A właściwie mogłabym się podpiąć pod niejakiego Juliusza Słowackiego, co napisał:
” Choć mi tak niebo ( góry ) złocisz i morze…. smutno mi Boże…”.
W ogóle to chciałam dać tytuł:
„ Smutny koniec czerwca„, ale od razu wyjaśniam, że nic się nie stało tylko dopadł mnie ” smuteczek nostalgiczny:.
Otóż wczoraj były moje imieniny, które obchodziłam w Polsce w gronie najmilszych i najbliższych mi osób. I te najmilsze i najbliższe mi osoby wczoraj dzwoniły i ucięłam sobie z nimi pogawędkę. I to mnie tak nostalgicznie rozłożyło.
Ale już dobrze. Wskoczyłam w lipiec statystycznie najlepszym miesiącem od zmiany bloga.
Co prawda wciąż mam wyniki jakie miałam w 50 % na Bloxie jednak czerwiec zakończyłam 10 000 wyświetleń i 2.000 odwiedzinami. Poprzeczkę ustawiłam na kolejne 10 000 czyli 20 000 wyświetleń i 5000 odwiedzin. Wtedy będę mogła powiedzieć, że jest tak samo jak na Bloxie.
Chyba większość osób piszących na Bloxie przeniosła się na Bloggera. A ja jakoś nie mogłam się do niego przekonać. W sumie tu gdzie jestem jestem zadowolona. I to najważniejsze.
Dziś tylko tyle. Jutro normalna kartka z pamiętnika.
I oczywiście jeszcze:
” LETNI DODATEK KULINARNY CZYLI MOJE PRZEPISY”:
a w nim:
SUGO x 2 I JESZCZE TROCHĘ
Czyli klasyczny sos pomidorowy.
W każdym włoskim domu obowiązkowo robi się (często raz w tygodniu) duży garnek sugo. Bez tego sosu nie ma kuchni naprawdę włoskiej.
Ja uczyłam się robienia sugo od Raniero w Ancarano, ale w każdym domu, w którym pracowałam, był on trochę modyfikowany.
I tak powstał mój przepis, którym się z wami podzielę.
Gotuję sugo na dwa sposoby,
Sposób pierwszy:
Do garnka wlewam 0,75 litra przecieru pomidorowego i puszkę rozdrobnionych pomidorów bez skórki, dodaję niecałe pół szklanki oliwy z oliwek, łyżeczkę cukru i drobno posiekaną cebulę (można dodać całą z nabitymi 3, 4 goździkami), ja 4 goździki dodaję luzem, a cebula się rozgotuje i zagęści sos.
Do tej wersji kostka rosołku wegetariańskiego, sól, pieprz do smaku i – uwaga – ostra papryczka, bo ja lubię sos pikantny.
Na małym ogniu, często mieszając, gotuję tak długo, aż w całej kuchni pachnie i sos wyraźnie gęstnieje… i to cała filozofia.
A przepraszam, jeszcze nie cała, pod koniec gotowania wrzucam bazylię w listkach (można podrzeć). Ale nie zawsze, czasem jest to czosnek.
sposób drugi:
Na patelni przesmażam drobno posiekaną cebulę, dodaję drobniutko posiekaną marchewkę i seler naciowy (tylko nóżka). Kiedy wszystko się przesmaży, przekładam całość do garnka, zalewam pomidorami jak wyżej, i wszystko dalej tak samo.
Uwaga: sugo trzeba gotować w wysokim rondlu, bo kipi i paskudzi cały piec.
Trzecia wersja jest ze świeżych pomidorów. Można obrać je ze skórki albo wystarczy drobniutko pokroić i wtedy skórka się rozgotuje.
Dla osób mięsożernych (jak ja) jest ragu, czyli sos pomidorowy z mięsem mielonym.
Mięso wcześniej podsmażam na patelni, potem wrzucam do sosu i razem już się gotuje.
I cała praca za nami.
Kiedy Włoszka gotuje obiad, wyciąga sugo z lodówki, makaron wrzuca do garnka i za chwilę codzienny obiad gotowy. Na stole musi być chleb, bo talerz po sosie należy wytrzeć chlebem (to się nazywa scarpetta) i zjeść.
Podam Wam jeszcze przepis, który ściągnęłam z TV (taki program o gotowaniu, który leci w południe).
Bierzemy makaron, jaki kto chce, ale nie spaghetti. Po ugotowaniu trzeba go podsmażyć na dużej, głębokiej patelni z oliwą, dodając do niej tyle gatunków sera, ile się ma pod ręką (bez mozzarelli). Najlepiej, jeśli ser będzie krojony w drobną kostkę. Pod koniec smażenia wrzucić listki świeżej bazylii.
I tyle, a smakuje wyśmienicie.