Chcecie to wierzcie, chcecie nie wierzcie

Jak wiadomo po braku nie zapowiedzianego wczesniej wpisu źle się poczułam.  Już  wczoraj pomyślałam, że jak tak dziwnie się czuję oprócz dolegliwości innych i prozaicznych to zerknę na stronę wieści o trzęsieniu ziemi. Dawno nie zaglądałam. Czytam…cisza i spokój. Pomyślałam, że wreszcie ta ziemia się osadziła .

Aż tu dzisiaj potrzepało na naszym marche- brzegu. I to jak się okazało od wczoraj. 22,00 – 3.1 . 23 – 3.1. W sumie niewiele.

Przed poludniem powtorka.  10.22 – 3.1 a potem 10.55 – 3.6.

Ciekawe zawsze drugi wstrząs jest slabszy a zauważyłam kilka odwrotnie.

W każdym razie zanotowałam lekki niepokój kolejkowiczów w sklepie. Do Ascoli nie pojechałiśmy. Zbieramy siły  na wycieczkę. Pobudka o 5 rano. Na wszelki wypadek kilka budzików . 5.40 wyjazd z umowionego miejsca. Czyli teraz przerwa na blogu chyba, że będę mieć siły coś naskrobac. Dziś też ćwiczę w telefonie bo będę jakiś czas na niego skazana.

Jednak jak widać intuicja znów mnie nie zawiodła.  To z jednej strony dobrze. A z drugiej nie ciekawie.

 

Wtorkowe aktualności

26. 03. 19 r. ( przedpołudniem)

Jak już z tytułu widać nie będzie dziś odcinka ” Przeprowadzka”. Przedpołudniowe transportowanie nie wypaliło. Może po południu się uda.

Po wczorajszym wiosennym upale (  27 stopni ) temperatura zgodnie z prognozą pogody, która sprawdza się w wielu procentach spadła i  spadł  również deszcz. Rano było 11 stopni. Za moich czasów starzy ludzie mówili na taki wiosenny deszcz, że :

– Z nieba leci złoto.

W około jest przeuroczo. Włoskie ploty zakwitły. Mnóstwo bukietów kalinowych.

,,,

Tyle zdążyłam, napisać. I real mieszkaniowy mnie wessał. Tak zeszło do wieczora a potem… potem przyszło załamanie  zdrowotne. Dziś byłam u lekarza i jestem w łóżku, żeby dojść do wyjazdowej formy. I wreszcie teraz kończę to co zaczęłam a  o przeprowadzce będzie w serialu . Może jutro.

I tak jak chodzi o płoty kalinowe to proszę. 🙂

Poza tym palmy w pobliżu ” Rotondo” w Porto D’Ascoli dostają eleganckie pióropusze.

Wycinka liści leci na potęgę jak i inne opitolenie drzew. Bardzo tego nie lubię.

No i  zrobiliśmy zakupy, bo jak nadeszła chwila prawdy czyli trzęsienie ziemi to mieliśmy w domu zapasów na wypadek wojny trzydziestoletniej. Rozdawaliśmy systematycznie. Najpierw zamrażalnik, potem przetwory a na końcu makarony. To teraz trzeba stan domu  w dobrach jedzeniowych poprawić w jakimś stopniu przynajmniej. Osobisty nabył tuńczyka w puszkach i na poprawę nastroju szef kuchni kupił sobie garnek a właściwie rondel ( bo z rączką) wysokiej klasy. Z przykrywką naturalnie szklaną.

I to było to co chciałam napisać.

Poza tym muszę się pochwalić. Jak wiadomo moja miłość do statystyk trwa a WordPress takowe posiada i to codziennie. Brakuje mi co prawda rankingu najlepszych blogów z Bloxa w którym to plasowałam się wysoko i było to bardzo motywujące ale i tu powolutku pułap odwiedzin i wyświetleń ( nigdy nie pojmę różnicy) wzrasta.

Aż tu kiedy ukazał się wpis o ” Przeprowadzce 3″ szok taki, że ze zdumienia szczęka mi opadła do ziemi.

Normalnie dziennie miałam wyświetleń plus minus 200 – 300 . Tym razem ponad 1350.Screenshot_124.pngBardzo mi z tego powodu miło, że jak rozumiem blog jest czytany i sporo osób kibicuje mojemu życiu w tej dziwnej dla północnych cudzoziemców Italii.

Pięknie się kłaniam i postaram się opowiadać w dalszym ciągu moje codzienne życie z nie najłatwiejszym w pożyciu Włochem.

Ja sama lubię czytać pamiętniki więc nie dziwię się tym co tu zaglądają.

I wcale nie uważam, że era blogów się skończyła. Wręcz przeciwnie.

A na zaprzyjaźnionym blogu miła niespodzianka. Przepis z mojej książki ” W zapachu włoskiej kuchni czyli badante ze Wzgórza Czterech Wiatrów”.

https://italiamini.blogspot.com/2019/03/atwe-ciasto.html

Dziękuję Aniu, że po zjedzeniu pochwaliłaś ” placek sąsiadki”. :*

 

„Przeprowadzka” odcinek 3

Po wczorajszym zwariowanym dniu był dzień na luzie. V. ledwie żył i gdyby nie fachman od gazu pewnie by się nie ruszył. Ale pojechaliśmy.

Potem się rozkręciliśmy. Za każdym razem zabieramy tzw ” drobiazgi” hotelowe. Pojechały również buty, szereg rzeczy typu ” suszarka, prostownica, lokówka szczotka elektryczne. To już zajęło jedną torbę. Plus cudowności osobistego, które sam spakował. Pudło lekarstw. Zostawiłam sobie tylko aspirynę ” C” i strzykawki do ewentualnego voltarenu dla V.  Jego ” apteka” pojedzie na końcu. Z moim komputerem. Dopóki nie załatwię karty ( bo Internetu jeszcze w mieszkaniu nie ma) będę skazana na telefon. Zawsze coś. Fachman z właścicielem przybyli punktualnie. Włączono gaz. V. podpisał papierek a ja miło uśmiechając się poprosiłam o włączenie gazu w kuchence.

Jak przypuszczałam czyszcząc jeszcze palniki jeden nie funkcjonuje jak trzeba. Był prawie ten palnik jak nowy. 😀

Przywiozłam w końcu odpowiednią wkładkę do kontaktu, bo Italia ma sporo nietypowych i załączyliśmy lodówkę. Nie działa.

Był właściciel wiec  ma usterki usunąć. Poprosiliśmy też o zabranie miotły elektrycznej w stanie agonalnym i wielkiej wieży muzycznej. Jest ogromna i stoi na specjalnym podeście w pokoju dziennym. I zabiera wiele miejsca. Owszem jest oryginalna i gdybym miała na nią  miejsce zostawiłabym dla efektu. Ale teraz niestety musi iść gdzie indziej.  Wszystko co przywożę wkładam na swoje przyszłe miejsce. Nie wszystko rozpakowuję . Umyłam  okno w pokoju dziennym. Też problem bo jest trzy skrzydłowe i dwa skrzydła są razem na zawiasach. Powinny się razem otwierać, ale się nie otwierają. Tak, że jedno skrzydło umyłam wewnątrz a z zewnątrz tak jak mi wystarczyło ręki.

V. nie powiem włączył się do porządków. Coś powycierał i najważniejsze, że się nie wtrącał. Podczas lokowania butów w szafce okazało się, że jest ona do dupy. Buty przelatują. Szafka się otwiera. I tak poprosimy, żeby ją sobie zabrał a my dowieziemy nasze dwie. Miejsce jest.

Dziś zrobiłam trochę orientacyjnych fotek. Zaczynamy od sypialni,

Łóżko jeszcze ” gołe” ale materac solidny i wygodny. Szafa ogromna staroświecka i z mnóstwem zakamarków. Do kompletu komoda z lustrem. Stoi tam jeszcze taka witrynka z półkami za szkłem idealna na szklane akcesoria. I też ma 2 szuflady. Na obrusy. Te szafkę przeniesiemy do pokoju dziennego . Okno znowu wieloskrzydłowe.

Teraz łazienka. Tu jest dobrze. Wszystko co trzeba i najważniejsze schowek pod sufitem. IMG_0092.JPGJednak muszę mieć do niego drabinkę. I znowu jedna rzecz do przywiezienia z Lisa

Teraz przedpokój. Jest bardzo wygodny i duży Z wnęką w której stoi efektowna toaletka przytwierdzona do ściany. W tę wnękę zamierzam wstawić moją szafę z Lisa. A toaletka wróci do sypialni na miejsce po witrynce. Podoba mi się, ale wygoda i funkcjonalność mi podpowiada taką zamianę. Koszyk ze sztucznymi różami a właściwie same róże wylądują na pawlaczu. 😀

IMG_0108Teraz pokój dzienny z przeznaczeniem na gościnny z racji dużej kanapy. Tu będzie przestawienie mebli. Jest w tonacji czarno- białej. Takie są regały, stół z krzesłami, stolik i dywan.

Ale schowek w ścianie już ukryty pod tapetą na jednej ścianie.IMG_0101.JPG I hit tego pokoju ” bujak”. IMG_0098.JPG Tu stanie też ta witrynka z sypialni. Jeszcze go pokaże po zmianach.

A teraz serce włoskiego domu czyli kuchnia. Kiedy znikną usterki czyli niesprawna lodówka i gazowy palnik bez uwag. Miejsca w szafkach jest dość. I tu stanie telewizor, który teraz stoi w sypialni. Tam będzie duży jak dojedzie z Lisa 😀

A to wejście do mieszkania. Pisałam o podwójnych drzwiach. 🙂IMG_0106.JPG

To oczywiście takie fotki orientacyjne, bo nie miałam czasu na pokazywanie już wystylizowanych fotografii. Przyjdzie na nie czas. Ze mną na fotelu bujanym. 😀

Jako, ze V. wyciszony spokojnie napisałam i teraz mogę w końcu oglądnąć ” Na dobre i na złe”. A w nocy skończyłam pierwszą część horroru ” Dom na Wyrębach”. Strzyga straszyła, puszczyk hukał a ja się odstresowałam.

Jutro być może będzie ciężki dzień. Ale potrzebny.

Podziwiam, że doczytaliście do końca. 🙂

„Przeprowadzka ” odc. 2

Właściwie mogłabym zatytułować:

Dzień świra” albo jeszcze lepiej „ Dni świra rozpoczęte„.\

Drugi dzień spędziliśmy w nowym domu. Albo nowym mieszkaniu, jak kto woli. Wczoraj mieliśmy odebrać klucze wręczając należne komorne za kwiecień. Pojechaliśmy po południu. Żeby nie było pustych przebiegów pojechało z nami sporo toreb z drobiazgami hotelowymi. Jak wiadomo zawsze coś w tym naszym życiu na walizkach było potrzebne, Jakiś zapas kosmetyków i chemii gospodarczej. Bo przecież pranie odbywało się normalnie. Jakieś soki i inne napoje  a nawet przetwory z ” corbozzole” czyli nalewka na spirytusie, którą zrobiłam. Co z tego wyszło okaże się po zagospodarowaniu.

Klucze odebraliśmy i dobytek w postaci szeregu toreb wnieśliśmy do domu.

Ponadto okazało się, że przed nami mieszkała Polka. tak, że trochę w mieszkaniu unosił się duch naszego kraju.

Wczoraj przeżyłam pierwszy atak paniki i kryzys. Nijak nie potrafiłam sobie wyobrazić jak to wszystko uładzę mając za towarzysza w tym dziele V. Wieczorem po powrocie normalnie płakać mi się chciało. Co chwilę zmiana nastroju, co chwilę  ma inne pomysły.

I ta wycieczka w najmniej dogodnym momencie. Co się będziemy czarować.

Poszłam spać załamana z mottem ” pomyślę o tym jutro”.

Rano wstałam wcześnie i jakoś udało mi się wyjechać z V. bez awantur.

Pojechaliśmy do magazynku. załadowaliśmy samochód pod dach rzeczami, które wzięłam i znalazłam  na pierwszy ogień. Oczywiście kropla w morzu potrzeb. Te wszystkie 13 przeprowadzek w czasie hotelowym po trzęsieniu ziemi, to nic w porównaniu ze zorganizowaniem ponownie normalnie funkcjonującego domu.

Ale jakoś kuchnię posprzątałam. Na szczęście po Polsce, co widać było namacalnie. Ale wiadomo. O ile własne dwa garnki, które dojechały w jednym z pudeł i były tylko do lekkiego umycia, to jednak inne rzeczy jak piecyk gazowy i wnętrze szafek musiałam powycierać. Piec jak to piec… bywa z nim różnie.

O ile nasz przyjaciel będzie dyspozycyjny we wtorek z dużym autem, to przywieziemy największą hałdę rzeczy.

Jakiż plan się zarysował. Chcę wziąć z Lisa szafkę łazienkową, dwa mebelki wolno stojące, odkurzacz typu miotła elektryczna, szczotki i środki do porządków, które wciąż tam są. Są i moje rzeczy i szafa, którą jeżeli będzie miała odpowiednią ilość centymetrów wstawię do wnęki w przedpokoju. Oczywiście duży telewizor. Dzisiaj już działał ten mniejszy, który naturalnie ja włączyłam, bo V. z nerwów nic nie zdziałał 😀

Masa rzeczy potrzebna. Mam nadzieję, że to ogarnę we wtorek.

V. działał. Sprzątnął balkon, coś tam przy oknach robił a w ogóle to się miotał. Efekt? Ból pleców i teraz śpi. Kto wie czy jutro nie będę mu musiała walnąć voltarenu w zastrzyku.

Jutro odbieramy gaz. Makaron w szafkach… do wtorku utensylia kuchenne rozrzucone . Ale mam już tarkę i noże, które były w pudle z garnkami. A nawet maszynkę elektryczną.

Wszystkie moje ozdoby też są w nowym mieszkaniu. Wyjechały jako pierwsze, bo sporo tego i nie dość, że ciężkie to nieporęczne.

W łazience są ręczniki i papier toaletowy.

A na szczęście rozbiła się butelka wina. Odwiedzili nas nasi przyjaciele zaangażowani w sprawę i V. chcąc nalać wino strącił flaszkę na podłogę. W drobny mak. Dobrze, że była druga.

Jutro ciąg dalszy… serialu.

 

 

Wycieczki dzień trzeci

Ten dzień zapowiada się równie ciekawie jak dwa poprzednie.

W programie czytamy:

31.03.19 r.

Santa Maria Capua a Vetere (San Leucio). Powrót

Śniadanie w hotelu i obiad w restauracji Przejazd do Santa Maria Capua e  Vetere  i zwiedzanie z przewodnikiem .

Santa Mria Capua a Vetere  słynie z wielu zabytków epoki rzymskiej.

Wśród nich Amfiteatr Campano, drugie co do wielkości Koloseum, któremu prawdopodobnie służył jako model, prawdopodobnie pierwszy amfiteatr świata rzymskiego. Było to miejsce, między innymi pierwszej i bardzo słynnej szkoły gladiatorów, która była sceną słynnego powstania Spartakusa z 73 a.C. Miasto jest także domem Mitreo.  Święte miejsce poświęcone obrzędom dla boga Mitry, które ma obecnie znaczenie międzynarodowe, ponieważ wewnątrz znajduje się Taurocedio w dobrym stanie pod ochroną UNESCO od 1997 roku. Tutaj możnao  odwiedzić Archo Bourbonico. Kościół Santa Maria della Grazie, fabrykę jedwabi, gdzie hodowano jedwabniki. Po wizycie rozpoczyna się podróż powrotna.

Sama nie miałam pojęcia co to ” Taurocedio” i dlatego podparłam się włoską stroną. Tu link z tłumaczeniem. Można się z tego tłumaczenia sporo dowiedzieć mimo, że wiadomo jak to jest z tłumaczem automatycznym.

https://translate.google.it/translate?hl=pl&sl=it&u=http://www.ilportaledelsud.org/mitreo.htm&prev=search

mitreo01.jpgI tyle wstepnie o wycieczce. Reszta jak zwykle po powrocie. Własnymi słowami z własnymi zdjęciami.

Po południu o ile się nic nie zmieni (kciuki poproszę) jedziemy do Ascoli wziąć klucze.

Co tam zastanę oczywiście zdam relację. A teraz czas na poranny spacer. Słońce świeci. Osobisty po kolejnym małpim rozumie ucichł.

I niech tak zostanie. 🙂

Program dnia drugiego plus takie sobie ploteczki blogowe

Co nam napisano w programie?

30.03.119 r.

„Śniadanie w hotelu. Spotkanie z przewodnikiem i  dzień poświęcony zwiedzaniu zabytkowego centrum stolicy Kampanii. Serce królewskiej dynastii w czasach Królestwa Neapolu, Pałac Królewski będzie pierwszym przystankiem na trasie. Oprócz sal pałacowych wizyta obejmuje ogrody,  według pomysłu niemieckiego botanika Friedericha Dehnhardta. Wizyta w teatrze San Carlo, jednym z najsłynniejszych teatrów na świecie, zarówno ze względu na jego starożytność, jak i prestiż występów . Po południu zwiedzamy Castel Nuovo. Tutaj styl adegaweński łączy się z aragońskim, reprezentowanym przez imponujący Arco di Trionio,

symbol zwycięskiego wejścia Alfonso V do miasta. Wieczorem powrót do hotelu na kolację i nocleg.”

https://pl.wikipedia.org/wiki/Castel_Nuovo_w_Neapolu

Czyli dzień turystyczny. Jeden dzień  na zwiedzanie Neapolu to z pewnością niewiele. Jednak zawsze lepszy rydz niż nic.

A teraz drobne ploteczki. Ostatnio nasz ” pchli targ ” zawodzi i nie pojawia się na swoim miejscu ani żadnym  innym. Dzisiaj zrobiliśmy spacerek i poza biustonoszem i body, które nabyłam to Lucia Modna poczuła się usatysfakcjonowana.

Otóż zauważyłam jak można założyć wielki szal z frędzlami. Zupełnie inaczej. Nie na szerokość, ale na długość. Dobrze, że po targu chodzi się wolno, to zdążyłam wyjąć aparat.

A poza tym odstresowałam się przy książce ” Facet do poprawki”  Joanny Sykat. taka Wykałaczka bardzo mi by mi się przydała 😀

Przeczytałam też ” Instytut Piękności” Marii Paszyńskiej. Książka o tamtych trudnych latach warszawskich podczas wojny i losach Żydów a zwłaszcza Żydówek.

I mam za sobą sagę ” Alicja w krainie czasów” Ałbeny Grabowskiej Jak zwykle w sagach kawał historii i niezwykłe losy bohaterki. Taka polska wersja ” Portretu Doriana Graya”.

I to dzisiaj wszystko. Jutro ostatni dzień wycieczki.

Na temat przeprowadzki wciąż cisza. Bo kluczy brak. Chyba zamieszkamy od 1 kwietnia. 🙂 Na szczęście kontrakt mamy w ręce. Ten gaz wszystko opóźnia.

O tym co zobaczę pierwszego dnia wycieczki i co nam przynoszą pory roku

Tradycyjnie tłumaczę program wycieczki na którą  jedziemy. Jak wszyscy tu zaglądający wiecie jedziemy do Neapolu i okolicy. Oczywiscie jest też w planie Wezuwiusz symbol Neapolu.

 

Oto co zobaczymy dnia pierwszego.

„Przyjazd o 9.00, spotkanie z przewodnikiem i poranek poświęcony zwiedzaniu . Herkulanum jest znane na całym świecie dzięki wykopaliskom archeologicznym rzymskiego miasta, zniszczonego przez erupcję Wezuwiusza 79 d, c. Będzie niesamowita podróż w przeszłość. Po południu przejazd lokalnym transportem do Parku Narodowego Wezuwiusza, aby zobaczyć wulkan symbol   Neapolu i całej Kampanii, idealne połączenie historii i nieskażonej przyrody. Przyjedziemy  do miejsca odpoczynku, a stamtąd pójdziemy do krateru  uważanego za bezpieczny: zwracamy uwagę na wspinaczkę pieszo i lekkie zmęczenie. Po pełnym zanurzeniu w naturze powrót  do Herkulanum a potem jedziemy do Neapolu. Zakwaterowanie w hotelu, kolacja i nocleg.”

A co o Herculanum pisze Wikipedia.

http://wlochy.praktycznyprzewodnik.eu/regiony-wloch/kampania/herculanum/

Kolejny dzień po przetłumaczeniu 🙂

A teraz o co chodzi z tymi porami roku. Od dzisiaj mamy wiosnę. I to jest poza zimą jedyna pora roku, która daruje nam dłuższy dzień. Bo tak nie lubiana zima przecież jakby w rewanżu wydłuża nam dzień.

Lubimy lato a nawet do niego tęsknimy a przecież to ono jakby za to ciepło i wakacje zabiera nam letni czas. Dzień się skraca. Tylko chyba jesień nic nie obiecuje. Zabiera i dzień i ciepło.

Czyli jakby nie spojrzeć tylko wiosna jest nam przyjazna bez granic. Dzień mamy dłuższy a i temperatura wzrasta. Szkoda, że trwa tylko trzy miesiące. Dlatego cieszmy się nią jak umiemy.

A teraz dodatek serialowy.

Czekamy na spotkanie z pracownikiem od gazu. Bez niego nie mamy poco jechać do Ascoli. Według V. Ja już nie podejmuję rozmowy na ten temat. Będzie jak chce.Szkoda moich nerwów.

Dodatkowo tak zwanym plusem domu w którym zamieszkamy jest to, że jest on budowany już na zasadach antysejsmicznych. Podczas trzęsienia ziemi ta dzielnica nie ucierpiała.

I to na dziś wszystko. Do jutra.  

Serial ” Przeprowadzka” odcinek 1

Pojechaliśmy wczoraj rano do Ascoli prawie na cały dzień ( bo wróciliśmy około osiemnastej ). Na godzinę dziewiątą  byliśmy umówieni  w sprawie kluczy, dokumentów i innych różności związanych z wynajęciem mieszkania. Pogoda była podła. Bardzo się oziębiło. Temperatura spadła do 10 stopni i mżył deszcz. Umówiliśmy się pod naszym przyszłym domem. Jedno co mogę przyznać V. jest bardzo punktualny, która ta cecha nie jest w narodzie włoskim włoskim cechą wiodącą. Tak że  byliśmy przed czasem. Ja sobie pod domem zrobiłam kilka fotek, bo odezwała się we mnie dusza  badante”.

Ale najpierw pierwsze doniesienia. Oto przed domem miejsce do parkowaniaIMG_0080 a w tym murze są schodki skracające drogę na równoległą ulicę.IMG_0081.JPG Trochę dziwnie się czuję w tej części AscoliIMG_0082 przyzwyczajona do Starówki. Jak chodzi o sferę usługową mamy wszystko. Sklepy wszelakiego typu, ogromny targ w środę i sobotę dosłownie pod domem ( w Ascoli są dwa, w centrum i właśnie tu ) i nawet pod domem przystanek autobusowy. Od tej strony nie ma co narzekać. Spacer do centrum okolu 20 minut, do naszego prawdziwego domu pół godziny.

A teraz coś z obserwacji ” badante”. zachwyciłam się pomysłem prostym i nieskomplikowanym dotyczącym niepełnosprawnych. Otóż ten nasz dom powstał gdzieś w latach 60, 70 . I do drzwi wejściowych wiodą schody.IMG_0085.JPG

W Katowicach na osiedlu 1000- lecia są takie domy w których z windy wysiada się pomiędzy piętrami i na własne piętro schodzi się lub wchodzi po schodach. Kiedy byłam w Polsce w przerwie włoskiej opiekowałam się panią słusznej wagi na wózku inwalidzkim. Żeby z nią pojechać na przykład do lekarza trzeba było dwóch tęgich chłopów do zniesienia jej z tych schodów do windy i na zewnątrz.

A tu proszę. Metalowy podest przytwierdzony do ścianyIMG_0083.JPG i zamknięty na kłódkęIMG_0084.JPG od której klucz mają potrzebujący. Wystarczy otworzyć i opuścić i problem znika. Polecam.

Kiedy nadszedł umówiony pan wjechaliśmy na czwarte piętro gdzie mamy mieszkać. Spotkaliśmy sąsiadkę starszą panią, która łypnęła na mnie nieżyczliwym okiem. Ale nie będę się poddawać pierwszemu wrażeniu.

A teraz skoro mamy już kontrakt, to opowiem wam coś o mieszkaniu. Ma około 65 m2. Wchodzi się do czegoś co można nazwać przestrzenią wyciszającą albo ocieplającą. Bo jest to na szerokość drzwi wejściowych. Nic tam nie można postawić a nawet powiesić chyba że obraz. Potem są kolejne drzwi i wchodzimy do przedpokoju. Normalnego. We wnęce stoi prześliczna toaletka ( przy okazji pokażę) jakiś koszyk ze sztucznymi kwiatkami a na ścianie jest jeszcze spory wieszak. Stoi też szafka na buty. Tę  toaletkę będę chciała przeflancować do salonu ( w sypialni nie ma miejsca ) a we wnęce postawić naszą szafę z Lisa. To tyle o przedpokoju. Panowie sobie przy kuchennym stole oglądali dokumenty a ja zwiedzałam mieszkanie. I odkryłam w łazience pod sufitem wnękę na szerokość łazienki i głębokość co najmniej 0.5 m zasłoniętą zasłoną. To bardzo mnie ucieszyło, bo mieszkanie nie ma ani piwnicy ani strychu ani żadnego miejsca na rzeczy, które w każdym domu są a nie koniecznie muszą być widoczne. I tak myślę gdzie schować odkurzacz, suszarkę i deskę do prasowania. Czyli ta wnęka będzie bardzo potrzebna. Meble w sypialni i pokoju dziennym bez uwag jak na razie. Materac nowy i porządny. W pokoju dziennym odkryłam szafkę ścienną z półkami . Drzwiczki wymagają naprawy ale jest sporo półek i można tam sporo schować. Na przykład bieliznę pościelową i ręczniki…

Pooglądałam karnisze i mam rozeznanie na temat firanek. W kuchni meble mocno podniszczone, to znaczy szafki ale da się to ogarnąć. Mam zamiar wzbogacić je o najwęższą szafkę z szufladami z naszego mieszkania.  Ja w ogóle jestem wielbicielką szuflad. W tym mieszkaniu jest ich na szczęście sporo.

Jak porobię zdjęcia to będziecie mieć obraz całości. Dziś  tylko tak informacyjnie.

Kluczy jeszcze nie mamy, bo musi przyjść hydraulik i usunąć usterki. Zaraz wyczaiłam, że przycisk spłuczki nie działa.

Kolejną rzeczą jaką udało się załatwić to włączenie prądu. Już jest. A na gaz trzeba poczekać, aż dojdzie jakiś mail i umówią spotkanie z pracownikiem. Trochę nam zeszło na tych biurowych działaniach. Przy następnej okazji jazdy do Ascoli weźmiemy klucze i zaczniemy zwozić potrzebne rzeczy.

V. dokupił kolejny makaron. 🙂

A ja też  zaszalałam i kupiłam w ofercie dwa odtłuszczacze . Do kranów i kuchni.

Czyli powoli coś rusza.

Kolejny odcinek serialu już wkrótce.

A żeby nie było tak pięknie wczorajsze komentarze V.  na temat jedzenia przy kolacji wywołały straszliwą  awanturę z właścicielem. Bałam się, że tamten wrzeszcząc zupełnie jak V. zejdzie na udar. Ale skoro małżonka siedziała spokojnie przy stole, to i ja nie reagowałam. Dziś panuje między panami obraźliwa cisza.

Wstępnie chcemy opuścić hotel 28 kwietnia. W nocy z 28/29 marca jedziemy zobaczyć Neapol i okolicę. Program mam to też  się pochwalę co zobaczę.

Tradycja rzecz świeta

Dzisiejsza data 19 marca to dzień świętego Józefa. Imię kiedyś popularne w Polsce a teraz kompletnie zapomniane. Już z mojego przedziału wiekowego za wielu Józków nie znałam. To imię nosił mój dziadek. I nawet jak opowiadała mi babcia w tym dniu był zniesiony post i można było się zabawić na tak zwanej ” józefówce”.

Całkiem inaczej w Italii. Tu to imię Giuseppe ) czyli włoski Józef) jest wciąż popularne za sprawa tradycyjnego nazywania pierworodnego imieniem dziadka ze strony ojca. I tak Giuseppe wciąż jest modny.

Dodatkowo święty Józef jest w religii chrześcijańskiej patronem rodzin. W Italii jest też patronem ojców. I dzisiaj jest wielkie święto wszystkich ojców.

I z tej okazji i w Marche i w Abruzzo je się „zeppole san Giuseppe”. IMG_3089-1024x683-735x490.jpg

I tu już podeprę się fragmentem ” Dziennika badante czyli Italii pod podszewką”

„WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, RADOŚCI, SZCZĘŚCIA MOC

Dziś radosny, a nawet bardzo radosny dzień we Włoszech. Mało, że San Giuseppe (świętego Józefa), pieszczotliwie zwanego Pepe lub Pepino, to jeszcze Dzień Ojca (Festa del Papa).
Dla rodzin katolickich odbywają się w kościołach msze święte w intencji rodzin i ze specjalnym błogosławieństwem dla ojców.
Cukiernie przeżywają oblężenie. Od kilku dni cukiernicy z wypiekami na twarzach, nie śpiąc i nie jedząc (no, może raz dziennie makaron), pieką świąteczne zeppole. Czym one są? To ciastka, a właściwie ciacha w kształcie obwarzanków (wielkość przybliżona do krakowskich). Wyrabiane z ciasta ptysiowego i jak ptysie pieczone. Tajemnica leży w pysznym kremie budyniowym z mleka, wanilii, samych żółtek z cukrem, gotowanych tradycyjnie. Widziałam, jak taki krem się przyrządza – w Villa Lempa opiekowałam się, bowiem matką właściciela najlepszej cukierni i piekarni w okolicy. Ja z mamą mieszkałam nad cukiernią. Często schodziłam na dół, żeby zobaczyć misterium cukiernicze, nawet czasem pomagałam. Był to świetny trening językowy (plotkowałam z dziewczynami tam pracującymi), a to i tamto podpatrzyłam.
Kiedy zeppole są upieczone, napełnia się je kremem przy pomocy worka z metalową końcówką, a w miejsce dziurki wtyka się konfiturową wisienkę. Cukiernie przygotowują tych ciastek niesamowitą ilość. Zupełnie, jak u nas pączki w tłusty czwartek. Tych ciastek nie kupują tylko panie domu. Do dobrego obyczaju należy, że pan domu i ojciec wraca z pracy do domu i w rękach dzierży spory cukierniczy pakiet. Tak średnio 15, 20 sztuk. Pamiętajmy, że są to ciastka ogrooomne.
Dziś u mnie podwójna ilość zeppole, bo podwójna okazja – urodziny pani domu, Piny (Giuseppina) i Dzień Ojca. Cóż, więc mogę innego, jak tylko opowiedzieć o tym radosnym święcie hi im  i załączyć życzenia dla tych Ojców, którzy są wśród nas.

Wszystkiego najlepszego, radości, szczęścia moc!

ZEPPOLE

Znalazłam przepis na 40 (sic!) ciastek. Jak za dużo, to składniki należy zmniejszyć o połowę.

ciasto:
375 ml wody,
150 gramów masła,
1 łyżeczka cukru,
szczypta soli,
225 gramów mąki,
9 jaj.

składniki kremu:
750 ml mleka,
270 gramów cukru,
140 gramów mąki ziemniaczanej,
20 gramów masła,
laska wanilii,
skórka z cytryny.

W garnku zagotowujemy wodę z masłem. Gasimy ogień i wsypujemy mąkę, energicznie mieszając. Na powtórnie zapalonym małym gazie mieszamy ciasto, aż na spodzie garnka powstanie błonka z mąki. Zdejmujemy garnek z ognia. Studzimy ciasto (w tym czasie przygotowujemy krem). Do przestudzonego ciasta, wbijamy kolejno po 1 jajku. Wbite jajko musi zostać całkowicie wchłonięte przez ciasto. I tak do ostatniego jajka. Ucieramy żółtka z cukrem, mleko zagotowujemy ze skórką z cytryny. Do masy jajecznej dodajemy mąkę, ucieramy i wlewamy do mleka. Dodajemy wanilię i ciągle mieszamy. Kiedy krem zaczyna gęstnieć, odstawiamy do wystygnięcia.

Do worka cukierniczego z szeroką końcówką, wkładamy ciasto i wyciskamy na posmarowaną blachę takie obwarzanki w formie ślimaka. Pieczemy około 35 minut w temperaturze 200-220 stopni. Jak piecze piekarnik, właścicielka wie. Po upieczeniu i wystudzeniu napełniamy zeppole kremem, dekorujemy kremem i wisienką z syropu lub konfitury. Można posypać cukrem pudrem zamiast kremu.
Mniam… mniam… smacznego.
Uwaga: można smażyć też tak, jak pączki. Wtedy wyciskamy zeppole na kwadraty z pergaminu i z tym pergaminem wrzucamy do oleju. „

Może ktoś pokusi się i przygotuje te wspaniałe ciastka.

Najlepsze zeppole jadłam w Villa Lempa50673634_815088025504379_294167186000277400_n i nawet znalazłam mini fotkę tych z cukierni Franco de Giorgis.

Krzywa ( pełni ) rośnie

Chociaż mam nadzieję, że wczoraj po południu nastąpiło apogeum. Jako, że wcale nie jest powiedziane, że to apogeum zgadza się z księżycem. Czasami następuje wcześniej i wtedy sama pełnia przebiega łagodnie.

A wczorajszy dzień był nad podziw spokojny. Bomba wybuchła po osiemnastej, kiedy to osobisty otworzył oczęta po popołudniowym odpoczynku.

Dziś jest mocno spowolniony więc mam nadzieję, że to właśnie wczoraj był szczyt księżycowej formy.  Po takim ataku oczywiście ma kłopoty ze spaniem i oddychaniem i wstał bladym, gdzie tam bladym, czarnym świtem koło piątej. I siłą rzeczy ja też miałam koniec spania. Pojechaliśmy o wpół do siódmej na spacer po włosku. Nie miał siły chodzić tylko jeździec. Nóg używał do sprzęgła i gazu a siedzenie wcisnął  w fotel auta.

Natomiast ja powolutku robię swoje. Najbardziej jestem zadowolona, że przeleciałam wszystkie walizki i do kontenera z używanymi ciuchami poszło dwie spore torby.  Tak zwane hity kupione w przystępie zaćmienia i różne rzeczy które albo się zużyły ( te wywaliłam) albo leżały, bo na przykład pasowałyby na sylfidę.  Człowiek czasem nie ma obiektywnego spojrzenia na siebie. 🙂 A, że raczej sylfidą już nie będę to usunęłam sprzed oczu. Podobną selekcję muszę zrobić na Lisa i w magazynku. Jest okazja.

Ponadto wreszcie zmierzyłam się ze zmierzeniem mojej ilościowej kolekcji biustonoszy, z której i tak wybieram te które lubię i które leżą dobrze. Tu też stwierdziłam, że gabaryty mi się zmieniły i dlatego kolekcja zmniejszyła się o połowę. Zresztą zrobiłam czystkę w całej bieliźnie.

Plan zagospodarowania mam w głowie. V. natomiast dziś nabył 3 kg makaronu powszedniego i 6 przecierów pomidorowych. Naturalnie korzystając z oferty. Jak mało mu do szczęścia potrzeba.

Mam pacjenta zastrzykowego. Dwa razy dziennie go kuję i z tej wdzięczności obdarował nas dziś ciastkami. I jak tu człowiek ma się odchudzać.  Pocieszam się, że to zawirowanie przeprowadzkowe dobrze wpłynie na spadek wagi.

A wczoraj na tydzień powrócił chudy kucharz i porcje jedzeniowe zmniejszyły się trzykrotnie. Co najmniej. Jak i jakość dań. Dobrze, że w niedzielę wraca okrąglutki i doskonale gotujący Rumun.

I to chyba wszystko co warto zanotować w dzienniku.