Plany jak szwy

Plany są jak szwy. Często się rozłażą. Planowałam dzisiaj dzień gospodarczy. Tymczasem siedzę z V. w szpitalu, bo G. nie przyjechała. Pojechaliśmy sami, bo nie odbierała telefonu. Dopiero kiedy byliśmy już w autobusie zadzwoniła, że ma grypę, ale postara się przyjechać do szpitala. Wtedy ja naturalnie wrócę wcześniej i przynajmniej zrobię zakupy owocowo- warzywne na wtorkowym stoisku przy poczcie.

Chciałam odrobić zadanie na lekcję, ale może uda mi się po obiedzie. Znów będzie cyrk, że wychodzę. Z tym moim wyjazdem też mam mieszane uczucia. V. nie czuję się dobrze – być może to reakcja na terapię immunologiczną i trzeba sporo mu pomagać. To nie bardzo widzę zorganizowanie pomocy podczas mojej nieobecności.

Trudno świetnie.

A tymczasem ciepło już od rana. Tuż po ósmej było 15 stopni, a taka temperatura wiosną jest zupełnie inaczej odczuwana niż jesienią. Zresztą już teraz jest blisko 20 stopni. Skoro nie mogę nic zrobić, to poczekam na G. i sobie poczytam. Już wiemy, że G. nie przyjedzie.

A w szpitalu dziś był maraton czasowy. Wróciliśmy do domu przed czternastą. Szybko obiad i teraz V. odpoczywa. Noc miał kiepską, bo pewnie go nerwy goniły, a jak on miał kiepską, to i ja.

Za 45 minut idę na lekcję i nawet o dziwo była cisza, ale i tak nic nie wiadomo. Może się trochę oderwę od szpitalnych myśli. Jak wychodziliśmy ze szpitala było w słońcu 29 stopni. Poza tym mamy jedna sprawę z głowy. To wezwanie do zapłaty za wykonane badanie. Już anulowane.

Zaczęłam czytać drugi tom Ćwirleja. Tym razem bohaterów poznanych w pierwszym tomie autor umieścił podczas wybuchu stanu wojennego. Są młodsi o cztery lata i dopiero ich poznajemy. Ale sam obraz nocy z 13 grudnia bardzo ciekawy.

I tylko wrzucę Kącik LM

Jutro mam badanie mojego kamienia w woreczku i to w Porto D’Ascoli o 10. 30 . Może jednak uda mi się coś napisać.

To do jutra.