7 czerwca 2022 r. – wtorek

Opowieść przygodowa. O ile przedpołudnie nie było upalne, to popołudnie zanosiło się na nie bez taryfy ulgowej. V. co prawda zaplanował zwiedzanie Castel Trosino

gdzieś w dolnych archeologicznych partiach, ale ja nie zmieniłam butów ani sukienki kierując się spojrzeniem na jego sandały. Oczywiście nie byliśmy do schodzenia przystosowani. Trochę pomruczał, ale w końcu pojechaliśmy szukać zieleni i cienia w górach.

Boczne kamienne urwiska przy drodze są zabezpieczone stalowymi siatkami.

Pojechaliśmy nad zaporę, bo dawno tam nie byliśmy.

No i tu naturalnie V. musiał mnie uwiecznić. Dla niego widoczki bezosobowe nie istnieją.

Oto efekt jego działalności.

A kiedy już zaliczyliśmy spacer z jednego brzegu na drugi brzeg zapory na Castellano i z powrotem, to pojechaliśmy znowu dalej. Nie spiesząc się, aż do Valle Castellana. Niewielka miejscowość z prześlicznym kościołkiem bardzo oczywiście zabytkowym.

W kościele trwał chyba różaniec więc poczekałam na jego koniec robiąc fotki zadbanemu otoczeniu.

V. pokazuje mi gdzie usiadł biały motyl. 😀

Różaniec dobiegł końca i mogłam zajrzeć do zabytkowego wnętrza kościoła.

Pojechaliśmy jeszcze na platformę widokową. Obejrzeliśmy pomnik poległych i wypiliśmy kawę w pobliskim barze, bo jednak byliśmy upałem zmęczeni.

Wróciliśmy w pełni sił na główną drogę i zawróciliśmy w kierunku Ascoli. Ale tu doszła do głosu ciekowość nowych miejsc. W prawo odchodziła boczna droga z napisem Basto 4 km.

-To, co jedziemy zobaczyć ? – Zapytał V.

-Jedziemy. I pojechaliśmy.

Droga była którejś tam kategorii, ale V. miał nadzieję, że stamtąd będzie jakaś inna droga, bo często się tak zdarza. Nasza Fiesta zamieniona na samochód terenowy dobrnęła w końcu do Bosto. Niewielka osada zwada Borgo w Italii. I od razu zwróciliśmy uwagę na pomnik. Nigdy takiego nie widzieliśmy.

Poświęcony emigrującym robotnikom w latach sześćdziesiątych. Niestety nie bylo innej drogi i musieliśmy przejechać jeszcze raz po tej wyboistej odmianie drogi lokalnej.

Potem mieliśmy wahanie przy drogowskazie do Borgo Duchów, ale, że było położone na 1400 m zrezygnowaliśmy. i duchy chyba maczały palce w kolejnym zjeździe z drogi głównej. Przejechaliśmy przez most na drugą stronę zalewu do Rocca Monte Calvio.

Na początku wszystko było dobrze. Nawet kilka samochodów nas minęło. Jednak kiedy minęliśmy te kilka domów droga wiodła do góry. Pojechaliśmy. A tu coraz wyżej i wyżej, a droga zamieniła się w taki trakt bardziej dla traktorów. Z jednej strony przepaść, ale i widoki niepowtarzalne. Masyw górski po przeciwnej stronie na wyciągniecie ręki.

Ani zawrócić, ani jechać dalej. V. jednak jest świetnym kierowcą, a ja nie pokazywałam, że mam tę duszę na ramieniu. I tak powolutku wywindowaliśmy się na szczyt. A tam kolejne Borgo. San Gregorio. Nawet jakieś święto było, bo sporo osób. V. chciał zrobić postój, ale ja kiedy usłyszałam, że jest inna wygodna droga wolałam jechać dalej. Rzeczywiście po tej drodze, którą dotarliśmy do San Gregorio każda wydawała się autostradą. Byliśmy dobrze ponad 1000 m. Za to teraz zjeżdżaliśmy w miarę wygodnie i nawet zrobiliśmy postój w… kolejnej miejscowości. Tutaj czas sie zatrzymał. Oto Cervara.

I bardzo się cieszę, że V. czuje się lepiej. Kiedyś przed trzema miesiącami nie wytrzymałby za kółkiem ponad czterech godzin. A po kolacji miał jeszcze siłę na mały wieczorny spacer.

A wczoraj naprawdę upalnie. Upał u mnie zaczyna się od momentu kiedy nie ubieram żadnych dekoracji. Zero bransoletki i kolczyków. Wszystko przeszkadza.

I tak było . Oprócz moich urodzin 6 czerwca jest święto Karabinierów. Obchody na piazza del Popolo.

I takie dwie migawki. Pierwszej bohaterem stał się plac, bo nic się w temacie uroczystości nie działo.

Druga migawka z racji dzieciaków śpiewających hymn włoski.

Brakowało orkiestry. Potem normalnie, jakaś gadanina, na szczęście z racji upału krótka. Poczty sztandarowe. Szczególnie jeden mnie rozbawił. Sztandar Ascoli niosła malutka kobietka mając w asyście po bokach chłopów dwumetrowych. Pewnie uznano , to dla niej za wyróżnienie.

Z tymi Włochami bywa zabawnie. Nie siedzieliśmy do końca mimo parasola ogrodowego. Jednak Hannibal spalał. W słońcu termometry pokazywały 40 stopni.

A dziś osobisty zadysponował morze. Wcale mnie, to nie cieszy. Jak pisałam nudzę się tam serdecznie

Ale jutro opowiem.

A teraz kąciki.

Kącik LM.

W kuchni włoskiej.

https://www.facebook.com/dovealsud/videos/1336051760238555/

Poradnik PPD.

https://www.facebook.com/5minutowesztuczki/videos/2034506243396647

I stara piosenka.

Do Tygla dopiero zbieram. Klasyczne ” ogórki”. Za wiele tego nie ma.

To do jutra.