Przed weekendem

i znów nam tydzień zleciał. zaraz go odfajkujemy.

Co u mnie? Ano dziś takie dwie sprawy mam w myślach. Moja córka ma urodziny. Kiedy nasze dzieci mają urodziny zawsze każda matka przypomina sobie ten dzień. Ja to nawet nie muszę sobie go przypominać. Wystarczy, że zajrzę do „Życiorysu PRL em napisanego”. 😀

Urodziny mojej córki
Kiedy moje dzieci były bardzo nieletnie musiałam uważać, żeby liczba cukierków była identyczna i liczba kurzych serduszek w zupie ogórkowej też. Bo starsze dziecko policzyło. Dlatego
skoro opowiedziałam o urodzinach mojego syna,
kolej na opowieść, jak urodziła się moja córka.
Bo właśnie dziś ma urodziny. Jako kobiecie nie
będę jej liczyć, ile to już lat minęło od tamtej
chwili.
A było to tak. Wiosna była chłodna i ja
„zwierzę zawsze ciepłolubne” trzęsłam się z
zimna. Kiedy więc pod sam koniec ciąży nastały
upały i przyszły tatuś umierał z gorąca, leżąc bez
życia w fotelu, a przygodni ludzie, którzy mnie
nie znali, ze współczuciem patrzyli na mnie, ja
nabrałam dopiero chęci do życia. Odwaliłam
sprzątanie, przygotowałam, co trzeba i nareszcie
poczułam się dobrze. Termin miałam wyznaczony na pierwszego lub drugiego czerwca, ale
zgodnie z różnymi przepowiedniami, jeżeli miałaby to być dziewczynka, nikt wtedy nie wiedział, kto się urodzi) to może się urodzić i dwa
tygodnie wcześniej, bo „dziewczynki lubią się
śpieszyć”. Od 15 maja panowało w domu lekkie
pogotowie. Wyszło na to, że Witkowi przybędzie
braciszek, bo minął pierwszy i drugi czerwiec, i
nic. Kiedy minął 15 czerwca, a moje dziecko dalej nie miało chęci powitać ten piękny świat, zostałam „ciupasem” odstawiona do szpitala w
Chorzowie, bo mama już z Krakowa przeniosła
się do Krynicy Górskiej i miała u siebie, w ramach pomocy, moje dziecię starsze.
W szpitalu jak to w szpitalu. Pobadali, pomierzyli i 19 czerwca podłączyli mi kroplówkę.
A dzień był szczególny, bo rok był mundialowy i
cały szpital oglądał mecz Polski z jakimś egzotycznym chyba krajem, bo pamiętam, że wynik
był dwucyfrowy. Leżałam sobie spokojnie, nic
się działo, dobiegały mnie echa ze stadionu. Położna zaglądnęła i chyba znudzona, że nic się nie
dzieje, podkręciła kroplówkę. Chyba za bardzo,
bo akcja zaczęła się błyskawicznie. Rozdarłam
się na cale gardło:
– Siostro… Rodzę.
– Niemożliwe. Odkrzyknęła siostra.
– Przecież badałam panią przed chwilą i nic
się nie działo.
– Siostro, rodzę. Darłam się w niebogłosy. –
– Przecież to nie pierwszy raz, jeszcze pamiętam.
Wpadła, popatrzyła i krzyknęła:
– Niech pani poczeka, lecę po lekarza.
Wpadł pan doktor. Zamknął kroplówkę. Widząc, że jestem z lekka wystraszona, coś tam
uspakajanego mruknął, przekłuł pęcherz, żeby
wody odeszły i w momencie na świat przyszło
dziecko. Minęła dobra chwila. Już nie zapytałam, czy łyse, ale:
– Czy ja się dowiem w końcu, co mam, syna
czy córkę?
– A co pani ma w domu? Zapytał lekarz.
– Syna.
– No to, ma siostrzyczkę, a pani córeczkę.
I tak moja córka, której nie śpieszyła się początkowo na świat, urodziła się w tempie ekspresowym, kiedy już zdecydowano, że powinna się
urodzić. Polska mecz wygrała. Moja córka miała
czarne włosy, które później zjaśniały. Razem z
nią na świat przyszło małe Cyganiątko. I kiedy
przywożono dzieci do karmienia, wszystkie łebki
były łyse a tylko dwa czarne w białych zawiniątkach. Jednym z tych łebków to była moja Aga.
Wyszłam na własne żądanie po trzech
dniach, a po dwóch tygodniach pojechałam z
maleńkim dzieckiem do Krynicy. Zrobiłam przerwę na karmienie u cioci „z wakacji pachnących
kometką”, bo nie karmiłam i gdzieś to mleko
musiałam ugotować. Czyli podróżowało się i
wtedy z niemowlakiem, mimo, że było to sporo
lat temu.
W Krynicy czekał na siostrę Witek. Specjalnie nie wzbudziła w nim szału radości w porównaniu z Fiatem na baterie, który przezornie mu
przywieźliśmy, żeby osłodzić moment, w którym
przestał być jedynakiem.
I tak tradycyjnie moje dzieci dostały po jednym urodzinowym wpisie.”

Druga myśl smutna przeplata się z tą radosną jakim było przyjście na świat mojej córki. Dzisiaj w Krakowie na cmentarzu na Salwatorze żegnamy naszego kuzyna . O trzynastej. Własnie moja córka pojechała do Krakowa.

Ja niestety tylko myślami mogę tam być.

Kolej życia.

U mnie słonecznie i bardzo ciepło. W Ascoli rozbijają się już ” namioty wezyra” , na jutrzejsze popołudnie i niedzielę z racji targów antykwarycznych. Może jakiegoś ” łabądka” upoluję. Za te, straciły żywot w wypadku domowym. Wrrr.

Popołudniem mam zamiar wyjść sama ” w miasto”.  Może i ja coś tam na spacerze zobaczę i będziemy mieć spacerowy motyw.

Ciekawa jestem czy wielki dźwig, który wczoraj stał na piazza del Popolo już zakończył swoją misję. Zdążyłam go uwiecznić. Zwłaszcza wielki baner ascolański przykrywający remontowaną w tyle kamienicę.

A pogoda znów wariuje. Słońce się schowało i wygląda burzowo. Co za wiosna.  Po Ascoli mało chodzi osób opalonych. Raczej koloryt skóry wczesnowiosenny a nie prawie letni. Osobisty co prawda wdział krótkie spodnie i sandały, ale za przykładem znajomych.

Ja dziś w wersji włoskiej. Czyli krótkie białe spodenki i czarna bluzeczka z błyszczącym elementem. I czarne tenisówki.

I tyle przed weekendem. Memów też niewiele.

Pakiet wyborczy nie dotarł.

Pogodnych dni… podczas wypoczynku.

Do jutra.