Ja bimbrowniczka

Mam trochę czasu więc zgodnie z przyrzeczeniem opowieść z głębokiego PRL- u.

Skoro już odkryłam rewelacyjny cykl kryminalny, który dla mnie jest cyklem historycznym, to pojawiły się w mojej głowie różne wspomnienia z tamtych czasów.

Było to już w momencie kiedy stawało się na rynku zaopatrzeniowym tak dobrze, że na półkach w sklepach stał sobie ocet w szklanych butelkach i herbata Ulung zwana Popularną. O tej herbacie krążył dowcip rodem z mojego Chorzowa, gdzie było POSTI czyli Przedsiębiorstwa Obrotu Spożywczymi Towarami Importowanymi. Mieściło się w zabytkowym budynku i najwyższy czas przywrócić go do świetności.

https://chorzow.naszemiasto.pl/hala-targowa-w-chorzowie-poznajcie-jej-historie/ar/c3-2167285

Z tą herbata, to było tak. W POSTI pakowano herbatę podobno według gatunków. Szczerze mówiąc z tamtych czasów pamiętam ” Madras” i ” Popularną, którą wszyscy nazywali” Ulung”.

No więc na kupie leżała ta herbata z importu, a pakowacze w danym dniu pakowali jakiś gatunek. Dziś z tej samej kupy taka, jutro taka. Wiadomo, że jak się coś sypkiego pakuje, to się rozsypie. Po skończeniu pracy sprzątaczki zamiatały halę i to co zamiotły, to była właśnie herbata ” Popularna”.

Wracamy do bimbru. Otóż Polacy zawsze byli narodem towarzyskim, a jak wiadomo towarzystwo lubi trunki. Zresztą nasi zaborcy zwłaszcza rosyjscy nie mieli interesu tępić tego nałogu, bo sami za kołnierz nie wylewali. Piło się więc w tej Polsce zawsze. Z radości, częściej ze smutku, a tych tragedii nie brakowało. I pędziło się tę gorzałkę, bo po co wydawać pieniądze, których naród nigdy za wiele nie miał. Ale generalnie wódka powinna być w sklepach zwanych monopolowymi. Pędzenie bimbru w PRL- u było zakazane, bo to było działanie na szkodę gospodarki socjalistycznej, A Polakowi wystarczy tylko zabronić. Powstawały więc nielegalne bimbrownie i interes kwitł. Tym bardziej, że nie wiadomo dlaczego wódki w sklepach nie było. I to nakręcało koniunkturę. Bez wódki nie załatwiło się nic. Ani w urzędach, ani nigdzie. Od urodzin, po śmierć. I te spotkania towarzyskie, a byliśmy młodzi i głowy mieliśmy mocne. Jak tak siedzieć o ” suchym pysku”. Nasi przyjaciele aptekarze ratowali się spirytusem aptecznym, który przerabiali na doskonałą wódkę i solenizant mógł liczyć na prezent w postaci flaszeczki. Ja pracowałam w ” Społem” więc miałam zaprzyjaźniony sklep monopolowy, w którym czasem bez kartek, bo na wódkę wprowadzono kartki udało mi się zdobyć, bo tak się mówiło lub zorganizować poza przydziałową flaszkę. Ale to wszystko było mało. Czasy były takie, że różne rzeczy się pojawiały w rożnych miejscach. Naród polski potrafił. Ja sama w tym monopolowym kupiłam … żelazko. Spod lady naturalnie, bo kierownik sklepu miał kilka na zbyciu od kierownika sklepu sprzętu AGD w dowód wdzięczności za butelki. Tak to wtedy funkcjonowało. Ja tobie to, a ty mnie swój towar. Przyszłam do sklepu, a L. pyta:

-Lucyna chcesz żelazko? – Żelazka nie potrzebowałam, ale jak nie kupić. A może będę potrzebowała. Kupiłam.

Wtedy kupowało się wszystko, czy było potrzebne czy nie. To znowu dowcip z tamtych lat:

” Idzie facet i niesie dwa wieńce pogrzebowe. Spotyka go znajomy i pyta:

-Co się stało. Jakaś tragedia?

-E… nie w kwiaciarni sprzedawali wieńce i dawali po dwa, to wziąłem oczywiście”.

I wreszcie dobrnęłam do właściwej opowieści. Zaczynam od takiego dowcipu:

” Spotyka kumpel kumpla i pyta: – Gdzie pędzisz? … Na strychu”.

A, że nie tylko patologia pędziła bimber, to opowieść jak mój osobisty mąż po raz pierwszy, prawnik zresztą i szanowany radca prawny w tamtych czasach, ze swoim najlepszym przyjacielem inżynierem zdobyli wężownicę konieczną do tej działalności i postanowili upędzić trunek zwany bimbrem. W domu w dwóch baniakach stało nastawione wino z owoców już nie pamiętam jakich. I mój małżonek chciał zrobić wino wytrawne. W związku z czym mimo mojej sugestii, że nic z tego nie będzie w domowych warunkach dał za mało cukru. I stanęło na moim. Wino bylo obrzydliwe. Jak tu wyrzucić tyle dobra.

-Wiem. – Usłyszałam- Przerobimy na bimber. Zwróćcie uwagę na końcówkę ” my”.

Wężownicę konieczną zdobyli, w domu był baniak do gotowania pieluch lub pasteryzowania kompotów, gumowy wężyk podłączono do kranu z zimną wodą i mój mąż zabrał się za pędzenie. Smród był w całym mieszkaniu mimo otwartych okien. Ale, że to Śląsk, to miałam nadzieję, że nikt nie doniesie. Tu zawsze czymś śmierdziało.

Ale w trakcie operacji mojego męża wywiało, bo dostał jakąś pilną wiadomość. I usłyszałam:

-Lucia pilnuj bimbru, bo ja muszę wyjść. Nic nie rób, tylko próbuj i jak zacznie lecieć już sama woda, to zamknij aparaturę. I poszedł.

Jezus Maria, jak próbuj. Ja bimbru nie znosiłam. I niby skąd mam wiedzieć czy to już woda czy nie. A tu z aparatury kapie. Co było robić. Przecież się nie zmarnuje. Wzięłam małą łyżeczkę. Nakapało. Spróbowałam. Obrzydliwe. Nic nie czuję. Wzięłam łyżkę do zupy. No, chyba jeszcze leci alkohol. I tak kilkanaście tych łyżek zaliczyłam przegryzając chlebem ze smalcem, żeby mi do głowy nie uderzyło.

I dałam radę, bo kto jak nie ja. Nawet pochwałę dostałam. Później panowie przedestylowali ten bimber jeszcze raz i zrobili tzw ” przepalankę”. W smaku przypominała koniak, bo moja babcia koniaku nie lubiła i zawsze mówiła, że śmierdzi bimbrem.

Ale więcej akcji ” bimber” nie było, bo nie było nastawionego wina.

Ale za to mogę odpowiedzieć na pytanie:

– „Gdzie pędzisz” – W kuchni oczywiście”.

To teraz ” Tygiel z Internetem”.

https://tygielzinternem.blogspot.com/2024/05/tygiel-z-internetem-1924.html

Kącik LM

Kącik Robótek Ręcznych

” Nie krytykujcie mnie, zrobiłam kołdrę patchworkową, wielu myśli, że jest w złym guście, ale bardzo mi się spodobała.”

Majowe półmiski

Do jutra.

24 myśli na temat “Ja bimbrowniczka

  1. Mega wpis !

    To rzeczywiśc moich rodziców; choć nie do końca, bo w stanie wojennym do pędzenia się wróciło 🙂 . I bywało, że w szacownych domach inteligencji .

    Ja niedobory pamiętam bardzo dobrze i handel wymienny też. Byłam nastolatką bardzo rozsądną , toteż rodzice dawali mi 1/3 ich pensji – to na wypadek gdyby coś rzucili a ja byłabym w pobliżu. Jako nastolatka wiadomo , że się szwendałam z powodów poważnych i mniej poważnych.

    Byłam zatem zaopatrzeniowcem .

    W ramach tego kilka razy załapałam się na rzut bielizny bawełnianej do zakładowego sklepu w centrum miasteczka i nabyłam ileś tam par gaci , męskich i damskich.Piszę gaci – bo z mojego punktu widzenia były wielkie .

    Mama była przeszczesliwa ?! Nie ; że dla niej i ojca – skąd ! Wymieniła je w pracy na masło i coś tam jeszcze do jedzenia , co było na kartki .

    Takich akcji było oczywiste więcej.

    Mój ojciec , który szczęśliwie rzucił palenie – : ” za papierosy ” dostawał słodycze od zdesperowanych palaczy . Itd itd

    Polubione przez 1 osoba

  2. Luciu, wspomniałaś moją młodość i „klapka” się otwarła.

    Przychodnia, w której wówczas pracowałam była blisko sklepu dziewiarskiego, gdy „rzucili” towar pani sprzedawczyni zwana ekspedientką dzwoniła- proszę przyjść. Szła więc pielęgniarka lub położna, a tam kolejka,że ho,ho. Wtedy ekspedientka wołała – pani z przychodni! Tłumek z szacunkiem się rozstępował. Po powrocie wysłanniczki następował podział dla kogo majtki, dla kogo męskie skarpety itd

    Po drugiej stronie ulicy był sklep monopolowy. Przybiegł zziajany nasz pacjent z wiadomością- wódkę „rzucili”1, oczywiście na kartki. I co było potem???… W Przychodni została chwilowo tylko pani rejestratorka. Wszak trudno było zrezygnować z tak cennego artykułu handlu wymiennego.

    Tak słusznie miniony system potrafił nas upodlić.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ale najważniejsze, że jak ze wszystkimi ciężkimi chwilami pozostają w nas te zabarwione humorem i duma, że w tym wszystkim potrafiłyśmy się odnaleźć. No i byłyśmy młode. Uściski z podziękowaniem za wspomnienie.

      Polubienie

  3. Pamiętam te czasy aż za dobrze. To uczucie szczęścia, gdy wracało się z pracy z „koralami” z papieru toaletowego na szyi, bo po drodze był kiosk i akurat miało się farta. Moja córka urodziła się w latach kryzysu. Tak się złożyło, że jako dorosła kobieta musiała operacyjnie usunąć dodatkową parę ósemek, bo po prostu wyrosło jej za dużo :). Lekarka po operacji zażartowała: Pani Aniu, nie miała pani o co prosić Boga, tylko o zęby? A moja córka na to: Pani Doktor, ja jestem dziecko kryzysu. Brałam, co dawali. Akurat dawali zęby :):):).

    Polubione przez 1 osoba

  4. Przychodnia w której wówczas pracowałam znajdowała się w centrum dzielnicy, był tam też nieopodal sklep z dumnym szyldem ” Sklep Mięsny”. Nie muszę dodawać, że poza szyldem na ogół były tam tylko panie ekspedientki. Pewnego dnia przy okienku rejestracji stał wzburzony klient i bardzo podniesionym głosem, językiem zdecydowanie nie salonowym zgłaszał reklamację, że dopiero jest godzina dwunasta, a internisty nie ma, choć na drzwiach jest napisane, że przyjmuje do trzynastej! Pani rejestratorka, wskazując ręką we właściwym kierunku na to: A tam jest napisane „mięsny”, jest tam mięso!?

    Polubione przez 1 osoba

  5. O taaak! Pamiętam te czasy . Mój starszy syn urodził się 5 tygodni przed stanem wojennym. Żeby kupić dla niego pluszowego miśka (akurat rzucili ) w kiosku z myślą, że dostanie pod choinkę stałam na 26 stopniowym mrozie półtorej godziny . Kupiłam i jeszcze szampon „familijny”, 2 pary rajstop i żyletki. Wiecie jaka to była radość ?! A jeśli chodzi o bimber to pewnego razu, w czasie stanu wojennego po okolicy rozeszła się wieść, że bimber da się pędzić w samowarze; wiecie takim jak Ruski parzą herbatę, że nic nie śmierdzi, można nawet w pokoju itp. No i nasz znajomy prywaciarz postanowił upędzić. Zrobił zacier a jakże z pyrów jak rasowy Wielkopolanin, wrzucił do samowaru , coś tam popodłączał i postawił w dużym pokoju ( u niego w salonie , bo mieszkał w willi), jakoś podgrzewał i pędził. Pędził w dzień , przyszedł wieczór , dalej się grzało , ale coś poszło nie tak, bo samowar wybuchł , a zacier ozdobił ściany, sufit i podłogę. Smród zacieru ziemniaczanego rozszedł się po całym osiedlu , gość miał załatwiony remont całego domu ale i tak nie wiele to dało , bo i po remoncie jechało w chacie zacierem a jego śp. żona wypominała mu ten eksperyment do jego śmierci i wspominała aż do swojej , jakieś 15 lat później.

    Polubione przez 1 osoba

    1. O samowarach też słyszałam. 😄 ale u mnie fachowa siła postawiła na wężownicę i chyba rurki fermentacyjne też w tej aparaturze były. W każdym razie nie miało co wybuchnąć. Ale smród był na szczęście do wywietrzeniu. Buziaki

      Polubienie

  6. Bimbru nie pędziłam (kurczę, czemu???), ale wódkę na kartki czasem kupowałam, bo była niezbędna jako barter. Kiedyś stałam w monopolowym w kolejce, był tłum, bo akurat jakaś tam wódka była w sprzedaży, kilka osób przede mną stała dziewczyna z dzieckiem na ręku. I ta dziewczyna kupiła swój przydział, ale było ciasno i biedna jakoś odwracając się do drzwi upuściła butelkę. Gdybyście słyszeli komentarze ludzi! Oni jej tam o mało nie zlinczowali, całą flaszkę potłuc, co za niezdara. Myślę, że gdyby upuściła dziecko, raczej by jej współczuli, niż złorzeczyli.

    A co to była za wódka to nie wiem, pamiętam jedynie, że przydała się jak trzeba było stać w kolejce całą noc, żeby kupić tonę węgla. Alkohol wręczyłam komu trzeba i mogłam spać spokojnie do czwartej rano, bo o czwartej następowało odczytywanie listy obecności.

    Boże, co to były za czasy, jak myśmy to przeżyli?

    Polubione przez 1 osoba

  7. Ja w tych czasach dostałam od kogoś śliwki węgierki nie wiedziałam co z nimi zrobić więc wepchnąłem do butli na wino. Dodałam wszystko co trzeba a w nocy zaczęła z tego wyłazić górą piana więc postawiłam butle na stolik, stolik na stół i tak zbierałam te pianę i zbierałam do rana. Mało co zostało w butli. Nie wiem co poszło nie tak ale widac nie mam talentu do produkcji trunków. Moja babcia zawsze miała butle z winem, przeważnie z głogu. W domu nikt tego nie pił ale babcia miała czym częstować listonosza:)

    pozdrawiam, maria2

    Polubione przez 1 osoba

    1. Moja babcia też robiła wino. Najlepsze było z żyta kupowanego na krakowskim Kleparzu. I miała taką niewielką książeczkę z przepisami na wino. I ta książeczka przepadła ku mojemu żalowi. Uściski

      Polubienie

  8. Mój tata robił wino, zazwyczaj z dzikiej róży albo z głogu. Ileż ja się tego nazbierałam w dzieciństwie! Zawsze żałowałam, że zbieram coś, co w ogóle nie nadaje się do jedzenia, a na picie wina też byłam za mała. Gąsior z fermentującym winem stał w kuchni i zdarzało się, że nas wystraszył nagłym bulgnięciem. Niestety zanim stałam się pełnoletnia, mój tata przestał nastawiać wino i nigdy nie poznałam jego smaku. Teraz robi nalewki – pigwówkę i orzechówkę, ale ja nie lubię mocnych alkoholi, choć czasem próbuję jego trunków.

    Za wódką nigdy nie stałam, ale za podpaskami zdarzało się bardzo często, nie mówiąc o papierze toaletowym.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Domowe wino bywa nieraz doskonale. A i nalewki też. Moja synowa robi doskonale. Ma dziewczyna talent. W zasadzie, to stało się za wszystkim i dlatego jak coś się udało kupić niespodziewanie, to była radość niewyobrażalną. Buziaki

      Polubienie

  9. Przeżyć się przeżyło- ale sentymentu nie mam . Upodlenie.

    Ile to ogarnianie pelnej lodowki zabieralo siły. Nas wszystkich .

    Nie było internetow zjadających czas , stało się I…..czytało . Ja czytałam w tych kolejkach namiętnie.

    Polubione przez 1 osoba

  10. Jak nam tu tak świetnie idzie z bimbrem , to może na otwartym blogu pogadamy kiedyś o naszych patentach na różne prl-owskie zarazy ; no wiecie placki z resztek, mielonka jako kotlet itp. Tak mi przyszło do głowy…

    Polubienie

  11. Moj Tata robil wino z owocow dzikiej rozy – bylo bardzo slodkie prawie jak likier. Ja pamietam te czasy z wizyt do Polski, przyjechalam do Wujostwa we Wroclawiu i jak zwykle pognalam na ulubione lody (wtedy na ul Swierczewskiego a teraz nie wiem jak sie nazywa) a tam zadnych lodow a z ciast tylko szarlotka. W sklepach spozywczych ocet i herbata! U rodzicow bylo lepiej bo wies obok malego miasteczka i mozna bylo kupic mleko, jajka i wedline u gospodarzy a warzywa mama uprawiala w ogrodku.

    Tutaj naszly mnie czarne mysli i pomyslalam sobie jak bardzo sie przyzwyczajamy do dobrego zycia i luksusu; uwazamy ze zawsze tak bedzie. Tymczasem wystarczy ze ktos tam bedzie chcial narzucic swoj styl rzadzenia, zburzy elektrownie i wodociagi ; nie bedzie pradu i wody przez jakis czas i wszystko sie zawali.

    Usciski

    Aga T

    Polubienie

    1. Masz rację Kochana. Wszystko się może zdarzyć. Moje pokolenie już takie trudne czasy przeżyło. Ale następne. Jak tu żyć bez Internetu . To żart, bo wtedy najmniej ważny stanie się ten Internet. Całuję

      Polubienie

Dodaj komentarz