Przed jutrzejszym ” Świętem Bobu”

Bo może i jest jutro święto ludzi pracy a przy okazji czerwonej flagi włoskich komunistów, ale przede wszystkim, to jest dla  mnie „święto bobu”.  Nijak nie mogę zrozumieć tego ich upodobania do zajadania się surowym młodym bobem. W strączkach, który jeszcze trzeba sobie samemu wyłuskać. Do tego chleb z oliwą i serem.

Cały rok na to czekają i 1 Maja następuje ta doniosła chwila.  Partie komunistyczne organizują festyny z okazji 1 Maja i uszczęśliwiają naród bez względu na przynależność tym smakołykiem.

A tymczasem pogoda się zdecydowanie popsuła. Ba nawet spadł śnieg.   W Bolonii o czym doniosła przerażona telewizja. W górach też pobielało. A tu jutro rozpoczyna się sezon nadmorski. Hotele już od Wielkanocy mają gości.

Nasze nowe miejsce jest zimne. Te cholerne szyby pojedyncze,  to wyłącznie na lato. Co to będzie zima nawet nie chcę myśleć. Ale nie będę myśleć, bo szkoda nerwów przed zimowym sezonem. Zresztą może się coś odmieni. Nie wiem co, ale może. Zwłaszcza sypialnia jest zimna. Dziś w nocy zmarzłam. Ubrana jestem jak na aurę absolutnie nie wiosenną. Przeprosiłam się z podkoszulką termiczną i to z długim rękawem. Plus sweter a nie bluzeczka trykotowa.

Powoli usuwamy usterki. Nie wiem czy donosiłam, że wyleciały nam drzwi od sypialni a drugie łazienkowe zamykały się szorując z hałasem po ziemi.

W piątek przybył stolarz. Pooglądał i wczoraj zabrał się za usuwanie usterek. Drzwi dostały nowe zawiasy i można pokój zamknąć a łazienkowe po podcięciu również zamykają się bez problemu. Dodatkowo naprawił drewnianą żaluzję w kuchni, bo ta potrafiła z nagła się opuszczać bez udziału osób trzecich, co groziło uszczerbkiem głowy, gdyby ktoś w tym momencie wychodził na balkon.

Sympatyczny facet. Zobaczył, że nowa deska sedesowa wciąż stoi pod ścianą więc ją zamontował. Tak to może w okolicach Gwiazdki V. zabrałby się za jej montaż. To ja skorzystałam z jego dobrego serca i wiertarki i poprosiłam o powieszenie naszego pięknego Chrystusa z Lisa,

który zawsze wisiał nad łóżkiem i który podczas przywozu urządzeń kuchennych spakowałam do obrusa czy czegoś tam.

Zamontował. To zrobiłam mu kawę w ramach wdzięczności.

Jutro w ramach świętowania jemy z przyjaciółmi obiad u nas. V. już zabrał się za gotowanie sugo a po obiedzie o ile ta pogoda nie zawiedzie( trochę widać błękitu) pojedziemy do rezerwatu piknikowego na ten niesamowity przysmak.

Co roku tam jesteśmy i co roku robię zdjęcia zwierzakom i ptactwu wodnemu. I tym razem będzie tak samo.

Jak tradycja to tradycja.

A na naszym przydomowym placu w okolicy Lisa zamontowano taką dekorację.

Ogromną patelnię, bo w Ascoli są ” Fritto Misto” . Mogli co prawda podeprzeć tę rączkę jakoś efektowniej, ale ktoś nie pomyślał.

I tyle aktualności. Widzę, że od wczoraj trwa już długi weekend, bo komentarzy pod Neapolem jak na lekarstwo.

A tak się starałam. 😦

To miłej „majówki” niekoniecznie pierwszomajowej.

 

NEAPOL i ja, czyli ostatnia opowieść neapolitańska z cyklu wycieczkowego

Opowieść tę dedykuje mojej wirtualnej przyjaciółce Iwonie Piotrowskiej, bo zrozumiałam jej tęsknotę i miłość do Neapolu.

Do Neapolu przyjechaliśmy zmęczeni wspinaczką na Wezuwiusza. Po zakwaterowaniu w hotelu i przed kolacją V. który jak wiadomo na szczyt nie dotarł i miał dłuższy odpoczynek niż ja wyciągnął mnie na spacer w pobliżu hotelu.  Pierwsze, co odkryliśmy to to, że  hotel znajdował się w chińskiej dzielnicy handlowej Neapolu. Sklepy, magazyny i inne atrakcje z masażem włącznie a wszystko okraszone robaczkami literek chińskich… powiedzmy umownie. Wśród tej chińszczyzny kościół, który zasłużył na wzmiankę, bo zamiast klasycznej rozety miał w tym miejscu zegar. Ten kościół a właściwie zegar sfotografowałam sobie następnego dnia rankiem po śniadaniu a przed wyjazdem na zwiedzanie Neapolu.

Będziecie mieć cały mój fotograficzny przegląd Neapolu i będzie tych albumów spora ilość. Przypominam, że najlepiej otwierają się, kiedy klika się na czas zamieszczenia albumu.

Wcześniej jednak była kolacja a ja zmieniłam słynne powiedzenie o Neapolu. U mnie brzmi ono teraz:

„ Zobaczyć Neapol i… przytyć”.

Takiego pysznego chleba jeszcze w Italii nie jadłam. Zresztą cała kolacja była przesmaczna. A ja nie jestem osobą, która aż tak zwraca uwagę na dobra na stole. To wyobraźcie sobie, jakie na mnie to jedzenie wywarło wrażenie.

Pierwsze podejście do zwiedzania naturalnie autobusowe.

Oczywiście, że miasta z autobusu nie poznamy, ale jakieś wyobrażenie taka objazdowa część daje. Nie bylibyśmy w stanie dotrzeć do wielu ważnych turystycznie miejsc.  Nasz przewodnik opowiadał cudownym akcentem neapolitańskim, w którym się zakochałam.  Ja sobie robiłam fotki z autobusu. Sporo widzieliśmy z niezwykłą panoramą na Capri i nie tylko i nawet mogliśmy wysiąść i pozachwycać się z punktów wysoko położonych.

Już wtedy zrozumiałam, co takiego jest w Neapolu. Dla mnie jest piękniejszy od Rzymu. Rzym jak dla mnie, bo to są wrażenia subiektywne jest za monumentalny i posągowy. A Neapol.. Neapol kusi, przyciąga, bawi i wywołuje uśmiech.

Po panoramie wróciliśmy do centrum i na pierwszy ogień była krótka przerwa na kawę. I dzięki temu zobaczyłam słynną kawiarnię neapolitańską, w której wydaje się 1000 kaw dziennie i można jedną zapłaconą kawę zostawić komuś kto nie ma kasy. Ten zwyczaj narodził się w Neapolu.

Ja z V. miłośnicy kościołów zdążyliśmy jeszcze zobaczyć na piazza Plebiscito  katedrę San Francesco di Paola.

A potem wszyscy grzecznie „ proszę wycieczki” poszliśmy do Galerii Neapolitańskiej. I znów mi szczęka z zachwytu opadła. W samym jej centrum mozaikowe znaki zodiaku. Ale z historią. Należy na dużej kropie pod znakiem swoim naturalnie stanąć, podskoczyć i obrócić się wokoło wypowiadając w myślach życzenie. Nawet nakręciłam migawkę z podskoku V.

Do Galerii wróciliśmy jeszcze raz sami. I wtedy bez tłumu wycieczek widziałam orkiestry uliczne a nawet taką procesję z chorągwiami, która w centrum Galerii żaglowała nimi czekając na datki. Na schodach siedzieli bezdomni z psami, ale jacyś tacy zadowoleni ze swojego życia.

Potem był w planie pałac królewski i jego wnętrza. Tu już wiadomo przepych Bourbonów na każdym kroku.

Jednak najpiękniejszy Neapol widziałam na naszym własnym spacerze. Uliczkami biegnącymi stromo w górę pełnych obrazków jak z filmów.

Mnóstwo skuterów i suszącej się bielizny, chociaż już z lekka nowocześnie, bo na suszarce ustawionej pod ścianą kamienicy. Te zdjęcia koniecznie sobie pooglądajcie, bo to jest TEN  Neapol, w którym można się zakochać.

Widziałam jak wnukowi w wąskiej uliczce zwanej „ vico” dziadek z balkoniku spuszczał w wiadrze na sznurku jakąś potrzebną rzecz. Niezapomniany widok.

Naturalnie widziałam też zamek i jego wnętrze, czyli to, co turysta powinien widzieć.

Słynnego ciastka  „ baba”, które ma polskie korzenie, bo wymyślił je król Leszczyński na wygnaniu w Neapolu nie jadłam, bo byłam bez apetytu. Zbyt zmęczona na słodycze

A po kolacji pojechaliśmy zobaczyć Neapol nocą. I wtedy widać jak gwarne i tłumne jest miasto. Sznur samochodów późną   godziną. Pełne kawiarnie i promenady i oświetlony migającymi światłami port.

Tak można się w Neapolu zakochać.

I napisać za Goethem:

„ Zobaczyć Neapol i umrzeć”.  Albo jak lepiej brzmi.

”Wcześniej zobaczyć Neapol a potem umrzeć”.

A ja już kombinuję, jak namówić V, na kilkudniowy samodzielny wypad do Neapolu.

Bo zdecydowanie czuję niedosyt.

I tak zakończyły się „ Opowieści Neapolitańskie”. Przynajmniej te pierwsze.

Perturbacje zdrowotne

Jak pewnie sporo  moich przyjaciółek zauważyło wczoraj zamilkłam.  Co samo w sobie sugerowało mój stan zdrowotny. Ani ręką ani nogą. Spałam. Wstałam i nawet drobne wyjście było ponad moje siły. Po południu  też spałam a pod wieczór postanowiłam zmusić V. do wizyty na pogotowiu ascolanskim. Pojechaliśmy. Jedno co mi się zaraz nasunąło to, że w momencie po przyjeździe i pierwszym badaniu jak zostaje wykluczone serce to czlowieku nie umierasz i możesz  sobie siedzieć i czekać na wizytę. A ja się czułam źle. V. trzeba przyznać zadziałał i poszliśmy po pomoc do ” quardia medica” taka pomoc przed pogotowiem. A tam pani doktor stwierdziła że nie da mi nic przeciwbólowego bo to może  być ten kamień w woreczku i trzeba zrobić usg po naszemu. I najlepiej wrócić na pogotowie. Wróciliśmy z diagnozą i to się przydało bo już miałam zmienioną kwalifikację z zielonej na żółtą.

Zrobiono mi wszystkie badania i podłączono kroplówki. I dobrze bo wiem że  to nie kamień i wszystkie parametry w normie.

I tu wyszedł cały V. Ponieważ pani doktor okazala się nie Italiana ba nawet nie Polka czy Rosjanka ( sądząc z nazwiska Albanka lub Rumunka) to diagnoza wypisu absolutnie nie przypadła mu do gustu. Woreczek mimo kamienia w porządku.  A on już chciał mnie zostawić w szpitalu. Bóle od pleców. Unikać wysilku fizycznego. I tu się zaczęło. Do  mnie.

– Jaki wysiłek. Przecież ja nic takiego nie robię.

Był uprzejmy zapomnieć o kolejnej przeprowadzce i organizowaniu domu w której specjalnie nie pomagał bo ma kłopoty z plecami i kręgosłupem.  Unikać wysilku fizycznego.😄😄😄

A mnie zaleciła tachipirine taki odpowiednik polopiryny w razie bólu. I renozans magnetyczny pleców. I chyba dobrze bo dziś wzięłam tę tachipiryne i ból puścił. Po wczorajszej rozkurczowej kroplówce i tak był słabszy.

Nie chcę przytaczać durnych komentarzy V.  później bo kiedy pisząc wypis zapytała czy siusiam normalnie.

Kretyn do kwadratu. No ale wiem na czym stoję i psychicznie się też uspokoiłam.  Bo Neapol widziałam ale umierać nie mam zamiaru .

Dlatego jutro o tym Neapolu opowiem.

Dziękuję za troskę. Dobrze że Was mam.

Oto portret Włocha antycznego w całej okazałości .😄

Kwitnące momenty

Nasiliły się moje problemy zdrowotne. Kto wie czy nie zahaczę o konsultację medyczna na pogotowiu.

Ale wczoraj po południu pojechaliśmy zerknąć na sagrę w pobliskim Maltignano. Sagra moich ulubionych crespelle.IMG_1031 Poza nimi nic tam ciekawego nie było więc skończyło się na zjedzeniu „crespelle” zwanych też „fritelle”. Jedyne co zwróciło moją uwagę to ślad polskości… 🙂IMG_1028

i kwitnące różowe kasztany.

Białe już w pełnym rozkwicie różowe zaczynają kwitnąć. Zrobiłam fotkę takiemu urokliwemu miejscu.

A ten ogródek przystopował mnie na dobrą chwilę. To co widać na zdjęciu to tylko maleńki fragment. Była tam i sarenka i orzeł i Kaczor Donald a na dodatek grota z Matką Boską. I inne figurki. IMG_1030 I  Zaraz przypomniała mi się wdowa po aptekarzu i jej ogródek z książki Karoliny Morawieckie, którą zresztą serdecznie polecałam dla lubiących ten gatunek książek. 698723-352x500Jeszcze różana pachnąca uliczka …

Zrobiliśmy spacer i wróciliśmy do domu.A dziś V. uparł się pojechać do San Benedetto. Niestety jednak tak źle się czułam, że wróciliśmy do domu.

Dlatego raczej dzisiaj nie napiszę nic więcej.

Refleksje patriotyczne udekorowane torebkami

Kiedy przed już szesnastu laty z hakiem zresztą przyjechałam do Italii byłam niesamowicie wyczulona na różne zachowania włoskie. Jedne mi się podobały inne mniej a jeszcze inne dziwiły.

Byłam zachwycona widocznym na każdym kroku patriotycznym zachowaniem Włochów. tak dalece, ze nawet w swojej pierwszej książce ” Dziennik badante czyli Italia pod podszewką ” znalazła się o tym wzmianka.

TROCHĘ O WŁOSKIM PATRIOTYZMIE

Wracając ze spaceru, usłyszałam przez otwarte okno hymn włoski (grany w telewizji lub radio). Hymn jak hymn (nasz też jest piękny), wesolutki jak cała Italia, pogodny.

Dla przeciętnego Włocha nie ma na świecie piękniejszego kraju niż Italia, wszystko jest naj, naj. Po prostu Italia i reszta świata. Czasem tylko przez grzeczność milczą podczas moich uniesień patriotycznych.

Hymn włoski jest grany bardzo często i wcale nie umniejsza to jego wartości, a wręcz przeciwnie. Grany jest często podczas zawodów sportowych, ale to nic dziwnego, skoro Włosi prawie we wszystkich dyscyplinach osiągają sukcesy. Mała dygresja: jak mają nie mieć osiągnięć, skoro nawet takie małe miasteczka, jak Ancarano i Villa Lempa mają boiska sportowe (Ancarano nawet dwa), a podczas meczów zbierają się wszyscy mieszkańcy…

W pobliskim miasteczku, ciut większym jest hala sportowa, tzw. palestra, do której przyjeżdża młodzież i dzieci z okolicy. Sport to zdrowie i S’ Edigio ma bardzo dobrą grupę dziewcząt w gimnastyce artystycznej.

Nie spotkałam włoskiego domu, w którym nie byłoby flagi włoskiej. Wywieszają ją często, podczas zawodów międzynarodowych zawsze. To sygnał, że w tym domu jest kibic danej dyscypliny. Z okazji świąt narodowych, lokalnych, a nawet uroczystości miejskich flagi powiewają wszędzie wesoło. Włosi o swoim sztandarze narodowym mówią pieszczotliwie tricolori.

Ich miłość do wszystkiego, co włoskie, sięga nieraz absurdu. Zmieniają imiona bohaterów, a nazwy filmów nie mają nic wspólnego z oryginałem, Wszystko jest „zwłoszczone”. Zawsze mnie irytuje, kiedy jest powtórka „Przeminęło z wiatrem” i słyszę, jak znana na całym świecie Scarlett O’ Hara nazywa sie Rosella (!), lub western „Rio Bravo” nosi tytuł „Honor za dolara”… Ale tak to z nimi już jest. Kochają spontanicznie kobiety, wino, śpiew i ojczyznę też.

A dzisiaj zaledwie dwie flagi w prywatnych domach. Zero świątecznej atmosfery w mieście. nawet uroczystości pod pomnikiem poległych z udziałem mojej ulubionej formacji z piórami bażancimi na kapeluszach nie było.

Podobno wszystkie uroczystości odbywały sie na górze San Marco przy tamtejszym pomniku poległych. Ascolańczycy jeżdżą tam na piknik a dziś piękna pogoda a więc pewnie tam są. My pojeździliśmy po mieście i wróciliśmy do domu.  Nawet obiad był późno.

Ale za to wczoraj wieczorem po kolacji wyszłam z V. na spacer i wreszcie spotkałam Lucie Modna. Co prawda tylko z torebkami, ale zawsze coś.

To udekorowałam święto barwnymi dodatkami. Wiem, że są miłośniczki torebek. Proszę więc sobie je obejrzeć

 

. Mam nadzieję, że i u was zrobiło się kolorowo.

Lucia Modna obiecała mi, ze specjalnie wybierze się do ulubionych sklepów wieczorem, kiedy witryny są oświetlone i zdjęcia pokazują ich zawartość.

To do jutra.

Za wcześnie odtrąbiłam koniec świętowania

No tak Wielkanoc co prawda mamy z głowy, ale tuż za nią w tym roku wypada włoskie święto .

25 kwietnia święto wolności. Coś jak nasz dzień niepodległości. Oczywiście parady wojskowe i dzień wolny od pracy.  W sumie z tak zwanymi mostami to uzbierało się sporo dni wolnych. A tu jeszcze 1 maja.

Jak święto to święto. Kiedyś opowiadałam o nim z okazji 150 rocznicy. Nie przypomnę, bo wpis zniknął w niebycie. Do książki chyba nie wstawiłam.

Trudno.

Dziś osobisty wreszcie poszedł na spacer czyli na piechotę na starówkę. Obeszliśmy główne place i nawet zahaczyliśmy o magistrat. Dodatkowo w środę ascolański targ. Obeszliśmy obydwa. Na centralnym kupiliśmy ser i salami a na tym pod domem nic. I przejechaliśmy się kawałek bezpłatnym autobusikiem, który jeździ po centrum Ascoli. Dla wygody mieszkańców poza autobusami miejskimi.

Wieje to cholerne scirocco a to nie wróży nic dobrego. Na szczęście wiszącą lampę w sypialni tylko mam a tam bywam  z rzadka, to nawet jak się pokołysze nie zauważę.

Potem wessały mnie obowiązki PPD ( Perfekcyjnej Pani  Domu) łącznie z ulubionym na szczęście prasowaniem.

I kiedy już chciałam zabrać się za blog padło hasło;

-Wychodzimy.

Tym razem samochodem. Wynudziłam się strasznie na zakupach, ale ponieważ wpadliśmy do sklepu typu ” pchli targ” znalazłam sobie ” łabądka”, co zdecydowanie poprawiło mi humor.

„Łabądek ” jest chyba z surowej porcelany nie wypalanej na połysk. Jest lekko szary i bardzo mi się podoba.

W tym wszystkim mam  jeden minus. V. absolutnie sam nie wyjdzie.  Miałam nadzieję, że pospaceruje beze mnie. Na szczęście ja bez niego mogę i z czego oczywiście korzystam.

Jaki jutro plan będzie , to się okaże. Może gdzieś pojedziemy.

A więc ja świętuję a w Polsce środek tygodnia.

Do jutra. 🙂

Dzień spokojności

Od ranka właściwie mimo, że wiele rzeczy zrobiłam, takich stricte domowych jak pranie sprzątanie dzień się toczy wolno i tak spokojnie.

Nie wychodzimy z domu. Żadnego poganiania ze strony V., że już natychmiast, jakby jego ADHD zapadło w letarg. Jak znam życie jutro się przebudzi.

Ja sobie on sobie w ulubionym miejscu czyli przy kuchennym stole z kartami i telewizorem. A ja po tym co mnie dopadło czyli różnych domowych działaniach, bo nawet pranie zrobiłam też skupiłam się na swoich przyjemnościach.

Wreszcie zabrałam się za zdjęcia z Neapolu. Jest tego, że hej. Wrzuciłam na fb dwa pierwsze albumy. Powoli temat ogarnę a na koniec opowiem o swoich wrażeniach w Neapolu. Te wspomnienia mam dobrze zakodowane.

Poza tym czytam doskonałą sagę rodzinną rodem z Gruzji. Z jej historią na tle wojny światowej. Mam dwa tomy.

To ” Ósme życie: Nino Haratischwili590c47c8e78f2Gorąco polecam.

Taki dzień dla mnie. A ponieważ lubię jak są fotki w opowieści blogowej, to ja w Neapolu.

A na obiad jedliśmy tagliatelle z grzybami. V. tylko tyle. Ja dodatkowo sałatkę jarzynową, którą dostałam do domu i jajko na twardo. Wykończyliśmy po południu na podwieczorek babkę ” colomba ” zapijając ja herbatą z imbirem i cytryną a V. jakimś napojem. Na herbatę nie da się namówić.

Wracam do Neapolu, bo same te zdjęcia się nie ” obrobią”. I powspominam tamten czas.

Święta mamy z głowy

Przeszły i teraz na kolejne poczekamy sobie całe osiem miesięcy. I bardzo dobrze. Zdążymy zatęsknić za tą świąteczną atmosferą.

Ja w tym roku tę Wielkanoc odeszłam na skróty. Wczoraj w restauracji dziś u przyjaciół polskich. Przy stole zastawionym po polsku co V.skwitował słowami :

-Ależ tego jedzenia.

Przed południem  zanim odwiedziliśmy mamę V. zrobiliśmy rundkę po Ascoli. Czy uwierzcie że mimo wypatrywania nie zobaczyłam ani jednej osoby płci żeńskiej w spódnicy czy sukience. Tylko spodnie, dres i ewentualnie legginsy.

W Ascoli targi antykwaryczne ale w tym miesiącu odpuściłam sobie. Jakoś nie miałam nastroju.

A poza tym zauważyłam już kwitnącą akację i pomyślałam:

– W lecie to chyba już zostaną nam tylko róże .

Bo kwitnie i czarny bez i przekwitają piwonie. Maki też moje ulubione kończą swój czas. Własnie to charakteryzuje Italię.  Kiedy jest słońce i trochę deszczu kwitnie wszystko. Potem słońce wypala co może i dopiero jesienią zazielenia się ponownie.

Ale teraz jest pięknie . Prognozy pogody pełne  deszczu nad Włochami.  I za oknem już wieczorny deszcz.

A ja zaraz wyrzucę karton z tego telewizora co ma 55 cali i nawet V.go nie ogląda. On głównie przy kuchennym stole i układa sobie karty. Tam ma też telewizor nie najmniejszy. 32 cale liczy chyba.

A więc w salonie zasiadlam przed tym wielkoludem ja. Ktoś go musi przetestować . Dość późno jest program który chętnie bym zobaczyła. Mina piosenkarka włoska.  Jak nie wytrzymam to w sypialni też nam telewizor.😄 ten jednak natychmiast mnie usypia.

I tak nawyk z bloxa zadziałał i notatki dziennikowe powstały.

Miłego wciąż świątecznego wieczoru.

Włoskie obserwacje wielkanocne

Trochę się poobijałam ostatnio. A to wpis archiwalny a to mini życzenia. To teraz będzie kolorowa czytanka pisanka.

Jak wiadomo, bo nie raz i nie dwa opowiadałam Wielkanoc w Italii nijak ma się do naszej Wielkanocy. Bo już nie świeci się pokarmów ( wcześniej tak ) i nie je się wielkanocnego śniadania jak kiedyś. Z jajkami,szynką  i innymi dobrami włoskimi. Na obiad jedzie się do restauracji z całą rodziną lub jej częścią zamawiając z dużym wyprzedzeniem.

I Włoszka w sobotę albo w piątek przeważnie ma w planie fryzjera, zakupy i ewentualnie drogę krzyżową wieczorem. Żadnych szaleństw kulinarnych. Składanie życzeń z babką wielkanocną zwaną ” colomba pasquale” i jajkiem czekoladowym. Im większe tym lepsze. Koniec kropka. Reszta normalnie.

Sama widziałam panią trzepiącą rano chodniczek z balkonu a po drodze na obiad wiewające na balkonie kołdry. 😀

Jak tak to tak. I my pojechaliśmy do naszego ostatniego hotelu na wielkanocny obiad. Po drodze jeszcze w Ascoli zaobserwowałam jak zmieniło się podejście Włochów do świątecznej elegancji. Pojawia się ona wyłącznie na ” wielkich uroczystościach ze ślubem na czele”. A tak blues luz. Widziałam dziś w Ascoli wyłącznie ciut lepszą wersję sportową. Dresy, kurtki i czasami buty na obcasie. To samo było w San Benedetto na Lungomare. Tam jednak to nie raziło, bo przyjechali turyści na spacery nadmorskie.

Ja tam staroświecka jestem więc oczywiście wielkanocna elegancja. Przypominam o zestawie czarno żółtym. 😀

 

W sali restauracyjnej czekała dekoracja świąteczna przeznaczona na deser.

 

Jedliśmy ze znajomymi ” terremotati”, którzy  mając niezniszczony dom a tylko zagrożenie z sąsiedztwa czekają do oporu na zezwolenie powrotu. Oto Liliana z zajączkiem płci żeńskiej

 

i ja z zajączkiem płci męskiej.

Naturalnie menu obiadowe z życzeniami od właścicieli. IMG_0980Tradycyjne:

szynka z melonem, cannelloni i ponieważ nie lubię robić fotek talerzom, to tylko jedne zdjęcie ponieważ to ragu jest charakterystyczne dla Abruzzo. W sosie pomidorowym są maleńkie kuleczki wielkości groszku z mielonego mięsa. IMG_0983Można je dostrzec. Oczywiście jagnięcina, zielona sałata i na deser dekoracja. Jajka czekoladowe w kawałkach, spumante i babka czyli ” colomba pasquale”.

W sam raz. Wypiliśmy jeszcze ze znajomymi kawę i wróciliśmy do prawie naszego domu.

Zajączek płci męskiej dołączył do domowej dekoracji.

 

Dekoracja jak i inne motywy z innych okazji świetnie wpisuje się z użyciem angielskiego łabędzia. Tym razem przydźwigał gniazdko z różnymi elementami wielkanocnymi. Byłam wczoraj na Lisa i szukałam własnych dekoracji z koszyczkiem włącznie. Nie znalazłam. Nie mam pojęcia dlaczego, bo to miejsce nie ucierpiało. Ale mam na uwadze.

I tak Wielkanoc włoska zbliża się do końca. Jutro ” Pasquetta” dzień odpoczynku i tego co sobie ktoś wymyśli. Ja jeszcze nic nie wymyśliłam.

W Polsce Śmigus Dyngus. Nie poprzeziębiajcie się, bo zimna woda zdrowia nie doda. 😀