I mamy już znowu czwartek

Mimo tych wszystkich zawirowań w jakich przyszło na żyć  czas biegnie swoim rytmem. Ani wolniej ani szybciej bez względu na nasze oczekiwania.

Długo w nocy czytałam. Muszę się przyznać, że odkryłam Wiolettę Sawicką. Po serii z Kotkiem, który to nie okazał się na szczęście ckliwą sagą poszukałam innych książek autorki. Trafiłam na dwa tomy „Wysp szczęśliwych”.

I nagle przypomniałam sobie, że ja też lubiłam  wiersze Gałczyńskiego. A nawet mogę już teraz napisać, że kiedyś wysłałam go swojej młodzieńczej miłości… to znaczy ja byłam dziewczyną a on dużo starszym ode mnie mężczyzną wyhaftowaną przez siebie zakładkę do książki z whaftowanym w nią moim długim włosem. Za poradą mojej babci. 😀

Pisał takie piękne listy więc musiałam się jakoś zrewanżować.

Pierwszy list… miłosny list wrzuciłam do wspomnień  „Życiorys PRL em malowany”.

A zresztą i tu mogę go przypomnieć.

„List z przeszłości

W każdym sądzę domu jest szuflada, schowek, kuferek ze wspomnieniami. I u mnie nie jest inaczej. Zajrzałam do tego schowka szukając czegoś i wpadła mi w ręce stara brązowa biurowa koperta. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, co jest w środku. Listy, bardzo ważne dla mnie, wędrowały ze mną z Krakowa na Śląsk i trafiły do miejsca, w którym leżą pamiątki. Spora paczka listów i kartek z całego świata…
138

Moja pierwsza wielka, dorosła miłość. Pisał piękne listy. Poznaliśmy się podczas wycieczki statkiem do Leningradu. Miałam dziewiętnaście lat. Mój pierwszy mężczyzna trzydzieści trzy, dlatego te pierwsze chwile mojej kobiecości wspominam z radością. Dzięki niemu. Zajrzałam do koperty i wpadł mi w ręce jego pierwszy list do mnie. Piosenka mówi „List, pierwszy miłosny list”, właśnie pierwszy miłosny list. Zawsze mówiłam (i mówię, że kiedy nadejdzie starość, będę miała, co wspominać przy kominku i opowiadać wnuczkom), ale mam jednego wnuka, a i on jest już prawie mężczyzną i na pewno nie chciałby słuchać takich „romansowych” historii. Oto ten list, na który po powrocie do Krakowa, czekałam (aż tydzień).

„Gdańsk- pokład zacumowanego na Motławie M/S „Mazowsze” 5.X.1966 r. Na Motławie, przy ul. Długiej, kolo Zielonej Bramy stoi… MOJA DZIEWCZYNO biały statek. Na górnym pokładzie jest salonik, miedziane lampki, boazerie, stoliczki, pusty parkiet… cisza. Orkiestra nie gra. Nie ma orkiestry? Na stropie gwiazdy i znaki zodiaku. Wielki Wóz, w barku kolorowe butelki a wszędzie wspomnienia i dziwności rozmaite… Piosenki śpiewane ciszą, biała sukienka dziewczyny, którą można zobaczyć jeszcze tylko wtedy, gdy oczy są zamknięte, śmiech wesoły słyszany w plusku fal, gdy fal nie ma, oczy „CZYJEŚ” wielkie, rozwarte – ozdobione łzami – oczy dziewczyny – kobiety. Na tym statku, jest też zepchnięta w dół pod trzeci pokład maleńka kabina, do której strach zejść, bo mnie uderzy pustka, choć wiem, że gdy zgaszę światła, przybiegną do mnie laleczki z piosenki, obracać się zacznie stara płyta ze starym tangiem o dziewczynie, która nie umiała pić wina, przyjedzie zaczarowaną dorożką sam mistrz Ildefons a z nim marynarz łajdak i dziewczyna uśmiechnięta, radosna, bo marynarz łajdak zamiast zdradzić dziewczynę, zdusi kułakiem łzę… Rzadkiego gościa w swoim oku. Mistrz Ildefons się zadziwi i odjedzie przez bulaj barokową bramą. Przyjdą marmurowe Afrodyty a z nimi 25 wieków kultury świata, Posejdon potężny, największy posąg w ogromnej sali, zapomni, że jest kuty w zimnej marmurowej materii i uśmiechnie się do dwojga takich, co trzymają się za ręce i spacerują po wiekach ery świetności starożytnej Grecji i Rzymu, ubrani w filcowe kapcie i swoje spojrzenia, które rozumieją wszyscy na tej dziwnej sali. Oni sami, piękna Afrodyta i Apollin. W malej zawieszonej miedzy pokładami białego statku kabinie, ustawia się w szpaler greckie amfory a żeby było całkiem dziwnie i żeby się do końca mieszały wszystkie czasy i uroki, na skrzydłach białego łabędzia przyleci Mistrz Czajkowski i grać będzie wysokie forte całą Leningradzką Orkiestrą. Wybiegną na paluszkach długonogie dziewczyny- ptaki, będzie zły czar i zapadający się zamek a z boku na proscenium stanie Baron Cygański i miast się obrazić na ignorantów uśmiechnie się do młodej pani z 13- tej loży, przymruży oko i panu pogrozi palcem, poczeka antraktu i poprosi na kanapkę z kawiorem i rosyjskie piwo najszczęśliwszą w całym wielkim teatrze parę współczesnych kochanków. W wygaszonych światłach pustej kabiny, na białym statku będzie wielki smutny bal… Bawić się będą wspomnienia ze zjawami, śpiewać im będzie do tańca nieobecna dziewczyna. Zmieszczą się tu wszyscy i wszystko, rozhukane sztormem morze, galerie obrazów, marmurowe posagi, sarkofagi, wazy, amfory, wielki teatr i wielka orkiestra, “ laleczki, moje laleczki” z Twojej piosenki. Wszystko to jeszcze raz zatańczy na sztormowej fali, a potem morze umilknie i przestanie rozrzucać cuda tego świata stłoczone kolo wąziutkiej koi, a cuda od wielkiego Posejdona począwszy wezmą się za ręce, przechylą przez ramie kochanka, by zajrzeć w oczy dziewczyny – kobiety! Marmurowa Afrodyta, Apollin, Posejdon, mądra Atena i zwycięska Nike przyjadą ze starej Grecji, przywiozą plejady moich ulubionych amfor i stworzą ramy do TWOJEJ PIERWSZEJ MIŁOSCI… RAMY GODNE OBRAZU!!! … A potem? A potem wszystko zamrze, oniemieje i przestraszone łkaniem u rozstającej się dziewczyny, pierzchnie jak przelęknione teraźniejszością wspomnienie. Skończy się wielki smutny bal w malej kabinie białego statku. Dlatego strach mi tam zejść i wszystko zobaczyć. Pusty salonik na górnym pokładzie, pustą maleńką kabinę, puste dzisiaj i puste jutro na tym pełnym CIEBIE DZIEWCZYNO statku, nawet, gdy tu już nie jesteś, na tym statku, gdzie została Ciebie cząsteczka na zawsze w Twoich i moich wspomnieniach Promienie słońca odbijają się od wody i skaczą po Motławie, wpadają do okrętowego saloniku,
błąkają się w moich ulubionych miedzianych lampkach z uroczymi abażurkami, każą mi się uśmiechnąć przez smutek, uśmiechnąć się, bo jeszcze dziś spotkamy się na moście naszych wzajemnych o sobie myśli, a przed nami świt spotkań. Przyjdzie znowu dzień, może niedługo, że znów trzymając się za ręce, do zebranej nad Newą skarbnicy dosypiemy nowe cuda tego świata. Cuda wawelskich komnat i swoich oczu, ust, ramion, obudzi się wtedy znowu: Zaczarowane morze. Zaczarowany statek, Zaczarowane imię.

L – k”

Nie było komórek, nie było komputerów, był telefon stacjonarny, a rozmowę międzymiastową trzeba było zamawiać i czekać. Trzeba było czekać na listonosza i biegać do skrzynki. Taki był początek mojej dziewczęcej jeszcze miłości. 

I tak wspominałam tę zakładkę:

Historia jednej zakładki

Pamiętacie ten mój romantyczny pierwszy miłosny list? To uczucie sobie kwitło i owocowało drobnymi upominkami. Dostałam kiedyś pocztą kalendarz na biurko w czerwonej skórce z magnesowym kółeczkiem, które miałam „długimi placami przesuwać i myśleć o spotkaniu” (cytat nie całkiem dokładny, coś koło tego).
148

Był rok 1967 i takich pięknych gadżetów było mało. Później przybył śliczny naszyjnik z muszek jakiś takich egzotycznych, bo miłość pływała po świecie (ten naszyjnik po latach zamieniłam z przyjaciółką na inny – a gdzie sentyment Luciu?), a ja nic, wypadałoby się czymś niebanalnym zrewanżować.

Myślałam, myślałam i wymyśliłam zakładkę do książki, ale taką zrobioną przez siebie. Stale podkreślam, że umiejętność haftu była w mojej rodzinie od pokoleń, więc i ja byłam „dziedzicznie obciążona“.

Znalazłam piękny i niezwykle pracowity motyw i na szarym grubym płótnie z obu stron pieczołowicie ten kwietny motyw wyhaftowałam. W środek kartonik, na dole małe frędzelki… Była zakładka, jak się patrzy. I to by było nic takiego, gdyby oczywiście nie moja babcia, która była osobą romantyczną, kiedy nie musiała być praktyczną (świetnie to umiała pogodzić) i kibicowała mojemu romansowi. Powiedziała do mnie tak: – Jak chcesz, żeby o tobie nigdy nie zapomniał, to whaftuj swój długi włos.
Ja oczywiście wtedy zakochana albo zauroczona więcej, jak po latach myślę, zaraz tak zrobiłam. Włosy miałam długie, więc jak nic z nitką pod kolor w jakiś kwiatek go whaftowałam. Zakładka pojechała do Gdańska z tomikiem wierszy K. I. Gałczyńskiego, założona przy wierszu „Rosyjski romans“. Zakładka spełniła swoje zadanie. On przez wiele lat pamiętał. Posyłał kartki ze świata, a nawet w pewnym momencie była powtórka z uczucia. A ja? Pamiętać pamiętam, chociaż zakładki nie dostałam… Ale uczucie do Marynarza przeminęło „z wiatrem“, może dlatego, że w Krakowie trudno o wiatr od morza. „

To do kompletu powinna być taka oto piosenka.

I tak zrobiło się baaardzo nostalgicznie i romantycznie.

Dość. Wracamy do teraźniejszości.

https://www.onet.pl/?utm_source=www.facebook.com_viasg_wiadomosci&utm_medium=social&utm_campaign=leo_automatic&srcc=ucs&pid=998ea783-a9e0-4d60-bf4e-0de77adbe5d3&sid=b177a2c9-166f-4113-9b28-185bbe554807&utm_v=2

Okazuje się, że nawet jak nie ma wyjścia to wyjście się znajdzie.

A co teraz z takim kwiatkiem?Screenshot_6

W pakiecie dziś majowy podkrakowski TyniecScreenshot_2

i urokliwe zdjęcie 96526930_1504383319740277_351891626953539584_n

Egzotyczna zupka Screenshot_4

Alfabet do ćwiczeń rekreacyjnych 95704038_2876086415779613_7101164357291081728_o

i akcja powrotu do zieleni.Screenshot_3

Niesamowita cierpliwość i hobby.Screenshot_5

A potem cała reszta memów.

To do jutra.