Dziś trochę więcej 😀

Zacznę od pogody. Wiecie, co mi w niej najbardziej przeszkadza? Niestabilność. Raz, tak jak przedwczoraj. Zimno, wietrznie i deszczowo. Wyciągnęłam kurtkę w której chodziłam w Ascoli kalendarzową zimą. I dobrze zrobiłam, bo inaczej jak to mówiła babcia ” bym uświrkła”. I kurtkę trzeba znowu złożyć, bo od wczoraj znacznie ciepłej. I tak by mogło zostać dłuższy czas. Bo dodatkowo przeszkadzają mi te ciuchy wkładane na siebie. Za dużo tego jak dla mnie. W domu po powrocie znowu trzeba wszystko ściągać, bo ciepło.

Santa pazienza.

A kiedyś na Wszystkich Świętych zimowa rewia mody. Dawno nie byłam w Polsce w tym dniu na cmentarzu.

Dzwoniła do mnie koleżanka z Ascoli, która pojechała na ascolanski cmentarz i chciała znaleźć Vincenza. Poprowadziłem ją jak po sznurku. Przysłała mi fotkę, że tam była.

a ja posłałam do Ascoli miejsce pamięci Vincenza w Polsce.

Dziś te zdjęcia pokazują różnice kulturowe o których nieraz opowiadałam. Włoskie cmentarze to kamienne miasta murów, w które wpuszcza się piętrowo trumny lub urny, które teraz stały się tą współczesną zmianą. U nas nawet jak w przypadku urny mojej mamy jest to grób ziemny. Tylko mniejszy.

Jeszcze jedno spostrzeżenie. Na cmentarzu parafialnym przy kościele świętego Ducha leżą moi teściowie. I mam porównanie z Parkiem Pamięci. Tam panuje niesamowity wręcz porządek. Przy alejkach oprócz dużego śmietnika stoją kontenery i można i tam wyrzucać śmieci przy sprzątaniu grobów. Nie trzeba lecieć do głównego śmietnika. Przy ujęcie wody stoją konewki. A sprzątacze jeżdżą chyba cały dzień i na bieżąco opróżniają kosze i kontenery śmieciowe. Bo obojętnie kiedy przyjdę zawsze widzę jak jeżdżą.

A na Ducha zgroza. Liście odgadnięte tylko z głównej drogi na końcu której straszy śmietnik . Jeden kontener duży i kupy luzem wszelakiego dobra cmentarnego. A, że boczne alejki zarastają i są na nich opadłe liście, to zamiatanie klasyczna robota głupiego.

Zależy chyba od proboszcza, bo na drugim cmentarzu świętej Jadwigi jest porządek. W biurze do którego zadzwoniłam o numer kwatery gdzie leży moja druga teściowa, którą bardzo lubiłam od razu dostałam informację, a nawet instrukcję jak tam dojść. Nie ma ich w Grobonecie.

A, że ten Dzień Pamięci, jest często spotkaniem rodzinnym więc jutro robię kajmak.

Teraz siedzę w poczekalni czekając na zastrzyk. Poślizg jest spory. A potem korzystając, że mam od razu przeciwbólowy muszę podejść do sklepu na zakupy.

I tak zrobił się całkiem spory wpis.

Jutro będzie o najlepszym kajmaku z kolejnymi etapami pracy.😀

To do jutra.

Bardzo krótko

Bardzo sympatyczny dzień. Miłe spotkanie, wspólny pobyt na cmentarzu przy grobie naszych teściów i jego uporządkowanie. Pogoda na zamówienie. Potem domowe pogaduchy na które załapał się mój wnuk. I teraz programy publicystyczne z elementami aktualności politycznych. A dzieje się.

Jutro ostatni zastrzyk w kolano i zobaczę, co potem. Jutro postaram się napisać o tym co się dzieje w codzienności mojej.

Do jutra.

Nosił wilk razy kilka …

Ponieśli i wilka. W roli głównej PiS.

Jak ja się wczoraj ucieszyłam, kiedy pisowski Titanic najechał w końcu na tę górę lodową i powolutku nabiera wody. A jeszcze wczoraj profesor Dudek mówił, że PiS ma sztandarowy projekt CPK i jest z nim kojarzony. Dobrze kojarzony. A KO mimo, że go realizuje nie ma takiego społecznego projektu i poparcia. No to już nie będzie dobrze kojarzony. Bo CPK ma nowy skrót: Cały PiS Kradnie.

Przy tym ” roztargnienie” posła Konfederacji i niezapłacenie za patelnie i talerze w Ikei, to drobiazg. Ale jest o czym mówić. 😀😀😀

A wisienka na torcie, czyli ta orkiestra z Titanica”, co to grała do końca, to sprawa Ziobry. 26 zarzutów prokuratury. I to poważnych. Konieczne jest zdjęcie immunitetu poselskiego. I zastosowanie aresztu. A pan Ziobro przebywa na Węgrzech? Wróci?

No nic.

Słychać wycie? Znakomicie.

Do jutra.

Znowu zmiana

Zmiana czasu naturalnie. I chociaż ten czas w godzinach porannych mi odpowiada, bo jest jasno jak jestem obudzona, to już popołudnie o wczesnej godzinie z ciemnościami za oknem już nie koniecznie . I chociaż nie pracuję zawodowo więc teoretycznie ” co mi tam” , to jednak czuję się rozregulowana. Wczoraj obudziłam się tak wcześnie, że nawet tłumaczenie sobie, że to wcale nie ta godzina, co dzień wcześniej nic nie dało.

Czasami miałam tak w Ascoli. Wstałam, zrobiłam sobie kawę o godzinie, według nowego czasu szóstej rano. I tak potem się w sumie bez celu kręciłam po domu. Do ” Śniadania Rymanowskiego”, a potem wywiadu z ministrem Żurkiem. Zeszło do południa. I padłam, przespałam kilka godzin. Czytałam potem i zaliczyłam dwa odcinki serialowe ” Lalki”. Wolę seriale, bo film zabiera wspaniałe książkowe sceny. A tu są. Jak słynna:

– Józiu, a która to?

-Piata, szósta, siódma ÓSMA panie radco.

– Jak to ósma? No tak, szósta, siódma, ósma. Jak ten czas leci ” .

I w tej scenie genialny Czechowicz.

Mimo, że gadżety elektroniczne same pozmieniały godzinę, to w trzech zegarach musiałam ją pozmieniać. Plus na czytniku. Czyli nie całkiem bezboleśnie. Nie mówiąc o zegarkach ręcznych. Te sukcesywnie. 😀

I jest jedyny program, który poza wiadomościami oglądam w telewizji czyli ” Taniec z gwiazdami”. Czy ktoś jeszcze ogląda? Jak tak, to mam pytanie o wczorajszy werdykt. No szlag mnie trafił. I to podobno głosowanie widzów zaważyło.

Trudno, świetnie.

Dziś przywiózł kurier z Ikei kolejną paczkę. Szafka na buty nr. 2. Ciekawe, kto ją złoży. Bo syna nie ma. Chyba padnie na Piotrka.

Za oknem pogoda mokra. Nie pada tylko tak siąpi i to od pierwszej. Ledwie wyszłam do sklepu. Za to kupiłam kilka zniczy i podglądałam kwiaty. Jest dużo i ładnych. Koło środy wykopię pelargonię i wstawię w ich miejsce doniczki z chryzantemami. Bo w samo Wszystkich Świętych pojedziemy do Parku Pamięci i na cmentarz na Ducha gdzie leżą moi teściowie. I na cmentarz Jadwigi gdzie jest pochowana moja teściowa z drugiego małżeństwa. Potem pojedziemy do synowej na obiad. A ja w piątek zrobię prawdziwy domowy kajmak. Dziś kupiłam wafle tortowe. W piątek rano nastawię masę, bo to jest kilka godzin. I w sobotę część tego kajmaku zawiozę do synowej.

Ona z nami nie pojedzie, bo zawiezie swoją babcię w fotelu na kółkach pod krzyż na pobliski cmentarz. Tam zapalą znicze. Babcia mieszka teraz z nimi i ma 99 lat. Chodzi po domu, ale na spacer jest wożona. Często mój wnuk wozi prababcię na spacer.

Do Parku Pamięci pojadą z synem jak on wróci do domu z pracy.

Czyli plany są. W niedzielę ja może się wybiorę na groby moich przyjaciół.

A teraz wracam do ” Lalki „.

Do jutra.

Dzień Bloga Otwartego

Wracamy dziś do rozszerzonej wersji o tym co nas denerwuje w niechlujstwie językowym i błędach językowych, od których sami nie jesteśmy wolni.

Już wcześniej wywołałam ten temat, bo i pisarze piszą tak, że człowiek zastanawia się czy po drodze zmieniły się zasady gramatyki języka polskiego.

Tłumaczenie, że język podlega zmianom jest dobra w przypadku kiedy ten fakt dotyczy pojawienia się nowych słów, a nie usankcjonowania błędów.

Ale jak chodzi o mnie, to nie tylko te podane przykłady i przeze mnie i przez Was powodują u mnie organiczną wysypkę. Dotyczy to również słowa perfumy. Nie mogę znieść używania słowa ” perfum” jako rzeczownika. Bo mamy perfumy jak i lody. Nie kupujemy ” loda”, tylko lody. Albo porcję lodów, bo są właśnie lody. To miałam od dziecka i te lody i te perfumy wbijane w domu do głowy. Był to bardzo ciężko grzech takie mówienie.

Ale czas biegnie i poza innymi wymienionymi przez Was strasznie mnie zaczęło razić używanie mnóstwa słów w języku angielskim. Kiedyś już to przerabialiśmy. Potocznie mówiono o tym ” makaronizmy”. Zwłaszcza nazwy klubów, barów i restauracji mają świadczyć o prestiżu nosząc obcojęzyczną nazwę.

No i ja jak wiadomo nie lubię feminatywów, bo uważam, że to jest dowartościowywanie się na siłę. A kiedyś kiedy kobiety przełamały męską zawodową hegemonię to właśnie forma ” pani” dodana do formy określającej zawód była nobilitacją:

pani minister, a nie ministra

pani adwokat, a nie pani adwokatka chociaż kolokwialnie tak się używa, ale nigdy w rozmowie bezpośredniej.

I wariactwo poszło dalej. Ta ” gościni”. Mnie osobiście kojarzy się to nie z gościem, a gościńcem. 😀

I tak mogę bez końca.

Czy ktoś to własnej lekarki mówi ” pani doktorko, czy pani doktor”?

Nie dajmy się zwariować.

Wietrzna sobota

Łeb chciało dzisiaj urwać. Momentami na szczęście. I wiatr taki zimny, że jak wróciłam do domu, bo mi się spacerów zachciało do Parku Pamięci, to na szczęście miałam resztę rosołu z lanymi kluskami. Co jak wiadomo na przewianie jest dobrym lekarstwem.

A jak wychodziłam, to świeciło słońce. Wczoraj zgodnie z postanowieniem oglądnęłam pierwszą adaptację „Lalki”. I muszę napisać, że chyba wizualnie to najlepszy Wokulski. Bo Wokulski nie był urodziwym amantem. A Mariusz Dmochowski ze swoją zwalistą figurą był zaprzeczeniem amanta kuzyna Starskiego, w którego wcielił się oczywiście Andrzej Łapicki.

Dziś wieczorem zacznę serial, ale pamiętam, że Jerzy Kamas był za przystojny. Teraz podobno gra go  Marcin Dorociński, którego nie znam za dobrze, ale też chyba za urodziwy.

No cóż ” pożyjemy, zobaczymy”.

To tyle o ” Lalce”. Lubię dotrzymywać słowa i skoro obiecałam mojej synowej babkę cytrynową na dzisiaj, to ją naturalnie upiekłam. Smak cytrynowy wzmocniłam ostatnią pigwą, którą wcześniej starłam na cieniutkie plasterki, zasypałam cukrem i pokropiłam solidnie cytryną. Nałożyłam tę warstwę na środkową część ciasta, wykładając pozostałą część na górę. I oczywiście cała jest solidnie oblana lukrem cytrynowym, który stanowi o smaku ciasta.

I to by było na tyle z pieczeniem. Kolejne chyba zrobię na Wszystkich Świętych i będzie to kajmak. Muszę tylko zdobyć wafle. Takie mam przynajmniej plany. Potem na powrót syna ascolana, bo obiecałam.

Aga dla odmiany przyniosła owoce pigwowca nie mylić z pigwą i dziś rozpoczęła misterium nalewkowe. Oto owoc pigwy i owoce pigwowca

A fejsbuk przypomniał dzisiaj moje zdjęcia sprzed 10 lat. I kolejny raz stwierdziłam, ze tylko Vincenzo potrafił robić mi zdjęcia. A na zdjęciach piękna jesień włoska.

A jutro pogadamy na temat zaproponowany przez Tessę:

„co nas denerwuje w nowomowie;) Lub które błędy językowe najbardziej ;)”

Do jutra.

Nie załapałam się

Wczoraj było na dworze pięknie, balkon otwarty, słońce, ale wiał halny. Halny to taki odpowiednik włoskiego sirocco. Przynosi złe samopoczucie. Ale, że wczoraj zderzył się ze słońcem, to wcale mi tego złego samopoczucia nie przyniósł. Mimo, że musiałam siedzieć w chałupie z panem Złotą Rączką. Ale warto było, bo nawet szuflada nie straszy brakiem frontu. A łazienka też już bez usterek. Z tej radości zafundowałam sobie wieczór serialowy i nadgoniłam ” Na dobre i na złe „. Oczywiście po programach politycznych. Z dziką radością słuchałam reakcji pisowców na wzrost poparcia Koalicji Obywatelskiej.

Ale znów mam dylemat językowy. To znaczy ja nie mam. Otóż jak już nawet całkiem niezłe autorki piszą , że ktoś był w dresach, to włączą mi się cofka. Za moich czasów, bo może nie zauważyłam zmiany, dres był rodzaju męskiego liczby pojedynczej i był kompletem. Składał się z góry czyli bluzy dresowej i dołu czyli spodni dresowej. Człowiek wkładał na siebie albo bluzę, albo spodnie, albo całość czyli DRES. A teraz istnieje sugestia, że wkładajac dresy ma ich na sobie minimum dwa. Bo dres ma liczbę mnogą czyli właśnie owe ” dresy”. Bo jak dres ma jedną bluzę i jedne spodnie, to dresy mają minimum dwie bluzy i dwie pary spodni. Czyli tyle wkładamy na siebie jako dresy.

To jest tak jak z tą słynną pościelą. Pościel nie ma liczby mnogiej. Pościel z założenia jest kompletem i kiedy kupujemy jej więcej, to kupujemy dwa, trzy komplety pościeli. Bo odmieniamy ją wyłącznie w liczbie pojedynczej. A kiedy pojawia się w większej ilości wspomaga się przy odmianie słowem „komplety” . A komplety są już liczbą mnogą. Zresztą to nie kącik gramatyczny. Błagam urządzmy krucjatę przeciw mówieniu ” pościele”. Bo to brzmi masakrycznie.

Dziś za to mamy przyspieszony listopad. Na szczęście rano przyjechał mój wnuk i spędziliśmy miłe przedpołudnie plus zakupy w Castoramie. Musiałam kupić żarówki, bo zapas się skończył. I wreszcie doniczkę dla rozmarynu, którą na balkonie jeszcze strącił wiatr i stłukł.. No i oczywiście zjedliśmy razem obiad. Babcia się sprężyła kuchenne.

Samopoczucie babcine w pełni zaspokojone. To teraz blog, potem książka w wersji elektronicznej, potem wieczór polityczny. I dygresja.

Wiecie dlaczego lubię program ,” Punkt widzenia Szubartowicza”? Bo redaktor Szubartowicza mówi pięknie po polsku.

A na późny wieczór zaplanowałam film ” Lalka” z 1968 roku.

W kolejnych dniach serial ” Lalka „.

A dlaczego? Bo raz chcę sobie przypomnieć dobrych i genialnych aktorów, a dwa chcę mieć porównanie z nowym serialem. Podobały mi się migawki z kręcenia tegoż.

A co jutro? Zobaczymy.

Do jutra

Autoreklama przy pomocy placka ze śliwkami

Patrzę sobie na różne znajome osoby, które piszą książki i blogi i mają konta na platformach społecznościowych, a zwłaszcza na Instagramie. I widzę piękne obrazki z promowanymi książkami czy blogami. Ja mam za sprawą wnuka też konto na Instagramie, ale serca do filmików nie mam. Za to wrzucam link do bloga. Ale dziś przy prawdziwie pięknej pogodzie zostałam zmuszona do siedzenia w domu. Ponieważ w mojej łazience już po liftingu straszył brak płytek zdjętych przez Spółdzielnię przy wymianie w pionie rur kanalizacyjnych, a ani syn, ani wnuk raczej nie pałali się do prac glazurniczych. I tak sobie te ubytki straszyły . A, że ja mam wprawę w szukaniu fachowców znalazłam pana, który figuruje w usługach jako ” złota rączka”. Bo to niewielka praca choć za muszlą klozetową. Kafelki miałam nieuszkodzone. I wczoraj miałam telefon, że ma ” okienko” i może przyjść wcześniej niż w przyszłym tygodniu. W łazience więc trwają prace, a ja wciąż w kuchennej euforii upiekłam placek ze śliwkami według własnego przepisu.

Ciekawe jak długo mnie potrzyma ten zryw kuchenny. Pewnie to z racji braku ( tfu, tfu) nerwobólu i pojawienie się słońca.

Dla pana Złotej Rączki będzie jeszcze jedna naprawa na już. Uszkodzona szuflada w segmencie zabytkowym ” Polan” i ponieważ chcemy z Agą wymienić wannę zrobienie nowej półeczki w łazience. Ale to po zakupie wanny.

A co z tą autoreklamą?

Upiekłam ten placek i chciałam go Wam pokazać jak zawsze. I tu mnie olśniło, że ja też zaaranżuję fotkę reklamową.

To znaczy na zdjęciu ozdobionym serwetnikiem łabędziowym umieściłam moją książkę ” Polskie smaki i włoskie przysmaki”, w której to książce jest ten przepis na placek ze śliwkami. Placek oczywiście też.

I tak sobie siedzę i czekam na koniec prac i wtedy może wyjdę na spacer.

Do jutra

Antyprogram życiowy, osoby urodzonej przed rokiem 1949

Dlaczego akurat ten rok ZUS wybrał sobie na regulację różnych zasad emerytalnych nie mam zielonego pojęcia. Pewnie wyszła mu jakaś średnia i ci urodzeni wcześniej w systemie już nie żyją. A tymczasem w moim przedziale wiekowym, czyli tych urodzonych przed 1949 coraz więcej stulatków. I raczej na nas ZUS nie zarobi.Ale nie o tym.

Otóż od można powiedzieć lat najmłodszych nie cierpiałam ludzi, którzy wszystko wiedzą lepiej i na dokładkę chcieliby swój model życia dopasować do innych. Nazywałam ten typ ” typem harcerskim”. Raźno przez życie ” choć burza huczy wkoło nas”. Nie ma w tym nic złego, dopóki w tej burzy wędrują sami.

Całe moje życie, coś musiałam. Właśnie w takt tej piosenki ” choć burza huczy ..”. I teraz nareszcie nic nie muszę. I jako osoba dość uparta nie dam się zmanipulować do życia, że tak trzeba. Że trzeba cieszyć się każdym dniem, bo nie wiem ile mi tego życia zostało. A więc patrzę za okno i widzę dzień bury, szary i ponury.

„Ale nic, to Baśka „

Wkładamy stosowny ubiór czyli nieprzewiewną kurtkę i kalosze, bo siąpi i z radością wychodzimy na spacer.

A po jasną cholerę, że tak uprzejmie się zapytam? Bo w założeniu nie ma złej pogody, tylko trzeba się stosownie ubrać. Czy ja komuś polecam nie wychodzenie w jesienną szarugę, czy depresyjny dzień jesienny jak nie musi ? Chcesz, a idź i nie ucz mnie, że w taki dzień spłynie na mnie radość życia, bo nie wiem ile tych dni przede mną.

No właśnie nie wiem i wcale mnie to nie interesuje. Nie będę pisać peanów na cześć jesieni, bo jej nie lubię. Moja synowa kocha jesień, ale nigdy nie namawiała mnie do jej polubienia, bo ona ją kocha. Kocham moją synową, a jesieni nie. Czy to coś zmienia.

Bywają dni, które mieszczą się w mojej strefie komfortu jak dziś. I ja osobiście wolę prawdziwe zimowe dni. To jesień jest na samym końcu moich ulubień.😀

Tak jak nie mam zamiaru uczestniczyć w różnych Kołach Emerytów. Bo to znowu pachnie radością na siłę. Spotykamy się i ach jak cudownie. Opowiadamy sobie, o wnukach, chorobach, bolączkach starych ludzi, których nam nie brakuje. A… Jeszcze mamy wypieki i robótki.

Dobra, jak ktoś lubi, Bóg z nim. Ja nie lubię. Nie lubię lubić nic pod dyktando. Amen

I nie lubię, jak ktoś mówi mi, że ciesz się, bo nie znasz dni, ani godziny.

A dziś dzień kuchenny.

Na oknie w kuchni zielony ogródek.

Rozmaryn, bazylia i pietruszka. Plus zielona sałata, którą kupuję z korzeniami i trzymam w wodzie na oknie .

Moje dzisiejsze śniadanie.

Zamiast cantucci kromka chleba z masłem i dżemem malinowym. Bo taką miałam zachciewajkę. I oczywiście maszynka espresso. Jedna taka dziennie. Plus tabletki od Ady.

A potem w myśl, że środa, to dzień targowy pojechałam na targ. Śliwki na jutrzejszy placek.

Inny niż ostatnio. Będę mieć gościa, grzyby na obiad ( maślaki i kurki)

plus kasza.

I ostatnie chyba ogórki na małosolne. Dokupiłam chrzan.

I zaraz przyjdzie pan „złota rączka” do łazienkowych naprawek.

Dopóki świeci słońce mogę wyjść na spacer. Ale tylko kiedy mi się zachce, a nie, że muszę.

Bo ja już nic nie muszę tylko mogę jak chcę.

To jest mój anty program na życie. Zero musów, zero zdrowego stylu życia wliczając zdrowe odżywianie. Bo ja lubię boczek, smalec utopiony przeze mnie, ciasto domowe, kuchnię włoską, kuchnię galicyjską mojej babci.

Bo radość życia, to nie są zakazy i nakazy, a smaki i narzekania jak coś mi się nie podoba. Nie narzekam codziennie bez przerwy. A wręcz przeciwnie .

Do jutra.

I ” po ptokach”

Było słońce, było. U mnie jeden dzień. A dziś powrót do nienormalności. Szaro, buro i ponuro. Diabli wzięli moje plany. Chciałam pojechać na targ po ogórki, śliwki i w ogóle różności jesienne z grzybami na czele. Teoretycznie mogłabym. Ale mi się nie chce.

Już prawie mobilizowałam się do wyjścia do sklepu. Nawet śmieci przygotowałam… ale odpadłam i wróciłam na kanapę. Miałam białą noc. Czekałam na wyniki Konkursu Chopinowskiego, a i tak po ich usłyszeniu nie zasnęłam. Koło czwartej odłożyłam książkę. Wolwowicz skończyłam i jeszcze potem kolejną Rogalę i teraz wzięłam się za ostatni tom sagi żuławskiej. I nic w nocy nie pomogło. Dziś chyba zaparzę wieczorem jakąś herbatkę.

Nie chcę brać żadnych prochów. Czy ja przy takiej pogodzie mogę myśleć o wyjściu z domu, albo o jakieś pracy domowej?

Mam w planie taką jedną, ale …ale mi się nie chce.

W niedzielę upiekłam ten zaplanowany placek autorski. To się podzielę przepisem. Otóż ciasto jest jak na crostatę.

Za to nadzienie wyglądało tak:

3 gruszki

1 pigwa

starty imbir ile kto lubi

Gruszki i pigwę obrane ścieramy na grubej tarce. Mieszamy dodajemy imbir i nakładamy na ciasto. Na wierzch dodałam pokrojoną drobno gorzką czekoladę. A na wierzch starłam resztę ciasta, bo z ciasta 1/3 zostawia się na wariacje wierzchnie.

Ciasto było tak dobre, a załapał się na nie też mój wnuk, który w przerwie kolejnych nauk wpadł do babci na kawę, że zostały trzy kawałki. I te uwieczniłam na fotkach

Czyli, kto ma pigwę, to oprócz ” pigwówki ” może zrobić ciasto gruszkowo- pigwowe. Gruszki słodkie, pigwa kwaśna i jeszcze imbir z gorzką czekoladą. Pycha.

I tym słodkim akcentem kończę i myślę:

– Jak tu nabrać chęci do wyjścia?.

O podjętej decyzji na ” tak” lub ” nie ” jutro.

Do jutra.