W Colli del Tronto w połowie mniej więcej drogi z Ascoli do San Benedetto jest restauracja „La Clinica Del Buongustaio”. Tak ją przetłumaczył tłumacz, a mnie się to spodobało. 😃
Obiad Wielkanocny dla całej rodziny czyli tata i dzieci plus ja i mąż G. zamówił właśnie S. jej mąż, który tę restaurację polecił. I rzeczywiście i smacznie i oczywiście sporo jak to na takich obiadach jest. Trzeba mieć wprawę, żeby spokojnie dotrwać do kawy kończącej obiad. Menu na takich imprezach jest jednakowe dla wszystkich jak i cena. Dzięki spokojnemu rozłożeniu w czasie menu( zaczęliśmy jeść około czternastej, a kawę piliśmy dobrze po siedemnastej) da się to spokojnie zjeść. G. z mężem przyjechali po nas do Ascoli i tam nas odwieźli, a Vipera. i Junior dojechali na motorze do restauracji. A wiosna w pełnym włoskim rozkwicie. Kwitną drzewa owocowe,
a nawet w Ascoli zakwitła glicynia i mój uliczny czarny bez. I glicynię i czarny bez uwiecznię przy okazji.
G. nawet chyba zamierzała uwiecznić menu, bo to jej fotka zimnej przystawki.
Potem już nie robiła zdjęć potrawom tylko tacie i reszcie. Były jeszcze dwie przystawki na gorąco. Tradycyjna wątróbka drobno krojona w kosteczkę z jajkiem, coś jak jajecznica. I gruba kasza czyli pęczak z prawdziwkami.
Już po tym człowiek czuje się najedzony. Ale są zaraz dwa pierwsze dania. Risotto ze szparagami i karczochami, dla mnie na pierwszym miejscu i cannelloni. Przezornie jednego z dwóch oddałam Juniorowi. Na drugie przewidziano kotlety jagnięce i oczywiście fritto misto: faszerowane oliwki i cremini oraz karczochy. Potem znów dłuższa przerwa przed tzw. pieczystym czyli jagnięciną, kurczakiem i indykiem. I teraz już podano zieloną sałatę czyli obiad dobiegł końca. Naturalnie deser był też. Truskawki z gałką lodów waniliowych. Do picia wino białe i czerwone i woda gazowana i niegazowana.
Chciałam zrezygnować z kawy, ale skoro podali, to wypiłam i miałam problem ze spaniem. V. po tej obiadowej akcji do dziś jest zmęczony i marudny.
A jutro opowiem o dniu dzisiejszym.
Za to nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że nawet w Święta Vipera nie przywitała się ani pożegnała ze mną. Obie już traktujemy się jak niewidzialne. I tak zostanie. Co za zołza.
Trudno świetnie. Już nic nie mówię, bo V. tego nie widzi i nie chce widzieć.
To do jutra.