Raz na cztery lata

Taki dzień jak ten, to aż się prosi, żeby o nim napisać.

29 lutego pojawia się w kalendarzu co cztery lata i nazywamy ten rok ” rokiem przestępnym”. Zawsze mi się myli i często palnę ” rok przestępczy”.

I w sumie, bo ja wiem… nie jest to ciekawy rok. Nawet ma złą sławę, że przynosi różne kataklizmy.

Cztery lata temu trzęsienie ziemi i to nie jakieś tam banalne… w tym roku koronowirus. Nie chce mi się szukać w innych przestępnych latach.

Bo jak sama napisałam ” szukajcie, to znajdziecie”.

To teraz z innej beczki. Pooglądałam sobie kraje, z których wchodzą na mój blog często nieznane mi osoby. I tak mnie to zaciekawiło, że może z tych najbardziej egzotycznych ktoś się ujawni.

Zrobiłam zrzuty z ekranu.

Oto w roku 2019 miałam odwiedziny według ilości wejść.

Indie mi się ni.e zmieściły .

A w tym roku taka egzotyka. 😀

Szczególnie ten Katar mnie zachwycił.

Zaczęłam czytać ” Kafelek mistrza Alojzego”. 2296943-kafelek-mistrza-alojzegoI zanoszę modły dziękczynne, że mam Kindle. raz, że mogę tę cudowna książkę przeczytać a bez wersji elektronicznej nie miałabym szans. Dwa, że przy niesamowitej jej objętości ( Kindle informuje mnie o 14 godzinach czytania 😀 ) ręka by mi odpadła.

Poszłam dzisiaj na Lisa, bo potrzebowałam kilku drobiazgów. Smutek i przerażenie, co się tam dzieje. I nie ma widoków na jakiś termin. Dobrze, że jest to mieszkanie. Pokochałam je a ono mnie.

 

Piosenka jest dobra na wszystko

A zwłaszcza na wiosnę. Bo ta nadeszła i nie ma żadnych innych opcji.  Z racji moich wędrówek zdrowotnych, które zabierają mi kawałek z przedpołudniowego życiorysu, a jest to pora mojej największej aktywności śledzę ją na bieżąco.

I chociaż wciąż nie jest za ciepło poza nasłonecznionymi miejscami i kurtka zimowa jest konieczna, to jednak powietrze jest już wiosenne.

Dzisiaj zaniosłam do wymiany zamka jedną z kurtek, bo pewnie się jeszcze przyda i marynarkę V. zdecydowanie wiosenną. Na Wielkanoc będzie potrzebował.

Podczas terapii czytam sobie książki. Zawsze to pół godziny spokojnego czytania. Tak, że skończyłam ” Zielona 13″, którą kupiłam po przeczytaniu recenzji, że zabawna. Co do tego polemizowałabym. Owszem napisana lekko i czasami rzeczywiście zabawnie, ale w sumie dotyka problemów życia zwyczajnych ludzi. I jakoś specjalnie mi do śmiechu nie było.  Ale nie był to czas zmarnowany.pobrany plik

A teraz kończę jak zwykle z zainteresowaniem ostatnią książkę Hanny Greń. Naturalnie kryminalną. Polecam. 778527-352x500

i zaraz idę szukać najnowszej Joanny Jax. Drugiego tomu ” Milczenia aniołów”. Może już jest ebook, to zaraz kupie.

A co z tą piosenka?

Otóż przyczepiły mi się dwie wiosenne tematycznie. Jedna włoska. Słynna ” Primavera”

https://www.youtube.com/watch?v=OdwtyOIC1_4

i polska z niezapomnianym Starszym Panem Jeremim Przyborą i Zofią Kucówną ” Kaziu zakochaj się” z cudownego Kabaretu Starszych Panów.

Niedługo imieniny Kazimierza a więc czemu nie. I wiosennie i na temat.

I teraz mogę sobie spokojnie wejść w szpitalne tematy, ale serialowe. Ostatni odcinek ” Na dobre i na złe”.

Zawsze lubiłam bajkowe opowieści.

 

 

 

 

Szukajcie, to znajdziecie

Bardzo cenię  blog ” Szafunierka babusi Marysi” i niejednokrotnie nawiązywałam do wpisów Hani nazywanej przeze mnie ” Głosem Rozsądku”.

I dziś też napiszę, co mi się skojarzyło… subiektywnie jak zawsze, po przeczytaniu wczorajszego Jej bloga.

https://szafunierka.blogspot.com/2020/02/26022020-sciema-nie-sciema.html

Otóż w świetle tego, co się dzieje na świecie jestem skłonna przypuszczać, że niestety ma rację.

A teraz moje zdanie do sytuacji w Italii. Spotykam się ze zdziwieniem, jak to jest możliwe, ze w Italii tak ten nieszczęsny koronowirus się rozszerzył.

A może on wcale się nie rozszerzył tylko sukcesywnie jest znajdowany i co najważniejsze nie ukrywany.

Pierwsze wypadki zachorowania w Europie miała Francja i… cisza.

Francja wykonała około miliona ( 1 000 000) testów na jego obecność.

A tymczasem do chwili obecnej w Italii wykonano ponad dziesięć milionów(10 000 000) tych testów i jak wiadomo wszystkie przypadki podawane są do wiadomości.

Oczywiście można się czepiać tego czy tamtego, ale sprawiedliwie trzeba o tym napisać.

Jestem ciekawa czy są dane z naszego kraju o ilości wykonanych testów?

Tym bardziej dziwi mnie panika jakiej ulegają niektóre Polki i szykują się do ucieczki do Polski.

Nie byłabym taka chętna w świetle tego, co nam może zaoferować aktualnie nasza służba zdrowia.

Ale to decyzja osobista i nic mi do tego.

Poza tym przypominam, że to Włosi pierwsi wyodrębnili właśnie tego koronowirusa odpowiedzialnego za tę grypę i natychmiast podzieli się tym wynikiem ze światem przyczyniając się do tworzenia szczepionki.

A teraz zmiana tematu.

Wczoraj WordPress pogratulował mi pierwszego roku z moim blogiem na nowym miejscu. Nawet o tym zapomniałam.

Już rok a takie było zamieszanie po likwidacji Bloxa.

Udało nam się mnie i innym blogerom jakoś się pozbierać i blogowanie trwa…

A teraz statystyka.

2019 r/Screenshot_15

2020 r/Screenshot_16I komu się chce , to proszę to zsumować.

Mam oto obraz pierwszego i nie ostatniego roku na WordPressie.

Ruskie pierogi w wersji włoskiej

Stwierdzam obiektywnie, że mi się pogorszyło. Zabrałam się za ruskie pierogi. Oczywiście z racji braku polskiego sera, który jak wszem wiadomo ma kwaśną nutę musiałam wziąć włoską ricottę, która jest co prawda delikatna, ale słodka.

I mimo reszty składników czyli ziemniaków i cebuli nie odbiegających od smaku naszego i wpakowania solidnej porcji pieprzu farsz wyszedł delikatny w smaku.

Ale smaczny. Nie lubię robić pierogów nawet nie z powodu pracy ale bałaganu jaki powstaje. Bo lepię i gotuję przemiennie, żeby nie zwariować z nudów.  Tym razem wyszło mi 60 pierogów. CIMG1008

A teraz coś co w moim rodzinnym domu nosiło nazwę ” maca” i było ubóstwiane i przeze mnie i przez moją mamę. Kiedy babcia robiła pierogi i zostawał kawałek ciasta piekła nam na suchej patelni takie placki.CIMG1012Z masłem i solą niebo w gębie.

A kiedy następnego dnia były już podeschnięte też smakowały fantastycznie chrupiąc mocno.

W domu już zapanował porządek a ja mam postną z racji Popielca kolację.

A żeby zrekompensować prozaiczne pierogi to tak rozwijają się kwiaty na mijanych podczas spaceru na magnetyczną kurację drzewach.

 

A nawet pokusiłam się o fotkę mimozy wiatrem targanej.

 

” Cukiernię pod Amorem ” skończyłam i całe sześć tomów mam zaliczone. Podobało mi się bardzo.

A teraz muszę jeszcze wyjść, bo V. ma do mnie prośbę a sam nie czuje się najlepiej. O czym zapomniałam napiszę jutro. 😀

 

Nie dajmy się zwariować

Jeszcze wczoraj krążyły plotki, że nasz ostatni karnawałowy dzień w Ascoli będzie odwołany.

Jednak kiedy rano poszłam na przystanek autobusowy, żeby pojechać na terapię widziałam, że pod prokuraturą rozbijają dekoracje do plażowego spektaklu.

Karnawałowy dzień bez zmian. zabawa w przebieranki od popołudnia. Co prawda i u nas zaczynają szaleć z zakupami, ale mam nadzieje, że ja się od tego ustrzegę.

Poza tym, że wyczekałam się w kolejce do kasy i widziałam braki na półkach. Kupiłam ostatnią śmietanę.:D

Jakoś ten karnawał trzeba zakończyć. W Italii to jest ” tłusty wtorek”. Wobec tego upiekłam oryginalny wiedeńsko- krakowski ćwibak czyli keks bakaliowy. Trochą oszukany, bo bez daktyli i fig.

Będzie na deser po kolacyjnej pizzy.

I naturalnie wyszliśmy pooglądać, co tam na placach.

Kolorowo i ciepło i jeszcze tłumów niedzielnych nie było, to zrobiłam koleją karnawałową dokumentację.

Zapraszam na serie przeróżnych przebieranek.

Z Akademią Dialektu Ascolańskiego.

Oczywiście ” ostatnią wieczerzę” mam, tak jak chciałam.

I naturalnie różne scenki ze spektakli karnawałowych.

Spotkaliśmy nasza przyjaciółkę, która też udziela się aktorsko co roku na karnawałowej scenie.

Oczywiście uwieczniłam ja z osobistym.

Osobisty ma kłopoty z moim aparatem wiec moje fotki nie do pokazania.

I tyle o Karnawale w Ascoli.CIMG0992

Spotkamy się za rok na kolejnym.

Zgodnie z tradycją

Ascoli jak co roku postąpiło zgodnie z tradycją. Tym bardziej, ze pogoda dopisała i aż do wieczora było naprawdę ciepło. Przed obiadem zrobiliśmy rekonesans po najgłówniejszych placach. Ruch był jeszcze taki sobie, bardziej niedzielny, ale najwierniejsi przebierańcy już spacerowali po ulicach. Nas interesowały rozbijające swoje dekoracje teatrzyki uliczne. Oni też przez cały rok czekają na tę ostatnią niedzielę karnawałową, żeby pokazać swoje scenki o wydźwięku satyrycznym.

Widzieliśmy przygotowywane dekoracje fontann ascolańskich, superstradę prowadzącą nad morze pełną znaków o robotach drogowych i innych zakazach. A na piazza del Popolo wnętrze kościoła.

I tak powstał ten oto album z przedpołudnia karnawałowego

. A popołudniu, to już było karnawałowe szaleństwo . Były takie tłumy, ze nie mogłam uwiecznić szeregu zabawnych kostiumów. Jak na przykład Kopciuszka w towarzystwie księcia, który na poduszce niósł szklany pantofelek. Zabawną dziewczynę w stroju damy z napisem na drążku mopa trzymanego w ręce ” regina di casa”. A strój zabezpieczony fartuszkiem domowym.

Zobaczyliśmy w całości dwa spektakle uliczne. Jeden z fontannami, które miały zamiast figur osoby i wtrącające do akcji ” sika nie sika” , bo fontanny w Ascoli w większości nie działają, swoje ” trzy grosze”.

Szczególnie najsłynniejsza w Ascoli ” fontanna di cane”  z lwicami a nie psami… co chwilę pooprawiała słysząc nazwę ” fontanna psów”.

-” Fontanna lwów” proszę…

Drugim spektaklem była satyra na pokaz ogni sztucznych podczas święta patrona Ascoli S’Emidio,

No i pooglądaliśmy sobie już zagospodarowane wnętrze kościoła z ożywionymi świętymi.

Zerknęliśmy też na naszego znajomego w charakterze  aktora w innym zabawnym spektaklu w ogródku dziecięcym.

We wtorek powtórka z rozrywki a ja chcę jeszcze raz zobaczyć inscenizację ” Ostatniej wieczerzy”. Było mroczno i sporo ludzi i zdjęcie mi nie wyszło.

Jak widać podczas włoskiego karnawału wszystko jest dozwolone.

A teraz zapraszam do karnawałowego albumu.

Nikt specjalnie nie przejmował się wizją zarażenia się koronowirusem . Tłum był jak co roku.

 

Strach czy rozsądek

Wczoraj późnym popołudniem wyszłam zobaczyć co się dzieje na piazza del Popolo. A jeszcze nie wiedziałam jak to z tą włoską paniką coronovirusa jest. A jest, bo zaczyna być niewesoło.

Sama mam mieszane uczucia w których coraz bardziej czuję strach.

Tak, że dziś nie wiem czy odważę się na spacerowanie w tłumie. Najlepiej by było, żeby tego tłumu nie było.

Ale coś mi się nie chce wierzyć. Teatrzyki uliczne cały rok czekały na dzisiejszą niedzielę.

Wczoraj jednak zdecydowanie mniej osób było w centrum.

Nawet karnawałowa jadłodajnia serwująca jak co roku dla wszystkich karnawałowe ravioli czyli za przeproszeniem pierogi z mięsem nie miała tłumów. Weszłam, wzięłam dla V., bo ja z parmezanem nie lubię i przyniosłam do domu i tam odsmażyłam.

A teraz migawki z placu.

Tak, że być może to jedyny dzisiaj album karnawałowy.

A może i nie. sama nie wiem, co przeważy. STRACH czy ROZSĄDEK.

 

Zaiste dziwny to kraj, gdzie cytryna dojrzewa

Sporo lat tu już jestem i słowo daję, że zaskoczyła  mnie ta informacja. Nawet do walki prawie doszło z V., który się przy niej upierał.

Konkretnie poszło o koniec karnawału, czyli wtorek, po którym następuje środa popielcowa.

Otóż Italia mieni się krajem katolickim. Dawno przestało mnie dziwić pytanie:

– Czy jesteś katoliczką?

Wydawałoby się, że reguły powinne być dla katolików jednakowe.

O północy we wtorek Karnawał ustępuje Postowi przed wielkanocnemu i w środę popielcową w kościołach posypuje się głowy popiołem, żalując za popełnione grzechy.

W Italii również.

Nawet istnieje nazwa „Mercoledì delle Ceneri” czyli Środa Popielcowa.

A tymczasem w Mediolanie karnawał trwa równo tydzień dłużej. I o tym powiedział mi nie tylko V., ale całkiem wiarygodna osoba.  A ja prawie na noże z osobistym poszłam, że to niemożliwe.

Ale dlaczego ten karnawał jest dłuższy tego już nie zgłębiłam.

Natomiast przypomniałam sobie jaka byłam zaskoczona kiedy z powodu deszczu nie odbył się w S’Edigio przejazd platform karnawałowych i nastąpiła powtórka w kolejną niedzielę już w poście.

Włosi również podczas spowiedzi nie wyznają grzechu cudzołóstwa, bo ono w Italii nie podlega pod grzech, z którego katolik powinien się spowiadać. 😀

Czyli nie ma to jak w pobliżu papieża.

Im dalej w świat reguły surowsze.

I tym akcentem kończę dzisiaj. Mam nadzieję udać się ” w miasto” żeby zobaczyć szaleństwo ostatkowe. Dziś, jutro i we wtorek.

A w środę popielcową nie ma szkoły i często do pracy chodzi się od popołudnia.

Trzeba przecież dojść do siebie po ostatnim dniu karnawału. Nie wszędzie jednak. 😀

 

 

 

 

Obserwacje wiosenne

Moje życie z osobistym znów się pogmatwało, ale nie to będzie tematem dzisiejszej opowieści.

Rano miałam o godzinie dziesiątej kolejną terapię magnetyczną. Już trzecią. Ponieważ szpital w którym mnie temu poddają znajduje się w dzielnicy Ascoli Monticelli sześć kilometrów od centrum pojechałam tam autobusem. Miałam ponad pół godziny czasu i ponieważ ostatnio z okien auta widziałam jakiś fioletowo kwitnący krzew w okolicach ośrodka rehabilitacyjnego poszłam na jego poszukiwanie.

Szpital a zarazem rehabilitacja jest w typowej dzielnicy willowej, w której na dodatek uliczki noszą nazwy kwiatów.

jadąc samochodem wydawało mi się, że jest to niedaleko, ale w efekcie zafundowałam sobie spory spacer.

Wiosna w Italii przychodzi nagle. Ponieważ zimą jest i zielono i kwitnąco, bo to i palmy i bluszcze i sosny a nawet oliwki i oleandry są zielone nie widać specjalnie jak ona przychodzi. Tylko drzewa liściaste przypominają o jej powrocie, ale to później a właściwie najpóźniej stanowią odznakę wiosny w pełnym rozkwicie.

Po prostu w pewnym momencie zieleń zmienia się na wiosenną, taką jasna i młodziutką a dookoła wszystko kwitnie.

I dziś właśnie taki wiosenny początek wiosny zobaczyłam.

Oczywiście mimozy dostatek i teraz jest najpiękniejsza.

Zaczynają kwitnąć drzewa owocowe i na tle niebieskiego nieba wyglądają

jak taka kwietna koronka.

Nawet zeszłoroczne trawy wypiękniały w słońcu.CIMG0681

Kolejne drzewka, które mają pąki i kwiaty.

I spacer pokazał mi magnolię moją ulubioną.

a w trawie jeszcze zwinięte żółte wiosenne kwiatuszki.

I wreszcie dotarłam do szukanego krzewu. Nie mam pojęcia o jego nazwie, ale jest przepiękny.

Pod murem opasującym posesję żonkile i róża, jeszcze zimowa, ale widać wyraźnie  nowe młode listki.

Krzew znalazłam a więc mogłam zawrócić. Czas mojego zabiegu zbliżył się na odległość dziesięciu minut.

I skoro od mimozy zaczęłam robić zdjęcia, na mimozie kończę. Młodziutka obsypana kwiatami przed szpitalem.

Po chłodnym a nawet zimnym ranku nadeszło sloneczne i ciepłe południe.

Tak to już z pewnością wiosna.

Tłusty czwartek

Zacznę od przypomnienia mojej opowieści faworkowo- karnawałowej.

Kiedy ją pisałam jeszcze nie wiedziałam, że we włoskim karnawale są one obecne. W takiej samej formie.

Zapraszam do poczytania.

Opowieść karnawałowo- faworkowa

Naturalnie będzie i przepis.

Wcześniej jednak jak zwykle muszę coś opowiedzieć. Faworki piekłam ” od zawsze”, kiedy więc przyjechałam do Ancarano i dotarło do mnie, że „tłusty czwartek ” zaczęłam się rozglądać za składnikami do pączków lub faworków.

Paczki odpadły, bo nie wiedziałam czy w Italii są drożdże i jak one się nazywają po ichniemu. Do faworków było w domu wszystko.

To teraz składniki

1 jajko

2 żółtka

1 łyżka octu

2 łyżki ( można a nawet trzeba wiecej) rumu

2 łyżki cukru

1/4 łyżeczki soli

1/3 szklanki śmietany

2 łyżki masła

2 szklanki mąki

Rano, kiedy moi staruszkowie spali, rozpoczęłam misterium faworkowe… Szybko zagniotłam ciasto ( tylko mąki musiałam dać więcej. To było pierwsze moje spotkanie ze wspaniałą włoską mąką), ale takie rzeczy ma się „w paluszkach „.

Zaczęłam się rozglądać za wałkiem. Przekopałam się przez całą kuchnię.  Nie ma. Za krótko pracowałam i zakamarków innych nie znałam. Nie było, od kogo pożyczyć. I wtedy przypomniałam sobie opowieść pewnej dziewczyny, która pracowała w Hiszpanii. Zrobiła ona faworki wałkując ciasto butelką.

– Czy ja gorsza? – Pomyślałam.

Znalazłam stosowną butelkę, taką która „leżała” mi w ręku i robota ruszyła  „z kopyta „.

Należy małe kawałki ciasta odrywać, resztę przykrywać, żeby nie schło i cienko wałkować. Jak wyglądają faworki nie muszę opowiadać.

Smażyć w głębokim tłuszczu , odsączać na bibule i ciepłe obsypywać ( z obu stron) cukrem pudrem z wanilią ).

Kiedy wstali Raniero i Emilia na stole pachniały 2 ogromne półmiski faworków.

Dzień był pełen wizyt krewnych i znajomych i wszyscy się na polskie faworki załapali.  Nazwalam je wtedy „polacco dolce carnavale”.  Później znalazłam w słowniku wyraz „wiązka chrustu – la fascina”  i teraz tak je nazywam.

Ale to nie koniec opowieści.

Będzie jeszcze o wałku. Ja mam jeszcze po babci ciężki i dobrze leżący w ręce.

Wałek w Ancarano był. Znalazłam go po 2 latach w … garażu.  Wałki włoskie są zupełnie inne od mojego. Są cienkie i mają nieraz długość do 1 metra do lepszego wałkowania ciasta na makaron.

A ja uważam wałek za cudowną broń kobiecą taką zaczepno- obronną. Należy go mieć w kuchni w zasięgu reki. I żeby zakończyć temat „wałkowy ” przypomniał mi się śląski dowcip.

„Rzecz dzieje się powiedzmy gdzieś w Kochłowicach. Przychodzi sąsiadka do sąsiadki i mówi:

– Kowolikowo kochana, pożyczcie mi „nudelkule”. ( wałek po slasku)

– Ni moga kochana… tyż na chopa czekam ” .

Tak, ze ponieważ paczki lubię świeże a na dwie osoby nawet z poczęstowaniem innych nie mam zapału do pieczenia pozostały jak zwykle FAWORKICIMG0603

Czyli tradycji stało się zadość .

Na place też zajrzałam, żeby pierwsze karnawałowe przebieranki zanotować. dziś szaleństwo dla dzieciaków. CIMG0622

Migawki karnawałowe.

Przebieranek ciąg dalszy w sobotę i w niedzielę. Dodatkowo będzie mnóstwo teatrzyków ulicznych.

Jutro też karnawalowo, ale mam nadzieję na udany wieczór.

I wyrażam swoją nadzieje, że za moje zdrowie zjadłyście kilka pączków.