Horrory zdarzają się o poranku

Jestem w takim szoku, że napisałam nawet skargę na działalność Oddziału Rehabilitacji w Szpitalu Powiatowym w Świętochłowicach Piasniki. skargę wysłałam mailem. Oczywiście nie liczę na jakąś zmianę w tym postępowaniu, ale trochę mi ulżyło. Skarga poszła do z- cy dyrektora d/s lekarskich

Z tego pisma już zorientujecie się, co się działo.

Dzień dobry.
Zwracam się do państwa z pytaniem w jaki sposób wyobraża sobie Oddział Rehabilitacji Szpitala Powiatowego w Świętochłowicach – Piaśniki opiekę nad pacjentem mieszkającym samym. bo osoba przebywająca również w mieszkaniu pod tym adresem jest prawnie dla niego osobą obcą. .Załączam zdjęcie z wypisu szpitalnego, w którym zaznaczono, że mieszka sam i, ze zgłoszono do opieki społecznej w celu pomocy. Jestem rozwiedzioną z pacjentem osiem lat temu, jednak przebywając w tym momencie w Polsce nie potrafię nie udzielić mu pomocy. Bo prawda jest taka, że został wypisany do domu, bez kodu na recepty i dopiero po uzyskaniu jego pełnomocnictwa mogłam zorganizować recepty, aby przez okres weekendu leczenie farmakologiczne było kontynuowane. Próbowałam uzyskać kod recepty telefonicznie, jednak zostałam zbyta, a na pytanie, co pacjent ma w tej sytuacji zrobić usłyszałam:- -Pójść do swojej poradni. 
Zaiste dobry żart. Pacjent po udarze dla którego nawet pójście samodzielne do toalety jest niewykonalne ( ma pampersy)  ma iść do poradni po receptę. Odmówiono mi również przesłania mailem na adres MOPS u zlecenia na pomoc przy codziennych czynnościach. Uważam takie postępowanie za skandaliczne i pismo, to traktuje jako skargę na zachowanie pracowników Oddziału Rehabilitacji w tym jej ordynatora dr. lek. med. Barbary Mikłasz-Łochockiej, która nie miała zamiaru poświęcić czasu na rozmowę telefoniczną przekładając rozmowę na poniedziałek. A do poniedziałku od piątku rano chory najlepiej, żeby nie miał potrzeb fizjologicznych. Kilka dni bez lekarstw i higieny oraz jedzenia czy picia  pewnie nie miałoby żadnych skutków ubocznych. Załączam plik ze zdjęciem z wypisu Jana K. zam……
Łączę wyrazy szacunku Lucyna Kleinert zamieszkała Włochy 

Horror zaczął się za dwadzieścia dziewiąta, kiedy dwóch pracowników medycznych wniosło eksa z wózkiem inwalidzkim i rzeczami do góry, nadmieniając, że nie mają, co do tych rzeczy obowiązku wnoszenia. Przypominam trzecie piętro bez windy. Wózek stanął w przedpokoju skutecznie w tym momencie blokując drzwi do pokoju Agi.
Pomogli mi rozłożyć fotel, położyli eksa i pojechali. i, co teraz. Jednak człowiek i to chory.
Zerknęłam do wypisu. Zalecenia farmakologiczne bez recept czy kodu aptecznego. Poszłam do MOPS u złożyć dokumenty i przy okazji zapytać o opiekę. Jedyna dobra wiadomość, że papierologicznie wszystko już złożone i w poniedziałek będzie wywiad . A, co z opieką?
Szpital nie był uprzejmy wystawić zlecenia na tę opiekę. Jednak wystarczyło wysłać mailem do MOPS u zlecenie, a sprawa była do ogarnięcia. Jak wiecie przekraczało to chęci szpitala.
Drugą sprawę, czyli lekarstw udało mi się załatwić czekając sporo czasu pod gabinetem lekarskim na swoją kolejkę. W międzyczasie musiałam wrócić do domu po pisemną zgodę eksa na moją reprezentację w przychodni jego osoby. Bez tego nic bym nie załatwiła. W tym zestawie farmakologicznym są zastrzyki. Jak wiadomo ja umiem je robić, ale w tym przypadku nie mam zamiaru tego robić. Mam numer do opieki weekendowej czy świątecznej i będę tam dzwonić wieczorem po osobę, która to zrobi dziś, jutro i w niedzielę.
Wózek w podjeździe do toalety absolutnie się nie sprawdza. Organizujemy balkonik i kaczkę.
W poniedziałek spróbuję zorganizować pielęgniarkę środowiskową i długoterminową opiekę. We wtorek w nocy wyjeżdżam do Ascoli.
Muszę zostawić Agnieszce jak najwięcej spraw pozałatwianych.
Horror trwa.










Życie życie jest serialem

A jak serialem, to czas na kolejny odcinek mojej blogonoweli.

Życie towarzyskie jest piękne. od trzeciej do prawie jedenastej byłam poza domem. na szczęście część bloga napisałam siedząc w PZU. o czym jutro. A napisałam:

„Wczoraj napisałam, że popołudniu czekał mnie kolejny spacer do MOPS a ( szczęśliwie mam go tuż obok domu) i do lekarza rodzinnego eksa. W MOPS ie dopytałam o złożenie dokumentów w przypadku zgody na DOS i wiem, że im szybciej złożę komplet dokumentów tym szybciej ruszy maszyna biurokracyjna.

Nie trzeba lepszej motywacji.

Dlatego pilnowałam godziny wizyty u lekarza. Nawet zostawiłam przyjaciółkę samą i pognałam do przychodni. Szczęście nadal mi towarzyszyło. Trafiłam na nie tylko kompetentną panią doktor, ale też życzliwą i mającą zaznaczone w komputerze problemy alkoholowe eksa. Od ręki wypełniła dokumenty i oto co na nich między innymi figuruje

Tak, że jutro dołączę wypis ze szpitala i złożę wszystko w MOPS ie.

Mam nadzieję, że sprawa ruszy do przodu. Tym bardziej, że był telefon z MOPS u do córki o złożenie dokumentów i o wywiadzie w domu w poniedziałek. Dziś ogarniam PZU w sprawie mojej polisy, bo nic nie kumam.

Popołudnie mam zagospodarowane na spotkanie relaksujące.

Jutro dzień niewiadomy. Kciuki poproszę jeszcze.

Za oknem piękna jesień. Moja córka zrobiła fotki z kuchennego okna.

A mnie kolejny raz zachwyciło podejście Śląska do gwary śląskiej, która należy pielęgnować. Taki napis przed przejściem dla pieszych.

Gorolom ( nie mylić z Góralami) wyjaśniam znaczenie:

” Uważaj na tramwaj”

A teraz życzę dobrej nocy. Kolejny odcinek jutro.

Do jutra.

Pół na pół, ale do przodu

Winna jestem podziękowanie, za tyle wsparcia i cennych komentarzy. Dziękuję serdecznie. Blog jest dla mnie wentylem bezpieczeństwa. Wczoraj miałam obawy o swoje zdrowie i dzisiaj rankiem czułam się jak na haju, a od kilku dni nie biorą żadnych przeciwbólowych. Ale potem w miarę załatwiania adrenalina sprawiła powrotu do jasności umysłu.

Zgodnie z przewidywaniami w szpitalu nie załatwiłyśmy nic. Pani ordynator jasno powiedziała, że to jest Oddział Rehabilitacyjny i potrzebuje łóżko dla chorego po ciężkim udarze. A w ogóle, to zrobiła grzeczność koleżance z Chorzowa przyjmując eksa do szpitala. Sytuacja rodzinna jej nie interesuje. Pracownik socjalny będzie to dopatrywał. A my jeżeli nie chcemy być narażone koszty, to powinnyśmy być w piątek w domu, bo inaczej wezwą policję. Tak mnie zatkało, że zapomniałam powiedzieć, że eks ma klucze i policja jest niepotrzebna. Ale jutro i tak umówię się z dzielnicowym. Widziałam jak eks jechał wózkiem inwalidzkim z rehabilitacji. Z trudem. Poszłam do niego i widziałam, że jest zdenerwowany wypisem ze szpitala. Pytam:

-Czy ty chodzisz i jak sobie wyobrazasz pobyt w domu. Nas nie ma. Ja wracam do Włoch, a Aga jak wiesz pracuje. Toaleta, zakupy, jedzenie.

-Nie chodzę i niech mnie wystawią na dwór. – Usłyszałam.

-Najlepszy dla ciebie w tej sytuacji jest Dom Opieki, ale musisz wyrazić zgodę. Jak napiszesz, to ja spróbuje uruchomić procedurę.

I napisał, że wyraża zgodę na umieszczenie go w Domu Opieki.

I to jest ta dobra wiadomość. Odpada sporo kłopotów. Sam widzi, że, to jedyne wyjście dla niego.

Rano przyjechał facet z reklamacji. Poprawił zawiasy rozkładanego fotela i wymienił puf. Czyli przynajmniej tutaj jest tak jak ma być.

W piątek na godzinę ósmą jest zamówiona karetka do przywozu eksa. Będę i zapytam pracownicy socjalnej jak się pojawi czy pani ordynator dała jej pismo napisane przez Age. Jak nie mam kopię. Niech sobie poczyta.

Wróciłam do domu zawożąc dzięki pomocy mojej przyjaciółki a zarazem bliskiej mi osoby, która mnie wozi autem i wspiera na duchu koce i różne pozostałości po naszych kotach, wszystko, to, co w tej chwili zawadza, do Schroniska w Chorzowie. Zima idzie więc koce się przydadzą i różne narzuty, które zakończyły działalność użytkową.

Potem poszłam do Mopsa złożyć sprawozdanie, co dokonałam i po instrukcję, co dalej. Otóż muszę dokumenty, których blankiety pobrałam dać lekarzowi powiedzmy rodzinnemu eksa, żeby wypełnił i złożyć w Mopsie, jak najszybciej. Wtedy oni uruchomią procedury. Podobno czas ma wynosić około miesiąca.

A ponieważ ja wyjeżdżam w przyszłym tygodniu, a widzę, że kondycja eksa jest daleka od dobrej w przypadku kłopotów ze zdrowiem wzywam pogotowie. Ja nie lekarz nie muszę się znać.

W miedzy czasie zamówiłam się u lekarza rodzinnego eksa o 16.30. Mam wypis z pierwszego szpitala, tego, który zdiagnozował udar. I z tym pójdę.

A teraz w ramach relaksu czekam na przyjaciółkę. Na razie tylko codzienne zapiski. Nie mam siły na blogowe ciekawostki.

Do jutra.

Co mnie nie zabije, to mi skróci życie

Żadne tam wzmocni. Gdyby na to patrzeć, to już bym była z tytanowej stali. A tymczasem dzisiaj tak mi dołożono, że dopiero teraz wracam do równowagi. A dzień zapowiadał się u spokojny. Zgodnie z harmonogramem poszłam do UM i dowiedziałam się, że wszelkie sprawy opieki w MOPS ie, złożyłam oświadczenie eksa w sądzie, wzięłam blankiety w PZU, kupiłam ogromne pączki i wracałam tramwajem do domu, żeby pójść do MOPS u. Wcześniej umówiłam się z przyjaciółką na jutro popołudniu i na kolejne spotkanie w czwartek. No i wcześniej ta rozmowa z panią ordynator.

I nagle ni z gruszki ni z pietruszki łup. Telefon od Agi, że szpital powiadomił ją, że w piątek przywożą eksa do domu. Agę tak zamurowało, ze dopiero po rozmowie ze mną odzwoniła, że nikt się nim nie zajmie. I na pytanie czy chodzi, dowiedziała się, że :

-Tak, o balkoniku,

Reszta tej pani nie obchodziła.

Powiem Wam, że i ja w pierwszej chwili zmartwiałam. Potem kazałam Adze napisać pismo do szpitala, które jutro zostawimy, że z naszej strony nie będzie pomocy i musi być zdany sam na siebie. W sprawie toalety, zakupów, sprzątania po sobie i przygotowywania jedzenia. A nawet łóżka nie ma, bo barłóg na którym spał został wyrzucony z obawy przed robactwem.

A ja poszłam do MOPS u. Na szczęście trafiłam na sensowne panie i wiem, że na pismo Agi wyszła odpowiedź i zostały wysłane potrzebne formularze oraz zlecenie wywiadu w szpitalu lub w domu.

Po opowiedzeniu aktualnej historii dostałam kolejne formularze do wypełnienia przez szpital i wykaz potrzebnych dokumentów. Jednak on musi wyrazić zgodę. Myślę, że skoro z naszej strony nie będzie mógł liczyć na nic, szybko zamarzy mu się DOS . I teraz będzie mógł powiedzieć, ze jestem bez serca. Bo nie pomogę w niczym a spać może na podłodze, bo z kanapy nie zrezygnuję. Dowiedziałam się też, że gdyby nie wyraził zgody na DOS to mamy zwrócić się o sądowne skierowanie do takiego domu bez jego zgody. Poza tym panie wzięły telefoniczne namiary na syna.

To wszystko, co udało mi się załatwić. Jak przeżyję tę noc i dzień jutrzejszy nie wiem. Nerwy mam napięte i znowu mam ból w okolicy serca.

Co mnie nie zabije, to z pewnością mi skróci życie o kilka lat.

O dzisiejszych działaniach

Rankiem zadzwoniłam do Urzędu Miasta z pytaniem, gdzie w mojej okolicy znajduje się pojemnik na małą elektronikę i różności tego typu. Na szczęście niedaleko więc wzięłam torbę z tymi odpadami ( taka porządna jestem) i wyszłam z domu. W planie miałam nie tylko wyrzucenie odpadów, ale także pójście do fryzjera. Podciąć końcówki, grzywkę i umyć porządnie głowę, bo po tych porządkach czułam się jak przysłowiowy Kopciuszek, który zwykle był przedstawiany w wersji „kocmołuszek jeden”. I musiałam dokupić płynu do płukania, bo pralka wciąż chodzi i wczoraj miała niedziele wolną, bo zabrakło płynu, a przecież wszystko w okolicy poza ” Żabką” zamknięte. W „Żabce” nie robię zakupów z przyczyn ideologicznych. Przy okazji kupiłam sobie pierogi z mięsem, bo dla mnie jednej nie będę robić. Głowę doprowadziłam do porządku i zaraz poczułam się lepiej zwłaszcza, że miałam w planie rozmowę z panią ordynator. Pani ordynator była pierwszy dzień po urlopie, ale udało mi się z nią umówić na dłuższą rozmowę w środę o jedenastej. Przetarłam szlak i myślę, że mnie zapamiętała. 😀 Z daleka widziałam eksa, ale się nie ujawniłam. Siedział na łóżku, ze spuszczonymi na ziemie nogami w tej samej pozycji, co ostatnio. W nocy znowu puszczał sygnały. Z ciekawszych sms ów dwa. W jednym napisał nie używając ortografii.

” Proszę o bombę atomową na Wlochy i Chorzuw. Zegnaj”

A w drugim napisał:

” Ja w tym mieszkaniu umrę. Pa Lucynka”.

I takich głupot jest więcej.

Zobaczę, co lekarka na to powie.

Zbliżam się do końca porządków w byłym pokoju eksa. Dziś część porcelany, jutro reszta. Regał z książkami gotowy był w sobotę. Zapomniałam się pochwalić.

Jutro idę do Urzędu Miasta dowiedzieć się czy miasto przypadkiem nie ma jakiś działań w przypadku takim jak eks. Za Waszą poradą porobiłam jeszcze trochę zdjęć świadczących o dewastacji mieszkania. Idę złożyć pismo w sądzie i zajrzę do operatora sieci. I dalej będę działać domowo. Pójdę jeszcze do MOPS u, bo jakoś nie kwapią się odpowiedzieć na złożone pismo.

A teraz ciekawostka prawdziwa. Otóż wczoraj przy porządkach w szafie – schowku znalazłam wrzuconą tam przez przypadek gazetę z 2014 roku, a dotyczącą ni mniej ni więcej Ukrainy.

Tak, że jak widać zaczęłam działania na froncie urzędowym. O kciuki w środę proszę. A teraz wejściówka do „Tygla z Internetem”:

https://luciadruga.blogspot.com/2022/09/tygiel-z-internetem-26-wrzesnia-2022-r.html

W Kąciku LM jedno zdjęcie, ale mnie się podoba.

W Poradniku PPD:

A ” Filipinki” śpiewają:

Do jutra.

Dzień za krótki

Dopiero teraz spokojnie usiadłam, a i tak mnie korci, żeby coś jeszcze zrobić. Jednak najważniejszą rzecz zaplanowaną i konieczną dokonałyśmy. Szafa w przedpokoju pełniąca funkcję piwnicy, strychu i wszelakich schowków. Kawal miejsca przedzielony dwoma półkami zamykany na dwie lustrzane ciemne tafle od podłogi do sufitu. Środkowa część z dwoma drążkami na ubrania i górna i dolna na różności. Typu odkurzacz, zapasowe kołdry i nawet ozdoby choinkowe. Przebiłyśmy się przez wszystkie miejsca. Na śmietnik wyleciało prawie wszystko. Mnóstwo kurtek, butów i rzeczy nienoszonych od lat. Nawet stara zepsuta drukarka tam była i szczotka do czyszczenia dywanów. Nie ma sensu tego naprawiać, bo raz, że nie ma gdzie, a dwa już stary model. Ale wreszcie jest tam porządek. Za to zeszło nam prawie od południa do siódmej wieczór z małymi przerwami na herbatę i obiad.

Niezrównoważony eks dalej wysyła smsy , durne zresztą. A ja jutro idę sama, bo Aga nie może do pani ordynator. Nie musi mnie informować o stanie zdrowia, sama wiem, co i jak, bo z takimi pracowałam. Postanowiłam poinformować szpital o sytuacji i powiedzieć, że z naszej strony czas pomocy sie skończył. Eks ma rodzinę więc niech teraz oni sie zaangażują. My nie mamy obowiązku, a po tym co zastałam w mieszkaniu i katorżniczej pracy nie mam na to ochoty. Do niego też wstąpię i powiem, że ma na nas nie liczyć. I zablokuję telefon. Na razie chcę te smy pokazać. Co z tego wyjdzie nie wiem, ale takie mam na jutro założenie. Będę w szpitalu koło pierwszej czyli w porze obiadu licząc, że pani ordynator będzie mieć trochę czasu. Chcę jeszcze złożyć podpisane przez niego pismo w sądzie o zgodzie na wycenę mieszkania.

Zajrzałam do swoich pamiętnikarskich notatek z Bloxa i wiem, że ostatnie sprzątanie zrobiłam w 2012 roku. Później już nie miałam możliwości. Czyli osiem lat kurzu. Jeszcze jedną ciekawostkę znalazłam o której nie pisałam. Otóż pierwszy raz w życiu widziałam w rogu pokoju błoto na centymetr, które musiałam zeskrobać z paneli. Pewnie przy otwartym oknie padał deszcz na wieloletni kurz i zrobiła się błotna skorupa. W takim pokoju mieszkał mój eks mąż. A wtedy był jeszcze na tyle sprawny, że wychodził na własnych nogach do miasta. Zwłaszcza po flaszkę.

Absolutnie zrobię wszystko, żeby tu nie wrócił.

Ale, żeby nie było tak ponuro, to pokażę ciekawostkę dla młodzieży. To jest na zdjęciu znaleziona w moich rzeczach do szycia pamiątka po teściowej po raz pierwszy. Przetrwał wojnę i przyjechał z nią z kresów.

To ” grzybek do cerowania”. Tak, tak kiedyś skarpetki czy inne rzeczy , w których pojawiły się dziury pięknie się cerowało. I właśnie takie urządzenie, to ułatwiało.

A teraz to co zawsze czyli:

Kącik LM:

W kuchni:

W Poradniku PPD:

A w starym albumie piosenek jeszcze „Filipinki ” zaśpiewają:

Do jutra z prośbą o kciuki.

Układanek ciąg dalszy

Żeby nie było tak nudno stale o kurzu i porządkach, jednak coś się zmniejsza w ekosystemie, to najpierw pokażę jeszcze dwie pamiątki po mojej mamie. A wcześniej należały do mojej babci czyli mają te sto lat z okładem. Drewniana kasetka jak nazywano szkatułkę rzeźbioną w maki. Moja miłość do maków jest rodzinna też.

I drewniana też rzeźbiona bardzo patriotyczna oprawa albumu, który jest w postaci zdjąć i luźnych kartek i czeka na rekonstrukcję

Z V. rozmawiam regularnie dwa razy dziennie i wczoraj wysłałam mu zdjęcie mojej polskiej kolacji. Jak widać chleb z masłem i rzodkiewką i frankfuterki

Oczywiście nie omieszkał zapytać gdzie jest „gruba sól”. Rzeczywiście zapomniałam dosypać do podręcznego pojemnika, ale nie miałam ochoty mu tłumaczyć, gdzie jest zapas , bo i tak by nie znalazł więc powiedziałam, że musi kupić, bo się skończyła. 😀

Dziś z Agnieszką zrobiłyśmy kolejne zakupy w Castoramie zwracając kupiony żyrandol. Kupiłyśmy dużą donicę, żeby przesadzić fikusa, który ma stanowczo za ciasno i jeszcze jeden bluszcz czeka na przesadzenie. Ale to jutro lub w przyszłym tygodniu. Kupiłyśmy worki próżniowe do porządków w szafie- schowku w przedpokoju i klej do drewna, bo trzeba przykleić listwy podłogowe. Plus ziemię i kamyczki jako drenaż. Potem zrobiłyśmy zakupy jedzeniowe, bo jeść jednak trzeba i do pierwszej zleciało. Ale rano coś tam zrobiłam. Znowu miałam pełną pralkę a już myślałam, że skończyłam na kilka dni z praniem. Jak wiecie nad moją kołyską trzy wróżki wypowiedziały zaklęcie. Dwie podarowały mi trochę urody i mądrości, a trzeciej się nie spodobałam i powiedziała:

-A ty będziesz ciągle prała.

I to się spełniło. Kiedy jeszcze nie było na świecie pralek automatycznych, a dzieci miały pieluchy z tetry a nie pampersy, kiedy ktoś nas odwiedzał bez zapowiadania się telefonem, chociaż telefon akurat mieliśmy, ale nie było takiego zwyczaju padało pytanie do mojego po raz pierwszy męża:

-A gdzie Lucia?

-Jak to gdzie. – Odpowiadał mój po raz pierwszy mąż.

-W łazience. Pierze.

A teraz na marginesie mody a właściwie jej braku na ulicy fragment z mojego ” Życiorysu PRL em malowanego”, gdzie na własnym przykładzie udowadniam, że nosiłyśmy ciuchy oryginalne i modne.

Lucia i jej ciuchy, których nie miał nikt .                                                                            

Najpierw były lalki. Miałam ich sporo i każda posiadała swoją garderobę. Z wiekiem aż wstyd się przyznać lalek przybywało i ich ciuchów też. W końcu dostąpiłam zaszczytu i babcia udostępniła mi swoja wspaniałą maszynę do szycia ” singerówkę „. Opanowałam szycie na niej gdzieś w wieku 7 lat i szyłam lalkom różne fikuśne rzeczy. Kiedy byłam podlotkiem latałam po sklepach z materiałami i kupowałam różne kawałki ( tzw. „resztki”) i z nich tworzyłam wg mnie arcydzieła krawieckie. Później już jako mężatka też lubiłam szokować i mieć ciuchy niepowtarzalne a materiały w odróżnieniu od ciuchów w sklepach były. Jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie haftowałam i z szydełkiem byłam zaprzyjaźniona, często więc wykończenia moich szmatek były właśnie haftowane i szydełkowe. Tak w myślach przebiegłam te swoje dzieła i kilka wydaje mi się ciekawymi i o nich opowiem.

Najbardziej byłam dumna ze swetra, który powstał po wielkich porządkach w szafie. Na stercie szmat leżała ukochana zielona dzianinowa spódnica, z którą nie mogłam się rozstać i kilka rozciągniętych sweterków, w różnych ostrych kolorach, o różnej fakturze. Patrzyłam smętnym wzrokiem na tę kupkę ulubionych rzeczy, ktore już nie nadawały się do noszenia. Powstała nagle wizja wielkiego swetra, bo takie były w modzie (nosiły one nazwę ” ze starszego brata, “) ale to nie miał być zwykły sweter. Wzięłam gazetę, „Trybuna Robotnicza” nadawała się do tego idealnie i wyrysowałam formę, taką z kimonowymi rękawami, długi i obszerny. Musiałam zrobić dwie takie formy, potem na jednej wyrysowałam nieregularne części, cały wykrój był tak porysowany i zaczęła się zabawa. Wycinałam część z papieru, później ze starego swetra lub spódnicy i nanosiłam na cały wykrój, wszystko to na podłodze w tzw. ” dużym pokoju „, później fastrygowałam cześć do części aż cały sweter był z tych kolorowych łat gotowy. Nie muszę mówić, że trwało to ze dwa dni i domownicy musieli omijać moje dzieło na środku pokoju. Później w ruch poszła maszyna, ale to nie koniec, łaty zszywane były na prawej stronie i później każdy szew obrabiałam szydełkiem, kordonkiem, żeby się nie rozciągał. Efekt był fantastyczny, to było coś innego, kiedy jeszcze wykończyłam spory dekolt, sama byłam zachwycona. Ten sweter nosiłam kilka lat a uznanie zyskał na wyścigach końskich w Warszawie, gdzie byłam z ojcem, chyba dwie panie mnie zaczepiły pytając, gdzie można coś podobnego kupić. Byłam też w nim na ślubie córki mojej przyjaciółki, sprawdzał się w każdej okoliczności.

Drugą ciekawą rzeczą, którą pamiętam to podkoszulek. Zwykły biały z krótkimi rękawkami, grzeczny i normalny. Wyrysowałam na przodzie serce i brzegi serca wyhaftowałam, tak jak przy wycinanych wzorach. Wycięłam serce i co się okazało, że nie wzięłam poprawki na dzianinę podkoszulka i serce rozjechało się, całe cycki, że tak powiem na wierzchu. Mina mi zrzedła,  narobiłam się i efekt paskudny. No to zdjęłam, podłożyłam karton, przyfastrygowałam i zaczęłam szydełkiem tkać misterną ażurową siateczkę, która serce trzymała na wodzy i przyzwoitości. To było to, niby dekolt spory, coś tam wyglądało, ale reszty się trzeba było domyśleć, taki trochę prowokacyjny ciuszek. Nosiłam go z długą falbaniastą spódnicą i lubiłam bardzo. A najbardziej prowokacyjną sukienkę uszyłam sobie z zielonej kory, miała kloszową spódnicę, ale dopiero od bioder, bo to też był mój konik, tuszowanie szerokich bioder, dlatego to góry w moich ciuchach były ciekawe i zwracające uwagę. Spódnica normalna, ale góra? Sukienka bez rękawów, na patki złapane ramiona, pod samą szyję, ale proste rozcięcie sięgało do pasa z przodu, chwycone tylko w środku, żeby się nie rozjeżdżało na boki. Był to etap, kiedy moda była na nienoszenie biustonoszy. Też tak chodziłam, biustu nie musiałam się wstydzić, zresztą wszystkie tak latałyśmy. Niby nic nie było widać, ale w ruchu sukienka to i owo odsłaniała… fajna była. Tak mogłabym bez końca, ale najdziwniejszym moim dziełem był kapelusz. Kupiłam duży słomkowy i czerwony jak dla mnie był za zwyczajny no to kupiłam straszną ilość wstążki w ciut jaśniejszym odcieniu, takiej szerokiej do warkoczy i pracowicie kapelusz podszyłam falbankami, jak spódnicę do kankana. Wstążka opasywała też rondko kapelusza i spadała z tyłu. W kapeluszach szczególnie stylowych wyglądam świetnie i było mi w nim zwyczajnie ładnie no i nikt takiego nie miał, to było jeszcze w Krakowie a tam można było zobaczyć różnie ciekawie ubrane dziewczyny. Nikt mnie palcami nie wytykał nawet moja babcia po skończeniu mojego dzieła uśmiechała się z pobłażliwością. Sama uwielbiała kapelusze. Gorzej patrzyła, kiedy zaczęłam skracać spódnice.:

Taki był początek Luci Modnej. 😀

I to dzisiaj wszystko. Tylko Filipinki zaśpiewają:

Do jutra.

Układanka

Dla mnie słowo o wielu znaczeniach. No, może nie o wielu, ale z pewnością ma kilka znaczeń. Układanką nazywano u mnie w domu plisowaną spodniczkę, układanka to nic innego, jak wszechobecne teraz puzzle. I wszystko, co się układa i dobrze i niedobrze.

U mnie dziś kolejna układanka różności wywleczonych jeszcze z zakamarków i przegląd pod katem wyrzucić czy zostawić. Dziś główną układanką było zagospodarowanie nowej witrynki na biblioteczkę. Zmieściło się w niej wszystko, co było na regale, który zakończył żywot. Dwa plastikowe kontenerki na kółkach są puste. Będą prawdopodobnie pełnić użyteczną rolę w szafie przedpokojowej. Tę szafę planujemy z Agą uporządkować w niedzielę. Potrzebne są dwie osoby. Znowu będzie sporo do wyrzucenia. Dzisiaj dwa razy wychodziłam na spacer do śmietnika. Z pewnością taki spory kontener budowlany rupieci już usunęłam z mieszkania.

Dziś popołudniu pojechałyśmy do szpitala. Eks oczywiście wciąż pisze „miłośne” wyznania jako smsy. Jakoś specjalnie się nie zdziwił moją obecnością. Sąd zażyczył sobie, żeby nie powoływać biegłego, jego zgody na wycenę mieszkania przez Spółdzielnię Mieszkaniową. Przygotowałam pismo i podpisał bez problemu. Jednak wieczorem napisał do mojej córki, że jesteśmy oszustki. Zdecydowanie jest niezrównoważony psychicznie.

A wcześniej napisał do A., żeby kupiła mu pampersy. Nie chodzi. Siedzi na łóżku. Czyli absolutnie wymaga opieki. Nie wie jak nazywa się jego lekarka, czyli nie interesuje się dojściem do zdrowia. Pewnie i do ćwiczeń się nie przykłada. Co prawda wiedział, że lekarka jest na urlopie. A my już wiemy jak się nazywa i że jest w poniedziałek od dziesiątej, do piętnastej. I postaramy się z nią rozmawiać. Wręczył nam pranie bez słowa prośby. Ciekawe, że traktuje to jak obowiązek mojej córki. Nie dyskutowałam z nim dzisiaj, bo widzę, że to bez sensu. Powiedziałam tylko, ze ma przestać do mnie pisać smsy. Mam zamiar zresztą pokazać te smsy lekarce. Bo to nie jest normalnie, a zakrawa na obsesję.

Wczoraj okazało się, że nie możemy złożyć pufa i rozkładanego fotela , bo w pufie w jednym tuneliku na nóżkę bark gwintu, a rozkładany fotel ma skrzywione zawiasy. I tak od rana reklamacja. Mamy zrobić zdjęcie i wysłać mailem, a być może w środę wymienią. Natomiast fotele ” uszaki” są bardzo wygodne i w witrynce wszystko w porządku. Nic nie poradzimy. Trzeba wziąć głęboki oddech.

I tyle dzisiejszych zapisków.

W Kąciku LM:

W kuchni dziś:

https://www.facebook.com/lucyna.kleinert/posts/pfbid02sLk67eDxCqgHgFmqokYrsoLsGwGMKMpgqd5Z5t2fiEtEYpzCCzgpAhFLVoFhvucwl piselli i bekon

W Poradniku PPD:

https://www.facebook.com/100250625062555/videos/2269594526528560/

A co śpiewają Filipinki?

Do jutra.

Scenka rodzajowa wśród drobiazgów

Drobiazgi, to to co dzisiaj robię. Zostały mi dwie duże sprawy na dwa myślę popołudnia. Porcelana i ostatni regał z książkami. Ale ten regał ma już wytartą z kurzu górę więc nie będzie tak źle. Dlatego dziś od rana zajęłam się drobiazgami. Od wczorajszej nocy śpię w byłym pokoju eksa. Moja ogromna kanapa sposobem i siłą dwóch oślic stanęła na miejscu, które precyzyjnie wcześniej wymierzyłam bojąc się, że nie wlezie. Zgodnie z tym, co pokazał centymetr na tak zwany styk. Najgorzej było ją wnieść do pokoju, bo drzwi za wąskie. Trzeba było zdjąć pokrowiec i materac, a kanapę rozłożyć i dopiero wsunąć stelaż. I oczywiście pierwsza przymiarka nie wypaliła, bo kanapa była odwrócona czego nie było na stelażu widać. Ale w końcu stanęła na miejscu, a ja się na niej naprawdę wyspałam. Tam zawsze dobrze się spało i poczułam się wreszcie jak na swoim wygodnym miejscu. Dziś rano wyprasowałam wesołe zasłony z pomarańczowym kolorem i właśnie je powiesiłam. Meble nowe poza witrynką, która będzie pełnić funkcję biblioteczki i tam wejdą książki ze zlikwidowanego regału, jeszcze w plastikowych kondomikach. To już na jakiś wieczór lub na sobotę. Najpierw mój pokój. Jutro jedziemy do szpitala i spróbuję porozmawiać z lekarką prowadzącą rehabilitację eksa. Tak, że kciuki poproszę.

Moje ukochane amorki, które dostałam od mamy, już fruwają pod sufitem w dużym pokoju,

a deska do prasowania została rozłożona, bo ostatnia pralka dzisiaj wyprała, co trzeba.

A teraz właśnie dostałam wiadomość o silnym trzęsieniu ziemi, które szło od Sycylii, aż na Teramo i Ascoli. W Ascoli 4,4, ale zadzwoniłam zaraz do V. i mówi, że w porządku. Małgosia, która do mnie zadzwoniła mówi, że wylecieli na dwór tak łupnęło. Minęło 6 lat. Klasyka. I, co z tego, że jestem w kraju. Zdenerwowałam sie strasznie.

A teraz scenka rodzajowa, w której się znalazłam.

Od kilku dni chodzę na pocztę. Dzisiaj też wyszłam wysłać paczkę z książkami. Wyszłam w okolicy dziesiątej rano przy okazji wyrzucić do pojemnika na baterie zużyte. Pogoda rano piękna. Słońce, choć jesiennie i chłodno. Ale nie aż tak, żeby szczękać zębami. Szłam sobie naszą urokliwą alejką na pocztę.

Nie jest, to duża poczta, taka dzielnicowa, chociaż budynek śliczny i zabytkowy. Przy okazji go pokażę. Przed drzwiami stały trzy starsze panie. Takie śląskie ” klachule” czyli plotkary. Mieliły ozorami jak najęte. Z tej przyczyny pewnie stały na zewnątrz, żeby nie przeszkadza. Grzecznie zapytałam ostatnią:

-Pani ostatnia stoi w kolejce?

-No. Spojrzała na mnie brzydko. Może przez tę malinową kurteczkę i warkocz.

-To ja będę za panią. Pojdę do środka sobie usiąść. ( tak robiłam poprzednie dwa dni).

I rozpętałam burzę. Usłyszałam:

-My by wszystkie chciały usiąść, ale tam nie ma miejsca i stoimy tu. Tu mo stać.

-Oż ty babo. Ty mi będziesz mówić, co mam robić. Weszłam. I słyszę, jak nadają:

-Ona musi siedzieć. I jaka to ja bezczelna jestem. Weszłam. I ta, co to mi kazała stać, weszła na pocztę i mówi:

-I, co usiadła pani?, Bo faktycznie dwa krzesła zajęte.

-Nie. Odpowiedziałam. – Ale zaraz usiądę. Bo właśnie wstała jedna z pań i podeszła do okienka. Baba wyleciała, ja usiadłam, a za drzwiami na mój temat szły klachy czyli plotki. Aż pół kolejki się uśmiechało. Ale baba na pocztę nie weszła tylko dwie jej kumy. I te przepraszam wredne twarze, bez uśmiechu. A na mnie też dziwnie patrzyli mijani ludzie na tej słonecznej alejce, bo się uśmiechałam. Z nawyku. Słoneczny dzień, ładna alejka. To, co mam mieć skrzywioną gębę.

Taki to mój Chorzów teraz. I widzę, że temat wczorajszego wpisu trafiony, bo dużo komentarzy i tu i na fb. Serdecznie dziękuję.

To teraz zapraszam do „Tygla z Internetem”

https://luciadruga.blogspot.com/2022/09/tygiel-z-internetem-21-wrzesnia-2021-r.html

W schowku kuchennym:

W Poradniku PPD:

https://www.facebook.com/5minutowesztuczki/videos/788833762330618/

A Filipinki śpiewają:

Do jutra.

Szary tłum

Cały prawie tydzień nie wychodziłam, jak do się mówi do miasta czyli centrum Chorzowa. Wychodziłam do pawilonu sklepowego pod domem i pocztę. Dziś jak wiadomo z racji rozprawy pojechałam do ścisłego centrum. Patrzyłam sobie na mijane ulice i przystanki i było mi smutno. Bo ja kocham Chorzów. Tymczasem widać niedobre zmiany. Fakt, że w godzinach przedpołudniowych większość pokolenia jest w pracy i szkołach, a po ulicach chodzi szary tłum. Właśnie ” szary tłum” i to dokładnie w takim znaczeniu. Ludzie na ulicach są zwyczajnie źle ubrani. Zrobiło się zimno więc jak okiem sięgnąć widziałam kurtki granatowe i brązowe i zdechło zielone. Nawet czarnych mało. I do tego spodnie dżinsowe w kolorze niebieskim dżinsowym. U pań w dalszym ciągu królują dżinsy elastyczne opinające nie zawsze najzgrabniejsze nogi i sfałdowane na butach. Nie widziałam ani jednej osoby na widok której LM powiedziałaby:

-Dobra ciuchowa aranżacja

A w temacie mojego przedziału wieku tragedia. Od fryzury…namiętne” opitolenie” krótkie, które podobno ma odmładzać. Ale nie w przypadku buzi jak ” luna piena”.

Berecik z antenką nadal ma swoje miłośniczki. Na całej długości ul Wolności byłam jedynym kolorowym akcentem w malinowej kurteczce. I nosimy obrzydliwe buty.

I jesteśmy grubi. Grubsi niż w poprzednich latach. Podobno im biedniejsi ludzie tym grubsi, bo zdrowe jedzenie jest droższe. I jesteśmy smutni. A wręcz ponurzy i mało uczynni. Teraz brakowało mi uśmiechu włoskiego.

Nie odbierzcie tego jako krytyki, bo ja zawsze staram się być obiektywna choć subiektywna. I o Italii też piszę i o tym, co mi się podoba i o tym, co mnie denerwuje. Meble przyjechały i też nie udało się znaleźć nikogo, kto by nam to wniósł i pomógł. Wtachałyśmy to same na trzecie piętro bez windy.

Rozprawa mimo nieobecności eksa się odbyła, ale jeszcze nie koniec. Wyznaczony nowy termin na listopad. I chyba będzie koniec.

A ja dzisiaj zamierzam nie sprzątać. Wczoraj przedobrzyłam i muszę złapać oddech, a i tak trzeba z tymi meblami dojść do ładu i składu.

Moja córka osobiście i samodzielnie skręca witrynkę. Taka zdolna. My pokolenie kobiet współczesnych, które żadnej pracy się nie boją.

A teraz ze schowka kuchennego:

A dla Hani ” Praczki z Portugalii” 😀

Do jutra.