Polubiłam deszcz

Bo tylko wtedy mam więcej czasu. Chodzenie w taką pogodę nawet V. nie zachwyca. Tym bardziej, że naprawdę ma kłopoty ze zdrowiem. Ma wcześniejszą wizytę u swojej onkolog we wtorek. Od niedzieli wróciły te pastylki immunologiczne i okazało się, że do wizyty zabraknie mu tych, które były w domu. G. ogarnęła temat z lekarką, a ja właśnie jadę do szpitala je odebrać, bo to tylko na oddziale onkologicznym. I mimo deszczu wcale mnie to nie denerwuje. Samotne wyjście z domu, to dla mnie relaks. Mam w planie jeszcze drobne zakupy, a potem dopiero powrót. Na razie jadę autobusem do szpitala. Huśtawka nastrojów V. jest straszną. Moment do przyjęcia, a za chwilę wielka afera o nic. O to, że ja nie czytam w jego myślach i zrobię lub robię po swojemu.

Trudno świetnie.

A w niedzielę znów Vipera na obiedzie. G. z mężem tylko na poobiedniej kawie. Podobno G. organizuje świąteczny obiad. Dla wszystkich. Oczywiście w restauracji.

Mój nerwoból traktowany regularnie liryką czai się, ale daje żyć mimo deszczowej pogody.

Juz wróciłam do domu po perturbacjach szpitalnych. Bo wejść wziąć zlecenie, potem lekarstwo i wyjdź, to by było za proste. W sekretariacie recepty nie było w aptece też. Na szczęście na onkologii nie spuszcza się ludzi na drzewo i w sekretariacie ambulatorium gdzie jest ta chemioterapia tym się zajęli. Bo skoro przyszłam po konkretny lek, to chyba nie dla idei. Lek dostałam, a V. zamiast się cieszyć, to wydziwia, że czegoś do obiadu nie znalazł w zamrażalniku. Bo POWINNAM wyjąć wszystko przed pójściem do szpitala. Ale dwie godziny mimo nerwów z receptą i tak miałam spokojne.

Lepiej nie będzie.

Po obiedzie mam nadzieję na spokojną pracę przy laptopie.

To teraz Kącik LM. Ubogi.

Acha . Witamy marzec.

Do jutra.