotrka, żeby je zaniósł do piwnicy. Wreszcie mam tam miejsca mnóstwo. I zaraz w szafach luźniej. Potem poszłam na zakupy, bo skoro gotuję po włosku dla mojego wnuka, to i zakupy musze zrobić pod tym kątem.

Poszłam też powiększyć zdjęcie mojej mamy do galerii rodzinnej. Od razu podwójnie, bo mój syn wyraził chęć posiadania też oprawionego zdjęcia swojej babci. To to zdjęcie.

I zaczęłam trochę porządków w przedpokoju. Będzie po skończeniu mniej sprzątania.

Mam w planie jeszcze dziś zrobić pieczarki, a jutro wsadzić je do słoika. Muszę wykorzystać fakt, że czuję się nieźle.

Czytam cykl Nataszy Sochy ” Demony przeszłości”. Tom trzeci, a jest pięć.

To teraz :

Kącik LM

W kuchni

przygotuj pulpeciki z wołowiną i szpinakiem z FRIDA: postępuj zgodnie z przepisem krok po kroku! Składniki dla 4 osób: • 400 g mielonego mięsa wołowego • 200 g świeżego szpinaku • 1 jajko • 50 g bułki tartej • 30 g startego parmezanu • 1 ząbek czosnku (opcjonalnie) • Sól i pieprz do smaku. • Oliwa z oliwek extra vergine do smaku • Sok z połowy cytryny

Procedura Blanszuj szpinak przez 2-3 minuty, odcedź i dobrze wyciśnij nadmiar wody, a następnie drobno posiekaj. W misce wymieszaj mielone mięso ze szpinakiem, jajkiem, bułką tartą, parmezanem, posiekanym czosnkiem (jeśli chcesz), solą i pieprzem. Mieszaj, aż do uzyskania gładkiej masy. Lekko wilgotnymi dłońmi uformuj pulpeciki tej samej wielkości. Rozgrzej odrobinę oleju na patelni o nieprzywierającej powierzchni i smaż klopsiki na średnim ogniu przez 8–10 minut, często je przewracając, aby zrumieniły się ze wszystkich stron. Na koniec skropić sokiem z cytryny i podawać z sałatką lub grillowanymi warzywami.

Kącik Robótek Ręcznych

Do jutra.

Jak kobyła po pięciu westernach

To jest określenie mojej koleżanki jako etap zmęczenia. I ja tak właśnie mam przez to badanie krzywej cukrowej.

Ponieważ wykupiłam tę glukozę, którą miałam wypić i odczekać dwie godziny, a wiedziałam, że laboratorium na Bukowinie działa od siódmej rano, to pojechałam autobusem spod domu o 6.24. Wstałam więc przed szóstą. Tylko czas na toaletę . Byłam tuż po siódmej, a tam kolejka, że końca nie widać. Wiedziałam, że dwie godziny przerwy po tej glukozie więc myślałam, że do dziesiątej się załapię. Zadałam sakramentalne pytanie:

-Kto z państwa ostatni? – I usiadłam w tej jak to mówimy na Śląsku ” raji” na końcu. Ale za to nie wiedziałam, że na krzywą cukrową wchodzi się bez kolejki. I ta nieświadomość kosztowała mnie czas i kasę. Tuż po ósmej kiedy weszłam już było za późno. Miałam do wyboru. Znów wstać bladym świtem, albo pojechać do głównego laboratorium, gdzie można dość długo to badanie robić byle być na czczo. Byłam więc wybrałam dojazd znów do Goduli. Wydzwoniłam już taksówkę i dotarłam. I się zaczęło. Pierwsze pobranie i nieciekawie. 127 więc pani doradziła mi zrobić jeszcze dodatkowe za 10 złotych po godzinie. Nawet dobrze, bo przynajmniej miałam przerywnik w tych dwóch godzinach. Wypiłam tę glukozę o smaku cytrynowym. No ulepek, ale ja słodkie lubię. I potem dowiedziałam się, że mam grzecznie siedzieć w poczekalni cały czas, a jakby coś mi było nie tak, to zgłaszać. Po godzinie zrobiłam to kolejne pobranie i znów czekałam godzinę. Już mi ta glukoza nie smakowała. W końcu nadeszła godzina jedenasta i pobrano mi trzeci raz krew. Teraz mam siniaki na obu rękach. Jutro popołudniu wyniki będą już u Ady

To muszę się umówić.

Teraz z tej Goduli musiałam dotrzeć do domu. Autobus i tramwaj. I nareszcie Chorzów Batory. Musiałam kupić chleb i wodę mineralną Muszyniankę, bo wczoraj wyszła z racji, że wszyscy ją lubią, a mam dziś dużo pić i ograniczyć słodycze. Woda ok, ale ja byłam głodna, do kawy muszę coś słodkiego zjeść. To wymyśliłam, że wypiję kawę gorzką i zjem chleb z masłem i miodem. Miód to nie słodycze.😄

Zrobiłam te mini zakupy i wreszcie dotarłam o wpół do pierwszej do domu. Teraz padłam na swoje legowisko i mam zamiar zamieścić

Wczoraj na obiad zrobiłam według włoskiego przepisu łososia. Był przepyszny i z moim wnukiem czekamy na powtórkę.

Na patelni z olejem i solą podsmażyć dwa lub więcej ząbki czosnku. Włożyć filety i zalać białym winem. Dusić kilka chwil pod przykryciem. Obrócić dodać sok z cytryny i dusić kilka minut, aż wino odparuje i zostanie niewiele sosu.

Do tego po włosku jako jarzyna pieczone we ” frajerze” ziemniaczki.

Niebo w gębie i w sumie żadna robota. Obrane ziemniaki, obtoczyć w oleju i włożyć do frytkownicy. Na około 30 minut. Najpierw na 200 stopni potem stopniowo zmniejszać temperaturę. Ostatnie 10 minut przeznaczyć na przygotowanie łososia.

Teraz Kącik LM

Dziś LS najpierw z Włocławia. Fotki od Magdez. Dziękuję.

A potem z Ascoli od Agaty.

W Ascoli była fajna impreza ” Giornata FAI”.

Zwiedzanie miejsc nie udostępnianych nawet wycieczkom. Agata zobaczyła w środku palazzo Malaspina i palazzo Specchio. Mnie tym razem muszą wystarczyć fotki.

Trzeba odpocząć.

Do jutra.

Dzień Bloga Otwartego

Azalia zaproponowała temat z tekstem uczniowskim ” bo on( ona) się na mnie uwziął ( uwzięła). Czy mieliście takie przypadki w swoim szkolnym życiorysie?

Bo ja tak

O dziwo nie było to w naukach, w którym wiodłam prym tumanizmu czyli matematyce czy fizyce, a ogólnie. Miałam przechlapane u trzech profesorek, jak zwracaliśmy się do nauczycieli licealnych. Byłam ładna i ciekawie ubrana czego trzy szkolne wiedźmy nie tolerowały. Na szczęście miałam parasol ochronny w postaci mojej mamy, która w tym czasie była dyrektorką Liceum Pielęgniarskiego na sąsiedniej posesji i moi nauczycieli uczyli też w tamtej szkole przechodząc na lekcje przez podwórko. Ale i tak byłam na tapecie. Zaraz w klasie ósmej czyli pierwszej licealnej podpadłam jednej która uczyła mnie historii. Mając 14 lat dostałam jako pasowanie na dorastającą panienkę pierścionek dziewczęcy po babci. Maleńkie oczko z ametystem. Nic wyzywającego. I ta oto wiedźma numer 1. zarekwirowała go, bo nazwała go biżuterią. Tu interweniowała mama i musiała go zwrócić, bo to była pamiątka rodzinna. Którą zresztą w trudnym momencie życia sprzedałam. Historię umiałam, ale pani psorka obraziła się na mnie i mnie nie pytała wystawiając mi na koniec roku dostateczny.

Na szczęście zmienił się nauczyciel. Przyszedł niezapomniany Leon Liowski i już musiałam się historii uczyć, bo byłam w nim może nie śmiertelnie, ale dość zakochana jak większość jego uczennic. A miałam u niego fory, z racji tej urody, o czym sam mnie poinformował po maturze.😄A z pozostałymi mimo, że jedna uczyła mnie dopiero w klasie jedenastej astronomii też nie miałam lekko. Zemściłam się po latach opisując je w ” Życiorysie PRL – em malowanym”.

Pozostały TRZY WIEDŹMY.

One zasłużyły na moją osobistą zemstę po 50 latach. Zemsta, jest rozkoszą… Ktoś to już odkrył. Ja tam mściwą nie jestem, ale o nich opowiem.

Starzy ludzie powiadają, że wiedźmy nigdy nie chodzą parami. Zwykle bywa jedna wielce paskudna, trzy, pięć i tak dalej. Do dziś mam w pamięci trzy wiedźmy z “ Makbeta ” w reżyserii Wajdy. Czy można więc się dziwić, że w moim Liceum zagnieździły się w ilości trzech?.

Pani profesor M. – wiedźma I-sza.

Pani profesor R. – wiedźma II- ga.

Pani profesor Z. – wiedźma III- cia.

Wszystkie były, jak to się określało w moich czasach ” starymi pannami ” i były w wieku mocno emerytalnym. Wszystkie miały hyzia na punkcie urody ( naszej) i trzymały się razem. To zaczynam swoją zemstę po latach.

Wiedźma I- sza uczyła mnie historii, na szczęście tylko niepełne 2 lata zastąpiona przez uroczego profesora L.( Bóg wziął nas w opiekę). Z racji zainteresowań dotyczących urody ( naszej) pani profesor tępiła wszelką kokieterię. Pamiętam, że raz zabrała do łazienki jedną z nas, bo brwi i rzęsy koleżanki wydały jej się za bardzo czarne. Ani chybił pomalowane. Próbowała zmyć i nic. Albo dziewczyna miała z natury je czarne albo henna była w dobrym gatunku, bo nic nie udowodniła. Chyba jej głupio było. Ze mną był inny problem. Na czternaste urodziny dostałam pierścioneczek dziewczęcy złoty z ametystem i na mą maleńką rękę w sam raz. Zastąpił srebrny z serduszkiem- dziecięcy i pasował mnie na ” panienkę “. Chodziłam w nim stale i w liceum też. Pani profesor wpadł w oko, że to strasznie mnie upiększa i w ogóle biżuteria do szkoły niestosowna.

Zarekwirowała ten pierścionek. Tego nie zmogła moja mama i zrobiła się chryja. Profesor M. pierścionek oddala, ja w nim chodziłam, ale dla profesor M byłam ” powietrzem „. Jedna ocena, żeby mnie sklasyfikować. Szczęśliwie historie umiałam. A potem nastał profesor. L.

Wiedźma II- ga szczególnie w mym sercu tkwi. Nie uczyła mnie, więc w zasadzie nie powinnam mieć z nią problemu. Niestety.

Moje pierwsze o niej wspomnienie to zaraz początki liceum. Oczywiście moda, bo już wtedy miałam zadatki na Lucię Modną. Szlam sobie w 1961 roku szkolnym korytarzem i co widzę? Na przeciwko mnie idą chude nóżki w bawełnianych burych pończochach, a nad nimi i długaśną spódnicą kwitną… kolorowe berety. Moherowe berety we wszystkich kolorach tęczy. Błękitne, różowe, turkusowe no piękne. Nastała właśnie moda na takie moherowe berety wyczesywane grzebieniem lub szczoteczką i dziewczyny ze starszych klas takie cuda na głowy nakładały. Poza szkołą oczywiście. Przed szkołą za rogiem beret do teczki lub po szkole za rogiem na głowę.

W myśl regulaminu ( obowiązywał beret z antenką czarny lub granatowy + kąty i znaczek szkoły) było to nielegalne.

Wiedźmy wiedziały, że regulamin swoje, a głowy dziewczyn swoje. I pani R. pewnego razu zrobiła klasyczny nalot wygarniając spod ławek te cuda. I właśnie ja ją widziałam, jak zdobycz niosła dumnie do pokoju nauczycielskiego. Jak się to skończyło nie wiem ale nie stosowanie się do regulaminu to było obniżenie oceny ze sprawowania. To ja za przyczyną tej wiedźmy wylądowałam za czarne pończochy u Gromowładnego. Fakt ciuchy naginałam do regulaminu szkolnego. Opowiadałam o mojej modzie szkolnej to się nie będę powtarzać. Ale kiedyś po ciężkiej chorobie ( szkarlatyna i ropna angina razem wzięta) przyszłam pierwszy raz do szkoły. Było to w klasie X- tej. Domowe niewiasty stwierdziły, że jest chłodno i na regulaminowy czarny fartuszek muszę ubrać sweter. Nie było w domu ani czarnego ani granatowego. Miałam ciemnoniebieski. Pod fartuch by nie wlazł, bo raczej lubiłam ciuchy nie za obszerne więc ubrałam go na wierzch.

Pech chciał, że pani R. miała u nas w klasie zastępstwo z fizyki, bo i zastępca dyrektora był zajęty, a pani uczyła szczęśliwie w innych klasach właśnie fizyki. Mój niebieski sweterek rzucił się w oczy i usłyszałam:

– Do domu i nie przychodź w czymś takim do szkoły.

No to poszłam zadowolona, bo fizyka to była dla mnie ” czarna magia „. W domu odegrałam nieszczęśliwą sierotkę. I się zaczęło: Mama dostała furii ( bo ta moja choroba była naprawdę ciężka i o mało nie zeszłam). Zrobiła taki raban w szkole, że nasz Jowisz powiedział swojej profesorce kilka ” ciepłych słów”. Miałam przechlapane. Do tego stopnia, że pani profesor R. na mój widok czas się cofał.

A było to tak. Moja przyjaciółka, która w naszym liceum miała ” pod górkę ” maturę zdawała na tzw. ” wieczorówce „. Było to kilka lat po mojej maturze. Mieszkałam, już w Chorzowie i byłam ciężko zamężna. Pojechałam do Krakowa pokibicować Hance. Był upalny maj. Miałam na sobie krotką ( mini, ale nie za krótkie) sukienkę bez rękawów z przyzwoitym okrągłym dekoltem w pomarańczową łączkę. Chodzę sobie po korytarzu i czekam, kiedy będzie koniec i nagle znalazłam się ” oko w oko ” z panią profesor R., która schodziła ze schodów.

Ukłoniłam się grzecznie:

– Dzień dobry pani profesor.

A pani profesor spojrzała na mnie i zasyczała ( jeszcze ten syk słyszę).

– Jak ty przyszłaś ubrana do szkoły? Do domu i się przebierz.

Nie powiem z lekka mnie zatkało. Wyglądałam dziewczęco, ale żeby aż tak? Złapałam oddech i słodko odpowiedziałam:

– A pani profesor to mnie chyba pomyliła z kimś innym. Jestem Lucyna D. z domu, a teraz już inaczej i maturę zdawałam kilka lat temu. Nie mogę więc pójść do domu i się przebrać. To znaczy mogę i pójdę tylko już nie wrócę i pani profesor żadnych szkolnych sankcji szczęśliwie wobec mnie już nie wyciągnie. Obróciłam się na pięcie i odeszłam zostawiając panią R. z otwartymi ustami.

Wiedźma III- cia pani Z. niczym się od tamtych dwóch nie różniła. Uczyła astronomii i uważała ten przedmiot za najważniejszy na świecie. Zasłużyła się w moich wspomnieniach, bo podobno wystartowała z pomysłem, żeby regulamin szkolny rozszerzyć o nakaz noszenia przez dziewczyny czarnej lub granatowej bielizny.

Tu nasz dyrektor postawił veto mówiąc:

– Koleżanka, jako dziewica to pewnie nie wie, że taką bieliznę noszą panie o specyficznej profesji, a ja nie chcę mieć takich uczennic w szkole naturalnie.

Pani profesor Z. miała notes w którym zapisywała uchybienia regulaminowe. Kiedy ktoś z nas widział ją na horyzoncie na ulicy wiał w pierwszą bramę albo przecznicę. Jak mówiłam astronomię uważała za najważniejszy przedmiot na świecie i na Radzie Pedagogicznej truła, że ” astronomia to i tamto ” aż znudzony nasz łacinnik odezwał się w te słowa :

– A koleżanka niech tak w te gwiazdy nie patrzy, bo w gówno na ziemi łatwo wejść.

Profesor Z. zatkało a ja tę prawdę mojego profesora pamiętam i przekazuję potomnym.

Były to prawdziwe wiedźmy, czy nie?

I jako, że się zemściłam po latach, moje szkolne wspomnienia uważam za zamknięte.

A teraz czekam na komentarze.

Jak się polepszy, to się popieprzy

I, co by nie mówić, to prawda. Pisałam wczoraj, że wybieram się do Ady. I w tym dniu miałam koło południa incydent jaki jesienią miałam kilkakrotnie w Ascoli Nagłe uderzenie gorąca, potem poty i w końcu słabość. Mierzyłam wtedy ciśnienie i zawsze było podwyższone. W granicach 145- 149. Byłam wtedy u kardiologa, ale później już nie kontynuowałam wizyt z wiadomych powodów. Jak byłam u Ady ostatnio kazała mi mierzyć przed kolejny wizytą ciśnienie, bo miałam za wysokie.

Trudno świetnie.

Ale, że ja pacjent w miarę zdyscyplinowany, to jak sobie przypomniałam, to mierzyłam. Było normalne. Aż do wczoraj. Jak mnie to „cuś ” dopadło zmierzyłam ciśnienie i bach 151, ale dolne w miarę . Pojechałam do Ady. Spotkałam się z nią. Zrobiłam wcześniej to zlecone EKG , a potem okazało się, że mam 170. Gdyby to było w Italii bałabym się trzęsienia ziemi, bo tak miałam przy ostatnim, które wywróciło nam życie do góry nogami. Ale w Polsce? Poza tym okazało się, że mam wysoki cholesterol i na dodatek cukier.

Ten cukier, to akurat mnie nie zdziwił, bo ostatnimi miesiącami w Ascoli żyłam słodyczami i po powrocie do kraju też, aż się unormowało i słodycze przestały mnie ciągnąć. Ada wpakowała mi dwie tabletki pod język i ciśnienie zaczęło spadać. Wieczorem miałam już 109/80.

Powiedziała, że jak się dostałam w jej ręce, to już będę się leczyć. Mam zlecone badanie cukru z glukozą i tabletki na ciśnienie podobno w małej dawce, bo nie wiadomo, co to było. I cholesterol do zbicia.

Zaraz przypomniał mi się Vincenzo w tej sytuacji, bo stałe jest w moich myślach, który brał tabletki, ale twierdził:

-Nie powinienem tego jeść, ale co tam, wezmę tabletkę.

I tak w poniedziałek pojadę ten cukier zmierzyć z tą glukozą.

Wybaczcie, że o tym piszę, ale to forma mojego dziennika więc dla pamięci.

Ada też sama z siebie zauważyła, że mam coś okiem i wystawiła zlecenie do okulisty, którego w Szpakmecie mają.I już mam wizytę 11 kwietnia, co uważam po terminach w Italii za błyskawiczną.

Koniec chorób. To pewnie SKS.

Za to, że był piękny dzień, nawet włożyłam płaszczyk, ale jeszcze nie ten fioletowy nabyty przed wyjazdem, to postanowiłam wracać do domu tramwajem, co jest prawie godzinną wyprawą. Z Rudzie Śląskiej Goduli, kto ciekawy niech sobie poczytać, bo ja nie przewodnik i tylko subiektywnie opowiadam.

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Godula

A mnie się spodobały tam kamienice i czekając na tramwaj przespacerowałam się w stronę kościoła. I to co wpadło mi w oko pokazuję.

Międzu innymi urokliwa kwiaciarnia.

Dojechałam do Chorzowa i tam przesiadłam się na tramwaj jadący pod chałupę. Patrzyłam z przystanku ma ważny kościół dla Chorzowian z centrum, świętej Jadwigi i też go uwieczniłam. Kiedyś na Bloxie opowiadałam o nim. I dużo o Chorzowie. Jak znajdę to przypomnę.

Dziś sobota więc dzień najstarszych moich zdjęć. To taki album

” Ach, co to był za ślub sprzed 13 laty ”

A teraz fotki z uliczki Lisa wieczorową porą z niesamowitym klimatem.

A teraz album, który obrazuje ten fragment ‚ Opowieści ascolańskich i innej włoszczyzny”.

Początek niedzieli

18 października 2010 r.

 Może wrócę jeszcze do  leniwej soboty, o której miałam zamiar opowiedzieć , ale niedziela przebiła sobotę. Poranek normalny,  reszta wczorajszej szarlotki, kawa a potem mały kudłaty nie odpuścił…spacer. Za oknem słońce a wiec około 20 stopni. Można żyć. Wychodzimy, ja i Figaro… po domu, pęta się w piżamie mimo, że kawę już  zaliczył pan domu.

Zaczynamy spacer od innej strony, zwykle wychodzę na nadbrzeżna ulicę od via Soderini dziś nie, jak nigdy coś mnie pognało do Porta Cappuccina i weszłam sobie na nadbrzeżną z tamtej strony. I szok… nie tylko piękny widok wieży naszej osobistej, ale informacja na tablicy, że ta ulica, która wiedzie wzdłuż murów, to jedna z najstarszych ulic w Ascoli … Mało tego zdjęcie tej ulicy do złudzenia przypomina moje. Poczułam się usatysfakcjonowana. No to czytam, że owa urokliwa uliczka wzdłuż rzeki Tronto to, “ Rete li Miergre, czyli ulica… via delle stelle “, od nazwy kościoła Santa Maria delle Stella . Spacerowałam tyle czasu tamtędy i nie widziałam wszystkiego… Murów opasujących Starówkę i owej kapliczki, bo o kościołku trudno mówić. Szukam tego kościołka, o którym informacja mówi, ze zamyka nadbrzeżną ulice i jest juz nieczynnym i czekającym na lepsze zycie… i że kiedyś posiadał ikonę Matki Boski z Loreto. Idę do końca tą ulica. Wcześniej, była w remoncie. I znalazłam ów kościołek.

Zrobiło mi się dziwnie, nigdy wcześniej, mimo, że wiedziałam,  nie widziałam kościołka zamienionego na magazyny. To był przywilej innej rzeczywistości. Teraz Italia,  kraj katolicki, gdzie każdy pyta, jakiego jesteś wyznania, zabytkowy kościołek, o którym można przeczytać, mało tego można go zobaczyć ( mimo zmian w architekturze)… magazyn.  Smutno mi się zrobiło.

Wracam do domu i  wyjeżdżamy. Dokończyć moje polskie zakupy. A co z nich wyszło…opowiem w części kolejnej,  bardzo pogodnej i pełnej słońca .

  Około południa

Wróciłam z psiakiem do domu i po chwili wyjechaliśmy na te polskie zakupy. Zakupy, jak zakupy,  jakieś drobne upominki… i koniec. A dzień był prześliczny, słonce grzało, 26 stopni no to, komu by się chciało wracać do domu. P. zrobił kółko po Ascoli zastanawiając się gdzie by tu pojechać i w pewnym momencie zapytał:

  – Widziałaś willę „ Liliana” w Ascoli?

  – Chyba nie.

  – No to ci pokaże.

Jak zwykle krętymi uliczkami podjechaliśmy pod okazała willę. Rzeczywiście ładna a na górze medalion z owa Lilianą. Na placyku przed nią stały stoły nakryte i kręciły się miłe panie. Nad placykiem dekoracja z kolorowych wstążeczek… ani chybi, jakaś festa ( taki nasz odpust). Widząc, że robię zdjęcie Lilianie, miła Włoszka podeszła do nas i powiedziała:

  – Za godzinę będzie nasza polenta. Serdecznie zapraszam.

Podziękowaliśmy, mówiąc, że być może wrócimy skosztować tej ascolańskiej polenty.

P. już miał pomysł na resztę spaceru.  Wzgórze z ruinami fortecy Pia, która góruje nad miastem od strony Porta Romana. Wzgórze, jest zamienione w park, urokliwy w jesiennym słońcu, prześwięcające przez drzewa. Podjeżdżamy do polowy wzgórza i zostawiamy samochód na parkingu. Piękny stary klasztor a w nim Uniwersytet w Ascoli Piceno – wydział Architektury. Dookoła barierki i panorama na wszystkie strony Ascoli. Pięknie, ale to nie koniec spaceru. Czeka przecież fortezza Pia. Starymi schodami idziemy w góre, mijając wieżę  i znów do góry. Spore to podejście. W połowie schodów robimy przerwę  na odpoczynek. Ja rozglądam się dookoła P. pali kolejnego papierosa. Idziemy… ostatnie schody i okazują się doskonale zachowane mury twierdzy. Nazwę swoja zawdzięcza papieżowi Piusowi IV, który w 1560 roku  postanowił ją odbudować po czasach jeszcze rzymskich, dla obrony miasta. Twierdza połączona była z murami Porta Romana. Na starej mapie z 1640 roku można zobaczyć jeszcze twierdze w całości.  I tak sobie istniała i górowała nad Ascoli, aż Francuzi w 1799 roku rozebrali ją i zamienili w kamieniołom ( niech ich cholera).

Do naszych czasów dotrwały mury strony północnej i wschodniej. Mury twierdzy robią wrażenie… Ogrom. Obchodzimy twierdzę dookoła, a potem powoli idziemy schodami w dół. Teraz widzę piękny dąb a wokół niego żołędzie w czapeczkach. Dziecinnym odruchem zabieram kilka dużych żołędzi w czapeczkach na pamiątkę spaceru. P. pokazuje mi jeszcze hydrofor, który szumi, bo do niego spływa woda z okolicznych gór. Taka rezerwa dla miasta.

Wolno, pięknymi alejkami wracamy do samochodu,  jest południe i mam za darmo koncert. Wszystkie okoliczne dzwonnice kościelne grają na swoich dzwonach. Na wzgórzu słychać je doskonale… Dzwony wielkie i małe dzwoneczki… echo powtarza ich melodie. Słucham… cichną … minęło południe.

Parking, zjeżdżamy ze wzgórza i jak myślicie, dokąd?  Na placyk przed willa „Liliana”, na polentę.

Ciąg dalszy nastąpi w sobotę.

Skończyłam Dianę Brzezińską i z niecierpliwością czekam na premierę dalszych przygód bohaterów cyklu ” Dr. Aleksander Lewis””.

Nie może zabraknąć:

Kącika LM

Kuchnia

Proste Sekrety Przepisów

Pieczone Gruszki Z Gorgonzolą, Miodem i Tymiankiem Wstęp:

Pieczone gruszki to jedno z tych dań, które zachwycają swoją prostotą, a jednocześnie bogatym smakiem. Połączenie soczystych owoców z wyrazistym serem gorgonzola, subtelną nutą miodu i aromatycznym tymiankiem tworzy wyjątkową harmonię smaków, która zadowoli nawet najbardziej wymagające podniebienia. To danie doskonale sprawdzi się zarówno jako elegancka przystawka na przyjęciu, jak i jako lekka kolacja. W tym przepisie zrównoważenie smaków sprawia, że każda gruszka jest niepowtarzalnym doznaniem kulinarnym.

Składniki:

4 gruszki (najlepiej twarde, np. konferencja)

100 g sera gorgonzola

2 łyżki miodu (najlepiej płynnego)

1 łyżka oliwy z oliwek

1 łyżeczka świeżego tymianku (można użyć także suszonego)

Szczypta soli

Szczypta świeżo zmielonego czarnego pieprzu

Opcjonalnie: garść orzechów włoskich lub migdałów do posypania

Instrukcje:

Przygotowanie gruszek: Rozgrzej piekarnik do 180°C. Gruszki przekrój na pół i usuń gniazda nasienne. Ułóż połówki na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, skórką do dołu.

Przygotowanie nadzienia: Ser gorgonzola pokrój na małe kawałki. W miseczce wymieszaj gorgonzolę, oliwę z oliwek, tymianek oraz miód, aż powstanie jednolita masa.

Nadziewanie gruszek: Na każdej połówce gruszki umieść porcję przygotowanej mieszanki gorgonzolowej. Jeśli chcesz, możesz dodać drobno posiekane orzechy lub migdały dla dodatkowej chrupkości.

Pieczenie: Piecz gruszki w piekarniku przez 20-25 minut, aż gruszki będą miękkie, a ser się roztopi i lekko zarumieni.

Podanie: Po upieczeniu, wyjmij gruszki z piekarnika i posyp je świeżo mielonym pieprzem oraz odrobiną soli. Podawaj na ciepło, najlepiej z dodatkiem lekkiej sałaty lub jako samodzielne danie.

Wskazówki dotyczące serwowania i przechowywania:Serwowanie: Pieczone gruszki świetnie komponują się z kieliszkiem białego wina, zwłaszcza z winem o delikatnej kwasowości, takim jak Sauvignon Blanc czy Chardonnay. Można je także podać jako dodatek do dania głównego, np. do pieczonego kurczaka lub wołowiny.

Przechowywanie: Gruszki można przechowywać w lodówce przez 1-2 dni. Aby je podgrzać, najlepiej włożyć je na kilka minut do piekarnika, aby zachowały swój smak i konsystencję.

Warianty:

Z innymi serami: Zamiast gorgonzoli, spróbuj użyć sera camembert, brie lub rokforu. Każdy z tych serów doda inny, wyjątkowy smak do dania.

Bezglutenowe: Przepis jest naturalnie bezglutenowy, co sprawia, że jest doskonałym wyborem dla osób na diecie bezglutenowej.

Z orzechami: Dodanie posiekanych orzechów włoskich, migdałów lub pistacji do nadzienia lub jako posypka sprawi, że danie zyska jeszcze większą chrupkość i smak.

Często zadawane pytania:

Czy gruszki muszą być twarde, czy mogą być miękkie?

Gruszki najlepiej wybierać twarde, ponieważ miękkie mogą się zbyt rozpłynąć podczas pieczenia. Twarde owoce zachowają swoją konsystencję i idealnie połączą się z nadzieniem.

Jakie inne przyprawy mogę dodać do tego dania?

Możesz spróbować dodać odrobinę cynamonu lub gałki muszkatołowej, które doskonale komponują się z gruszkami i serem. Szczypta chili nada daniu pikantnego charakteru.

Czy mogę przygotować to danie z wyprzedzeniem?

Tak, gruszki można przygotować do etapu nadziewania i przechować w lodówce do momentu pieczenia. Będą gotowe do upieczenia tuż przed podaniem.

Jakie wino pasuje do pieczonych gruszek z gorgonzolą?

Najlepiej sprawdzą się białe wina, takie jak Sauvignon Blanc, Chardonnay, Riesling lub wina musujące, które idealnie zbalansują słodycz gruszek i wyrazisty smak gorgonzoli.

Dzięki temu przepisowi możesz cieszyć się wyjątkowym daniem, które łączy słodkość owoców z intensywnością sera i ziołową świeżością tymianku. Idealne na romantyczną kolację, przyjęcie lub po prostu, aby zaskoczyć swoich gości czymś wyjątkowym!

Kącik Majsterkowicza Działkowicza

Pomysłowy Ogród

  · Pomysł uprawy truskawek w długich pojemnikach zawieszonych na ścianie budynku. Pojemniki zawieszone są pod skosem, co pozwala na odpływ nadmiaru wody.

W podobny sposób można uprawiać truskawki (i inne rośliny) także na siatce ogrodzeniowej.

Do jutra.