Zapiski wczorajsze

Wyszłam z domu na drobne zakupy. I dobrze zrobiłam, bo raz, że zaliczyłam spacer, a dwa, że dotleniłam się. Wróciłam i zjadłam obiad szczęśliwie bez pijanego towarzystwa. Zagrzałam zawekowany rosół. Ugotowałam do niego tortellini i nawet uprzejmie zostawiłam drugą porcję w rondlu. Czy zje a nie porozwala, to już zagadka. na razie ma chyba pijackie napady, bo pokrzykuje i trzaska drzwiami. Konsekwentnie jestem w pokoju księdza.

Podsumowałam ilość butelek wypitych przez te ostatnie dni. Bez dzisiejszego dnia. bo na razie mamy zaliczone dwie. Po co to robię? Może gdyby organizm powiedział stop jest dokładne podsumowanie ile tego zaliczył. Czasem taka wiedza się przydaje.

W mieszkaniu zimno jak w kostnicy czyli „totenhali” jak mówimy na Śląsku. Myję się poszczególnymi partiami, bo o normalnym myciu nie ma mowy w nieogrzewanej łazience. Na szczęście pokój księdza ma niezależne ogrzewanie. 😀

Zaraz w końcu oglądnę ” Hrabine Maricę” film z lektorem polskim.

I zdążyłam wysłać poprzez mój bank niewielką kwotę na WOŚP. Wczoraj w tym wszystkim nie miałam głowy.

Film oglądnęłam, bo bajki operetkowe uwielbiam. Szkoda, że obraz sobie a dźwięk sobie. Ale i tak arie przepiękne.

Na mój nos V. wchodzi w etap schyłkowy. Jakkolwiek dzień zakończył kolejnymi butelkami.

Czyli do tabelki doszło kolejne cztery.

I tak sobie myślę, co ma do ciągłej próby pomocy moja inteligencja. A z takim stwierdzeniem się spotkałam. Poza tym nie prowadzę bloga jako ” zmartwiona kobieta” a jedynie po prostu się martwię, co nijak nie jest tym samym. Oj mamy problem z odbiorem słowa pisanego.

Piszę o tym, co dzieje się u mnie głównie dla siebie i nie ukrywam tego swojego życia pod lukrowanym wierzchem. Jest fajnie i ciekawie to opowiadam. Jest gorzej piszę o tym. Czasem mam wrażenie, że te moje zapiski pomagają innym osobom w podobnej sytuacji. Bo nie czarujmy się. Ten nałóg jest wszechobecny i atakuje podstępnie. Tylko wstydzimy się o nim powiedzieć. Udajemy, że go nie ma i żeby broń Boże nie wyszedł z czterech ścian domu. Nie ma, to nie istnieje.

A tak jest tylko na allegro. Jak czegoś nie można kupić właśnie tam, to nie istnieje.😀

Czy to ja mam się wstydzić, że jestem mimo wszystko z osobą uzależnioną, dla której szukam lekarstwa. A nawet jak go nie znajdę, to pomogę. I nie przynosząc kolejną butelkę czy udając, że wszystko jest w porządku.

V. wie, że nie akceptuję tego, co robi. Nie ma domu kiedy jest z butelką. Nie gotuję, nie sprzątam po nim. Ale wie to kiedy jest trzeźwy. Potem jego samocena zanika. A ja konsekwentnie jestem przeciw i nie mam zamiaru tego ukrywać.

Wracam do czytania. Mamy ostatni dzień stycznia. Może jutro pokuszę się o podsumowanie

To wszystko napisałam wczoraj.

A dziś niestety jest gorzej. Rano był strzępem człowieka i myślałam, że będzie trochę spokoju. Widział, co zrobił w nocy w kuchni. Pochował części maszynki do kawy. Na szczęście znalazł sam brakującą część, bo kawy by się nie napił. Na stole piętrzyło się wszystko, co w pijanym widzie zgromadził. Chleb, kiełbasa, ser puste opakowania. Na złość mnie, ze nie gotuję. Podłoga kleiła się od rosołu a sitko na którym były tortelllini ( które chyba zjadł na sucho) zawiesił miedzy krzesłami. Posprzątałam kuchnie, bo wstyd gdyby ktoś wszedł do domu. Chory umysł. A potem nie mógł się doczekać żebym wyszła z domu. Nie było mnie może ze 40 minut. Zdążył wypić butelkę i teraz zalicza kolejną. Kiedy wróciłam był pijany w najbardziej wredny sposób. Bluzgający i przy tym trzymający się pionu. Liczę, że może ta kolejna butelka go zmoże i znów pójdzie do łózka. Ale boi się kiedy widzi komórkę w moich rękach. Boi sie nagrania. Nie mam zamiaru tego robić, bo po co. On doskonale zdaje sobie sprawę będąc trzeźwym jak się zachowuje po pijanemu.

A jednak nie był to koniec ciągu. Pozostało jeszcze tak ze 150 butelek. Na przyszły miesiąc wystarczy.

A teraz Rozmaitości.

Kącik LM

Poradnik PPD

Kuchennie

Zapiekanka ziemniaczana po włosku

A muzycznie taka oto niespodzianka. Cały spektakl z Opery Krakowskiej i „Księżniczka czardasza”.

Poproszę o kciuki, bo nie ukrywam, że jestem sytuacją zmęczona. Jutro zapraszam na subiektywne spojrzenie Polki o Polkach w Ascoli. Pojadę po bandzie.

Do jutra.

Nic dobrego

Od razu uprzedzam, bo wpis jest co prawda otwarty, ale dla mnie jest zapisem faktycznego stanu i nie są to radosne zapiski.

Ciąg V. trwa. Miałam moment spokoju kiedy rano trochę wytrzeźwiał po maratonie butelkowym. Poszło cztery, a może nawet pięć. Nawet kawę mi zrobił. Cóż kiedy potem pojawiła się na stole kolejna butelka. Pewnie jest to klin. I już słychać kolejne monologi czyli nie ogarnął się.

I kolejna butelka rozpoczęta. Czyli do wieczora znowu zwiększy ilość. Mogę tylko obawiać się zatrucia organizmu. Nie ma teraz dziewięćdziesięciu kilku kilogramów a o dwadzieścia mniej i to wyraźnie widać przy reakcji na wino.

Jednak poszedł do łózka. Czyli tak. Trochę odpocznie i wykończy rozpoczętą butelkę. A ponieważ utrzymuje się w stanie upojenia, to tylko to sie zwiększy. Trzeci dzień nie włączone jest ogrzewanie. Na szczęście w pokoju księdza temperatura około 17 stopni. Podgrzewam regularnie piecykiem elektrycznym. Pokój jest mały więc nagrzewa sie szybko i nie dopuszczam do wyziębienia. Ostatnio tak zakręcił kaloryfer, że dopiero dzisiaj przy użyciu kombinerek czy żabki ( jak zwał, tak zwał) udało mi się odkręcić i zamknąć normalnie, a nie na siłę.

Czytam Paulinę Świst. Już kiedyś pisałam, że są to kryminały z pogranicza erotyków. Ale w sumie relaks, a o to chodzi.

Sama się sobie dziwię, że jestem taka spokojna. Patrzę na niego znowu jak na przypadek chorobowy, bez nerwów. Chyba moje opancerzenie się i nie dopuszczanie do reakcji emocjonalnej, a nawet nie uruchomienia wentylu bezpieczeństwa zdaje egzamin.

Bo właściwie nic nie wymyślę. Nawet zrezygnowałam z wizyty u ZA . Bo przecież jezeli V. sam nie poszuka pomocy, to ja nic nie zrobię, bo przyznać się do tego nie mogę. Przecież nie wezmie zapisanych leków, bo on ma nad sobą kontrole. trudno świetnie.

I tyle.

Zaraz sobie wyjdę na świat boży, bo ja też nie wychodziłam od piątku. Nawet głowa mnie boli.

A na wszelki wypadek zamknę drzwi od pokoju księdza, bo strzeżonego Pan Bóg strzeże:, a bywa różnie. Ma odbicia złośliwe.

Jest ostatni w tym miesiącu ” Tygiel z Internetem”

https://luciadruga.blogspot.com/2023/01/tygiel-z-internetem-823.html

Kącik LM

Takie narzutki ostatnio z racji zimna pojawiły sie na ulicach Ascoli. nałożone na płaszcze czy kurtki. I oczywiscie ogromne szale.

Kuchennie dziś tiramisu

A muzycznie coś, co śpiewała moja mama i ja byłam zawsze pewna, że to z jakiejś operetki.

” Dziewczę z puszty”. A to szlagier przedwojenny.

Do jutra.

Niedziela

Po wczorajszej komunikacji komentarzowej z Azalią, która się między nami wywiązała muszę się przyglądnąć swoim wpisom. Wydawało mi się, że moje wpisy, to raczej zapis pamiętnikowy, a że nie mam tendencji do wylewania żalów, to są one co prawda subiektywne, ale w miarę spokojne ( wpisy nie żale ). Nie przypuszczałam, że skoro nie chwalę V., za często, bo jak mówi moja koleżanka ” nie chwali się dnia przed zachodem słońca, a chłopa za życia”, będzie on odbierany tak jak odebrała go Azalia. W sferze intelektu. Bo, co do reszty, to prawda. Jest furiatem, Włochem z poglądami antycznymi, bo nawet niestaroświeckimi, a teraz na dodatek wyniszczony przez chorobę alkoholową. Wrócił a nawet wpadł znów w ciąg winny. Za wszystko nie mogę obwiniać pełni, która znów jest w ataku. A poza tym po raz pierwszy na wadze naszych stosunków pokazało się zero. Zawsze był plus. I zobaczymy, co się teraz wydarzy. Nie chcę się zarzekać, ale w przypadku zejścia w minusy będzie reset w kraju.

Dziś ten reset polega na czytaniu i odpoczynku w pokoju księdza. Tu przynajmniej podniosłam temperaturę z 15stopni do 18 a nawet 19. Wczoraj wybuchła awantura, bo na pytanie V. dlaczego w domu jest zimno, skoro kaloryfery są gorące powiedziałam, że inaczej nie będzie skoro włącza się je raz dziennie na na 3 godziny. Odkąd wrócił do picia zimna już nie czuje. Znieczuliło go wino.

Dowiedziałam się, że on nie będzie włączał ogrzewania cztery razy dziennie, o stałym włączeniu nie mówiąc. Szkoda dyskusji. Dobra, to nie są żale tylko zapis codzienności. Jutro o ile nie będzie poprawy spróbuje się spotkać ZA i zapytam jak, to ugryźć bez jego chęci i wiedzy przede wszystkim.

A teraz skoro mam książkowy reset, to informuję, że przeczytałam tego ” Półmistrza” Czubaja i raczej się nie polubimy. Jakoś nie trafiona ta pozycja w moje klimaty, choć przyznaję, że może się spodobać. Zwłaszcza druga część, kiedy wreszcie się coś zaczęło dziać. Zaczęłam czytać w ramach resetu Paulinę Świst, pierwszą z nowego cyklu a zarazem ostatniego.

A, że czasem dobrze jest powspominać, to takie oto książkowe wspomnienie z ” Życiorysu PRL em malowanego”.

Wojciech Kossak plus świeże jajka

Jak już wiadomo z mojego życiorysu żyłam większość moich lat w PRL- u i musiałam wiele rzeczy umieć, ktore teraz właściwie do niczego mi nie są potrzebne. Jako maniaczka książkowa, biblioteki polubiłam w momencie, kiedy liczba książek w mieszkaniu przekroczyła kilka tysięcy i nie ma już gdzie ich upychać. Wcześniej kupowałam ksiązki i byłam od tych zakupów uzależnioną. Ach, jak czekałam na kiermasze książek w maju. Wtedy pojawiały się pozycje, ktore normalnie były nie do zdobycia. Też trzeba było mieć ” chody ” i kupowało się ksiązki ” spod lady „. Zawsze moją wielką miłością był Wojciech Kossak. Uosabiał mężczyznę mojego życia. Piękny, błyskotliwy, utalentowany gdzie do niego było moim ówczesnym adoratorom. W Krakowie lubiłam spacerować kolo jego domu ” Kossakowką ” zwaną i ponieważ zamieszkana była przez rodzinę lubiłam wyobrażać sobie, jak było za życia pana Wojtka.

Książka ” Maria i Magdalena ” tylko to podsyciła. Miłość z Wojciecha przelałam na jego córki i do dziś mam wszystko, co napisały łącznie ze wspomnieniami ostatniego męża Magdaleny Samozwaniec, którą też uwielbiam. Aż tu „Przekrój” uprzejmie doniósł, a nawet chyba zamieścił fragmenty listów Wojciecha Kossaka, że wydane zostaną listy Wojciecha Kossaka. Aż się we mnie zagotowało. Jak te „Listy” zdobyć? Wiedziałam, że będzie trudno. Z pewnością nakład będzie niewielki i kto się na to załapie?

Była w Chorzowie księgarnia, w której zostawiałam sporo kasy, ale „chodów” nie miałam. Właściwie nie wiem, dlaczego? Mało przebojowa jeszcze wtedy byłam, dopiero potem się stałam Ile razy byłam w okolicy zaglądałam i nieśmiało pytałam czy nie wiadomo, kiedy „Listy” Kossaka będą w sprzedaży? Nikt nie wiedział. Razu pewnego idąc sobie ulicą Wolności wstąpiłam do „Delikatesów”, ( których też, już nie ma) zobaczyć, czy przypadkiem czegoś reglamentowanego nie kupię. Patrzę a tu są świeże jajka. Bo normalnie w tym czasie leżały sobie obrzydliwe jaja o nazwie „chłodnicze”. Rzadkie świństwo. Jajka kupowało się na targu, ale trzeba było iść wcześnie. Naturalnie stanęłam w kolejce i nabyłam tę maksymalną ilość – czyli 10. Więcej na szczęście nie można było. Pamiętam nawet cenę 3,10. W portfelu miałam drobne, których mi się nie chciało liczyć. I jak zwykle coś tam w kieszeni i wysypane w torebce. Miałam 150 zł (inna wartość niż teraz). To zapłaciłam za te jaja 50-tką. Szczęśliwa wyszłam z „Delikatesów” i oczywiście wessało mnie do księgarni. Na środku był stół i na nim leżały książki. Chodzę do dookoła i nagle widzę zieloną okładkę dużej książki i moje marzenie „Listy Wojciecha Kossaka” – 2 tomy. Cena 150 zł. A ja kupiłam te cholerne jajka. Co tu zrobić? Mówiłam, że byłam wtedy nieśmiałą. Dziś pewnie próbowałabym zadatkować, lecieć po kasę do domu, pożyczyć, coś bym, wymyśliła. Wtedy tylko zapytałam:

  –  Czy jest dużo „Listów Wojciecha Kossaka”?.

  – Pięć kompletów. Usłyszałam.

Chyba pójdę do „Delikatesów” i oddam te jajka. Ale zaczęłam liczyć te drobne po kieszeniach, torebce i dacie wiarę? Uzbierałam te brakujące 31 złotych. Kupiłam „Listy” i najszczęśliwsza w świecie wróciłam do domu. A na dodatek miałam 10 świeżych jajek. Dzień był piękny. Zawsze, kiedy patrzę na zielone tomy „Listów” pana Wojciecha widzę tę przerażoną Lucię, że z powodu jajek nie przeczytam wspaniałych barwnych listów, opisujących życie ” Króla życia „.

Tyle wspomnień, a teraz „Rozmaitości „blogowe.

Kącik LM

Kuchennie risotto z dynią.

I jeszcze aria z ” Wiktorii i jej huzara”. Jedna z moich ulubionych.

Do jutra.

Okiem cudzoziemki. Wkurzonej

Skoro cudzoziemki, to oczywiście na Włochów. Pewnie i ta paskudna pogoda gdzie temperatura oscyluje w okolicy 5 stopni a 3 w nocy i perturbacje domowe sprawiły, że do głosu doszły emocje. Ja jak wiadomo jestem zodiakalnym Bliźniakiem, co przekłada się na dwoistość natury. I właśnie teraz jest Bliźniak, który posiada cechy negatywne. Zgryźliwość i złośliwość, która pcha się na zewnątrz.

Wczoraj do furii wewnętrznej doprowadzał mnie Dzień Pamięci w wydaniu włoskim. Moja mama zawsze mówiła, że dopóki nie wymrze jej pokolenie w historię napisaną po wojnie nikt z nich nie uwierzy. Ja co prawda nie jestem z pokolenia mojej mamy, ale urodziłam się tuż po wojnie i pamiętam, co tamto pokolenie nam przekazało. I jeszcze żyję. I dlatego w odcinanie się Włochów od udziału negatywnego w II Wojnie Światowej nie uwierzę. A teraz wychodzi na to, że to „nie my, to oni – faszyści „. Skutecznie zamiatają pod dywan historyczne zaszłości. A ta ich gloryfikacja partyzantów. V. prawie że łzami w oczach patrzy na pomnik poległych chyba z 5 Włochów. Ja nie neguję, każde życie stracone to strata i tragedia, ale jak to się ma do klęski innych narodów o Polsce nie mówiąc. Ale słuchać o tym nie chce. Bo to wyolbrzymiona historia. A kiedyś spotkałam się nawet z twierdzeniem, że moje pokolenie, to ma sporo niemieckiej krwi, bo Polki mówiąc prosto z mostu puszczały się z Niemcami.

Szkoda, że Amerykanie nie podrasowali po wojnie Włochów, choć kto wie, bo czekolada i nylony były w cenie. A brak intelektu może być po tatusiu z Teksasu.

Jak widzicie ulewa mi się wszystko. Temat wina ma się dobrze. Zagościło na stałe na obiadowym stole i oczywiście kolacyjnym. Wczoraj trzy butelki do pójścia spać. Ja nie wypiłam kropli, bo zaczynam mieć na ten trunek i towarzystwo awersję.

Co nie znaczy, że nie lubię. Lubię, ale nie w nerwach, bo ” na frasunek, dobry trunek”, to przereklamowane powiedzenie, to raz, a dwa, że w lodówce domowej czyli mieszkaniu zimne białe wino też mi nie smakuje. To trunek albo w ogrzanym mieszkaniu, albo w lecie.

Zbliża się pora obiadu. Zrobiliśmy drobne zakupy. Będzie makaron z karczochami. Na stole stoi już butelka białego wina.

Dobrze, że blog zastępuje mi rozmowę, bo tutaj rzeczywiście nie mam do kogo gęby otworzyć. Po obiedzie wracam do Czubaja. Ciężko mi idzie Chyba się nie polubimy.

A na dworze mimo, że zimno wysyp na straganach wiosennych kwiatków .

No to czekamy wiosny.

I jednak nie utrzymałam na wodzy nerwów.

Awantura wybuchła i jak będzie popołudniu nikt nie wie, a ja z pewnością.

Tylko ” Wiktoria i jej huzar”. na poprawę humoru.

W Kąciku LM

Jeszcze kuchennie

I do jutra.

Na dwoje babka wróżyła

Pracuję nad V. żeby pojechał do Polski. Na razie uzyskałam tyle, że po wizycie u adwokata w grę wszedł termin świąteczny/ Rozprawa o uzgodnienia spadkowe jest w połowie marca. Zapronowałam wyjazd na luty, ale niestety nie spotkał się z aprobatą. Może rzeczywiście lepiej, jak dojdzie do realizacji wyjazd na Wielkanoc.

Ja co prawda jeżeli ta pogoda się nie zmieni mogę zamienić się w gila z czerwonym nosem, ale może wiosna włoska nas zaskoczy.\

Jak na razie nie zanosi się na to, a zanosi się na śnieg w Ascoli samym mieście.

Niestety okres abstynencji V. ma za sobą. Wczoraj poszły dwie butelki wina i dwa małe kartoniki 250 g. W winie miałam udział, tak na niego przypadło niecałe 1,5. Dziś już na stole przed obiadem stoi butelka białego. I na pewno na tym się nie skończy. Dobrze, jak tylko do kolacji. Czyli trzeba wyjść z domu, a pogoda podła.

Dzisiaj rano zmierzył ciśnienie i stwierdził, że ma idealne właśnie po winie i w ogóle czuje się dobrze. Dokuczają mu te kostne sprawy od inwalidztwa. No zobaczymy jak długo będzie w takiej dobrej formie. Kopać sie z koniem nie będę. Jeżeli to wino będzie w rozsądnych granicach, to w porządku. Gorzej jak znowu pójdzie w tango.

Co ja jednak mogę zdziałać. Rozmowa odpada, jego zdrowie.

W sumie to wszystko znów mnie dołuje. Popołudniu oglądnę sobie serial i poczytam. I wezmę głęboki oddech. I może pogoda się poprawi.

W Rozmaitościach czas na ” Tygiel z Internetem”

https://luciadruga.blogspot.com/2023/01/tygiel-z-internetem-723.html

W Kąciku LM taka gratka. Fragment pokazu mody

I kuchennie

Muzycznie przybliżam ” Wiktorię i jej huzara”. Jak i śpiewaków operetkowych.

Do jutra.

Mokro wokół

Wilgoć sięga zenitu. Ale z tego co wiem i w Polsce mokro. parasol konieczny. Dziś pochodziliśmy ponad godzinę bez przystanku. V. wypił swoją codzienną druga kawę w ulubionym automacie. Rzeczywiście kawa tam jest doskonała z grubą pianką. Taka na trzy łyki. Ja w tym automacie piję popołudniu czekoladę. Popołudniu V. ma wizytę u adwokata. O szesnastej. Oczywiście w spawie spadku. Tym razem jak pisałam sprawę założył średni z braci uważając się za najbardziej pokrzywdzonego. Stąd też V. nie chce jechać do Polski.

Wróciliśmy do domu wcześniej więc wreszcie wyciągnęłam zabawkę do szycia czyli tę mini maszynę i skróciłam przygotowane dużo dużo wcześniej dżinsy V. A naklęłam się ile wlezie. Bo nitka mi się urywała na grubym dżinsie, bo to nie maszyna do szycia a zabawka. Ale w rękach mi się nie chciało. I to nawlekanie potem igły. Potwornie niewygodne. Ale zrobiłam i zapał do szycia mi przeszedł. Jeszcze dziurę w rękawiczce muszę naprawić. Tu już szydełko i igła, to może się po obiedzie zmobilizuję.

Zabrałam się za tę nową książkę nowego autora, którego nie znałam. Mariusz Czubaj ” Półmistrz”. Szczerze mówiąc jeszcze nie mam zdania, poza tym, że jakoś mnie nie bierze. Może się rozkręci. Nie wiem czy kupię inne jego książki. Ano zobaczymy.

Na obiad ryż czyli risotto z zielonym groszkiem. W moim wykonaniu więc jest szansa, że V. będzie krytykował.

Dziś stwierdził, ze wychodzi, bo mu w domu duszno. Jak szyłam, to wyszedł jeszcze raz, ale zaraz wrócił, bo beze mnie to on nie spaceruje. Stwierdził, że pada. A ze mną, to nie pada?

Trudno, świetnie.

Moje ” Jezioro z łabędziem” zebrało taką ilość pochwał, że puchłam z dumy, że mam taką śliczną rzecz.

Jeszcze sobie ściągnę nowy odcinek „Na dobre i na złe ” i idę pichcić ten ryż.

Dziw nad dziwy zjadł bez grymasów. A wczoraj przygotował pizzę. Tu fotka przed włożeniem do piekarnika. Już kiedyś pisałam, że kupujemy mrożoną „margherita” i potem uzupełniamy w domu. Wczoraj parówki i grzyby i mozzarella.

Za to ma problem z anteną telewizyjną w sypialni. Przez to wkładanie i wyciąganie jej przy przenoszeniu telewizora z kuchni do sypialni dwa razy dziennie czyli cztery razy rozchwiał wtyczkę antenową. I w sypialni nie działa. Nie może sobie z nią poradzić i zmontować na nowo.

Kolejne trudno świetnie.

To teraz Rozmaitości blogowe:

Kącik LM

Poradnik PPD

Kuchennie

I muzycznie dziś operetka ” Wiktoria i jej huzar” z kapitalnymi ariami, które tu przypomnę”

Do jutra.

Jezioro łabędzie

Wczoraj prawie wieczorem dzwonek do bramy przyniósł mi rękami kuriera przepiękną niespodziankę. Od Magdy ( nie Madzi :D) autorki artystycznego bloga ” Pomiędzy patrzę, a widzę”. Jakie tam piękne rzeczy są pokazane. A wszystko zrobione samodzielnie przez autorkę.

Jeden prezent z okazji Wielkanocy zdobi u mnie dom od kilku lat. Ale ten prezent jest specjalny. Bo to jest do kolekcji łabędziowej ” jezioro z łabędzicą”. Nikt takiego ” łabądka” nie ma. Egzemplarz unikatowy i artystycznie niesamowity.

W szklanej kopułce zamknięty zaklęty wodny świat. Wiem, że wszystko wyczarowała Magda. nawet pałki tataraku.

Łabędzica dołączyła do nowej kolekcji łabędzi.

Bardzo, bardzo serdecznie dziękuję i chwalę się moim prezentem.

A teraz aktualności. Wciąż zimno i w Ascoli deszczowo. Udało nam się zrobić ponad godzinny spacer z posiedzeniem na poczcie. U nas deszcz na Monte Ascensione śnieg. W domu wczoraj wieczorem mimo włączonych kaloryferów było zimno, albo ja już znowu jestem niedogrzana i nie potrafię się rozgrzać. Poszłam do łóżka o dziewiątej. Ale i V. chyba też to zimno odczuwał, bo położył się jak na niego o nieprzyzwoitej porze czyli dziesiątej wieczór. Te wczorajsze bakłażany paskudne. Zwyczajnie stare i łykowate. Ale V. zjadł, bo przecież to jego zakup. Dziś reszta poszła do sugo. I tak im nic nie pomoże. Pewnie udekoruję nimi talerz, bo jeść nie będę. Może dotrze do niego, że to żadna oszczędność.

Kończę ostatni tom cyklu Sylwii Kubik i jedno, co mi się nasunęło, to to że autorka dobrze porusza się w klimatach wiejskich. Z pośród ostatnio czytanych książek, to pierwsza, która porusza również sferę religijną. Autorka z pewnością jest osobą głęboko wierzącą i nie jest to absolutnie zarzut. Na wsiach ta sfera życia toczy się inaczej niż w mieście i bardzo ładnie jest to pokazane. W ogóle sympatycznie się czyta. Ale po tej serii wrócę sobie w klimaty sensacyjno- kryminalne. Dla równowagi. 😀

Wczoraj zgubiłam kolejną rękawiczkę. Trzeba będzie odnowić zapas. bo bez rękawiczek w ostatnich dniach, nie mówiąc o czapce nie da się egzystować.

A teraz czas Rozmaitości”

A tak wygląda zima w Italii w urokliwym Alberobello.

Kuchennie przepis na włoską crostata

A w muzycznym kąciku wypada zamieścić ” Jezioro Łabędzie”

Do jutra.

Ogarnianie realu

Wiadomo samym światem wirtualnym nie da się żyć. Mimo skomputeryzowania papierologia ma się dobrze i cholera mnie tłucze jak mając wszystko w komputerze trzeba złożyć dodatkowo wszystko w papierku.

Brak zaufania do Internetu? A przecież istniej jeszcze tzw ” chmura” w której podobno nic nie ginie. Ja niestety w tej materii jestem jeszcze niedoinformowana i wszystko przede mną.

Aktualnie siedzimy w biurze od gazu ze zdjęciem naszego licznika. Ostatni rachunek był w grudniu na kwotę 76 euro, a teraz w lutym powinien być kolejny i V. już szaleje wyobrażając sobie kwotę. Dlatego sami odczytujemy licznik i zdjęcie pokazujemy w biurze jako aktualny odczyt.

Ludziów jak mrówków. Jak nigdy. Potem muszę znowu pokserowac kilka dokumentów i musimy zajść do sądu po jakiś wyciąg w sprawie spadkowej braci C.

A potem może wrócimy do domu.

Siedzimy w sądzie. Zabrano mi po raz pierwszy z torebki na przechowanie nożyczki do manicure. Straszliwą broń. Poprzednim razem weszłam z tą bronią do sądu bez problemu. Teraz muszę pamiętać żeby je odebrać, bo to pamiątka. Moja mama nosiła je też wiele lat w torebce. A teraz ja.

Trzeba swoje odsiedzieć, bo dokumenty odnaleziono, ale chyba nieskserowano, licząc, że tylko do wglądu .

V. po przejściach sobotnio- niedzielnych w fatalnej kondycji i psychicznej i fizycznej. Nerwowy, boli go z powrotem noga. A było już lepiej i chodził nieźle. Dziś zastanawiałam się czy go nie nakręcić dla ZA idąc za nim z tyłu. Poza tym rozkojarzony do imentu. Nic nie pamięta. Na moment został sam idąc po znaczki skarbowe i zapomniał o portmonetce z drobnymi. Szukał, po kieszeniach i nic. Znalazła się w koszyku przy bramce wejściowej do sądu. Zmęczona jestem, a gdzie tam jeszcze koniec dnia. Może jak teraz odpocznie, to trochę spokoju będzie. A trzeba wyjść z domu. Zimno. Zaledwie 6 stopni, z zimnym wiatrem. Monte Ascensione w sniegu, ale na San Marco go nie ma. Poniżej jest. taka ciekawostka pogodowa. Znana ascolańczykom anomalia.

Czeka mnie smażenie na grillowej patelni bakłażanów. Też mnie zdenerwował osobisty, bo maniak okazji kupił przecenione bakłażany. W życiu bym ich nie kupiła. Trzeba zaraz przygotować, bo inaczej będą do wyrzucenia, a tego V. by nie przeżył.

No to tyle z codzienności.

A w Rozmaitościach:

Kącik LM

Kuchennie słynna ” puttanesca” 😀

Muzycznie i operetkowo. Niektóre arie sie powtarzają, bo warto je usłyszeć w różnych wykonanych.

Do jutra.

Zaczynamy liczyć od nowa

Szkoda tych dziesięciu miesięcy, ale skoro mleko już się wylało nie ma co płakać tylko posprzątać.

W kalendarzu zaznaczyłam dzisiejszy dzień i zobaczę jak długo V. wytrwa. W tym momencie dochodzi do siebie. Nie ma chyba zamiaru wyjść, bo porusza się między kuchnią, a sypialnią.

Ja jestem w formie dobrej. Psychicznie dałam radę, a fizycznie taki dzień byl mi potrzebny. Wczoraj spędziłam prawie cały dzień w łóżku czytając. Wciągnęła mnie saga Sylwii Kubik

dziejąca się na terenach wiejskich z historią niemiecką i rosyjskimi wyzwolicielami. Tło historyczne ma znaczenie, ale nie dominuje nad losami mieszkańców. Oczywiście jak w tego typu sagach dobro jest i chociaż jestem w połowie drugiego tomu, mam wrażenie, że wszystko się poukłada i będzie mieć happy and. Zdecydowanie takie książki dają mi reset. Nie mam zamiaru katować się uznanymi arcydziełami.

A rozbawił mnie taki oto mem. Dokładnie tak mówimy z moją koleżanką na temat nowości 😀

Odtruwam osobistego, bo świnią nie jestem. Rozmawiamy normalnie, bo to nie czas na rozmowy poważne. Ale od tego nie ucieknie. Swoje usłyszy przy sprzyjającej okazji. Dostał rosół z kurczaka i makaronem udającym ryż. Wyniosłam puste butelki, żeby go nie ciągnęło i to wszystko co mogę zrobić. Reszta wymaga jego postanowień.

Dziękuję, za obietnicę trzymania kciuków. Bardzo w nie wierzę.

Może dziś oglądnę ” Hrabinę Maricę” z polskim lektorem. Film znalazłam na you tube.

I wiecej dzisiaj nie mam o czym pisać. Rano straszliwie lalo. Na San Marco śnieg. Teraz mokro. Aby do wiosny.

Jeszcze tylko udostępnię link do licytacji prześlicznych pudełek. Cala kwota na WOŚP.

W dzisiejszych Rozmaitościach:

Kącik LM

Poradnik PPD

Kuchennie :

Wciąż ” Księżniczka czardasza” i jeszcze raz aria Boniego, bo nie znalam tego tenora a ma operetkowy wdzięk.

Do jutra.

Jak szczerość, to szczerość

Nie będę udawać dziś, że mimo niepogody jest w domu normalnie. Bo nie jest. Jak to się mówi, że ” natura ciągnie wilka do lasu”.

I tak właśnie się stało. Jak wiadomo V. ponad 10 miesięcy nie pił wina. Zeszczupłal, wyniki miał doskonałe, ale za to neurologicznie poszedł w dół i sam o tym mówi. Pierwszą lampkę szampana wypił w Nowy Rok, potem podczas częstowania przez świętego Antoniego. Czyli uwierzył, że ma na wszystkim kontrolę.

W piątek dodał trochę białego wina do risotto i do obiadu otworzył butelkę białego. Wypiliśmy razem, czyli żadna ilość.

A wczoraj jak to się mówi ” poszedł w tango” jak za dawnych lat.

Mam wrażenie, że kolejny raz sobie wmówił, że ma raka i jak zaliczył sam pierwszą butelkę czerwonego, to poooszło.

Nie wiem ile wypił. Chyba cztery, a piąta którą przyniósł do mieszkania w nocy schowałam. Sama zamknęłam się w pokoju księdza, ale o spaniu nie było mowy. On też przysypiał, wstawał. I bluzgał przez ileś godzin. Noc, więc podejrzewam, że nie tylko sąsiedzi nad nami, ale i z naprzeciwka mieli co słuchać. Chyba, że okna zdały egzamin i wytłumiły. Nie mój wstyd. Zamknęłam na klucz pomieszczenie z winem i udam, że nic o tym nie wiem. Niech myśli, że to on, bo ostatnio zabrał klucz z pomieszczenia gospodarczego, nie wiadomo po co. Ja zawsze mam wszędzie klucze podwójne nauczona z poprzednich lat, że ma manię zabierania i nie wie gdzie schował. Klucz z pokoju księdza do dziś się nie znalazł. Dorobiłam nowe demontując osobiście zamek w drzwiach i zanosząc do ślusarza, bo nie mogłam dobrać.

Wstałam późno, zrobiłam sobie kawę. I pominęłam go jak paskudny przedmiot. Zobaczymy, co teraz zrobi. Czy wróci do abstynencji na co stawiam, bo się boi o zdrowie czy wejdziemy w trzydniówkę na przykład.

I teraz myślę, że to chodzenie, to po to, żeby w domu w którym wina jak w monopolowym nie siedzieć. Im mniej tym mniej pokus.

Za to skończyłam drugi tom Anielina i bardzo ciekawą książkę ” Oświęcim Praga” zbeletryzowaną historię produkcji czesko-polskiego samochodu produkowanego od 1929 roku w Oświęcimiu.

Wśród trójki autorów również Iwona Mejza. ( Mirosław GanobisTomasz Klimczak i inni ) Miłośnikom motoryzacji szczerze polecam. Tło międzywojenne i ciekawa historia.

A teraz jeszcze nie wiem, co będę czytać.

A wygląda, że w domu będzie powtórka z rozrywki, bo V. rozpoczął monolog sam do siebie. Czyli, to jeszcze nie koniec. Zaliczył pewnie pierwszą butelkę. Czyli źle obstawiłam.

A dziś będzie w Rozmaitościach weekendowo.

” Tygiel z Internetem”.

https://luciadruga.blogspot.com/2023/01/tygiel-z-internetem-623.html

Kącik LM

Poradnik PPD

Kuchenne dziś pizza

I oczywiście ” Księżniczka Czardasza”.

Do jutra.