Barbórkowo i planowo

Zacznę od życzeń dla Wszystkich Barbar, Barbórek, Baś i Basienek. Jest ich jeszcze sporo choć jakoś ostatnio nie należy do tych ulubionych imion. A szkoda.

Niech Wam się darzy w zdrowiu i niech Wam ta Gwiazdka Pomyślności nigdy nie zagaśnie.

U mnie na Śląsku do dzień świąteczny. Dla górników i ich rodzin. Jeszcze ich trochę zostalo. Zwłaszcza emerytów. 😦

Ale nie smućmy się w taki radosny dzień. Jak, co roku mieszkańców budziły orkiestry górnicze. Zwłaszcza w sławnej górniczej dzielnicy Nikiszowiec, o której nawet dziś słyszałam w tv.

Co mi przypomniało o starym wpisie na Bloxie z wędrówki po Nikiszowcu w okolicach Barbórki.

I nawet kilkanaście zdjęć znalazłam. 🙂

Tytuł wpisu: ” Jak Ania z Lucią po Nikiszowcu wędrowały” cześć pierwsza
Data wpisu: 2013-12-09
Autor: 2lucia

Nie potrafię tak z marszu zacząć opowieść o naszej wędrówce po Nikiszowcu, bo oczywiście jeszcze wcześniej ta opowiastka się zaczęła. Zaczęła się niedzielnym porankiem, kiedy wyszłam na przystanek autobusowy w zaśnieżonym Chorzowie. Była godzina 10- rano i obłędne słonce. Po „Ksawerym” w Chorzowie nie bylo śladu, stałam sobie więc uśmiechnięta na przystanku opatulona we wszystko co mi się z mojej garderoby zimowej ostało przezornie zabranej w październiku do domu. Sąsiadka z przystanku zrobiła mi zimową fotkę.

Z Anią umówiłam się w Michałkowicach. Podjechałam na przystanek ” Kościół” i tam oczywiście w oczekiwaniu na nią poprzyglądałam się tej starej dzielnicy Siemianowic. Kościół, który jest punktem rozpoznawczym na przystankach autobusowych. Zasłużył na kilka fotek. Oto  ponad 100- letni kościół w całości… wieża, bo jak wiadomo wieże to moja miłość. Święci stojący na słupach przy bramie kościelnej i jeszcze jedna, charakterystyczny fragment kościoła. Później na fotkę zasłużyły kamienice michałowickie, „Skarbek” stojący na skrzyżowaniu i jarzębina w koralach choc bezlistna. I w tym momencie nadeszła Ania i za chwilę autobus powiózł nas w kierunku Nikiszowca. Mimo słońca wilgoć wciskała się każdym miejscem i zaraz na początku spaceru po Nikiszowcu zaczęło być nam zimno. Ale to nic nie umniejszało jego uroku. Przez przejście weszliśmy w środek tej starej dzielnicy górniczej, która cieszy się coraz większą sławą i z roku na rok pięknieje. Właśnie tą ulicą szłyśmy w kierunku placu z kiermaszem świątecznym. Szereg okien z adwentowymi świecznikami, które o zmierzchu pala się w śląskich oknach. Słychać muzykę … mała estrada i karuzela… która w takt kolędy ” Cicha noc” kręci się z dzieciakami. I dziś koniec wstępu do spaceru po Nikiszowcu. Zimno bylo coraz dotkliwsze, a więc o tym co zobaczyłam i jak ratowałyśmy się przed zmarznięciem jutro. Bo to jeszcze nie koniec:)

Tytuł wpisu: „Jak Ania z Lucią po Nikiszowcu wędrowały” cześć druga
Data wpisu: 2013-12-10
Autor: 2lu

Tuż za grającą i kręcącą się z wdziękiem karuzelą, w oślepiającym słońcu stal kościół w Nikiszowcu. Trochę inny w swojej architekturze z białą charakterystyczną wieżą, mimo wielkości rysujący się  z lekkością na tle kiermaszowych straganów. A my właśnie zagłębiliśmy się w te kiermaszowe uliczki. Był to okazało się kiermasz rękodzieła artystycznego i prac wielu artystów, oczywiście królowały anioły i aniołki. Były obrazy Sabiny Pasoń z Grupy Janowskiej i różne drobiazgi użytkowe na straganach. Mnóstwo oryginalnej biżuterii. Jedne kolczyki wzbudziły moją miłość. cena jednak tej miłości nie wzbudziła ( 80.-) i tak z powodu miłości nieodwzajemnionej poszłyśmy dalej. Urocze KOTY.. Placyk pełen wdzięku. Zimno wciskało się wszystkimi możliwymi miejscami i powoli zaczęłyśmy marzyć o gorącym na przykład kakao. Jednak w cukierence był taki tłok, że poszłyśmy oglądnąć kościół. Mimo, że tak bardzo różnił się od włoskich świątyń, które stale mam przed oczami podobał mi się. Pełen światła i oczywiście moich aniołów. Ambona z tymi, wielki rzucający się w oczy kandelabr, okrągły pasaż wokół Ołtarza Głównego, kolorowe witraże prześwietlone słońcem i piękny boczny ołtarz z matką Boską taką bardzo kobiecą i prawdziwą. I tam przy tym ołtarzu zobaczyłam schody z dzieciątkiem wspinającym się do, bo ja wiem, jak to nazwać, może ołtarzyka, w którym znajdzie się w Boże Narodzenie. Nie przypominam sobie, żebym takie schody widziała wcześniej, choć być może, bo nie zaskoczyło mnie to całkowicie. Coś się w pamięci kołatało.

Do naszej dwójki dołączyła Karolina, która chciała zobaczyć w muzeum wystawę związaną z pomysłem jej siostry. O tym chyba napiszę oddzielnie, bo chociaż nie mam zdjęć z muzeum poza Świętą Barbarą i własnym zdjęciem pod jej wizerunkiem, już w czapie, ale jeszcze bez kurtki… mam kilka własnych obserwacji i przemyśleń aktualnych. Tak, że muzeum zostawimy sobie na ” zaś” jak to mówimy na Śląsku.

W słońcu pięknie wyglądały malowane kwiaty na poczcie a my wreszcie postanowiłyśmy coś gorącego wlać do organizmu. Jedyna restauracja była zamknięta ( otwarto ją podobno popołudniu). Ja zdecydowałam się na ” wodzionkę” . Pewnie nie wszyscy wiecie co to jest?. To śląska zupa na bazie czosnku z grzankami. Pod arkadami, których nazwę śląską zapomniałam, a pani Sabina tak właśnie o nich mówiła, był punkt gastronomiczny. Ładnie wkomponowany z pięknym kredensem i belami sprasowanego siana do przysiądnięcia. To był dobry pomysł z tą izolacją sienną. Dziewczyny stały w kolejce, a ja zasiadłam na owym sianie, żeby nas nikt nie ” podsiadł”. 

Później znów poszłyśmy w kiermasz. Mimo, że  na moment w środku zrobiło się cieplej byłyśmy zmęczone. Na Nikiszowcu otworzono kawiarnio- cukiernie ( ach co za ciasta i desery) o której, już wieść gminna doniosła, że warto. Warto rzeczywiście. Grzane wino dopełniało swojskiej atmosfery i po dłuższym odpoczynku i doczekaniu się na kolejną koleżankę Ani, która zastąpiła Karolinę dotarłyśmy wreszcie do muzeum. Kiedy kończyłyśmy nasze odwiedziny na Nikiszowcu na malej estradzie trwał koncert, kościół był oświetlony, w oknach paliły się adwentowe świeczniki. Nasz czas się skończył.

Kiedy przesiadałam się na autobus w Michałkowicach święciły na latarniach aniołki. Czyli można powiedzieć, że niedziela ” pod aniołem” była udana jak nigdy. Mimo zimna i przejmującej wilgoci, która spowodowała, że niewiele jeszcze widziałam w tym starym górniczym, katowickim osiedlu. Z wiosną z pewnością tam pojadę kolejny raz.

A ja zgodnie z planem. Dwa okna nawet nie wytarte wewnątrz, a umyte, bo pogoda u mnie raczej wielkanocna była. U mnie w pokoju firanki zmienione. W dużym pokoju jutro umyję jeszcze drzwi balkonowe i wtedy można powiesić świąteczne firanki. Gulasz z żołądków takoż gotowy. dzisiejszy plan wykonany.

Jutro zakupy, ten balkon i popołudniu kiermasz w Katowicach z synową.

Do jutra.