Przechodzona środa

Rano zgodnie z postanowieniem, że pójdę do Ady, bo sama jednak nie dam sobie rady z tym bólem, zważywszy na Armagedon w domu, zarejestrowałam się do niej na 12.45. Szczęśliwie była dziś na Bukowinie, a tam mam najlepszy dojazd i najbliżej. Słońce wpuściłam do domu i zaraz lepiej się poczułam. Ogarnęłam ile się dało i o 11.15 wyszłam z domu. Na przystanku okazało się, że w rozkładzie internetowym jest przekłamanie i autobus mam zamiast 11.30. , to 11.50.

Trudno świetnie.

Na szczęście zaraz przyjechał inny taki przesiadkowy. Kolejny był za chwilę i dojechałam z piętnastominutowym zapasem. Ada mnie pooglądała, ponaciskała i wykluczyła woreczek żółciowy, którego się bałam, że się nałożył z nerwobólem i stąd ten długi atak. Ale mam zrobić rentgen kręgosłupa. Mam silniejsze leki. Rentgen mam w piątek, bo muszę być kompletnie na czczo i pusta.

No to będę.

Stamtąd pojechałam do Parku Pamięci, bo nie byłam chyba z tydzień. Było deszczowo więc byłam spokojna o pelargonie. Tymczasem tam chyba nie spadła kropla deszczu. Ziemia sucha jak pieprz. Zrobiłam porządek, podlałam i wracam do domu.

I tu już moje szczęście autobusowe się skończyło. Przed nosem uciekł mi autobus. Drugi przesiadkowy na tyle minut się spóźnił, że uciekł mi kolejny. I tak te oczekiwania urosły pewnie do godziny. I wiecie, co jest najgorsze? Jak człowiek widzi ten uciekający autobus, a kolano nie pozwala mu spróbować go złapać.

Musiałam wysiąść jeden przystanek bliżej, bo Netto pod domem zamknięte do jutra z racji remontu. Wysiadłam. Poszłam do Lidla i miałam dwie siatki. A nerwoból szaleje.

Na szczęście ledwie przeszłam na drugą stronę miałam autobus. Za to kierowca był szarżującym tak, że dosłownie wpadłam na siedzenie z zakupami.

A potem jeszcze poszłam do apteki koło domu i wreszcie wywindowałam się na moje trzecie piętro. Teraz piszę na leżąco bloga. Dopiero potem się rozpakuję.

A jutro przychodzi walczyć Piotrek, a babcia planuje spaghetti z tuńczykiem.

I tak wychodziłam 6.333 kroki.

Zasłużyłam na czekoladę z orzechami.

A na Bukowinie były piękne chmury i zielone alejki.

To teraz Kącik LM

Jak mi brakuje tej włoskiej ulicy

A w kuchni

PRZEPIS NA MAKARON, ZIEMNIAKI I MAŁŻE

Składniki:

300 gr makaronu

300 gr obranych małży

200 gr ziemniaków

Natka pietruszki do smaku

1/2 cebuli

1 ząbek czosnku

Olej do smażenia

Sposób przygotowania: Doprowadź wodę do wrzenia na makaron. Na patelni rozgrzej olej i zeszklij posiekaną cebulę i zmiażdżony czosnek. Dodaj ziemniaki, odrobinę wody i szczyptę soli. Gotuj, aż ziemniaki będą miękkie, a następnie zmiksuj wszystko. Dodaj obrane małże i odrobinę pietruszki. Odcedź makaron al dente i dokończ gotowanie na patelni z kremem ziemniaczanym, dodając odrobinę wody z gotowania. Dobrze wymieszaj i podawaj! Smacznego!

Parmigiana classica

Do jutra.

.

Gwoli spokoju

Bo wiem, że przyzwyczajeni jesteście do codziennych moich wpisów, a dziś taki dzień, w którym nie mam czasu i weny.

Bo Piotrek dziś kolejny dzień gipsówał i ścierał. Jest to dla mnie makabra, bo ten cholerny nerwoból nie puszcza. Lata nie ma więc jestem wykończona. Oczywiście mój wnuk sprząta co najgorsze. Ale potem wkraczam ja i doprowadzam kafelki podłogowe do czystości, żeby nie wnosić pyłu do reszty mieszkania. Oczywiście i tak po skończeniu remontu będzie wielkie sprzątanie, bo nie ma innego wyjścia. Chciałam też, żebyśmy coś zjedli i padło na fasolkę szparagową.

Jutro przerwa, a ja może wybiorę się do Ady.

A teraz muszę odpocząć przy programach o polityce. W przerwach czytam ” Kobiety Kossaków”. Świetnie napisana i mnóstwo się dowiedziałam. O siostrach Wojciecha niewiele się wie. I niewiele o autorce ” Pożogi” , którą naturalnie czytałam i chyba mam. Napisała ją kuzynka Zofia Kossak – Szczucka. W ogóle imię Zofia w pierwszych rodzinach Kossaków dominuje. Można się pogubić.

Dobra. Dość tego.

Do jutra.

Z czym to się je

„Dzień deszczowy i ponury”. Tak zabrzmiały mi w głowie słowa lwowskiego hymnu obrońców Lwowa. Co nijak nie ma się do sytuacji, ale te dwa słowa patrząc na pogodę za oknem zadźwięczały mi głowie.

Taka oto pogoda w Chorzowie.

Co więcej na moim termometrze jeszcze mniej, bo 13 stopni.

Nawet nie mam zamiaru nosa wyściubiać z domu. Mam co czytać, bo na czytniku ” Kobiety Kossaków”. A poza tym odkryłam książkę o Magdalenie Samozwaniec, której nie czytałam. Rafała Podrazy, spokrewnionego zresztą z Magdaleną ” Córka Kossaka…”. Jest ebook, to zaraz jak obrobię to poletko internetowe, to ją kupię.

Wczesniej jednak zabiorę się za Tygiel, bo w schowkach pełno.

https://tygielzinternem.blogspot.com/2025/07/tygiel-z-internetem-lipiec-225.html

A teraz mogę się zabrać za wyjaśnienie dzisiejszego tytułu. Bo to będzie o mediach społecznościowych, a właściwie platformach oddanych nam do dyspozycji dla kontaktów międzyludzkich. Właściwie zmotywowała mnie Szmygrys, pisząc, że ona tego Instagramu nie czuje. Ja tak do końca też jeszcze nie, ale już wiem o co w tej zabawie chodzi. Dla mnie najważniejszym i najmądrzejszym jest blog. Pisany, bo wtedy można najwięcej się dowiedzieć nie mówiąc o emocjach jakie piszący w nim zawiera. To taka moim zdaniem elitarna platforma. Zbiera wokół bloga mnóstwo ciekawych ludzi. Teraz podobno narodziła się ustna wersja bloga. Jakiś vlog czy podobnie. Nie interesuje mnie to, chociaż to o czym piszę mogłabym opowiedzieć. Ale nie czuję tego.

Potem jest wszechobecny od lat fejsbuk. Mam tam konto, choć uważam go za platformę plotkarską i niestety w dużej mierze hejterską. Ogarnął cały świat dlatego trzeba w nim uważać jak się pływa. Ale też skoro pisze się książki trzeba na nim mieć konto, bo nic tak reklamy nie zapewnia. Wszyscy piszący mają. Zresztą fejsbuk jest w obsłudze prosty jak budowa cepa i dlatego tyle też jest na nim osób, dla których ważne są tylko lajki i liczba znajomych. Ja po czystce jaką zrobiłam wśród znajomych Polek w Ascoli teraz bardzo niewiele osób przyjmuję do tego grona. Ale fejsbuk potrzebny mi właśnie dla Tygla z Internetem, bo to niewyobrażalne źródło różności. Poza tym wrzucam na niego bloga, dla tych, co nie chcą komentować bezpośrednio na blogu. A czytają.

Od jakiegoś czasu wszyscy są na Instagramie. Nie chciało mi się i nie miałam zamiaru tam zakładać konta. Ale mój wnuk dziecko współczesnej cywilizacji miał w stosunku do mnie plany i do tego potrzebne mu było moje konto na nim. No cóż w klocki internetowe nie jestem tępa mimo wieku więc po założeniu konta zaczęłam ten Instagram oswajać. To nic innego tylko zabawa w obrazki. Patrzę, a tam wszyscy, których znam ( wirtualnie) i jeszcze więcej. Wrzucasz i ten obrazek, do którego można dodać na przykład link do bloga czy muzyki wisi sobie 24 godziny i znika. Kto chce, może sobie tam trafić. Czyli znów reklama twórczości jakby co. I właściwie nic nie kosztuje. Zdjęć zawsze i innych newsów mam od groma i trochę plus cały Internet. Minuta i jest nowa relacja na Instagramie.

Praktycznie zabawa obrazkowa chociaż i tam można pisać komentarze. Ale kudy im do prawdziwego bloga czy fejsbukowych przepychanek, co akurat dobrze. Jeszcze kilka obszarów mam do zbadania, ale już wiem dlaczego teraz towarzystwo przeniosło się na Instagram. Szybko przeglądasz i szybko dodajesz .

Ale jest jedno niebezpieczeństwo. Chcesz istnieć i mieć zamiast znajomych obserwujących ( jak zwał, tak zwał) to musisz te obrazki wklepywać.

Chcesz zwiększyć grono czytelników bloga? To wrzucaj Lucia link na Instagramie.

Co niniejszym czynię.

To jeszcze:

Kącik LM

W kuchni

Pieczone szaszłyki z krewetek

Składniki:

500 g świeżych krewetek

100 g bułki tartej

4 łyżki oliwy z oliwek extra virgin

1 ząbek czosnku

1 pęczek pietruszki

do smaku sól do smaku pieprz

Przygotowanie: 1. Przygotuj panierkę, mieszając bułkę tartą, sól, pieprz, zmiażdżony czosnek, posiekaną pietruszkę i oliwę. 2. Obierz krewetki, odetnij grzbiet, usuń czarną nitkę, opłucz je i osusz. 3. Dopraw krewetki w panierce, delikatnie mieszając; jeśli chcesz, pozostaw je w lodówce na 1 godzinę, aby nabrały smaku. 4. Nabij 4–5 krewetek na drewniany szpikulec. 5. Przykryj blachę papierem do pieczenia, lekko nasmaruj, ułóż szaszłyki tak, aby nie zachodziły na siebie. 6. Skrop je odrobiną oliwy. 7. Piecz w temperaturze 180°C przez 10–12 minut, a następnie grilluj przez 1–2 minuty, aby je zrumienić. 8. Wyjmij z piekarnika i od razu podawaj na gorąco.

Kącik Robótek Ręcznych

Dziergadełka Bernadki

Moja ostatnia, urlopowa praca.

Serwetka z kwiatuszkami

Średnica 61cm, waga 87g.

Kordonek merceryzowany Max Moldo oraz szydełko DMC 1.25mm.

W Galerii ascolańskiej sklepienie katedry powraca do blasku po pamiętnym trzęsieniu ziemi.

I jeszcze przesłanie na obecną sytuację:

Do jutra.

Dzień Bloga Otwartego

„/sprawy /marzenia, których nie zrealizuję bo albo mało realne, albo zabrakło na nie czasu , odwagi, pieniędzy itd.”

Taki oto temat wybrała nam Hania Onyks na dzisiejszą niedzielę .

Zacznę od siebie. Właściwie to wszystko co mogłam zrealizować mam za sobą. Przede mną nie ma wyzwań czy spraw do zrealizowania. Są oczywiście marzenia, które zostaną marzeniami, bo zwyczajnie brak na nie kasy. Tak jak ta podróż statkiem dookoła świata. Statkiem luksusowym. Inne drobne marzenia nie będą spędzać mi snu z powiek jak się nie spełnią.

Kiedyś zabrakło mi odwagi, żeby przeforsować pomysł na życie. Chciałam zostać stewardessą. Skutecznie mi to wyperswadowano bojąc się o mnie. A może to właśnie był dobry pomysł, żeby zaspokoić swoją ciekawość i tę odrobinę szaleństwa jaką miałam i mam w charakterze.

A na wszystko inne o czym mogłabym pomarzyć potrzebuję kasy. A jak jej nie ma, to nie marzę. Tak jest spokojniej.

To teraz Wy.

Ileż wątków się pojawiło

Wypada zacząć od najważniejszego. Imienin naszych Ann i Hann. Już rano napisałam życzenia na platformach, ale blog też nie może się obyć bez złożenia życzeń Solenizantkom.

A teraz kolejne podziękowania. Za rekord wyświetleń na blogu. Myślałam, że po rekordzie 8000 tyś wyświetleń wpisu o wycieczce z Grazią i Sandro do Gubbio więcej się nie uda. A jednak . Wczorajsza wycieczka do Altidona choć we wspomnieniach zebrała aż

Bardzo, bardzo dziękuję i bardzo bardzo się cieszę.

Usiłuję się zaprzyjaźnić z Instagramem. Jakoś nie czuję chemii. Może dlatego, że tam jest zabawa obrazkami. Ale nie jest to nic skomplikowanego więc skoro wnuk namawia, proszę uprzejmie. I zapraszam do obserwowania, bo oprócz bloga, który pojawi się na 24 godziny, jakieś tam obrazki będe wrzucać. Jak trza, to trza.

A teraz największy niewypał dzisiejszy,

Wybrałam się i nie dojechałam. Umówiłam się tam z Agą i już w tramwaju dopadł mnie telefon.

-Mama nie jedź, bo tam nic nie ma. Jedna buda, gdzie rozdają zdechłe zioła, obwoźne naleśniki i lody i Uniwersytet Śląski rozdający ulotki rekrutacyjne. Nic włoskiego nie ma.

Niesławnie więc wróciłam tym samym tramwajem, bo nie chciało mi się iść kawał drogi z racji zamkniętego przejścia pod estakadą. I nie będzie relacji z Dnia Włoskiego w Chorzowie.

To w takim razie Kącik LM z ulicą włoską

W kuchni

klasyka kuchni włoskiej

Kącik Robótek Ręcznych

Ania KarolakNa szydełku

Moja kolejna bluzeczka szydełkowa. Trochę według wzoru Dropsa, trochę po swojemu. Jeśli chcecie też taką sobie zrobić, nagrałam tutorial: https://youtu.be/y3MxHagm9hg

Poradnik PPD

A w Ascoli wciąż echa Quintany

Jutro Dzień Bloga Otwartego. Czy macie jakieś propozycje ?

Do jutra.

Z cyklu ” Italia znana i nieznana”

Jak się ma remont, to pisanie pamiętnika nie jest zbyt ciekawe, Chociaż dzisiaj się działo, a w domu pachniało Italią. Obiad był włoski, bo, co babcia nie zrobi dla wnuka, który na dodatek popracował trochę w kuchni.

Poza tym założył mi konto na Instagramie, bo podobno muszę mieć. Jakoś nie mam jak na dziś do tego serca, ale, co tam mogę blog i tam wrzucać.

Jakby coś, to już wiecie. Jestem i tam. Widzę tam dużo Znajomych więc może tak trzeba.

A na dziś znalazłam wpis z dnia w pięknym miejscu. Fotki też są więc będzie taka obrazkowa opowieść o Altidonie.

Tytuł wpisu: O Altidona ( dla cierpliwych )
Data wpisu: 2013-10-05
Tagi:
Autor: 2lucia

Nad Adriatykiem w moim pobliżu mnóstwo urokliwych miejscowości. Altidony nie znałam. A są jak wiele innych miejscowości nadmorskich dwie. Altidona Marina… czyli wejście nad morze i plaża i palmy na promenadzie + wille mieszkalne. Druga to Altidona bez dodatku w nazwie. Położona nad Altidona Marina na wzgórzu 224 ( plus minus ) n.p.m. Ma to co miasteczko powinno mieć: magistrat, kościół, urokliwe uliczki i tarasy widokowe.

Wczoraj zwiedziłam obie Altidony Tę nadmorską.. z plażą ( kamienista – drobne kamyczki ), palmami i widokiem morskim urzekającym.

Później pojechaliśmy zobaczyć tę drugą Altidonę. Altidona ma fragment starych murów z wjazdem do niej przez bramę. Tego zdjęcia bramy nie mam bo nie miałam jak go zrobić. Postój był na parkingu przy rondku imieniem Petrarki nazwanym.

Poszliśmy pod górę.  Moi panowie zatopieni w pogawędce dali mi wolną rękę i szłam sobie za nimi pomału oglądając to co mi się podoba. Choć raz pełnia swobody. Pierwszy taras widokowy z prześliczną dziewczyną trzymającą w ręce muszelkę. W pierwszej chwili myślałam, że to syrenka? Jednak nie. Plac spory i mała Altidona ma nawet teatr i własny słoneczny zegar. Wychodzimy z placu i uliczką taką trochę bajkową, pełna prześlicznych kamieniczek, zaglądając w ukwiecone zaułki wchodziliśmy na kolejny plac z tarasem widokowym przez ukwiecone wejście.

Tym razem jego naroże z kwiatami zatrzymało mnie dłużej. Tu też figurka dziewczynki z lalką i fragment starych murów.

Piękna panorama z widocznym morzem. Wracamy na uliczkę. Zaglądam do przejść, a ona prowadzi nas na plac sporych rozmiarów z takim ” źródełkiem” z czterema kranikami, wejściem na górny pomost widokowy i bramą nazwaną ” Porta Leone „. Te lwy najlepiej widziałam z góry. Hen daleko morze, panoramę Altidony, jej dachy i w oddali kolejne miasteczko na wzgórzu.

Zawracamy mijając kolejne zaułki i przejścia w kierunku placyku przed magistratem z kościołem. Tu też w głębokiej niszy tablice ku czci tych którzy polegli. Wchodzę jeszcze do kościoła wcześniej fotografując tablice z objaśnieniem jakie zabytki tam się znajdują. Panowie palą papierosy. I koniec spaceru po Altidonie.

Warto bylo. Zjeżdżamy ze wzgórza w kierunku Adriatyku.

Poznałam nowe urokliwe miejsce.

To teraz odnalezione fotki.

Zapraszam do Altidony Marina i Altidony

Ale też prywatne fotki, które bardzo lubię.

To dzisiaj chyba wszystko.

Do jutra.

Klamka zapadła

Zapłacone, uzgodnione terminy dostaw i montażu.

Pojechaliśmy zgodnie z umówioną wizytą do Ikei na 18.30. Godzina dość późna, ale ze względu na pracę Agi, żeby miała czas dojechać do domu. Pani Dominiki, która projektowała i z którą byliśmy umówieni nie było, w zastępstwie był inny pan. Poczytał wszystkie sugestie pani od weryfikacji. Zmienił zlewozmywak na mniejszy i bez ociekacza, bo się nie mieścił. I okazało się, że nasze kurki od baterii w ścianie nie są nad zlewem. Pan z pomocy innej pani ogarnął temat i kurki są przyzwoicie nad tym zlewem. Coś tam zmniejszyli w narożnej szafce. Nie jest ona całkowicie narożna, ale musi tak być w stosunku do górnej i rurek gazowych, które biegną po ścianie. Szczerze mówiąc ja to muszę zobaczyć we własnej kuchni, a nie na ekranie komputera .

Dostawa będzie przez dwóch kurierów 13 sierpnia. A ponieważ jest potem zaraz święto, to montaż w poniedziałek 18 sierpnia. Ale wcześniej muszę zrobić miejsce na te dostawy. Tylko gdzie. Znów będzie jak po moim powrocie, a nawet gorzej, bo w dużym pokoju są rzeczy kuchenne.

Do tego czasu mam nadzieję, że hydraulik odzyska nogę, a mój wnuk zakończy malowanie i podobne. Dziś zmobilizuję moją córkę, która już ma wprawę w takich akcjach na posmarowanie kaloryfera preparatem usuwającym stary lakier. I jako osoba nie pracująca będę sama ten lakier zdzierać. To podobno takimi bomblami odchodzi .

Trudno świetnie.

Ten kaloryfer, to pikuś, ale i drzwi trzeba zmienić, bo są wszędzie brązowe. Takie było kiedyś szaleństwo i ja mu uległam. Co mi te białe drzwi przeszkadzały? 😀

Tak, że zapowiada się ciekawie i burzowo.

Wczoraj musiałam się zgodzić na czarny zlewozmywak bo białego nie było. Też może być choć generalnie mam mieszane uczucia. Ale moja córka chciała, a ja po tej zachciance na baterię Paloma zachcianki wyczerpałam i znów mi wszystko jedno. Chociaż dzisiaj znalazłam do kompletu czarną baterię. Nawet nie jedną i teraz myślę.

Najbardziej mi się podoba ta ostatnia z racji elastycznej wylewki. I ma podwójny strumień wody. Ale zobaczę, co powie większość

Kończę prasowanie, przesadziłam rozmaryn, do nowej doniczki bo inne kwiaty go kompletnie zagłuszyły.

Moja różyczka rozkwitła w pełnej ilości. I prawie biała fuksja. Migawki z mojego okna.

Jak już przy kwiatach, to balkon ma się dobrze. Zapomniałam zabrać ścierkę do podłogi, która się suszy. Kran w kuchni jest czynny i z niego napełniamy butelki z wodą do kwiatów. I trzeba coś kłaść, bo zawsze się uleje.

Trudno świetnie.

To teraz balkon .

To jeszcze zobaczę, co tu dodać w bonusie.

Bo ja, żeby zwiększyć bonus w Ikei domyśliłam pojemnik do szuflady w szafce, której jak na razie nie mam. 😀

Kącik LM

W Kuchni

Coś na śniadanie

No i na dzisiaj wystarczy.

Do jutra.

Wykrojona chwila

Bo na dziś zaplanowałam sporo. A ciało mdłe i muszę naginać te moje plany do niego. O czternastej miałam chyba ostatnią wizytę u dermatologa. Już wróciłam. Zrobiłam po drodze zakupy i mimo tej walki z kilogramami, które nie mieszczą się w regulaminie kupiłam sobie kruche ciasteczka. W nagrodę, bo jeden kilogram zwalczyłam. Za to na Bukowinie, gdzie jeżdżę pięknie zaczerwieniony się korale.

Dobrze spisuje się mój nowy telefon. Rano odsiedziałam na balkonie soleterapię i po niej cały czas coś robiłam, a efektów nie widać. Rozpoczęłam akcję prasowanie dowiedziałam się, że nasz hydraulik w sobotę spadł z drabiny i uszkodził nogę. A tu nadeszła bateria wannowa i trzeba tę rurę wodną wymienić zanim przyjadą meble.

Trudno świetnie.

Cierpliwość to moje drugie imię. Dziś jedziemy do Ikei finalizować zakupy i umówić się na montaż. Teraz trzeba wziąć poprawkę na nogę hydraulika.

Pewnie jak odpocznę, to wezmę się za to prasowanie. Trochę tego mam.

Ale musiałam odpocząć. Wizyta w Ikei dzisiaj pozbawia mnie i Szubartowicza i Gozdyry. A tu będą komentarze na temat zmian w rządzie. Będzie wesoło. Najbardziej mi się wczoraj podobało jak komentowano przecieki i Agnieszka Gozdyra nazwała nowego ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka jastrzębiem, że takie ma cechy i cięty na pisowców. Na to zaraz pan chyba z Konfederacji skomentował, że raczej dziobak. I zaraz ktoś z telewidzów podesłał Agnieszce wiadomość, że dziobak ma .na tylnich łapach jad, który od czasu do czasu wypuszcza więc może być i dziobak.

A dziś mnie oba programy ominą. O ile u pana Szubartowicza jest elegancko, to u Agnieszki Gozdyry bywa zaskakująco.

Trudno świetnie

A to jeszcze ciepłe ascolanskie fotki. Na placu stanęły rzeźby z travertino i Agata zaraz mi je podesłała. Vincenzo tak lubił takie akcje nie mówiąc o mnie. I tego mi najbardziej żal.

I pewnie miałabym sesję przy tych rzeźbach .

W takich chwilach jest mi smutno i dopada mnie złość. Czemu On.

Do jutra.

Z mojego życiorysu w PRL- u

A wszystkiemu winne Radio Pogoda, którego słucham podczas soleterapii na własnym balkonie. Dziś odbyłam ją w pełnym wymiarze czyli od 8.30 – 10.00. I widać, że słońce zdecydowanie jest niżej. Ale, słuchając Radia Pogoda dowiedziałam się, że warszawki PEKIN ma dzisiaj 70 urodziny.

Miałam już wtedy osiem lat, ale sobie żadnych wiadomości w domu na ten temat nie przypominam. Inna sprawa, że byłam na 100% na wakacjach w Jadownikach, a moją babcię pewnie ten ewenement warszawski w postaci daru Wielkiego Brata nie interesował.

Do brzegu Lucia, do brzegu . „22 Lipca ” był do 1990 roku świętem państwowym. Zlikwidowano go i za to dostaliśmy 15 sierpnia. Ale pani Asia z Radia Pogody pytała o wspomnienia o tym świecie

To, kto jak nie ja. I zaraz zadzwoniłam i się nagrałam ze wspomnieniem tego socjalistycznego święta. Dokładnie chyba 10 po dziewiątej usłyszałam się w radiu. A co wspominałam.

Otóż to święto mnie osobiście kojarzy się ze wspaniałym Kiermaszem Książek w WPKiW czyli Parku Śląskim. Młodszym Gościom wyjaśniam, że książek, które wydawano jakoś nigdy w księgarniach nie można było kupić. A na kiermaszu były. Bajki dla dzieci, powieści wznawiane, o których słyszano, że wydano, ale nikt ich nie widział i nawet literatura lekka łatwa i przyjemna. Na przykład seria kryminałów z jamnikiem.

Na pewno kupione na kiermaszu, jak wiele innych książek w domu. Skądś te pełne regały się wzięły. Teraz zastąpiły je eBooki.

Takie krótkie wspomnienie nagrałam dla radia Pogoda. Godzina zero od rana i odstanie w kolejkach w parku. I radość ze zdobyczy.

A jak już wspominamy święto ” 22 Lipca”, to takie moje prywatne wspomnienie .

Mój mąż „po raz pierwszy ” był zagorzałym brydżystą. I on jak i jego przyjaciele z młodości. Już na studiach w Krakowie gdzie mieszkali we trzech na stancji przy ul. Sarego łupali w karty, ale z braku czwartego w kierki. Tylko w ” rozbójniki”. To dla tych, co w kierki umieją grać. Na ścianach wisiały kartki z wynikami. A na nich ” Mistrz Tygodnia”, ” Mistrz Miesiąca”. Kiedy zostałam etatową dziewczyną bywałam na stancji i mój przyszły postanowił nauczyć mnie grać w brydża. Co by był czwarty. W karty lubiłam grać, talent miałam i tak wyrosłam na brydżystę. Po wyjściu za mąż było to naszą częstą rozrywką, bo wszyscy nasi przyjaciele, a było ich trochę mieli połkniętego bakcyla brydżowego. Kiedy tylko spotkaliśmy się u kogoś, a była czwórka, zaraz ktoś zadawał pytanie:

-To, co? Roberka? – I gospodarze wykladali pudełko z kartami.

Tak było też w dniu poprzedzającym 22 lipca. Spotkaliśmy się u nas w większym składzie, tak, że ja jako gospodyni miałam czasami przerwę, kiedy goście rozgrywali partię i robra. Donosiłam napoje i kanapki. Siadając czasem do gry, a tak zaglądając grającym przez ramię. I broń Boże bez komentarzy. To była najdłuższa gra. Minęła północ, za oknem wstał świt, zostali oprócz nas gospodarzy najsilniejsi. Zrobiłam śniadanie, gra toczyła się dalej. Chyba ugotowałam dla wzmocnienia sił rosół. Jak wiadomo rosół gotuje się prawie sam. I po tym rosole gdzieś tak popołudniu postanowiliśmy zakończyć czas brydżowy. Plus minus 24 godziny bez przerwy. Chyba poszliśmy spać, bo następnego dnia trzeba było iść do pracy. I wtedy chyba nie było jeszcze Kiermaszu Książek, który by zmotywował wcześniejszy koniec gry

A nasze dzieci były na wakacjach stąd rodzice zaszaleli

Mieliśmy siły i zdrowie i około trzydziestki. A dookoła był ten straszliwy PRL.😃😃😀

A na czekoladzie Wedla pisało ” 22 Lipca dawny E.Wedel’.

To tyle dzisiejszych wspomnień.

W Kąciku LM

W kuchni

GULASZ BABCI

Składniki:

800 g gulaszu wołowego

2 marchewki

1 łodyga selera

1 średnia cebula

3 średnie ziemniaki

400 g przecieru pomidorowego

1 szklanka czerwonego wina

oliwa z oliwek extra vergine

do smaku sól do smaku pieprz do smaku

bulion mięsny lub gorąca woda z kostką rosołową

1 liść laurowy

Przygotowanie: 1. Pokrój cebulę, marchewkę i seler. 2. Rozgrzej odrobinę oliwy w rondlu i podsmaż pokrojone warzywa. 3. Dodaj gulasz i zrumień go ze wszystkich stron. 4. Wlej czerwone wino i pozwól alkoholowi odparować. 5. Dodaj przecier pomidorowy i liść laurowy. 6. Przykryj gorącym bulionem (lub wodą z kostką rosołową), doprowadź do wrzenia. 7. Przykryj patelnię i gotuj na małym ogniu przez około 1 godzinę, od czasu do czasu mieszając. 8. Dodaj pokrojone w kostkę ziemniaki, dopraw solą i pieprzem, ponownie przykryj. 9. Kontynuuj gotowanie przez kolejne 30 minut, aż mięso będzie miękkie, a ziemniaki ugotowane. 10. Wyjmij liść laurowy, delikatnie zamieszaj i podawaj na gorąco.

I tym którzy lubią kruche ciasto żelazna zasada.

Mąka, masło, cukier

Do jutra .