Czwartek cierpliwości

Czemu cierpliwości? Ano dlatego, że dziś mam zastrzyk w kolano. Ale nie kwas już tym razem, bo po trzech zastrzykach poziom mam uzupełniony. A czekanie na ten zastrzyk, to minimum dwie godziny w kolejce mimo wyznaczonej godziny. Bo to jest godzina o której pisze kartka, że może ulec zmianie. Toteż ulega. Czyli siedzę i zaczęłam pisać. Pogoda w miarę słoneczna i wczoraj i dziś. A ja powolutku odhaczam to, co z planowanych robót wykonane. Żeby nie zapeszyć idzie dobrze. W lodówce stoją wigilijne śledzie. Sugo ascolanskie z tuńczykiem zrobione, nawet je dzisiaj dodatkowo zapasteryzowałam. Barszcz się kisi. A nawet karp na „po żydowsku”, poporcjowany i umyty zamrożony już pewnie w szufladzie lodówki. Czyli teraz dopiero od niedzieli misterium kapuściane. Tak myślę, że może jutro pościągamy pudełka z bombkami i inne choinkowe dekoracje, żeby powoli ubierać choinkę.

Dziś jeszcze jak wyjdę z tego zastrzyku, to wejdę do optyka w sprawie okularów do czytania. A potem w domu wstawię do piekarnika mięso na jutrzejszy obiad z Piotrkiem. Przygotowałam wczoraj. Rano nastawię kaszę jak się zapowie 100%.

Zastrzyk zrobiony. A ponieważ byłam w centrum poszłam więc sobie załatwić te okulary do czytania, żeby sobie poprawić komfort czytania z racji tego astygmatyzmu. Kupiłam kilka drobiazgów jak mata do wanny czy nowy jasiek dla mnie i dwie bawełniane poszewki na niego. Późno wróciłam i najpierw powiesiłam pranie, a potem podpisałam prezenty, bo przyszły jednak te zamówione zawieszki. Ze wstążeczkami.

To teraz mam spory zapas. 😃 W piekarniku dusi się mięso, a ja sobie odpocznę. Na jutro też mam plany, ale takie niezamęczące. To do jutra. Widać, że Duch Bożego Narodzenia na Was dmucha, bo statystyki spadają 😃. Jeszcze czas zrobić plan, żeby tak robić, co by się nie narobić.

Do jutra.

17 grudnia

List na tamtą stronę.

Amore mio!

Wiem, że nie muszę pisać po włosku, bo dla Ciebie są znajome nie tylko wszystkie języki świata, ale i myśli w tych językach. Mogłabym spróbować udać, że piszę list do Ciebie taki prawdziwy w Twoim języku, ale nie potrafię oddać wszystkiego, co czuję w obcym dla mnie brzmieniu, choć znanym.

Już rok jak nie ma Cię przy mnie. Podobno najstraszniejszym jest pierwszy rok samotności. Podobno, bo dla mnie nie ma różnicy czy to jest juz ten czas, który łagodnieje.

Ten czas jest wciąż taki sam. Nie potrafię zapomnieć nic z tamtego strasznego okresu. Ostatnich nocy spędzonych przy Tobie i pierwszych chwil bez Ciebie. Rzuciłam się wtedy w przygotowania do powrotu. Bo nie mogłam zostać w Ascoli. Mimo, że wciąż je kocham, to nie jest to już moje ukochane miejsce. Bo nie ma w nim nas. A ja sama stanowiłabym tylko namiastkę tamtej Luci. I pewnie byłoby mi jeszcze trudniej.

Wróciłam tu, gdzie są moi najbliżsi. Oni nie zastąpią mi Ciebie, ale łagodzą ten ostry ból, który pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach.

Stworzyłam dla Ciebie miejsce w Parku Pamięci. Mam wrażenie, że to właśnie tam przeniosłeś się z Ascoli za mną. Żebym nie była bez Ciebie. Żebym mogła tam właśnie jeździć na spotkanie z Tobą. W domu pali się zawsze lampka na parapecie włoskim zwyczajem i palić się będzie dopóki ja będę tu, a Ty tam. Zgaśnie kiedy dołączę do Ciebie. Bo tak będzie.

Moja miłość będzie tym drogowskazem, żeby trafić do Ciebie. A i mam nadzieję, że nie będę musiała Cię szukać i że będziesz czekał jak zawsze kiedy wracałam z Polski. Czy to była głęboka noc czy dzień. Będziesz czekał tuż za granicą naszych światów. Aby stały się jednym miejscem wspólnym.

Dlatego nie ciągnie mnie do Ascoli. Nie ciągnie do Italii. Bo nie ma tam Ciebie. Ty jesteś tu w moim sercu, przy mnie i nie dopuszczę, żeby Twoja postać zaczęła się rozwiewać w czasie. Może znów wrócę do włoskich wspomnień. Jednak wciąż to nie jest ten moment. Dalej będę jeździć do Parku Pamięci i rozmawiać z Tobą w myślach. Wiem, że jesteś ze mną, bo los w myśl przysłowia , które ma swoją wersję włoską ” lepiej późno, niż wcale” podarował nam miłość.

Najpiękniejsze uczucie kobiety do mężczyzny i mężczyzny do kobiety.

” Meglio tardi che mai”.

Sempre tua Lucia.

Bez jemioły roczek goły

Jemiołę i w Ascoli kupowaliśmy i wisiała cały rok nad drzwiami wejściowymi. Nie mam jeszcze rozeznania gdzie, co pojawia się przed Świętami. Tak było z opłatkami. Tymczasem są w kwiaciarni, a nawet w małym sklepiku papierniczym. To samo z jemiołą. Nigdzie nie widziałam więc nowożytnym zwyczajem poszukałam na allegro. Była. To w niedzielę zamówiłam i dziś odebrałam z paczkomatu. Duża i śliczna. Już ją wsadziłam do wazonu z wodą. Żeby w dobrej kondycji dotrwała do Świąt.

A teraz rozpiska tygodnia przedświątecznego czyli:

Co robić, żeby się nie narobić.

Oprócz wyjścia do paczkomatu poszłam po śledzie korzenne, które tylko dwa, a może trzy razy do roku sprowadza mały sklepik spożywczo- warzywny. Zgodnie z informacją dotarły i kupiłam i dzisiaj je przygotuję do słoików. Tam też kupiłam ogórki kiszone potrzebne do ich zrobienia. Jeszcze chce zrobić tę wigilijną ascolanę i też zamknąć w słoikach .

Jeżeli będzie mi się chciało, to może zakiszę barszcz z buraków. Ale raczej zostawię to na jutro

Jutro jadę do Parku Pamięci. Już rok. I potem może jeszcze zrobię jakieś zakupy. Przygotuję też mięso na najbliższy obiad z Piotrkiem. A potem to już bieżące sprawy

W sobotę zmienię pościel i w niedzielę wypiorę co się da. I rozpocznę gotowanie kapusty z grzybami. Aż do Wigilii będę coś dodawać. We wtorek będzie gotowa i garnek stanie na balkonie, bo jest coraz zimniej. Wtorek piekę: bakaliowca i keksa zwanego u mnie po krakowsku ” cwibakiem”. I jeszcze ciasto makowo- jabłkowe. Agnieszka pewnie w poniedziałek będzie piekła piernik. A ja w poniedziałek albo niedzielę ubiorę choinkę.Nie możemy sobie przeszkadzać. No i wtorek to ryba po żydowsku. Najbardziej pracowity dzień. Jednak wcześniej się nie da.

Na samą Wigilię zostaną mi krokiety ziemniaczane z orzechami i pieprzem do ryby. Usmażę i u synowej podgrzejemy we frajerku. I jeszcze tylko dla niej pod choinkę babka cytrynowa. Na życzenie.

Piotrek już wczoraj powiedział, że mam się nie martwić. On to ogarnie. I wszystko zabierze w dużym pudle plus prezenty i nas. Czyli plan jest. A jak się będzie układał zobaczymy.

Do jutra.

Czas przyspieszyl

A ja w sobotę zgodnie z założeniami nic nie robiłam poza czytaniem. Przeczytałam dwie książki. 5 i 6 tom Sagi Warszawskiej i czekam na tom 7. Natomiast wczoraj pojechałyśmy z Agą do Auchan kupić choinkę i co tam jeszcze zobaczymy. Choinkę kupiłyśmy taką z cyklu ” na pniu” . Pokażę kiedy będzie ubrana. I nic specjalnego więcej. Pod Auchan stal samochodzik Rudolf Czerwononosy

Niestety z wypadu z synową na kiermasz chorzowski nic nie wyszło, bo źle się poczuła. I jednak kiedy zaczął kończyć się dzień poszłam sama.

Nasz Chorzów po zamknięciu estakady i braku przejścia przez Rynek jest podzielony na pół. Nawet mamy dwie choinki. To jedna z jednej strony miasta, tej od ulicy Wolności.

A stamtąd obeszłam kiermasz i pomyślałam, jak bardzo różni się od gwarnych radosnych włoskich kiermaszy. Snują się smutni ludzie i nawet muzyka i później koncert na malej estradzie nie poprawił tego nastroju. Niby wszystko to samo, kiermaszowe domki i różności, a radości brak. W Katowicach podobne odczucia miałam.

Poszłam jeszcze zobaczyć przez zakratowany Rynek główną choinkę przy tężni, ale widać bylo tylko światła. Muszę podjechać na drugą stronę Rynku, żeby ją zobaczyć. To wróciłam oświetlonymi jak wszędzie uliczkami do tramwaju i potem do domu. Do kolejnej książki.

Wczoraj przeczytałam pierwszy tom Sagi Ułańskiej i boję się kolejnego tomu, bo zbliża się wojna, a zżyłam się z bohaterami, a wiadomo, że raczej los dla nich nie będzie łaskawym.

A dziś miałam przebieżkę. Najpierw pilates i byłam zmęczona, potem zakupy. Na szczęście jako uśmiech dnia przyszła paczka z Italii od Magdy i tam oprócz świątecznej dekoracji,

która zastąpiła Mikołaja na lustrze coś, co bardzo mnie wzruszyło. Dwa wianuszki we włoskich kolorach dla Vincenzo. W środę mu zaniosę na miejsce pamięci. Bardzo bardzo dziękuję.

Drugim uśmiechem dnia było przyjście Piotrka na obiad i pogaduchy. I opowiedzenie najnowszych nowin. A jutro muszę kupić korzenne śledzie, bo będzie dostawa do sklepiku. I pewnie je zrobię. Dziś kupiłam tam buraki i kiszoną kapustę. A jutro mam w planie jeszcze sugo wigilijne ” ascolana” zrobić. Ale z tym mogę się nie spieszyć. Co dam radę to zrobię.

I tyle przy poniedziałku.

Do jutra.

Dzień Bloga Otwartego

Nie da się ukryć, że czas przyspieszył poganiany przez Ducha Bożego Narodzenia. O czym jeszcze nie opowiadałyśmy? O wigilijnym menu, co prawda było, ale dziś podzielmy się przepisem na potrawę, która pojawia się tylko raz do roku na, czy to wigilijnym, czy może obiadowym stole świątecznym.

U mnie to jest na pewno „karp po żydowsku”.

Kiedy żyła jeszcze moja babcia, to ona odpalała to misterium dzień przed Wigilią. Potem kiedy jej zabrakło, a moja mama bardzo lubiła tego karpia, misterium przejęłam ja. Poza tym mój mąż po raz pierwszy i część grona przyjaciół bardzo lubiła ten sposób przyrządzania karpia

Przygotowywałam co najmniej dwie duże salaterki. Potem dorósł mój syn i do momentu przejścia na wegetarianizm też go lubił. Teraz do karpia zostałyśmy dwie. Ja i moja synowa. Wystarczy więc jedna salaterka.

Podaję przepis mojej babci i jest to przepis galicyjski.

Karpia oczyszczamy i pamiętamy o zachowaniu kilku łusek do portfela dla jego zawartości. Najważniejsza jest głowa ( bez oczu, bo są gorzkie ). W ogóle ze wszystkich karpi zostawiamy głowy i bierzemy je do karpia po żydowsku. Głowy zapewniają naturalną żelatynę, bo karp po żydowsku, to rodzaj karpia w galarecie. Karpia dzielimy na pół dzwonka.

I zaczynamy misterium gotowania. Przygotowujemy jarzynę jak do rosołu czyli marchewka, pietruszka, seler. Zalewamy wodą i dodajemy cebulę grubo krojoną. Dużo cebuli. Ja na dwa karpie brałam 4 duże cebule. To teraz wezmę dwie duże. Dodajemy wszystkie umyte głowy i przyprawy: angielskie ziele, liście laurowe, pieprz w ziarenkach i sól, ale z solą ostrożnie, bo wywar się musi wygotować. Kiedy się zagotuje szumujemy i dalej gotujemy na małym ogniu nawet 2, 3 godziny, aż głowy się będą rozlatywać i cebula też. Dlatego tę cebulę kroimy w grube plastry.

Wywaru musi zostać tylko tyle, żeby w nim po przecedzeniu ugotować półdzwonka karpia. Krótko, bo ryba się rozleci. Po ugotowaniu z karpia wyjmujemy tyle ości ile damy radę, żeby kawałków nie zniszczyć i wkładamy do salaterki. Zasypujemy dużą ilością bakalii. Orzechy, obrane migdały, krojone figi i daktyle, rodzynki. Nawet można dodać krojone morele byle nie skórkę pomarańczową. Wywar jeszcze zagotowujemy. Można dodać żelatyny, żeby mieć pewność, że galareta ” stanie”. Zalewamy karpia z bakaliami.

Wczesniej próbujemy wywaru. Ma być słodko- pikantny. Można dodać pieprzu mielonego. Salaterki trzymamy w lodówce do Wigilii.

Ja nieraz w nocy patrzyłam do lodówki czy karp w salaterce zastyga. 😃

Tego karpia babcia czasem robiła jeszcze w karnawale na jakiś spęd towarzyski.

A teraz czekam na Wasze świąteczne przepisy.

To miłe

Dzisiaj moje włoskie imieniny. Santa Lucia. Co prawda, ku prawdzie, informuję, że Lucia, to odpowiednik Łucji, a nie Lucyny, ale przez 22 lata byłam Lucia.

I właśnie dziś jechaliśmy na kiermasz Santa Lucia w San Benedetto. I tam często dostawałam to nad czym stawałam z zainteresowaniem.

Ale najbardziej brakuje mi ciepłego, niskiego głosu mówiącego:

AUGURI.

No cóż. I tak rano nadeszły życzenia od Grazii. A potem wiele innych ozdobionych takimi kartkami.

Ta pierwsza jest od Grazii, pozostałe od miłych mi osób.

Ale żeby nie było, że ta Santa Lucia na obrazach czy figurach taka tylko śliczna, to trzyma ona w ręce tackę na której leżą oczy.

Trochę to makabryczne, ale jest patronką od chorób ocznych.😀 No i przynosi światło, co mnie cieszy, bo dzień lada moment zacznie się wydłużać.

Jest też piękne przesłanie dla nocy Santa Lucia:

Noc Świętej Łucji

Święta Łucjo, nie zapominaj, że dziś wieczorem masz tak wiele do zaoferowania: uśmiech pełen miłości dla tych, którzy żyją samotnie ze swoim bólem, mocne i szczere uściski dla tych, którzy potrzebują szczerego przyjaciela, czułą myśl dla tych, którzy są smutni i chorzy. Przynieś odrobinę spokoju tym, którzy od dawna szukają szczęścia. Jest wiele do zaoferowania, jeśli ten świat ma się zmienić. Ale ostatecznie odrobina życzliwości wystarczy, by wymazać nienawiść, zazdrość i złośliwość.

A ja zabrałam się za prasowanie. Jest tego trochę. Pierwsza partia gotowa. Za chwilę zabiorę się za drugą. Dziś zbieram siły na dzień jutrzejszy. Przedpołudniem pojedziemy do Auchana po choinkę i ewentualne zakupy ostatnie. A wczesnym popołudniem umówiłam się z synową na kiermasz świąteczny w Chorzowie. Zwyciężył patriotyzm lokalny.

Ogromne prasowanie zakończone. Wszystkie serwetki, które zmieniłam nie tylko wyprałam, ale wyprasowałam. Pudło w szafie na prasowanie puste, co nie ukrywam mnie cieszy.

Muszę napisać, że moje dzieci dbają o moje samopoczucie. Ledwo powiedziałam, że mam kłopoty ze spaniem, a syn przytargał z domu jakieś żelki, które, co prawda nie pomogły synowej, ale może pomogłyby mnie. Jednocześnie mój wnuk, który hobbistycznie interesuje się farmakologią i dokładnie sprawdza skład lekarstw i na co one działają przywiózł wczoraj inny suplement własny. Podobno dobry i mam go spróbować brać. Na razie nie wzięłam, bo spałam. Mam tak, że od razu widzę, czy szykuje się ” biała noc” czy nie. Ostatnio to na przemiennie. Jedną noc śpię, a drugą nie. Zobaczę tej nocy. No i jak będzie się zbliżać pełnia. I tyle na dzisiaj.

Jutro dalej rozmawiamy na tematy świąteczne.

Do jutra.

Zabawy w p/rezydenckiej piaskownicy

Kiedy wszyscy dorośli ludzie mają w głowach czas nadchodzących Świąt, listę zakupów, listę prezentów dla najbliższych w piaskownicy przy Pałacu Prezydenckim wyrywanie sobie normalności. Bo tam nikt nic nie wie. Ani ci, co do tej piaskownicy się dostali za szerokimi kibolskimi plecami p/rezydenta, ani sam p/rezydent zwany ” niepoliczonym” czy ” szacunkowym’.

Fochy jakie strzela ta szacunkowa osoba zamieszkała w Pałacu Prezydenckim to takie jakich nie powstydziłaby się w swej wrażliwości sama Pirlipatka, chociaż nie wróć, ona była biedactwem tylko wrażliwym na niewygodę w postaci ziarenka grochu.

A tu fochy zakrojone na modłę niedowartościowanego ego. Jako antidotum jest weto. Czy uzasadnione czy nie nasz pałacowy Wetoman wetuje. Bo lubi, bo może, bo miał głosy tych 10 milionów Polaków. Ktoś uczony w matematyce zapyta:

-A co z drugimi 10 milionami tych, co posiadają nie tylko rozum, ale i przewidywalność czym te wybory mogą się skończyć?

Ci się nie liczą mimo, że to oni potrafią liczyć i chcieliby policzyć te głosy, które do dnia dzisiejszego są niepoliczone.

A zabawa trwa. A to samoloty MiGi, a to nominacje wszelakiego typu, a to brudna limuzyna. Same kłody pod te szeroko stojące na ziemi nogi.

A przecież i na mecz trzeba iść i na kebab z młodzieżą i pojechać gdzieś poza te granice kraju, który jakoś za nic nie chce się połączyć w uwielbieniu dla pana p/rezydenta. Ciężkie jest życie dla chleba z karkówką.

Nie doceniają. Nawet psy z łańcuchów chcą spuścić.

Jak żyć.

A tymczasem w normalnym świecie czyli u mnie dzień na luzie za sprawą wnuka, który przyszedł na obiad, ale nie tylko. Posiedział kilka godzin, a nie tylko zjadł i wypadł. Lubimy sobie posiedzieć i pogadać. A w przyszłym tygodniu pojedziemy na zakupy i też zjemy obiad.

Zrobię sztufadę wołową dzień wcześniej i zjemy razem obiad.

Też. Bo gdzie jak nie u babci. Kuchnia jak nie włoska wpisana na listę dziedzictwa narodowego Włochów, to staropolska.

Do jutra.

Czas na blog

Dopiero teraz mam już spokój z różnościami domowymi. Po wczorajszych przebieżkach bylam zmęczona i spalam chwalić Boga. Dlatego rano wstałam koło ósmej normalnie i po kawie zabrałam się za porządki u mnie w pokoju. Myślałam, że krócej to będzie trwało, ale jednak wymiana serwetek i odkurzanie moich łabądków i bibelotów trwało na tyle długo, że o prasowaniu już nie było mowy. Zmęczona byłam. Wymyśliłam więc, że popakuję te prezenty, które już mam. A mam dla synowej, Piotrka i pudełeczko dla babci synowej. W pudełeczku święty Emidio z Ascoli, bo babcia jest bardzo religijna. Dojdzie jeszcze bransoletka dla Agnieszki, prezent dla syna, który jutro mam skonsultować z wnukiem jak przyjdzie na obiad plus jakieś dobre czekoladki dla babci. Ponadto w Wigilię upiekę na życzenie pod choinkę dla mojej synowej i zapakuję tylko dla niej babkę cytrynową. Syn po powrocie dostanie albo crostata ascolana albo szarlotkę. Bo na Święta go nie będzie. A pakowanie zajmuje sporo czasu. Przycinanie papieru, pakowanie, dekoracja. Jeszcze muszę zorganizować ozdobne bileciki, co dla kogo. To częściowo mam z głowy.

W międzyczasie dostałam wiadomość, że na poczcie jest do odebrania bransoletka dla Agi. To mimo, że nie miałam w planie wychodzić z domu musiałam na tę pocztę pójść. To tę bransoletkę też jutro zapakuję.

Powiesiłam kolejne pranie, a w nim mnóstwo serwetek. Tak, że prasowanie się powiększa. Jeszcze muszę poszukać jemioły. Może jutro.

Tymczasem fb przypomniał mi ostatnią ascolańską dekorację świąteczną. Zrobiłam ją kiedy Vincenzo był z nami jeszcze. Na Boże Narodzenie już byłam sama.

https://www.facebook.com/lucyna.kleinert/posts/pfbid0KLQRCA7hTKRCLozemshokqXm53mkCn95pJTisWGpGY5Q8oeMw8aZV1vdMchXCpkCl

A takie zestawienie sobie zrobiłam.

Drzwi wejściowe w Ascoli i w Chorzowie

Szopka w tamtym domu i tym

i choineczka

W moim ascolańskim pokoju i chorzowskim

A teraz czas na poczytanie, a potem nastąpi czas polityczny.

Do jutra.

Uff, trzeba odpocząć

Godzina 6.30 do wstania, nie jest moją ulubioną godziną. Ale, żeby spokojnie wypić kawę, bo barów włoskich w okolicy nie uświadczysz i zdążyć na autobus 8.10 innego wyjścia nie miałam. Wizytę u okulisty kontrolną po okresie pół roku odbyłam. Wszystko dobrze, a nawet lepiej niż ostatnio. Ciśnienie się unormowało na bardzo dobrym poziomie. Kolejna wizyta za kolejne prawie pół roku czyli przed ” majówką”.

Tak, że dopiero 18 grudnia pójdę do ortopedy, żeby mi się te wizyty lekarskie za szybko nie skończyły. Po nowym roku od nowa polka. 😀

Starość się jednak Panu Bogu nie udała.

Jadąc do Bykowiny do okulisty zabrałam torbę z dekoracjami świątecznymi do Parku Pamięci. Bo mam bezpośredni autobus i bliżej niż z domu. Pogoda słoneczna do tego stopnia, że włożyłam okulary słoneczne. I wreszcie mam spokojną głowę, że na grobie mamy i miejscu pamięci Vincenza jest porządek. Bo kwiaty już zwarzyło poprzednie zimno.

Wracałam trakcją wiązaną, bo nie miałam bezpośredniego autobusu w dobrym przedziale czasowym. Po drodze wstąpiłam do apteki. Otworzyłam receptę i zrobiłam w Netto zakupy. Był schab z kością więc kupiłam. Teraz muszę wytrybować kość i przygotować mięso na włoskie bistecche, czyli natrzeć przyprawami i jutro porcje zamrozić. Ale na razie muszę odpocząć. W sumie zrobiłam prawie 6000 tyś. kroków.

Jutro nie wychodzę z domu i kończę mój pokój w temacie porządków świątecznych. I zgodnie z planem prasuję. Mojej synowej bardzo się prezent od Mikołaja podobał i nawet przysłała fotkę jak grzecznie kubki stoją na półce.

A dziś syn wpadł na moment i podrzucił mi jakieś żelki na bezsenność. Czy zadziałają zobaczymy .

To teraz poczytam nowy cykl, który kupiłam : ” Saga Ułańska” tom 1 ” W objęciach ułana” 😀

Do jutra.

Rozważania u fryzjera

Bardzo dobre miejsce, do przemyśleń i ułożenia planu na kolejne dni. Już rano przygotowałam paczki, moim dzieciom z którymi spóźnił się Mikołaj. Aga swoją rozpakowała wczoraj i o dziwo mojemu kapryśnemu dziecku bardzo się spodobał prezent.

Pozostałe paczki czekają dziś na syna. Może weźmie też paczkę dla Piotrka. A jak nie to poczeka na jego odwiedziny u babci.

Włączyłam pralkę i poszłam do pani Ewy, żeby w Nowy Rok wejść z uporządkowaną głową. Po drodze wreszcie weszłam do papierniczego sklepu, po papier zwany w moich czasach ” pakowym ” i nic się na szczęście nic zmieniło. Tak, że zapakuję pierniki i wyślę je w końcu do Italii. Pojedzie kurierem, bo przecież nie Pocztą Polską, do której już nie mam za grosz zaufania. Kupiłam też wreszcie baterie do mikołajkowego domku. W niedzielę przy szarlotce mikołajowej mój wnuk sprawdził, dlaczego domek się nie świeci i nie gra. Okazało się, że są tam dwie baterie zegarkowe. Ten domek znalazł się w paczkach, które kupowaliśmy z Vincenzo na kiermaszach świątecznych w Ascoli za 1 euro nie wiedząc, co jest w środku. Sporo było fajnych drobiazgów. Te właśnie bombki, niestety dwie się stłukły. I ten domek ulubiony Vincenza był w torbach niespodziankach.

Fajny pomysł bo było dużo śmiechu z tych niespodzianek Tak, że myślę, że domek odzyska głos.

A potem już była umówiona godzina i macie podgląd na mnie w fazie początkowej.

Oczywiście będzie i efekt ostateczny.

I same możecie zobaczyć co potrafią zrobić włosy. Jak to moja babcia mówiła:

-” U kobiety najważniejsza jest głowa ( czytaj : włosy) i nogi ( czytaj: buty) „. Pani Ewa zaszalała z fotkami, bo zależało jej na pokazaniu wlasnego dzieła. To ona ze mną na fotkach.

Poza blogiem zrobiłam plan na kolejne czynności. Muszę zmienić serwetki na świąteczne u mnie w pokoju i od razu odkurzyć łabędzie i inne bibeloty. Na razie tylko komoda z choinką jest gotowa na Święta .

Jutro bardzo wcześnie rano, bo o 9.10 w Rudzie Śląskiej mam wizytę kontrolną po pół roku u okulisty. Czyli muszę wyjechać autobusem tuż po ósmej. I stamtąd z racji dobrego dojazdu pojadę wreszcie do Parku Pamięci zawieść dekoracje świąteczne. Najwyższy czas. Nawet kupiłam gałązki srebrnego świerku.

A potem w czwartek chyba zabiorę się za prasowanie i to będzie koniec pierwszego etapu przygotowań świątecznych

Etap drugi to etap kulinarny.

To jednak tylko zarys planu. Bo potem ułożę kolejny i Duch Bożego Narodzenia musi usiąść wygodnie i NIE PRZESZKADZAĆ.

Do jutra